poniedziałek, 18 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 7

Rozdział 7. Pogrzeb.



-Nie! Nie zgadzam się Nico! Musi być inne wyjście! – Krzyknęła przez łzy Hazel – Mnie uratowałeś z Krainy Umarłych, a nikt nie musiał zginąć!

-Hazel… Ty jesteś córką Plutona. To co innego – wytłumaczyłem.
-Właśnie! Jestem córką Plutona…
-Hazel nie! – Krzyknąłem przerażony.

Siostra popatrzyła na mnie nie pewnie po czy odparła grobowym tonem:
-Nie musisz ginąć.

Pokręciłem z przerażeniem głową

-Nie! Nie zgadzam się.
-O co chodzi? – spytał jakiś chłopak.
-Chce się wariatka poświęcić – warknąłem – Hazel to i tak jest już dla mnie ciężkie.

Oczy Hazel zabłysły. Jej dłoń musnęła mój policzek.

-Bracie… Wiem co robię. Spełniłam już swoją rolę, pamiętasz? Percy mnie uratował… Teraz ja uratuję jego. A ty Nico, będziesz potrzebny nam wszystkim.
-Hazel…
-Nic nie mów. Proszę.

Hazel wstała, podeszła do chłopaka o dosyć komicznym wyglądzie… Był umięśniony, jak bokser jednakże jego twarz przypominała twarz dziesięciolatka. Hazel przytuliła go i pocałowała, po czym z powrotem powróciła do Percy’ego.

-Zrobię to… - uśmiechnęła się do mnie – odsuń się Nico.

Nie chciałem, ale w rezultacie Leo mnie odciągnął. Hazel uniosła wysoko ręce, niebo pochmurniało i przeszyła je błyskawica.

- Animam pro anima, Tolle illum ad me. Pater, hoc praescriptum quod sensus! Fiat, inquam filia Hazel Diti dominus resurrexit!

Ja jako jedyny zrozumiałem co powiedziała.

Nie wiem na co wszyscy liczyli, może na efekty specjalne? Mnóstwo krwi? Nie wiem… Na pewno śmierć Hazel ich rozczarowała. Ona po prostu osunęła się na ziemię, odetchnęła ostatni raz i umarła… Już na zawsze.

Natomiast Percy zaczął oddychać, płytko bo płytko, ale żył. Razem z Annabeth podbiegliśmy do niego, podaliśmy mu ambrozję. Percy popatrzył na nas szklistym wzrokiem, jego rany zniknęły.

-Dzięki bogom, Percy, żyjesz! – Krzyknęła Annabeth i przytuliła go do siebie.
-Percy… - tylko tyle udało mi się powiedzieć.

Pomogliśmy Percy’emu dojść do siebie, ciało Hazel zostało zabrane i jeszcze dzisiaj miał się odbyć jej uhonorowanie. Percy obwiniał się za to wszystko, ale pocieszałem go na tyle na ile umiałem.
Jednego dnia straciłem matkę i dwie siostry. Było to coś tak niewyobrażalnego, że tylko kiedy patrzyłem na Percy’ego myślałem, ze było warto.

Percy powiedział Annabeth prawdę… że nic już do niej nie czuje, powiedział, że jest teraz ze mną. Nie byłem przy tym, ale nasza ulubiona córka Ateny, nie wyglądała na złą. Rozmawiała ze mną i Percy’im normalnie, aczkolwiek nie mogłem powstrzymać tego wrażenia, że najchętniej rozszarpałaby mnie na strzępy.

Leo zaś przeprosił Percy’ego za swoją głupotę, Percy zaś powiedział, że nie było chwili w której zwątpił w Leo i absolutnie nie ma do niego żalu. Nie wzniósł skargi za brak udzielenia pomocy na misji, więc i ja trzymałem buzie na kłódkę.

Resztę dnia spędziłem czekając na spalenie ciała Hazel. Siedziałem razem z Pery’im i Leo na plaży. Nie rozmawialiśmy, dzisiaj ponownie straciłem cząstkę swojej duszy. Nawet Leo nie miał ochoty na żarty, był przygaszony… dosłownie, nie mógł rozpalić nawet malutkiej iskierki. Percy również nie miał na nic wielkiego ochoty, czuł się dziwnie, aczkolwiek nie miał nic przeciwko temu, żebym się w niego wtulił, tylko wtedy czułem, że mam jeszcze kogoś na tym cholernym świecie… Kogoś dla którego, ktoś taki jak ja, może jeszcze troszkę pożyć, zanim nie padnie, zraniony mieczem.

Kiedy naszedł czas uhonorowania Hazel, ponownie czułem ogromne wyrzut sumienia… Ona nie była nic winna, nie powinna tego robić. A ja jak zwykle okazałem się egoistą, ponownie ktoś umarł przez mnie.
Zebrali się wszyscy aby pożegnać Hazel i to ja miałem podpalić jej całun… Czarny, z domieszką zielonego… Nie miałem na to siły. Pochodnie dałem więc Leo, który ze łzami w oczach, oddał pochodnię Percy’emu. Najwyraźniej i on nie miał na to siły, więc w rezultacie osobą która miała podpalić stos był chłopak Hazel… Frank.

On jeden stanął na wysokości zadania, podszedł do stosu. Podpalił stos i razem z innymi patrzył jak Hazel odchodzi.

-Nie martw się Nico, wszystko się jakoś ułoży – powiedział po wszystkim Percy.
-Może… - mruknąłem.

Percy objął mnie ramieniem.

-Nico… Niedługo wyjeżdżam z obozu… wiesz szkoła i te sprawy, ale może… może chcesz spędzić ten ostatni tydzień u mnie w  domu? Zapomnieć o wszystkim, odpocząć? Co ty na to Nico?

Brzmiało to cudownie, jednakże jak zwykle starałem się nie okazywać jak bardzo ten pomysł mi się podoba.

-Percy… TO chyba nie będzie najlepszy pomysł. Co powie twoja matka, albo ojczym?
-Wyjechali na dwa tygodnie – odparłem – Nie chcę naciskać Nico, masz wolny wybór.
-Może tylko na chwilę… - odparłem.
-Na chwilę? O! Ja już znam tą twoją „chwilę”. Raz powiedziałeś, że wrócisz za chwilę, a wróciłeś osiem miesięcy później…
Wzniosłem oczy ku górze. Myślami ciągle byłem przy Hazel... Już raz ją uratowałem... raz.

***

Renowacja rozdziału z dnia 12 kwietnia 2015

Cóż, tu wydaje mi się, że można powiedzieć, że właśnie skończył się prolog z "Po prostu Percy" XD

9 komentarzy:

  1. Bosz, cudny!!! Czekam na nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!! Czekam na kolejny! ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, po prostu boski. Ja już wiem co będzie się działo w domu Percy'ego. O.o
    Czekam na naxta.
    Pozdrawiam i weny życzę.
    P.S. Zajrzyj do mnie: http://percicolovestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah... Wielkie dzięki. Ja tam mam różne wyobrażenia co do tego co tam się działo XD
      Dziękuję, za życzenie weny przyda się, oj przyda :3

      Usuń
  4. Super rozdział <3
    Szkoda mi tylko Hazel. Kochałam ją. Ale dobrze, że Nico i Percy żyją.
    Super to wymyśliłaś <3
    Życzę weny, byś mogła nam bardzo szczegółowo opisać CO oni tam robią w tym domu Percy'ego :DD

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudne, trochę wzruszające (może ale na pewno nie do łez ), Percy i Nico żyją jej <3

    OdpowiedzUsuń