wtorek, 2 września 2014

ROZDZIAŁ 23

Rozdział 23. Coś wisi w powietrzu 



(LEO)

Znasz to uczucie gdy wiesz, że zaraz wydarzy się coś złego? Jeśli tak to wiesz jaka była atmosfera na obozie w ostatnich tygodniach. Nie minęło wiele czasu a po obozie zaczęły snuć się plotki, na temat tego co zaatakowało Nica. Niektórzy twierdzili, że zrobił to Jack w przebraniu, ponieważ Roxanna opowiedziała wszystkim swoim siostrom o tym, jak Walker zaatakował Nica przed domkiem Afrodyty, a one z kolei powiedziały w absolutnej tajemnicy swoim przyjaciółkom, więc już po chwili cały obóz usłyszał o tym co się stało. Raz źle raz dobrze. Gdyż gdy ta informacja dotarła do Chejrona, Jack dostał karę, dwa tygodnie szorowania garów w kuchni. Z drugiej zaś strony Nico zaczął się cieszyć większym niż zwykle zainteresowaniem, przez co jeszcze rzadziej był w obozie, pewnego razu zniknął nawet na trzy dni i kiedy już mieli zacząć jego poszukiwania objawił się. Pokłócił się wtedy lekko z Percy’im, ale zaraz ponownie było po staremu. Były również plotki o tym, że Nica zaatakował jego własny ojciec, a z tego co usłyszałem od jednej z córek Afrodyty, Nico wcale nie jest synem Hadesa, tylko Persefony i wściekły Hades, pragnie ukarać swoją małżonkę zabijając jej dziecko. Dziewczyna mówiła to z takim przekonaniem, że naprawdę ostro musiałem się powstrzymywać aby nie wybuchnąć śmiechem. Nico te plotki olewał, ale nie mógł olać tłumu dziewczyn które zaczęły za nim podążać jak cień, zacząłem się więc obawiać, że jego postanowienie o opuszczeniu Obozu, niedługo się całkowicie spełni. Ale mijały dni i nic się takiego na szczęście nie stało. No ale jak przy plotkach byłem, to jest jeszcze Jasmine. Ona też zaczęła cieszyć się rosnącą wokół niej sławą. Drugie określone dziecko Posejdona, tego jeszcze nie było! Wiele osób próbowało przeprowadzić z nią coś jakby wywiad, więc dziewczyna po za zajęciami, siedziała zamknięta w domku trzecim otwierając tylko Percy’iemu. Cóż… Jasmine na pewno różniła się od swojego brata, chociaż oczywiście mieli ze sobą wiele cech wspólnych. Jestem w sumie ciekaw co tak naprawdę o tej całej sytuacji myśli Percy. Nie miałem okazji usłyszeć jego zdania na ten temat, a Nico do rozmownych również nie należał. Co tu jeszcze się zmieniło? A tak! Inspekcje. Raz na dwa dni, Chejron, Clarisse lub Argus wchodzili do domków, o nieokreślonej z góry godzinie i przeszukiwali, rzeczy obozowiczów, oraz ich samych. Nie wiem czego szukali, ale na pewno w dziewiątce nie znaleźli nic podejrzanego, po za Greckim Ogniem, który mi od razu skonfiskowali (niech ich Hades!). Z tego co wiem, tylko u Hermesa mieli większe problemy, ponieważ oni wiecznie kradli, no i mieli na pewno sporo coca-coli która była zabroniona, a przynajmniej po za jedzeniem w pawilonie. Jedynymi dniami w których byliśmy w stu procentach wolni od inspekcji, były dni, kiedy jedno z dzieci Afrodyty oceniały wysprzątanie domków. Biedny Nico, za każdym razem dostawał przydział przy zmywaku. Na pewno nie był zadowolony z faktu, że większość dnia spędzi razem z Jack’iem. Nie zazdroszczę… O właśnie! Jak przy Jack’u jestem, ten zaczął jeszcze bardziej się nam naprzykrzać. Podkładał mi nogę, na szczęście byłem już odpowiednio wprawiony w tego typu „dowcipach”, w rodzinach zastępczych nie takie rzeczy się cierpiało. Raz tylko posunął się odrobinę za daleko i zamknął mnie w jednym z magazynów i gdyby nie Nico, pewnie spędził bym tam cały dzień, po czym zostałbym zjedzony przez Harpie sprzątające. Ale nie tylko mi starał się uprzykrzyć życie, również Nicowi. Wiecznie rzucał mu aluzje na temat wzrostu oraz odwagi. Nico jakoś to ścierpiał i olewał. Ale któregoś razu, jak Jack wyskoczył z tematem, pt. „Nico i Leo” przy śniadaniu, nie wytrzymał i z całej siły rzucił w Walkera owsianką. Obydwaj wtedy otrzymali przydział przy zmywaku. Co nie poprawiło sytuacji. Na dodatek, rozprzestrzeniła się plotka o tym, że niby ja i Nico… Co tylko pogorszyło moje relacje z Percy’im, zaś Nico ze wszelkich sił zaczął mnie unikać. Z resztą wszyscy z niewiadomego, przez dłuższy czas powodu zaczęli to robić. A czemu? Kolejna sprawka Jack’a. Co zrobił? Rozpuścił plotkę na temat, że niby odkryto podczas inspekcji w mojej kabinie mapę całego obozu z dopiskami „do zabicia/podpalenia”. Jeszcze wyszło na jaw, że przetrzymywałem w mojej kabinie ogień Grecki, co jeszcze podniosło wagę plotek. Wiedziałem, że Nico oraz parę innych osób w to nie wierzy. Ale Nico i tak mnie omijał by nie sprawić aby Percy był zazdrosny, a te „parę osób” to dzieciaki Hefajstosa. Więc… Na pewno plotek nie mogłem powstrzymać, ani tym bardziej ich skutków. Starałem się to jakoś zdzierżyć, ale nie było to łatwe. Wiecie, nie należę do osób którym odpowiada brak rozmowy z kimkolwiek. A no dobra… może lekko przesadziłem, jest jeszcze Jason. On również trzyma moją stronę, ale powiedzmy, że nie mam okazji porozmawiać z nim aż tak często, no dobra… Po za Jasonem, jest też Fuego i to z nim zacząłem rozmawiać, kiedy nie miałem już nic do roboty. Ale powiedzmy sobie szczerze wciąż nie mogę zapomnieć o tym co się wydarzyło w jego domku, więc za każdym razem gdy ponownie proponował spotkanie tam, odmawiałem pod pretekstem, naprawy czegoś. Obóz się zmienił. W trakcie wojny z Gają, wyglądał jak Obóz wojskowy a teraz… Teraz przypominał jeden wielki wiejski targ, gdzie wszyscy, wszystkich obgadują i naśmiewają się, wysuwają błędne wnioski i kupują informacje jak świeże bułeczki. Ledwo mi było tam wytrzymać gdyby nie fakt, że byłem już bardzo do tego typu spraw przyzwyczajony. Siedziałem sobie w swojej kabinie, kiedy do moich uszu doszła informacja o tym, że zbliża się inspekcja, świetnie. Miałem taki bałagan, że wstyd mi było go pokazywać, więc zająłem się natychmiastowym sprzątnięciem wszystkiego, znaczy, po prostu zsunąłem z biurka na podłogę szkice i inne takie, odwróciłem się by spojrzeć czy lodówka jest zamknięta i wtedy zobaczyłem niewyraźną białą mgiełkę i twarz w niej, lecz prawie natychmiast się ona rozproszyła. Kto to był? Nie dostrzegłem tego, ale byłem pewien, że właśnie ktoś mnie obserwował, dzięki iryfonowi. Patrzyłem w to miejsce jak otępiały, kto to był? Nie dostrzegłem praktycznie szczegółu. Nawet nie wiedziałem czy był to chłopak czy dziewczyna. Bo wątpię by był to bóg, po co miałby mnie obserwować? Z zamyślenia jednak wyrwało mnie wołanie Nyssy, więc udałem się na górę domku Hefajstosa. Dzisiaj, inspekcje w dziewiątce robiła Clarisse i zerkała na nas z ogólnym niesmakiem. -Bałaganicie gorzej niż te dzieciaki Afrodyty rozrzucają swoje kosmetyki! – Warknęła – Dobra Valdez idziesz ze mną! -C-co? – Spytałem, czując, że grunt osuwa mi się spod nóg. -Powiedziałam wyraźnie! Chyba, że masz kamienie w uszach, co by nie było pierwszy raz, prawda?! Chodź Valdez, mam dosyć, idziemy! Nyssa rzuciła mi rozpaczliwe spojrzenie, a reszta mojego rodzeństwa spoglądała po sobie z podejrzliwością. Ja zaś nie wiedziałem o co chodzi. Clarisse trzymała jakieś zawiniątko w prawej dłoni i ogarnęła mnie nagła chęć ucieczki. To należy do córki Aresa? Czy może coś skonfiskowała? Przełknąłem ślinę i udałem się za Clarisse, po drodze dwa razy powstrzymując się przed powrotem do domku. -O co chodzi? – Spytałem gdy dochodziliśmy do Wielkiego Domu. -Milcz Valdez! Będziesz się teraz tłumaczył! Poczekajmy tylko, aż Chejron wróci! Clarisse popchnęła mnie na krzesło stojące przed biurkiem Chejrona. Czas się dłużył niemiłosiernie, byłem niemal pewien, że Clarisse tylko czeka, na użycie swojej włóczni przeciwko mnie. A ja kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Przez uchylone okno zawiał wieczorny wiatr i odsłonił kawałek tego zawiniątka, dostrzegłem lekko metaliczny blask, ale trwało to tylko chwilkę. Całe zawiniątko było długie i lekko kanciaste, a ja miałem coraz większe wątpliwości. W końcu wydawało się, że wieki później wszedł… a raczej wjechał na swoim sztucznym wózku inwalidzkim, Chejron. Na nasz widok, twarz mu stężała, jakby był zmuszony przełknąć gorzką tabletkę. Wjechał przed biurko i popatrzył na mnie wyjątkowo surowo. -Chejronie – odrzekła ostro Clarisse i rzuciła zawiniątko na biurko – Znalazłam to w dziewiątce! Wydawało mi się podejrzane i proszę, uchyliłam wieczko i proszę… O to ona! Chejron, delikatnie odwinął materiał, w który zawinięta była zwykła drewniana, podłużna skrzynka z metalowymi zawiasami. Nie wiedziałem o co takie zamieszanie. Pewnie któreś z mojego rodzeństwa wzięło sobie takie coś z domu, ale prawda było o wiele bardziej dziwna. Gdy Chejron uchylił wieko (używając do tego materiału), w środku znajdowała się złota strzała. Pomijając fakt, że nie mam pojęcia po co w domku dziewiątym miała by być strzała, nie było w tym nic dziwnego, ale jednak… Clarisse zbladła, a Chejron pokręcił z przerażeniem głową. -Przyprowadziłam grupowego! Ale nie ze względu na to, że odpowiada za swoje rodzeństwo – powiedziała oschle córka Aresa – Niech pan się przyjrzy uważniej wieku tej skrzyni. Chejron obejrzał uważniej wieczko pojemnika. -L.V – przeczytał. Zamarłem. Nie, nie… Spokojnie, przecież, jest wiele osób o inicjałach L.V, nie? Po za tym, o co mnie niby mają oskarżyć? O to, że skrzynia z jakąś tam ozdobną strzałą podpisana jest przypadkiem moimi inicjałami? Śmieszne! -Leonie, skąd to masz? – Spytał poważnie centaur na wózku inwalidzkim. -Ja? – Spytałem mrużąc oczy – To nie moje! Pewnie to dzieło Nyssy albo kogoś innego, ja nie wykuwam strzał! -Valdez nie rozśmieszaj mnie – warknęła Clarisse – tego nie da się… Chejron uciszył córkę Aresa gestem dłoni, ja zaś wyprostowałem się na krześle. Przecież naprawdę, w domku gdzie wszyscy kują bronie, zbroje i inne takie, strzała nie powinna być niczym dziwnym, nie? -Leonie, pytam raz jeszcze, skąd to masz? -Proszę pana, jakbym ja miał złotą strzałę to bym ją sprzedał, myśli pan, że ja pieniądze mam z drzewa? Po za obozem… -Valdez, proszę cię! - Ryknęła Clarisse – Nie wydurniaj się! Westchnąłem ciężko, przeczuwałem, że moja sytuacja nie należy do najlepszych, chociaż nie miałem pojęcia czemu. -Proszę pana – zacząłem starając się nie patrzeć na Clarisse – Ja nawet nie wiem co to jest. Po za tym, że wygląda ja strzała. Ale rozumiem, że to coś więcej… Chejron popatrzył na mnie, jakby próbował odgadnąć o czym myślę, aż po chwili odparł: -To jest strzała Abarisa, legendarna strzała – odparł, ale widocznie bardzo musiał się powstrzymywać by nie udzielić wykładu jak w szkole – A szkatułka jest zrobiona z pierwszego drzewa oliwnego. Kto ostatni jej dotknie tego inicjały, przezwisko lub samo nazwisko zostają wyrzeźbione w jej drewnie. -Nadal nie rozumiem, proszę pana – przyznałem. -Szkatułka ma twoje inicjały – odparł Chejron – zaś ta strzała nigdy nie powinna znaleźć się w obozie. Chrząknąłem cicho, nigdy nie słyszałem o tej strzale więc wciąż nie zdawałem sobie z większości rzeczy sprawy. -Czemu? – Pytałem dalej. -Herosi obiecali, że nigdy nie użyją jej już do swoich celów. Miała przez wieki trwać na neutralnym gruncie w Grecji, póki rzecz jasna bogowie się nie przenieśli. Ta strzała czyni herosów silnymi, praktycznie równymi bogom. Jeśli oni już wiedzą gdzie ona się znajduje. Mogą uznać, że cóż… herosi po pokonaniu Gai, chcą się teraz stać równi bogom. -Ale to bzdura – powiedziałem – Po za tym, ja nigdy nie widziałem tej strzały! Ani tym bardziej nie dotykałem tej szkatułki! Chejron westchnął ciężko. -Wierzę ci – odparł, ale nie był najwyraźniej zbyt przekonany – Jednakże będziesz musiał odnieść tę strzałę, na jej miejsce. A jeśli tego nie zrobisz… bogowie będą czuli się urażeni, mogą wywołać wojnę, chyba, że wskażemy im winnego. To okrutne, ale sam rozumiesz. Serce na chwilę zamarło mi w piersi. Pięknie. Jeśli nawalę, lub gdy nie podejmę się misji bogowie zrobią sobie ze mnie cel strzelniczy. To po prostu spełnienie moich marzeń! Wstałem natychmiast z krzesła. -Mogę wyruszać natychmiast! – Odparłem. -Nie – zaprzeczył Chejron – Wyruszysz jutro. Musisz zabrać ze sobą drużynę, tylko ta misja będzie wyjątkowa. Wyruszy sześć osób i nie będzie przepowiedni, inaczej Apollo mógłby się dowiedzieć. A im później bogowie się zorientują tym będziecie mieli więcej czasu. Wziąłem głęboki oddech. -Proszę pana – powiedziałem zanim wyszedłem z domu – Ja naprawdę tego nie wziąłem. Ktoś musiał mnie wrobić! Chejron pokiwał głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Ja zaś wróciłem do swojego domku, wszyscy zaczęli mnie wypytywać. Opowiedziałem im więc tyle ile mogłem, po czym zawiadomiłem ich, że jutro wyruszam na misję. Nie powitali tego entuzjastycznie, a ja nie marzyłem już o niczym innym jak o tym by być sam. Aż zacząłem się śmiać, że jeszcze parę godzin temu doskwierała mi samotność.


(NICO)

Następnego dnia byłem już spakowany, by opuścić obóz, kiedy w moich drzwiach zawitał Chejron i oznajmił ni stąd ni zowąd, że wyruszam na misję, razem z Leo, Percy’im, Roxanną, Jack’iem oraz Jasmine. Nie zdążyłem się nawet sprzeciwić, po prostu parę minut później byłem po za obozem, spakowany jak na tygodniowy wyjazd. -Dobra ktoś mi wyjaśni o co chodzi? – Spytał Percy gdy wsiedliśmy do obozowego samochodu. Leo popatrzył na nas z pewnym niezadowoleniem i opowiedział o tym co przytrafiło mu się podczas inspekcji. -Aha! – Burknął Jack – Więc dlatego, że Valdez jest idiotą i dał się złapać na kradzieży, teraz JA muszę się męczyć? Wielkie rzeczy, wysiadam! Ale powstrzymałem go przed otworzeniem drzwiczek samochodowych, kiedy sam pojazd jechał właśnie około stu pięćdziesiąt na godzinę. -Słuchaj to nie byłem JA! – Warknął Leo. -Aha… bo ci ktoś uwierzy, Valdez! -Zamknij się Jack – ryknął razem ze mną Percy. Jack pokręcił ze zniecierpliwieniem głową. Roxanna wyciągnęła pilniczek ze swojej torebki i z dokładnością zaczęła piłować paznokcie. Jasmine wyglądała jakby zaraz miała zwymiotować i z ulgą powitała fakt, że dojechaliśmy tam dokąd dalej Chejron nie pozwolił nas zawieść. Jack westchnął ciężko. -Potwornie trudno się było nam tutaj dostać, co nie Roxi? A teraz nas po prostu wyrzucają, przez jakiegoś cieniasa, co nawet nie potrafi kraść! -Nie mów do mnie Roxi, Jack! I nie, nie wywalili, potrafisz słuchać? – Roxanna tupnęła nogą. Popatrzyliśmy po sobie, Jack wsadził dłonie w kieszenie po czym odparł: -Wiecie co? Wy macie te swoje genialne misje, a ja może się tak wycofam i… -Nie – warknąłem czując jak z każdą chwilą moja wrogość do syna Hermesa narasta – Idziesz z nami! -Oj, di Angelo, mówiłem ci już, żebyś nie udawał twardziela. -Odwal się od niego – Percy stanął między Jack’iem a mną– Jeśli masz coś do niego to masz coś do mnie! Jack złożył dłonie na piersi, miał za pewne przyszykować jakiś wielce wyniosłą ripostę, ale wtedy Leo nam przerwał: -Ej, nie mamy czasu na kłótnie. Musimy NATYCHMIAST odnieść tą strzałę. Popatrzyliśmy na niego, sytuacja była poważna to fakt. Wisiało ryzyko, że bogowie uznają za obrazę to co się stało. Mieliśmy niewiele czasu zanim w ogóle się dowiedzą, jeśli to zrobią będziemy mieli mniej więcej parę dni, za nim Obóz nie będzie zmuszony wydać Leona. To… nie zbyt sympatyczna myśl. -Gdzie mamy się udać? – Spytała Roxanna. Leo się zamyślił, nigdy nie był zbyt dobry jeśli ma zbyt dużo czasu do namysłu nad kierunkiem. Ale tą sprawę załatwił Percy: -Ja wiem. Pomnik Grunwaldzki, to w Central Park! Annabeth mi kiedyś opowiadała, że stoi on po to by chronić jakąś broń, co to bogowie nie chcieli jej widzieć. Wcześniej nie przykładałem do tego wagi, ale teraz! Wzmianka o Annabeth sprawiła, że chciałem znaleźć jakiekolwiek zaprzeczenie do pomysłu Percy’iego, ale wiedziałem, że jeśli córka Ateny tak mówiła to najprawdopodobniej miała rację. Z resztą misja ta jest zbyt ważna aby mieć jakieś wątpliwości. Jeśli córka Ateny tak mówiła to… dobra, gadam jak rozpuszczony dzieciak. -Jesteś pewien Jackson? – Spytał Jack – Bo ja nie. -Jedyny trop – odparł Leo – Co nam szkodzi? I to jeszcze całkiem… niedaleko? -Góra trzy dni z naszą ilością pieniędzy – odpowiedziała natychmiast Roxanna – To co? Idziemy? Nie mieliśmy wielkiego wyjścia. Ruszyliśmy najpierw do metra, wydając przy okazji większość pieniędzy jaka nam została przeznaczona. I pojechaliśmy najbliżej jak się tylko dało, nie spotkaliśmy żadnych potworów i to absolutnie szło na plus, aczkolwiek, nie mogliśmy pozwolić sobie na zbyt długą jazdę, ze względu na Jack’a który z nudów próbował obrabować jakąś starszą panią, przez co dostał jej torebką w głowę, a ona sama zaczęła się drzeć w niebo głosy, więc jak najszybciej wysiedliśmy, chcąc uniknąć kłopotów. 
A kiedy tylko wyszliśmy z metra i byliśmy już na zewnątrz coś łupnęło mnie prosto w plecy i poczułem jak cały ciężar tego czegoś powala mnie na ziemię. Odruchowo próbowałem sięgnąć miecza w obawie, że zaatakował nas jakiś potwór, ale ciężar nagle zmalał, jak i również nikt z moich towarzyszy nie zareagował, za to usłyszałem jak Jack skręca się ze śmiechu. Mając nadzieję, że nie czerwienieję tak bardzo jak myślałem, wstałem i się otrzepałem, po czym popatrzyłem na to co na mnie wpadło. To była dziewczyna, niska, ale z twarzy wyglądała na jakieś szesnaście lat. Była bardzo wychudzona, miała ciemno brązowe oczy, lekko latynoski odcień skóry, włosy miała długie, czarne i delikatnie kręcone, wyglądała jakby od dawna nie spała. Ubrana była w czarny t-shirt, zieloną, wojskową kurtkę, oraz dziurawe bojówki, na nogach miała stare i ubodzone glany. -Przewrócić się nie można? – Warknęła chociaż kiedy tylko spojrzała mi prosto w oczy pobladła i poprawiła się natychmiast – Znaczy przepraszam, to się nie powtórzy. Skądś znałem ten ton głosu? Ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. -Nie no spoko, mała! – Jack powstrzymywał się od śmiechu – Jemu to się już dawno należało! Percy dał mu solidnego kuksańca w żebra, po czym wyszeptał w jego stronę „To śmiertelniczka, uważaj na słowa”. Ja zaś odparłem, że nic nie szkodzi i już chciałem się wycofać kiedy ta dziewczyna złapała mnie za ramię. Dłoń miała brudną, zresztą tak jak całe ciało, nie zbrzydziło mnie to ani trochę, ale jestem pewien, że jeśli Jack to by zobaczył, zaraz rzuciłby jakiś mądry komentarz. -Mogę pójść z wami, tylko do następnej ulicy? – Spytała niewinnym tonem. Popatrzyliśmy po sobie. Tyle razy zdarzało nam się wpaść w pułapki potworów, że teraz zastanawialiśmy się czy przypadkiem nie pakujemy się w kolejną, ale z drugiej strony… to tylko kawałek, a ta dziewczyna wygląda naprawdę mizernie. -Dobra – powiedział Percy – Ale tylko kawałek, śpieszy nam się. -Mnie też i mnie też – odparła grobowym tonem i popatrzyła maślanymi oczami na Jack’a. Poszliśmy więc do kolejnej ulicy, ale nie doszliśmy za daleko po chwili za nami usłyszeliśmy skrzekliwy, kobiecy głos: -Nie tak prędko kochani herosi! Odwróciliśmy się natychmiast dobywając broni. Za nami stała harpia. Niebieska harpia z zabandażowanymi skrzydłami, byłaby bardzo ładna gdyby nie liczne blizny na jej twarzy. Stojąca obok mnie dziewczyna pisnęła ze strachu. Czyżby ta śmiertelniczka widziała przez Mgłę, tak jak Rachel? Nawet jeśli, groziło jej teraz niebezpieczeństwo, odsunąłem ją więc natychmiast dłonią, a drugą, skierowałem miecz na harpię, którą od razu poznałem.
To była Aello. Harpia która powinna siedzieć sobie teraz grzecznie w Tartarze i torturować w nim dusze, nie opuszczała nigdy tego miejsca. Ale teraz najwyraźniej o tym zapomniała. Harpia zaśmiała się wyjątkowo ładnie jak na swój gatunek i wyszczerzyła ostre, białe zęby. Na szczęście miała złamane skrzydła, więc nie wyglądała na ciężkiego przeciwnika. Z kolei dziewczyna która na mnie wpadła odzyskała zdolność mówienia: -To… To… jest harpia – wyjąkała – A wy… a wy… macie broń. Skąd do jasnej, macie broń?! -To dłuższa historia, malutka – odparł Jack – Zajmijmy się teraz gruchotaniem kości. -O! – Zapiszczała Aello – On mi się już podoba! Aello wydała z swojego gardła coś w rodzaju syku, który sprawił, że zaczęło kręcić mi się przed oczami. Ledwo trzymałem się na nogach, jednakże siłą woli udało mi się to przezwyciężyć. Zamachnąłem się mieczem, trafiając w skrzydło Aelli. Kilka błękitnych piór opadło na ziemię, a Aello zaczęła szlochać i robić się czerwona na twarz ze wściekłości. -Ty zranić Aellę! – Ryknęła – Potwór! -I kto mówi? – Zironizowałem. Tym razem na harpię rzucił się Percy i Jack. Jasmine która pierwszy raz miała styczność z harpią stała jak wryta z wyciągniętym mieczem, zaś Roxanna broniła jak tylko potrafiła tą dziewczynę, która na mnie wpadła. W końcu Percy trafił Aello prosto w brzuch. Ale harpia nie rozsypała się proch, otoczyła się niebieską poświatą i wyparowała zostawiając nas samych z wyciągniętą bronią. Schowaliśmy więc miecze i sztylety po czym nasz wzrok padł na roztrzęsioną dziewczynę, wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. -Wy macie broń – powtórzyła – Zaatakowała nas pół kobieta pół ptak. Czy ja coś brałam? -Te mała – Jack wyszczerzył zęby – nie bój żaby, to nam się przytrafia codziennie. -Jesteście z jakieś sekty? Ja… Ja się nie dam wciągnąć, ja wezwę policję! – Dziewczyna miała ewidentnie meksykański akcent, ale ton jakim to mówiła świadczył, że nie żartowała. Percy popatrzył na nią uważnie. -Jak się nazywasz? – Spytał po chwili. -Lea Black – wypaliła natychmiast – I ja… zawiadomię rodziców! Oni wiedzą gdzie je jestem! -Ty nie masz rodziców – stwierdził Leo. Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, gotów byłbym przyłożyć mu w twarz za takie gadanie, które ewidentnie obraża daną osobę. Z drugiej strony Leo aż tak wredny nie jest, a po za tym natychmiast wyjaśnił: -Twoja kurtka. Masz na plecak nadruk z domu dziecka. Uciekłaś – powiedział tonem znawcy. Lea zrobiła buntowniczą minę lecz po chwili zastąpiła ona natychmiast rozczarowanie lub smutek. -Jeśli tylko o tym powiedzie policji, ja nie omieszkam wspomnieć, że macie broń – ostrzegła. Wiedzieliśmy, że to na nic. Nasza broń dla śmiertelników wygląda jak zupełnie coś innego, mój miecz za pomocą mgły zmienia się w brelok, Percy ma o tyle łatwiej, że jego broń i bez pomocy Mgły zmienia się w długopis. Jack’a miecz zmienia się w pluszowego słonia, sztylet Roxanny w lusterko, zaś miecz Jasmine w butelkę z wodą, co nie zmienia faktu, że dla śmiertelnika widzącego przez Mgłę… -A więc co? – Spytała Lea – Mam wspomnieć o waszej broni? -Nie, nic nie powiemy – odparł Percy – Ja Lea, nazywam się Percy Jackson – podał dziewczynie dłoń. Nie ufnie ją uścisnęła, a po fakcie natychmiast schowała ją do kieszeni kurtki. -Jesteście inni – powiedziała – ta broń jest grecka, takiej się już nie robi – odparła poważnym tonem – w ogóle takich się już nie robi. -Skąd tyle wiesz? – Spytała podejrzliwie Jasmine. -Historia Grecji to mój konik – odpowiedziała – Mitologia, oręż, religia. Popatrzyliśmy po sobie. Lepiej nie mieszać śmiertelnika w sprawy obozu, to nigdy nie wróży zbyt dobrze. Mieliśmy się już pożegnać i odejść, kiedy Leo nagle ściągnął plecak i wyją z niego swoją starą wojskową kurtkę i wręczył ją Lea’i. -Masz, w tej – wskazał na jej kurtkę – Policja cię prędzej złapie. Uwierz mi wiem co mówię. -Nie mogę… -Masz i nie marudź – Leo ponownie założył plecak. Lea popatrzyła z zachwytem na Leona, uśmiechnęła się w geście podziękowania, zdjęła swoją kurtkę i wyrzuciła ją do stojącego opodal kosza na śmieci, po czym nałożyła tą Leona i po pożegnaniu się z nami ruszyła przed siebie. Co jak co, ale dziwnych spotkań, z innymi śmiertelnikami, mam już powyżej uszu, zawsze wynikają z nich kłopoty.

***
Yay... Dobra krótkie pozdrowienia ode mnie bo muszę już wychodzić :D Więc mam nadzieję, że rozdział wam się podobał, może jak wrócę ze szkoły wrzucę jeszcze jeden ;) Pozdrawiam :3

2 komentarze: