wtorek, 2 września 2014

ROZDZIAŁ 24

Rozdział 24. One zawsze muszą to robić 



(LEO)
Po spotkaniu z tą całą Lea’ą, ruszyliśmy praktycznie bez ociągania się dalej. Ale nie minęły dwie godziny kiedy poczuliśmy zmęczenie i głód… Stanowczo na coś większego niż suche kanapki, które miał ze sobą Percy. Dlatego też z ulgą powitaliśmy wiadomość, że Nico znalazł zaraz za rogiem Mc’Donalds’a, starczyłoby nam pieniędzy (mówiąc pieniędzy mam na myśli to co Jack zdążył ukraść jakiemuś przechodniowi) na coś w miarę przyzwoitego z tego „lokalu”, więc właściwie bez ociągania się weszliśmy do środka. Jasminie poświęciła się dla nas i stanęła na końcu kolejki, starając się powstrzymać zażenowanie, zawstydzenie, zdenerwowanie, możliwość natychmiastowej utraty przytomności spowodowane faktem, że musi zamówić jedzenie. My zaś spokojnie usiedliśmy przy jednym ze stolików i swobodnie zaczęliśmy udawać, że widzimy się po raz pierwszy… To znaczy nie! Nie zaczęliśmy się sobie przedstawiać, po prostu każdy z nas zajął się absolutnie sobą, starając się nie patrzeć na pozostałych. Roxanna wyjęła pilnik i zaczęła go używać w sposób jakby robiła to od zawsze. Percy wyjął zdjęcie „wielkiej siódemki” i obracał je w dłoni, robiąc co chwila taki ruch jakby miał zamiar je podrzeć. Nico położył głowę na stole i zakrył twarz dłońmi, pogrążając się w swoich myślach i być może w paro sekundowej drzemce. Jack wyjął ze swojego plecaka jakiś zeszycik i zaczął przeglądać zapisane koślawym pismem kartki. Ja zaś nie mając nic wielkiego do roboty, zacząłem przeglądać swoje rzeczy i tak szperałem w swoim plecaku póki dłońmi nie natrafiłem na materiał w którym ukryta była szkatułka ze strzałą. Zacząłem się zastanawiać, jakim właściwie cudem są na niej moje inicjały? Nie miałem jeszcze nigdy wcześniej z tym styczności. Więc niby jak to drewno mogło zapamiętać mój dotyk?
Dopiero po chwili zorientowałem się, że Jack zaczął się na mnie gapić tym swoim spojrzeniem „Spadaj, okej?! Co i tak nie zmienia faktu, że ja będę się na ciebie gapić”. Odłożyłem więc plecak i zgromiłem Walkera wzrokiem, ten nic sobie z tego nie robił, wręcz przeciwnie podsyciło to wściekłe iskierki w jego oczach. Nie miałem styczności z Aresem, ale dzięki Jack’owi nie muszę się przekonywać jak oddziałuje jego obecność, mimo, że z natury jestem dosyć opanowanym herosem (rozumiesz sarkazm?) miałem ochotę go pobić… dosłownie. Wystarczy, że spojrzy na mnie tym bezczelnym wzrokiem, już moje nerwy dłużej nie wytrzymują, a przecież widziałem tylu jego typu osobników. W końcu gdy już myślałem, że zaraz się przechyli czara mojej wytrzymałości powróciła Jasmine z pięcioma cheeseburgerami oraz sałatką dla Roxanny (która jest wegetarianką… bogowie! Udało mi się wymówić to słowo!) i mogliśmy spokojnie zająć się jedzeniem. Znaczy cofam to „spokojnie”, ponieważ praktycznie od razu odezwał się Jack: -Czyli co? Kiedy wreszcie misja ruszy z kopyta? Miałem nadzieję, że już dzisiaj będziemy dochodzić na miejsce, a my chyba nie jesteśmy nawet w połowie! – Mówił to z pełnymi ustami, więc miałem problem ze zrozumieniem go… nie, nie żałowałem – Nie rozumiem, czemu musiałeś Valdez wybrać czwórkę największych ciamajd na tym waszym pochrzanionym obozie! Jakbyś wybrał kogoś lepszego… albo zabrał tylko mnie, bylibyśmy już w drodze powrotnej! Ale jak to mówią swój do swego… co Valdez? Próbę zignorowania Jack’a udaremnił mi Percy: -Jack jakbyś mógł odrobinę mniej mówić to co ci ślina na język przyniesie wszyscy byliby zadowoleni… Uwierz mi. Jack przewrócił oczami i wgryzł się w swojego cheeseburgera. Nico który tym razem wyjątkowo nie brzydził się jedzeniem, obserwował mnie i Walkera uważnie, jakby próbował dociec podobieństw między nami. O ile takowe w ogóle istnieją! -Te – burknął Jack – i co się tak gapisz di Angelo, mało ci jeszcze, po tym ostatnim? Percy nagle stracił zainteresowanie jedzeniem, a ja lekko posunąłem się w stronę Roxanny. Nico odłożył swojego cheeseburgera i odparł z nonszalanckim spokojem; -Ważniejsze pytanie… czy tobie nie jest mało? Oberwanie w krocz od Jasona nie wystarczyło? Może mam poprawić? -Nie udawaj twardziela di Angelo – Jack poczerwieniał na policzkach, albo z gniewu albo ze wstydu – Dobrze wiem, że tak naprawdę jesteś słaby, jak inaczej wytłumaczysz mi fakt, że co chwila się za kimś chowasz? Nico poczerwieniał nie bardziej niż Jack, jednakże dalej sprawiał wrażenie, że wszystko po nim spływa. Kiedy już myślałem, że najgorsze już za nami odezwała się Roxanna: -Nico nie obraź się ale on ma rację. Wtedy Jack prawie by cię nie zabił tym mieczem i gdyby nie Jas…. -CO BY PRAWIE ZROBIŁ?! – Ryknął Percy i wstał na równe nogi, po czym złapał Jack’a za skraj koszuli i również uniósł go z krzesła – Czy ja o czymś nie wiem, Jack? Jack przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby miał się rozpłakać. Nico próbował uspokoić Percy’iego ten jednakże był zbyt pochłonięty próbą opanowania swoich nerwów oraz wyrzuceniem na zbity łeb Jack’a. -Ojej – Jack zaśmiał się oschle – Czyżbym nieświadomie znalazł czuły punkt? Świetnie, Jackson, świetnie! Chcesz prawdy, to ci powiem… Twój kumpel, kolega czy kim on tam dla ciebie jest… -To mój chłopak – warkną Percy. Twarz Jack’a wykrzywiła się najpierw w obrzydzeniu, a później w zdumieniu. Percy kompletnie go zaskoczył i syn Hermesa zapomniał języka w gębie. Podobna rzecz się miała z Roxanną i Jasmine. Roxanna przestała nagle wyrzucać ze swojej sałatki oliwki, zaś Jasmine zaczęła dolewać ketchupu do swojej coca-coli, a obie dziewczyny patrzyły ze zdziwieniem, na Nica a raz na Percy’iego, którego mina mówiła „To nie był najlepszy moment”. Jack po chwili się opamiętał, skorzystał z okazji i wyrwał się z uścisku Percy’iego, stanął obok stołu, zauważyłem, że ludzie zaczęli się nam przyglądać, ja zaś jakby nigdy nic popijałem coca-cole. -A więc to twój chłopak?! – Jack splunął z niesmakiem – Wiesz co? Zacząłem żałować, że jednak wtedy Jason mi przeszkodził! Bez niego byłoby ci znacznie… Percy przeklął siarczyście i rzucił się na Jack’a. Obaj poupadali na podłogę i zaczęli się szarpać, nie wyglądało to tak sympatycznie (… czujecie sarkazm?) jak te szkolne bójki. Ta była znacznie bardziej zawzięta. Parę osób wstało z miejsc, ktoś próbował ich rozdzielić, ale nie do końca mu to wyszło, a ja wiedziałem, że za parę chwil zostaniemy wyrzuceni, więc szybko zwinąłem ze stołu jedzenie. Jasmine i Roxanna powstawały z miejsc i patrzyły wielkimi oczami na zaistniałą bójkę. Nico zaś przygryzł wargę i ukrył twarz w dłoniach, nie byłem pewien czy z powodu tego, iż to za jego sprawą się zaczęło czy też po prostu nie ma zamiaru patrzeć. Tak czy siak przyznałem, że to nie był najlepszy możliwy tekst w tej sytuacji, kiedy mamy do czynienia z takim dupkiem, jak Jack. Po chwili zgodnie z moimi oczekiwaniami, wygnali nas z knajpy, pod groźbą wezwania policji. A kiedy wyszliśmy, ja z Nico musieliśmy przytrzymać Percy’iego, zaś Roxanna i Jasmine, Jack’a przed ponownym rzuceniem się na siebie. A kiedy Percy odepchnął mnie od siebie z taką siłą, że upadłem prosto na chodnik, zauważyłem, kogoś… Jakieś drobnej postury osobę, która przyglądała się temu wszystkiemu z daleka. Niestety nie widziałem kto to, z powodu już zapadłych ciemności, na dodatek, gdy ta osoba tylko spostrzegła, że się na nią patrzę, uciekła i tyle ją widziałem. W końcu emocje obu chłopaków opadły, a ja zapomniałem o tym kimś.  
(PERCY)

O ile moja niechęć do Jack’a pojawiła się po pierwszej godzinie gdy go poznałem, tak moja wrogość przerodziła się w parę tygodni później i nie sądziłem, że mogę go bardziej znielubić (to trochę delikatne słowo). Ale jednak. Kiedy ledwo szliśmy z powodu zmęczenia, postanowiliśmy zrobić sobie wreszcie chwilę przerwy i usiedliśmy na ławkach. Jack odszedł od nas jak najdalej, jak gdyby ktoś uraził go aż do tego stopnia. Ja miałem szczerze powiedziawszy go gdzieś. -Musiałeś nie? – Spytał mnie po chwili Nico. -Nie – odparłem odrobinę za sucho niż zamierzałem. Nico zwiesił głowę. Westchnąłem ciężko i musnąłem dłonią jego policzek. -Ej, nie wiń siebie, za to, że ten idiota tak zareagował – starałem się pocieszyć Nica. Ten jednakże ciągle wyglądał jakby został zmuszony do przełknięcia gorzkiej pigułki. -Nie za wiele osób zdaje sobie sprawę kim dla siebie jesteśmy, Percy – Nico popatrzył posępnie w gwiazdy – Może więc, nie opowiadaj o tym na prawo i lewo. Raczej nie pomyślałem wcześniej o tym by więcej osób o tym uprzedzać. Nie sądziłem, że Nico może nie przeszkadzać fakt, że sporo osób bierze nas za zwyczajnych przyjaciół. -Mogłeś mi powiedzieć – wzruszyłem ramionami – Może wtedy, wszystko jakoś by się wyprostowało. Nico zaśmiał się pod nosem. -Nie o to chodzi. Ale dzięki – Nico machnął dłonią. Zapadła cisza. Jakoś nie chciałem drążyć tematu. Popatrzyłem jak Leo zabawia dowcipami Jasmine i Roxannę (chociaż ta druga miała zastanawiająco znudzony śmiech), Jack zaś stał z tyłu, nakładał plaster na swoją rękę, ale wydawał się jakiś nieobecny… Może zaraz ucieknie? Byłoby mi lżej, aczkolwiek nie wiem co by powiedział na to Chejron. -Wychodzi na to, że mam dług wobec Jasona… Kolejny – odparłem. -Który to już… drugi? -Trzeci – westchnąłem – Jak wrócimy muszę mu podziękować i… O! Na bogów! Spójrz tylko! Pokazałem przed siebie, na cień stojący pod zgaszoną latarnią, zaraz przed nami. Cień nie był zniekształcony, a jego właściciel mógł mieć co najmniej dwa metry. -O rety – jęknął Nico – Wasza bójka… Zwróciliście uwagę Larwy! -Yyyy… Czego? – Spytałem będąc lekko skołowanym. Ale Nico już biegł w stronę Leo i dziewczyn, a ja jak głupi patrzyłem na ten olbrzymi cień… który był teraz bliżej. Wstałem mimowolnie z ławki. Jack ciągle był zamyślony i teraz on był najbliżej tego co Nico z niewidomych mi powodów nazwał larwą. -Jack – warknąłem – Chodź tu! -Spadaj – odparł przyciszonym głosem. Nico zaczął mnie popędzać, więc złapałem Jack za nadgarstek i podbiegłem do Nica. Cień tego czegoś był jeszcze bliżej. Puściłem lodowatą dłoń Jack’a, a Nico zaczął się zastanawiać nad możliwością ominięcia tej „larwy”. -Słuchajcie… - zaczął ale jakaś czarna lina wystrzelona prosto w jego brzuch pozbawiła go tchu, a on sam zaraz został odciągnięty parę metrów dalej. Teraz miałem okazję przyjrzeć się temu czemuś. Wyglądał trochę jak chudy i odrobinę przerośnięty mężczyzna, twarz ukrył pod kapturem, unosił się w powietrzu a nogi miał ukryte za czarną mgłą. - Maldito – powiedział Leo na widok tego czegoś. Jack z zupełnie nieznanych mi powodów podbiegł do Nica i pomógł mu wstać. Ale nie miałem zbyt dużo czasu by zastanawiać się co tchnęło Walkera to takiego uczynku. Wyciągnąłem Orkan i wymierzyłem go w zjawę, nawet się nie cofnęła… Wręcz zdawała się być jeszcze bardziej nami zainteresowana. -Nie pokonasz tego! – Ryknął Nico – Już! Uciekajcie! Nie rozumiecie?! Jasmine i Roxanna najwyraźniej nie miały oporu przed pomysłem Nica, pobiegły przed siebie. Lecz ani ja, ani Leo, ani nawet Jack nie ruszyliśmy się z miejsca. Nico podbiegł do mnie, a zjawa nic nie robiła… po prostu się na nas patrzyła, a przy najmniej głowę miała odwróconą w naszą stronę. -Percy mamy szanse uciec – warknął mi do ucha – Ja to już spotkałem, nie mogłem tego powstrzymać. Nawet śmiertelnicy go widzą, ale trochę inaczej, rozumiesz? -Tak, ale ja nie zamierzam odpuszczać – odparłem i zwróciłem się do zjawy – Ej, ty! Wcale nie jesteś taki groźny i… I nie dokończyłem potężna siła odrzuciła mnie i pozostałych po całym parku. Lekko mi pociemniało przed oczami, nie byłem pewien czy z powodu uderzenia czy też dopiero zauważyłem, że wszystkie latarnie pogasły. Zjawa zaś pojawiła się przede mną. Kaptur jej opadł, a ja szczerze wolałem jak twarz zjawa miała zakrytą. Cała pokryta w bliznach, oczy składające się tylko z białek i żółte, ostre zęby. To raczej nie jest coś co pragnąłem w te chwili zobaczyć, sięgnąłem po Orkan, wstałem najszybciej jak umiałem z trawy i wycelowałem miecz w zjawę. -Jeszcze jeden krok, a pożałujesz duchu! – Warknąłem. Zjawa popatrzyła na mój miecz, chwilę się zawahała, ale ponownie z mordem w gałkach ocznych zaczęła się zbliżać. I kiedy już miała się na mnie rzucić, jakaś ciemna, zrobiona jakby z mgły macka owinęła jej się wokół szyi i zacisnęła z całej siły, a po chwili odezwał się Nico: -Ze mną walcz! Walcz z Królem Upiorów! Lina wykręciła zjawę w drugą stronę, a kiedy tylko uścisk zelżał zjawa wystrzeliła jak proca w stronę Nica, myślałem, że już po nim, ale on wywołał jakąś szarawą barierę ochronną wokół siebie, która nie pozwalała naszej pięknej twarzyczce dobrać się do di Angelo. Ale z każdą chwilą bariera słabła, a ja musiałem coś zrobić, a przy okazji nie stracić życia. Ale jeśli chodzi o to pierwsze wyręczył mnie Leo, znaczy nie wiem czy zaraz nie wyręczy mnie w tym drugim, ponieważ jakby nigdy nic podszedł do zjawy uśmiechnął, się jakby spotkał dawno zaginionego kumpla, po czym wbił coś w bok zjawy. -A żryj to – powiedział ze śmiechem. Zjawa wyglądała na zaskoczoną i nim zdążyła zareagować, pozostała po niej mokra czarna plama, Leo schylił się i zabrał to co wbił w bok zjawy. Nico opuścił barierę, wyglądał na wykończonego ale dumnego. -Uf… Wiedziałem, że zrozumiesz – pochwalił Leona. -Jak zawsze – Leo obrócił w palcach to coś. A gdy światła latarni ponownie rozbłysły, dostrzegłem, że trzyma w dłoniach złotą strzałę, której grot umazany był w tej czarnej cieczy. -Użyłeś TEGO? Pogięło cię? -Nie mnie – Leo zerknął ukradkiem na to co zostało ze zjawy. Leo otarł strzałę o trawę, po czym ukrył ją w skrzynce i wsadził z powrotem do plecaka. W między czasie podszedł Jack, a za nim Jasmine i Roxanna. -Dobra Valdez, gratuluję pomysłowości, powaga! – Powiedział a widząc zaskoczenie na naszych twarzach dodał – Oczywiście mam na myśli fakt, że teraz bogowie na pewno się dowiedzą! Człowieku czy ty… -Zamknij się zapyziały kretynie! – Ryknął Leo i staną twarzą w twarz przed Jack’iem, co ze wzrostem Leona równało się przekomicznej sytuacji, w końcu on jest o jakieś dziesięć centymetrów niższy – Wiesz jak ja cię nie znoszę?! Możesz chociaż raz docenić coś... Jack złapał Leona za szelki, przez co poważnie musiałem się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem. Warknął coś Valdez’owi na ucho po czym puścił go. Nico milczał, patrzył podejrzliwie na Leo, który rozcierał sobie z niewiadomego powodu ramię. -Ej! Musimy tak tutaj stać? – Spytała Jasmine – Znalazłam niedaleko jakąś ruderę, może tam przenocujemy, hm? Zgodziliśmy się z resztą nie mieliśmy większego wyjścia. 


(LEO)

Następnego dnia obudziłem się zbolały i zdrętwiały, z resztą co się dziwić jeśli przez parę godzin spało się na betonowej podłodze w jakieś starej ruderze. Powiedzmy, że już się odzwyczaiłem od czasu gdy uciekłem z rodziny zastępczej minęło już sporo czasu i mieszkanie w kanałach, nie daleko śmietników uznałem za przeszłość. Przynajmniej do dzisiaj. Obudziłem resztę i bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy dalej. -Czy to naprawdę musi tak długo trwać? – Jęknął Jack, kiedy poprosiłem go, żeby na chwilę przytrzymał mi plecak, bo musiałem zawiązać buty – Di Angelo, potrafisz się teleportować, więc może…? -Nie – wycedził przez zęby Nico – Nie teleportuję całej szóstki na raz, nie mam aż takiej siły! -To zauważyłem – Jack oddał mi plecak. -Zamkniesz się w końcu – warknął Percy. Jack wzruszył ramionami i spojrzał Jacksonowi prosto w oczy. Mógł to zrobić jako jeden z nielicznych w końcu byli mniej więcej tego samego wzrostu. Na szczęście dalszy rozwój sytuacji przerwał Nico. -Ej! Możecie przestać? Wrócimy do tej wojny po misji, okej? Percy niechętnie pokiwał głową, zaś Jack wyglądał tak jakby już szykował się na ogromną bitkę. Westchnąłem mimo wszystko. Jasmine i Roxanna raczej nie sprawiały wrażenia zbyt rozmownych, gadały tylko między sobą, a na nasz pytania odpowiadały pół-słowami. Dlatego ja zaprzestałem jakichkolwiek pytań w ich kierunku. Przechodząc obok jakiegoś parku ze stawem, Percy zatrzymał się i podszedł do zbiornika z wodą, nie widziałem co robi, ale stał przed stawem i dosyć mocno gestykulował rękoma więc domyśliłem się, że używa iryfornu. Powrócił dopiero po paru dobrych chwilach i miał nie za ciekawe wieści: -Bogowie już wiedzą. Chejron starał się uspokoić jak tylko mógł, ale wyznaczyli termin końca swojej neutralności. Przełknąłem ślinę. -Na kiedy? – Spytała Roxanna. -Dwudziesty ósmy sierpnia – odparł bez entuzjazmu Percy. -To za trzy dni! – Warknął Jack – Z naszym tempem w życiu nie zdążymy! Więc może ruszmy się a nie sterczymy tu jak omszałe głazy! -Omszały to ty jesteś – powiedział pod nosem Percy – Ale chodźmy.


***

No... i ta o to przedstawia się rozdział 24 :3 Mam nadzieję, że się podobał ;) A kolejny będzie jutro lub pojutrze jeszcze nie jestem pewna xD Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia :D

3 komentarze:

  1. Boski rozdział. Zazdroszczę Ci talentu. :)
    Jednak mi Nico wydaje się silniejszy, ale to twoje opowiadanie, które z resztą bardzo mi się podoba. Czekam na nexta.
    P.S. U mnie na http://percicolovestory.blogspot.com/ pojawił się nowy rozdział. Zapraszam.

    Pozdrawiam i weny życzę. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)) Next będzie za chwilę (a przynajmniej się postaram xD).
      A teraz lecę czytać twój rozdział i również życzę weny :3

      Usuń
  2. Super! Dodaj jeszcze jeden dzisiaj, plose....
    To takie genialne! I Nico <3

    OdpowiedzUsuń