niedziela, 31 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 17

Rozdział 17. Ucieczki nie są takie złe. 


(PERCY)

Powiedzmy sobie szczerze… już od dawna coś podejrzewałem. Zabrzmiało to szczerze? Nie, chyba nie! Czułem się odtrącony, niechciany, nielubiany itd. Z powrotem znienawidziłem Leo. 
Wróciłem do domu, nie było moich rodziców. Nie wiem w sumie czemu ale moją pierwszą myślą było, że powinienem uciec, napisałem więc list do mojej mamy, żeby się nie martwiła, że zostałem wezwany do obozu itd. Po czym spakowałem się i ruszyłem w podróż do Long Island. Przemieszczałem się z taksówki do autobusu, aż w końcu dotarłem na miejsce. Od razu trafiłem na dyrektora i wyjaśniłem mu co zaszło (znaczy, że postanowiłem powrócić do obozu) nie było jeszcze wielu dzieciaków. Większość jeszcze była u swoich śmiertelnych rodziców lub miała jakąś misję. Więc nie wiele osób się ze mną przywitało. Wróciłem do swojego domku, jak zwykle poczułem jak wzbierają się we mnie nowe siły. Słone powietrze które przesycało ten dom, od razu odzyskiwałem wtedy chęć życia. Rzuciłem plecak na łóżko, po czym z całej siły kopnąłem szafkę. Bogowie musiałem się czuć naprawdę podle, gdyż stłukłem nawet wazon który miała dostać moja matka. Tak, tak, tak… wolę was teraz nie przynudzać tym jak strasznie się czułem. Normalnie gotowałem się od środka. Po chwili usłyszałem jak ktoś biegnie w stronę mojego domku, a po chwili drzwi uchyliły się i do pomieszczenia weszła Hazel, włosy miała spięte w kucyk i wyglądała jakby dopiero co ćwiczyła szermierkę. -Cześć Percy! – Przywitała się, a po chwili jej wzrok spoczął na stłuczonym wazonie – Oh… Bogowie! Percy wszystko gra? -Nie! – Ryknąłem – NIC NIE GRA! PRZEZ TWOJEGO BRATA NIC NIE GRA! Złote oczy Hazel popatrzyły na mnie, jak gdyby próbowała dostrzec o czym mówię. -O co chodzi? Zerwałeś z Nico? -W dosyć brutalny sposób – wcisnąłem dłonie w kieszenie - On już dla mnie nic nie znaczy. Hazel pokiwała głową, jakby domyśliła się o czym mówię, popchnęła mnie na łóżko, a po chwili zniknęła w kuchni. -Hazel, co ty… Dziewczyna wróciła z dwoma szklankami soku, podała jeden mi, a z drugim usiadła obok mnie. -Powiedz o co chodzi – I jakby na zachętę wcisnęła mi w dłonie garść pianek. -Bogowie dziewczyno… Zerwałem z Nico tyle… A bardziej on zerwał ze mną – dodałem po chwili. Hazel zmrużyła brwi i upiła łyk soku czyniąc to w sposób niemal identyczny jak robił to Nico. -Percy, Nico za tobą szaleje... dużo o tobie mówi. Westchnąłem cicho. -No i? -Nie mogę sobie wyobrazić, żeby Nico mógł z tobą zerwać! To absurdalne, on świata po za tobą nie widzi. Przez moje plecy przebiegł lodowaty dreszcz. -Nie widział – poprawiłem natychmiast Hazel. Dziewczyna przekrzywiła lekko głowę. -Co masz na myśli? Odłożyłem szklankę z sokiem, a pianki położyłem na pościeli. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna, popatrzyłem na morze. Było takie piękne, takie spokojne. -Leo… - mruknąłem tylko. Hazel westchnęła ciężko, nie wiem czy mi uwierzyła, nie zbyt mnie to obchodziło. Hazel podeszła do mnie i jej wzrok również spoczął na morzu. -Masz na myśli, że Nico… Że on i Leo… -Tak Hazel… Dokładnie – warknąłem. Hazel pogładziła swoje włosy, ona była tak niepodobna do Nico. Aż ciężko było uwierzyć, że są rodzeństwem. Ona była opalona, Nico był blady jak trup. Hazel miała kręcone brązowe włosy, on proste i czarne jak noc. Córka Plutona miała oczy niczym złoto i ufne, syn Hadesa miał oczy zimne i czarne, wyglądające jak popękane soczewki. Hazel była porządnie zbudowana, Nico był mikry i niepozorny. Ona wolała szable, on wolał miecze. Córka Plutona wolała fiolet, syn Hadesa wolał czerń. A mimo to ta dwójka była rodzeństwem, przyrodnim bo przyrodnim, ale rodzeństwem. I to mnie również bolało, Hazel kochała Nico… Nigdy nie widziałem aby rodzeństwo aż tak za sobą przepadało. Nawet Bianca, rodzona siostra Nico, zostawiła go pod skrzydłami obcych ludzi, kiedy potrzebował jej najbardziej. Hazel nigdy by czegoś takiego nie zrobiła i jestem w stu procentach pewien, że gdyby miała uratować swojego przyjaciela lub Nico, uratowała by Nico. Więc rozmowa i stawianie jej brata w negatywnym świetle, sprawiała mi dodatkowy ból. Hazel popatrzyła na mnie. -Wiedziałam, że Leo coś kręcił przy Nico… Ale, myślałam, że Leo jest… no, że woli dziewczyny. Przecież zarywał do mnie, do Piper i do wielu innych. -Najwyraźniej dla zmyłki… Albo sprawia mu przyjemność łamanie serc – warknąłem. -Ej, Percy… Leo nie jest taki – powiedziała Hazel rozmarzonym głosem – Nie znasz go od początku, ja kiedyś byłam zakochana w jego pradziadku… O! Bogowie – zachichotała nerwowo – Jak to głupio zabrzmiało! -Odrobinę – burknąłem. Hazel uspokoiła się po chwili, chociaż nie byłem pewien czy się śmieje czy płacze. Często zapominałem o jednej ważnej rzeczy. Hazel już raz była martwa (nie chodzi mi o to, że zginęła wtedy poświęcając się dla mnie) żyła w czasach II wojny światowej i chodziła z Sammym Valdezem, pradziadkiem Leona. Podobno obaj byli tak do siebie podobni, że kiedy Hazel zobaczyła Leo, była przekonana, że stoi przed swoim byłym przyjacielem. Dopiero jakiś czas później uświadomiła sobie razem z Leo, co do pochodzenia Leona. -Tak czy siak… Leo nie jest taki, on jest… zagubiony, łatwo ulega uczuciom. Wszyscy nim miotają, on wcale nie chce nikomu mącić. On po prostu pragnie, żeby ktoś go polubił, pokochał… Percy on wiecznie był przesyłany z jednej rodziny zastępczej do drugiej! Nazywano go podpalaczem, myślę, że nie muszę mówić czemu! On widział jak jego matka umiera w pożarze, Percy on miał wtedy tylko parę lat, zrozum on ciągle zachowuje się jak dziecko, ponieważ to co najbardziej cenił zostało mu brutalnie odebrane! Przełknąłem ślinę. Nigdy nie myślałem o tym co przeżywał kiedyś Leo, nie zdarzyło nam się rozmawiać, ze sobą aż tak szczerze. Oczywiście nadal byłem na niego wściekły. -Dlatego też uważam Percy – kontynuowała z trudem Hazel – że jeśli Leo… znaczy… Jeśli Leo coś namącił w czyimś związku to przez przypadek. Powinieneś był go bardziej poznać… może wtedy, nie stałoby się… Opuściłem wzrok, jak zwykle doszedłem do jednego… Znowu to moja wina. -Hazel… Oczekujesz, że teraz mam jakąś szansę zaprzyjaźnić się z Leo. My od dwóch lat skaczemy sobie do gardeł. Na dodatek, wiesz co się stało, ja nie mogę... -Wiem. Ale na zakopanie topora wojennego, nigdy nie jest za późno – powiedziała. Złapałem Hazel za rękę, nie cofnęła jej, co był lekkim zaskoczeniem dla mnie. Dłoń miała ciepłą, kolejna różnica między nią a Nico… 
Bogowie, przestań myśleć o tym chłopaku… Skarciłem się w duchu. -Hazel jeszcze ci tego nie mówiłem. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że żyjesz, że ponownie jesteś tutaj z nami. Wiesz o tym, że traktuję cię jak siostrę? – Spytałem. Hazel uśmiechnęła się nieśmiało i przytuliła się do mnie. Pachniała… Cynamonem i różami… Takie słodkie połączenie. -Ja też Percy – powiedziała – Cieszę się, że również żyjesz. Pogłaskałem ją po włosach. Hazel po chwili przestała mnie obejmować. -Zobaczysz – powiedziała po chwili – Daj Nico i Leonowi ostatnią szansę. Przysięgam ci na Styks, że wszystko się zmieni, a Nico na pewno to jakoś odkręci. -Hazel… -Powiedziałam, że przysięgam – powtórzyła i podeszła do drzwi, w progu dodała – Zobaczysz! I wyszła z domku. Westchnąłem ciężko, może miała rację, może… Nie! Sam widziałem, nie mogę dać Nico drugiej szansy, nie zasłużył! Przewróciłem oczami, duszkiem wypiłem czekoladę i pomimo dosyć wczesnej pory, przebrałem się w pidżamę i zasnąłem.

(NICO)


Szedłem wściekły na siebie za całą sytuację. Jestem kretynem! Jestem największym kretynem jaki widział ten świat! Bogowie, czemu ja zawsze muszę coś palnąć lub zrobić! 
Mam szczęście, że Leo jest w miarę przyzwoity… No gdyby nie on… No cóż gdyby nie on nie było tej całej sytuacji, ale gdyby nie był wyrozumiały, powiedzmy, że nie skończyło by się to za fajnie. Teraz szedł obok mnie, a ja dziwnie nie czułem do niego złości. Doskonale wiedziałem, że to moja wina, musiałem odreagować, oczywiście... Leo zrozumiał. Czasami zastanawiam się czy pomiędzy mną a nim nie wytworzyła się przyjaźń... nie znam tego uczucia, ale...
Szliśmy do domu Percy’iego, przeprosić go za to, że tak szybko wybiegliśmy z kawiarni. Zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła nam mama Percy’iego, kobieta w średnim wieku… Gdy tylko ją poznałem, pomyślałem tylko jedno… Jak bardzo zazdroszczę Percy’iemu, że ma kogoś kto go tak kocha. Ona nigdy nie krzyczała, zawsze była miła i wyrozumiała… Zastanawiałem się często jaka była moja matka, zanim nie zabił jej Zeus. Czy też była taka miła? Matka Percy’iego lekko zaskoczyła się na nasz widok. -Nico, Leo… co tutaj robicie? – Minę miała wyraźnie strapioną. -Przyszliśmy do Percy’ego – oznajmiłem, starając się wpleść w mój głos chociaż odrobinę ciepła, na jakie ta kobieta zasługiwała. Sally Jackson westchnęła ciężko, zaprosiła nas do środka. Od razu poczułem, że coś jest nie w porządku. A! Tak, mama Percy’ego wiedziała o naszym związku. Czy była zaskoczona? Odrobinę, ale ku mojemu zdumieniu nie miała nic przeciwko, nie nazwała mnie synem szatana, nie wygoniła mnie ani razu z domu, nigdy też nie zdarzyło jej się spojrzeć na mnie krzywo kiedy żegnałem się z Percy’im. Usiedliśmy na kanapie, Leo rozglądał się nerwowo… Jak zawsze kiedy był w zamkniętym pomieszczeniu. Pomimo wszystkich swoich zalet Leo miał mnóstwo wad. Jedną z nich była łatwopalność. Wystarczyło, że Leon czymś się podniecił, był wściekły, lub szczęśliwy… wtedy dosłownie się zapalał lub podpalał wszystko dookoła. -A więc – pozwoliłem sobie na śmiałość – gdzie jest Percy? Sally popatrzyła na mnie. -Myślałam, że jesteście z nim. Ale teraz… Boże! – Sally ukryła twarz w dłoniach. -Co się stało? – Spytał Leon i zaczął się niespokojnie wiercić… Zawsze się wiercił, od dawna uważam, ze Leo nawet jak na ADHD jest zbyt nadpobudliwy. Ja również mam ADHD, ale… cholera jasna! Potrafię wysiedzieć pięć minut spokojnie. -Percy… On, wrócił do Obozu… Miałam nadzieję… Och! Miałam nadzieję, że chociaż tym razem… Ale to bez znaczenia – Sally wyraźnie powstrzymywała łzy. Popatrzyłem w oczy Leo, zobaczyłem w nich to czego nie chciałem widzieć „Myślę, że nas widział”… Skrzywiłem się lekko. Wtedy, jak uciekłem z kawiarni… zawsze miałem słabość do ulegania uczuciom. Teraz było podobnie. Kocham Leo, ale kocham go jak brata, a wtedy u mnie w pokoju lekko mnie poniosło… Wytłumaczyłem to Leo, ale jeśli zobaczył nas Percy… O bogowie! Co ja najlepszego narobiłem?! -Nic nam nie mówił – powiedział po chwili Leo – Pani Jackson… Jeśli pani chce, mogę natychmiast udać się do Obozu, sprawdzę czy Percy’emu nic nie jest i zmuszę go (choćby to miała być ostatnia rzecz w moim życiu) do przesłania pani informacji! Na twarzy Sally pojawił się ciepły uśmiech. -A ty Nico… Wiedziałeś może, że Percy…? -Nie – pokręciłem głową – Ale również udam się z Leo, może być pani spokojna, otrzyma pani wiadomość od Percy’ego. Obiecuję. Pani Jackson uśmiechnęła się do mnie, pokiwała głową. Wyraźnie w jej oczach widać było ulgę. Chociaż tyle mogłem zrobić… Sam nie czułem się teraz najlepiej. Bałem się. Koszmarnie się bałem, że straciłem już Percy’ego na zawsze. Nie zginął, ale go straciłem. Jak zwykle wszystko przeze mnie. -Napijecie się czegoś chłopcy – spytała po chwili Sally. Leo pokręcił głową. -Nie, proszę pani, dziękujemy, ale musimy iść i przyprowadzić Percy’ego do porządku – powiedział, siląc się na jak najmniej złośliwy uśmiech. Małe sprostowanie… Leo wcale nie chciał mieć takiego szatańskiego uśmiechu, samo mu to wychodziło. Zawsze kiedy się uśmiechał, wyglądał jakby chciał zabrać komuś kasę, a na wszelki wypadek, żeby nie zostać złapanym poderżnąć temu komuś gardło. Szczerze, to byłoby piękne i poważnie, chciałbym to zobaczyć… No ale, Leo taki nie był, to tylko pozór. Matka Percy’ego pokiwała głową, wręczyła nam torebkę z niebieskimi ciastkami (niebieski… ulubiony kolor Percy’ego… CHOLERA NIE MYŚL O NIM) i odprowadziła nas na przystanek autobusowy. Pojechaliśmy do Long Island, mając nadzieję… A przy najmniej ja miałem nadzieję, że spotkam Percy’iego. Przy wejściu do Obozu powitał nas dyrektor, nie był zaskoczony naszym widokiem i nie zadawał zbędnych pytań. Kiedy dochodziliśmy do domku Percy’ego zatrzymałem się na chwilę. -Według dyrektora Percy wrócił… Ale światła są wyłączone, może lepiej pójdźmy do niego… jutro – zaproponowałem mając nadzieję, że Leo nie będzie miał nic przeciwko. Valdez pokiwał tylko głową, był jakiś przygaszony, a mnie dręczyło przeczucie, że to moja wina. Pożegnaliśmy się, Leo wrócił do swojego domku ja do swojego. Mój domek powstał dopiero parę lat temu, nie był tu od początku. Nikt nigdy nie przepadał za Hadesem i nikt nigdy nie witał jego dzieci z otwartymi ramionami… A prawdę powiedziawszy teraz to ja byłem jedynym jego dzieckiem… Moja siostra Bianca zmarła, a Hazel jest córką Plutona, rzymskiego odpowiednika Hadesa. Domek numer 13, czarny jak noc, miał zabite okna, przy drzwiach umieszczone były pochodnie które płonęły zielonym ogniem, a ściany zdobiły kości. Sam projektowałem ten dom i jestem z niego co najmniej dumny. Otworzyłem drzwi, jak zwykle powitał mnie lekko mdły i zgniły zapach. Położyłem swój plecak na łóżku, kiedy ktoś nagle odchrząkną cicho i z kąta wyłoniła się Hazel. Nigdy nie widziałem jej wściekłej, ale teraz miałem okazję. -Ty dupku, kretynie, idioto! – Powitała mnie – Jak mogłeś! Myślałam, że jesteś chociaż odrobinę przyzwoity!
Wmurowało mnie.
-Percy przyszedł do obozu tak przygnębiony, że nie widziałam go nigdy w takim stanie! – Kontynuowała – Masz pojęcie co ty narobiłeś! I czemu akurat Leo?!
Przełknąłem ślinę. -Hazel… daj wyjaśnić. Hazel zacisnęła dłonie w pięści, ale czekała, wziąłem głęboki oddech i zacząłem jej opowiadać… -… No i po prostu mnie poniosło. Co jak co, ale ty mnie chyba rozumiesz – zakończyłem. Gniew w oczach Hazel zastąpiło współczucie i strach, Hazel dotknęła mojego ramienia, ale to najwyraźniej nie wystarczyło wtuliła się we mnie. Pogładziłem ją po plecach. -Och… Braciszku - jęknęła – Ja nie miałam pojęcia, że ty… Bogowie, Nico, coś ci się może stać! Nie powinieneś tutaj wracać! Westchnąłem głośno. -Ale to zrobiłem – przypomniałem – Wiem, że skoro ją widziałem nie powinienem wracać. Ale musiałem dla Percy'ego. Hazel przełknęła łzy, opuściła ramiona i odeszła parę kroków ode mnie. -Nico… Ty możesz przez to zginąć i to wszystko w imię Percy’iego? -Zrobię wszystko w imię miłości – powiedziałem poważnie – Hazel… Nie wspominaj tylko o tym nikomu. -Ale… -Hazel – naciskałem – Nikomu. Obiecujesz? -Braciszku… - załkała. -Hazel! Obiecujesz! Obiecujesz na Styks?! Hazel okryła twarz w dłoniach. -Dobrze braciszku, obiecuję – powiedziała cicho. -Na Styks…? -Na Styks – potwierdziła – Nico… Jeśli ty zginiesz przez Percy’ego, ja mu tego nie daruję! Nico nie wyobrażam sobie świata bez ciebie! Uniosłem dłoń, aby Hazel się lekko uspokoiła. -Spokojnie moja siostro… Masz cudownego chłopaka, masz przyjaciół… -A co z twoimi przyjaciółmi Nico? Zwiesiłem głowę, rozejrzałem się po ścianach, mój wzrok spoczął na łóżku Hazel, obok którego leżało zdjęcie z jej poprzedniego obozu, jej i wielu przyjaciół mojej siostry. -Ja nie mam przyjaciół Hazel – odparłem starając się na jak najbardziej beztroski ton – Zawsze byłem sam. -A ja? – Załkała – Frank, Leo, Piper, Jason, Percy… Oni nie są twoimi przyjaciółmi? Westchnąłem ciężko. -Ty jesteś moją siostrą. Nie mam przyjaciół – powtórzyłem. Hazel zatrzęsła się i wybuchnęła płaczem, czując jak wyrzuty sumienia pieką mnie od środka przytuliłem ją do siebie. Hazel jednakże mnie odtrąciła i wybiegła z domu. Kolana się pode mną ugięły i upadłem na podłogę.

(LEO)


Kiedy wróciłem do domku powitały mnie gorące brawa. Zawsze byłem szanowany przez swoich braci i siostry… Byłem grupowym domku, to znaczy ich przywódcą. Ale umiałem władać ogniem… to źle. Jeśli dziecko Hefajstosa potrafi kontrolować ogień, to potrafi coś bardzo namieszać. To brzmi perfekcyjnie! To tak czy siak… po przywitaniach od razu położyłem się na swoim łóżku i za pomocą specjalnego guzika, łóżko zjechało o jedno piętro w dół, do mojej prywatnej kabiny. Kocham domek Hefajstosa! A teraz poważnie… Znaczy ja nie jestem nigdy poważny, no ale powiedzmy, że teraz będę… W domku Hefajstosa najbardziej kochałem właśnie to. Ten pokój, wbrew pozorom najbardziej lubię spokój, z dala od innych półbogów. Rozejrzałem się dookoła, nic się nie zmieniło. Metalowe łóżko, z mnóstwem guzików, do czego służą tylko ja z całego obozu wiem. Ściany poobklejane moimi szkicami, głównie statki, ale również bronie masowego rażenia. Niedaleko łóżka, biurko robocze, również zawalone szkicami, a także cyrklami, linijkami, obierkami po ołówkach, oraz innym ważnymi (bądź mniej ważnymi) przyborami. Niedaleko biurka leżała spora skrzynia z wielkim napisem „NIE OTWIERAĆ”, w skrzyni znajdowały się szklane, okrągłe pojemniki, z zieloną mazią… Czym była ta maź? Ogień grecki! Co potrafi? Wystarczy, że lekko wstrząśnie się pojemnikiem, a wybuch potrafiłby zniszczyć cały obóz i najbliższe domki w okolicy. No jak dla mnie bomba! Chociaż niektórym osobom na obozie nie podoba się fakt, że coś takiego jest niedaleko ich domków, dlatego przekonałem ich, że już się pozbyłem greckiego ognia (bogowie chrońcie, żebym kiedykolwiek coś takiego zrobił). O bogowie! Ja się rozgadałem i jak zwykle zapomniałem się przedstawić, chociaż pewnie mnie znacie, jestem dosyć sławny… Jestem Leo Valdez, syn Hefajstosa, najlepszy z dzieciaków z numeru dziewiątego. Jestem przystojny, zabawny, wyjątkowo skromny i nieziemsko uroczy… to tak w skrócie. Wracając do teraźniejszości… Jednym machnięciem ręki zrzuciłem szkice z biurka na podłogę. „Później to posprzątam” – pomyślałem, chociaż nie miałem najmniejszej chęci by to zrobić. Popatrzyłem na swoje dzieła na ścianie i znowu przez moją głowę przeszedł głos bogini Nemezis: „Jesteś siódmym kołem u wozu Leonie Valdez” „Wiesz czemu jesteś tak wyobcowany? Ponieważ lepiej dogadujesz się z maszynami niż z ludźmi” Potrząsnąłem szybko głową i tak zdawałem sobie z tego sprawę, nie potrzebuję aby jakaś szurnięta bogini mi o tym przypominała. I jeszcze cała ta sytuacja z Nico, bogowie ja to ciągle coś mącę, to mój kolejny genialny dar. Ale prawdę powiedziawszy, to myślę, że nasz najlepszy Nico i tak się z tego wyplącze, a ja znowu zostanę na lodzie. Mmmm…. Bosko! No dobra Leonie Valdez weź się w garść! Pomyślałem, zabrałem się za kolejne szkice… Chociaż w sumie nie szkice, po prostu na caaaaaaałych trzech dużych kartkach pisałem jedno imię… „Nico”. Dopiero kiedy sięgałem po czwartą kartkę zorientowałem się co zrobiłem i natychmiast zwinąłem kartki w kulki i rzuciłem na podłogę. Czułem się podle, właśnie dostałem kosza od chłopaka, którego kocham. Jeśli chodzi o romanse to jestem beznadziejny! No ale cóż chyba za bardzo do tego przywykłem, żebym zaczął ponownie rozpaczać. -Dwudziesta pierwsza dwadzieścia! Dwudziesta pierwsza dwadzieścia! – Zaskrzeczała srebrna kula na moim biurku. Nacisnąłem czerwony guzik, kulka zmieniła się w helikopter i poszybowała do góry. Kolejny nieprzydatny gadżet stworzony przeze mnie, gdybym to ja jeszcze potrafił dogadywać się z ludźmi tak jak tworzę maszyny, to w ogóle byłoby cool. -Za dużo o tym myślisz Leo, skup się na czym inny – warknąłem do siebie, często mi się to zdarzało. No i automatycznie pomyślałem o Nico. On był… On jest, zniewalający. Nie tylko chodzi mi o wygląd, pierwszy raz zdarzyło mi się poznać kogoś który mnie zrozumie. Nico opowiadał mi o swoim życiu, ja w zamian opowiadałem o swoim, jesteśmy do siebie tak bardzo podobni… A kiedy już chciałem mu powiedzieć co do niego czuję, pojawił się Percy Jackson i ogłosił się wszem i wobec chłopakiem Nico! Nico nie zasługuje na kogoś takiego jak Percy, na kogoś tak mało… tak mało… -LEO! – Krzyknął ktoś przez interkom na moim biurku – VALDEZ JESTEŚ?! Potrząsnąłem głową i przyłożyłem do ust mikrofon: -Jestem, kapitan Argo II, Leo Valdez zgłasza się do… Z kim mam przyjemność? -Nazywam się Fuego Montez, powiedziano mi, że znasz się trochę na maszynach. Próbuję się z tobą skontaktować od… od pięciu minut nie odpowiadałeś. Wyprostowałem się, nie znałem nikogo o imieniu Fuego… Ale z akcentu tego chłopaka poznałem, że pochodzi z Hiszpanii. -Um… - mruknąłem ciągle grzebiąc w pamięci czy na pewno nie znam tego chłopaka – Znam się, nawet sporo – zaśmiałem się głośno – O co chodzi? -Czy mógłbyś podejść pod domek dwadzieścia dwa? Mam mały problem techniczny, dzięki twoim braciom. Zmarszczyłem brwi… dwadzieścia dwa, dwadzieścia dwa… Chyba jeszcze nie miałem okazji zobaczyć tego domku, to znaczy, że musiał zostać wybudowany całkiem niedawno. -Dobra już idę! – Westchnąłem. Wyłączyłem interkom. Poczochrałem jeszcze bardziej swoje włosy, zabrałem narzędzia i dzięki swojemu łóżku ponownie wzbiłem się na pierwsze piętro. Wyszedłem z domku, na zewnątrz wszyscy powoli szykowali się do snu, młodsi obozowicze wracali do swoich domków, starsi żegnali się ze sobą i odkładali bronie. Ominąłem domek Hadesa i natrafiłem na kolejny równie zachęcający. Był to mały domek, przypominający bardziej świątynie niż obozowy dom. Był z czarnego marmuru, przy oknach przymocowane były pochodnie, ale niedawany one dużo światła. Byłem w stu procentach pewny, że jeszcze tutaj nie byłem. Na schodach do drzwi siedział chłopak, ubrany jeszcze w normalne ubranie, miał na sobie niebieską koszulę, czarne garniturowe spodnie i buty tak wypastowane, że świeciły nawet przy nikłym świetle pochodni. Kiedy zrobiłem parę kroków, chłopak momentalnie uniósł głowę, miał krótko obstrzyżone włosy, oraz lekko diabelski uśmieszek… Nie żebym narzekał mój uśmiech potrafił wywołać popłoch wśród dorosłych ludzi. Chłopak podszedł do mnie, na oko wyglądał jakby miał jakieś czternaście może piętnaście lat…. Co i tak nie zmienia faktu, że był ode mnie wyższy. -Hej – przywitał się i uściskał mi dłoń, moim ciałem wstrząsną dreszcz, ponieważ chłopak miał potwornie zimne dłonie… a przynajmniej mam nadzieję, że to przez to – Jestem Fuego. A ty jesteś Leo, mam rację? -Mmmm… Tak, tak, na bogów, tak jestem Leo – wyszczerzyłem zęby – Jaki masz problem? -No mniej więcej taki… - Fuego wskazał głową na dach i dopiero teraz zorientowałem się o co chodziło. Na dachu siedział mały (mały bo miał tylko jakieś dwa metry wzrostu) metalowy smok… A więc o tym mówił Jake Mason, były grupowy domku Hefajstosa „Mamy mały metaliczny problem numer dwa, eksperymenty i tak dalej”. Smok spojrzał na mnie chuchnął strumieniem ognia, wytrzeszczyłem oczy. -Był niegroźny – mruknął Fuego – Do czasu aż nie zobaczył tego domku. Rozwalił mi połowę mebli… Przygryzłem wargę. Teraz byłem już przekonany, że tego domku wcześniej nie było tak samo jak wcześniej nie znałem Fuego. -No dobra zajmę się tym – powiedziałem. Fuego pokiwał głową, w ciemności z dala od pochodni, oczy chłopaka zdawały się być czerwone… Nawet Nico mógłby się schować ze swoim spojrzeniem, gdyby zobaczył teraz Fuego… -Okej… - mruknąłem. Wspiąłem się po kolumnach na dach. Smok popatrzył na mnie, ponownie chuchnął ogniem, ale ten tylko wypalił w mojej koszuli wielką dziurę, nie czyniąc mi krzywdy. -Hej, hej… Spokojnie mały – uniosłem dłonie w geście uspokojenia – Smok wydał z siebie masę dziwnych zgrzytów, które odczytałem, jako słowa których nawet ja wolałbym nie tłumaczyć. Ale w ogólnym rozrachunku, faktycznie dobrze się domyśliłem, smokowi przepalił się dysk. Podszedłem parę kroków bliżej, smok ponownie zionął ogniem, ale odpędziłem go jak natrętną muchę. Podszedłem jeszcze bliżej i na tyle na ile dystans mi pozwalał delikatnie stuknąłem w czuły punkt na głowie smoka. Smok przekrzywił głowę, byłem pewny, że zaraz się na mnie rzuci, ale nie… Jego czerwone ślepia zgasły, a z paszczy wydobyło się ostatnie zgrzytnięcie. Okej… Jedna część roboty odwalona, teraz trzeba go stąd znieść. Podniosłem łeb smoczka, okazał się zadziwiająco lekki, uniosłem więc pozostałą część ciała i ze zwinnością słonia wyskoczyłem z dachu. Fuego patrzył na mnie z niedowierzaniem. -Nieźle… I ty tak, po prostu zanudziłeś go na śmierć? – Spytał. Wybuchnąłem śmiechem. -Skądże, koleś! Po prostu ja jako ten wspaniały Leo Valdez, potrafię zrobić wszystko! -Wszystko… - powtórzył powoli Fuego. Pokiwałem głową. -Może wejdziesz? – Spytał Fuego, wskazując na drzwi do swojego domku. Ogarnęła mnie nagle wielka ochota na ucieczkę, cały ten dom… już chyba wolałem, zamieszkać u Nico. -Um… Wiesz śpieszę się trochę, może innym razem – zaśmiałem się najbardziej beztrosko jak potrafiłem. Fuego pokiwał głową. -Dobrze… Słyszałem, że synowie i córy Hefajstosa są tępi… -Dzięki – burknąłem. -Ale ty wcale taki nie jesteś – odparł. Postanowiłem przyjąć to jako najlepszy komplement, uśmiechnąłem się więc od ucha do ucha. -A ty jakiego masz boskiego rodzica? – Spytałem – Nigdy nie widziałem twojego domku… -Jestem synem Nyks – odparł z powagą, a kiedy tylko to wypowiedział, domek otoczył się czarną mgłą – Jestem synem pani nocy. Otworzyłem szeroko usta, w sumie nie chciałem wyglądać na zaskoczonego, ale bogowie… Tego się nie spodziewałem. -Um… To fajnie – burknąłem czując narastającą panikę. Fuego wzruszył ramionami, nie wyglądał na dumnego. Ale już sam fakt, że był synem Nyks, napajał mnie strachem, z tego co słyszałem o dzieciach tej bogini, to były krwiożercze bestie… Na dodatek nienawidzące dzieci Hefajstosa, a teraz o to ja grupowy z domku Hefajstosa, nie mający nic po za paroma narzędziami, stoję oko w oko z chłopakiem który mógłby mnie teraz rozszarpać na strzępy… Ym… Nie to, że Percy tego nie pragnie. -Tak czy siak – powiedziałem po chwili – Było miło, ale powinienem zając się tym smokiem – spojrzałem z nadzieją na smoczka. Fuego pokiwał głową, wyglądał jakby nad czymś głęboko myślał. Odszedłem więc natychmiast kierując się do swojego domku… Kiedy objawiłem się z metalowym smokiem przewieszonym przez ramię, wybuchła mała panika, którą prawie natychmiast uspokoiłem. Powiedziałem, że to już nie stanowi zagrożenia. Rzuciłem smoka na łóżko, po czym razem z nim zjechałem do swojej kabiny. Czekała mnie ciężka noc… Sam na sam z zepsutą maszyną, jak ja to kocham! Poważnie!

***
No dobra a więc jak przeczytaliście pojawiła się nowa postać :3 Ostrzegam, iż "moich" postaci pojawi się znacznie więcej, więc mam nadzieje, że nie będzie wam to przeszkadzać :3 W sumie... mam dobry nastrój może dodam jeszcze jeden rozdział :D Zobaczę. Na razie pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia ^^

6 komentarzy:

  1. Bardzo, bardzo zarąbisty rozdzialik! Hmm... Ten Fuego to też jest fajny xD I dodaj kolejny rozdział. Proszę! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!!! Czekam na nexty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Im więcej wymyslonych postaci, tym lepiej.
    O co chodzi z Nico? Kogo niby widział?
    Tylko mi go nie zabijaj.
    Fugeo wydaje się fajny. No przynajmniej dla mnie. Może będzie chodził z Leo?
    Dodaj dzis kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i weny zyczę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fuego jest taki słodki <3 . Mój mały braciszek <3 . Maldez rządzi!! OŁ JE! Pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny rozdział xDD

    OdpowiedzUsuń
  5. Nyks to napewno pani nocy?...

    OdpowiedzUsuń