środa, 3 września 2014

ROZDZIAŁ 25

Rozdział 25. Zostaje tylko trójka 



(PERCY)

Nie mieliśmy wiele czasu więc w kolejnych godzinach nie zatrzymywaliśmy się ani na chwilkę. Chyba, że liczyć to, kiedy Jack „zdobywał” dla nas kasę, na autobus czy metro. No i wreszcie dotarliśmy na miejsce. Dopiero dzień później. Mieliśmy już za sobą dwie potyczki z potworami, ale dotarliśmy praktycznie bez szwanku. Central Park, teraz tylko znaleźć Pomnik Grunwaldzki i po problemie. A przynajmniej tak nam się wydawało póki nie byliśmy parę kroków od tegoż pomnika. Siedziała na nim ta niebieska harpia, co wcześniej zdążyła nas zaatakować, Aello. Razem z dwoma innymi harpiami, które wyglądały jakby codziennie po pięć godzin były na siłowni. W okolicy nie było żadnych śmiertelników, na szczęście ponieważ mogliby zacząć się zastanawiać skąd w parę sekund niebo zaczęło szarzeć a parę metrów dalej od nas piorun uderzył w trawę zapalając jej skrawki przy okazji, a płomienie ugasił nagły deszcz. Było jasne. Zeus się zdenerwował. Kolejna błyskawica sprawiła, że harpie pozlatywały z pomnika. -Słuchajcie – zacząłem niespokojnie – Musimy je jakoś spławić czy coś. Zeus może uznać nasze ociąganie się za… no wiecie. Nico westchnął ciężko i popatrzył na harpie. -Jack – powiedział – Potrzebuję twojej pomocy. Chodź za mną. -Czekaj… Co?! – Spytał ale Nico ciągnął go już w przeciwnym kierunku. Nie wiedziałem co Nico wymyślił, nie miałem pewności czy to bezpieczne, ale harpie odleciały. Lecz pioruny były ciskane teraz z jeszcze większą częstotliwością. -Dobra Leo, strzała – powiedziałem. Leo sięgnął do swojego plecaka i chwycił skrzynkę ze strzałą. Wtedy rozbrzmiał się zimny śmiech za nami. Roxanna i Jasmine cofnęły się za nas. Ponieważ przed nami stała kobieta. Ubrana w czarną, utkaną niczym z czarnej mgły suknię. Miała krótkie włosy i uśmiechała się do nas złośliwie. Oczy miała duże, całe w kolorze fioletu lecz po chwili zmieniły się w złotą barwę, a później w zieleń. A ja czułem się jak kretyn, zapragnąłem nagle zwinąć się na trawie i udawać psa. Jak ten odruch mi minął, rozejrzałem się dookoła. Nie byłem w parku. Ogarniała mnie ciemność, spadałem. Do Tartaru, skąd wiedziałem? Nie wiem. 
Słyszałem tylko ten lodowaty śmiech, byłem sam. Całkowicie. A później gdy tylko spadłem, zauważyłem całą wielką siódemkę, byli związani. Mój wzrok spoczął najpierw na Ann. Była cała blada, a we włosach miała zaschniętą krew. Chciałem do niej podbiec, ale gdy tylko zrobiłem krok ona padła martwa. To samo działo się zresztą, wszyscy umarli. Wszyscy. -Dosyć! Przestań! – Wrzasnąłem na całe gardło. Śmiech lekko przycichł, a ja znowu byłem w parku. Nie w Tartarze. To była halucynacja, a ta kobieta to musi być Pasithea! Bogini zaczęła kręcić jakby ze znudzeniem palcem, wywołują wokół swej dłoni czarną mgłę. Pozostali wydawali się przerażeni, a ja ciągle zaciskałem dłonie na uszach. Czułem się jakbym wariował. -Strzała, Leonie! – Powiedziała Pasithea głosem jakby mówiła o wyprzedaży cen w sklepie wielobranżowym – Oddaj mi strzałę, a nie stanie się to co widziałeś! Leo zbladł. Cokolwiek widział musiało to być równie przerażające jak moja wizja. -Nie, nie zrobisz jej i jemu krzywdy – Leo zrobił krok do tyłu, ale za nim nagle pojawili się ludzie wyglądający jakby zrobieni z białej mgły. Chwycili oni Roxannę i Jasmine, dziewczyny piszczały, ale ludzie z mgły nic sobie z tego nie robili – Puść ich! – Krzyknął przerażony Leo. Zauważyłem, że z coraz mniejszą siłą trzyma skrzynkę ze strzałą. -Nie – odparła Pasithea, tym razem mówiąc o tym, że w nocy jest ciemno – Ale zrobię jej i jemu krzywdę, wybieraj! Strzała za dwa życia! To co zrobiłem było bardzo głupie, ale musiałem dać Leonowi szansę. Rzuciłem się na boginię z mieczem, krzycząc przy okazji: -Leo posąg, oddaj strzałę! 

(LEO)


(Pobiegłem ile sił w uginających się pode mną nogach w stronę posągu. Omijałem przy okazji, strzały mgielnych wojowników, oraz czary samej bogini. Miałem wielką nadzieję, że to co mi pokazała nie jest w jej mocy, jeśli IM coś się stanie przeze mnie… Nie! Kolejna czarna strzała świsnęła mi koło ucha, dobiegałem już prawie do posągu. Już tak blisko… Lecz wtedy coś ostrego złapało mnie za ramiona i uniosło ku górze. Harpia. Aello. Wyrywałem się, ale ona jakby nigdy nic szybowała coraz wyżej. -Wierzgaj dalej! Gorzej tylko jak spadniesz z takiej wysokości! – Zaśmiała się harpia. Spojrzałem odruchowo w dół. Posąg był już bardzo niewielki, a Percy walczący z boginią wyglądał jak pomarańczowa kreska. 

Coś za to zbliżało się w naszym kierunku, coś czarnego, uchyliłem się w ostatnim momencie i strzała trafiła w brzuch Aelli. Ta zakrakała i rozluźniła uchwyt, sprawiając, że spadałem jak długi na ziemię. Myślałem bardzo szybko, nie było nic co by mnie mogło uchronić przed roztrzaskaniem się. Zamknąłem mimowolnie oczy, lecz wtedy poczułem kucie trawy na twarzy. Leżałem przed posągiem, a wokół mnie znikała właśnie czarna macka… Nico… Dzięki bogom! Wstałem natychmiast. Wojownicy z mgły zaczęli walczyć z Jasmine i Roxanną. Miałem szansę, obiegłem szybko posąg a gdy zauważyłem w nim niewielkie wgłębienie wsunąłem w nie strzałę. 
W jednej chwili wojownicy z mgły wyparowali jak bańki mydlane, harpie odleciały, zaś bogini zasłoniła się za czarną mgłą i zniknęła, ale jej głos rozbrzmiewał mi echem w głowie „To jeszcze nie koniec, herosi”. Podszedł do mnie Percy i poklepał mnie po ramieniu, po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się w moją stronę! Jasmine zaklaskała w dłonie, zaś Roxanna pocałowała mnie w policzek pozostawiając mnie w stanie nagłego osłupienia. Percy zaczął się rozglądać za Nico i Jack’iem, ale nigdzie ich nie było widać. -Zaraz wrócę – powiedział Jackson i już chciał pójść w stronę gdzie udała się wiadoma dwójka. Ale w tym momencie zza jednego z drzew wyłonił się Nico, a o niego opierał się nieprzytomny Jack. Percy chwilę się wahał po czym razem z nami podbiegł do Nica. -Co się stało? – Spytał Percy. Nico wciągnął głęboko powietrze. Jack wyglądał jakby nie żył, jeśli nie liczyć faktu, ze płytko oddychał. Był ranny w brzuch. -Ci ludzie z mgły… te ich miecze – zaczął pośpiesznie tłumaczyć. -Abrozja! – Roxanna rzuciła zdenerwowane spojrzenie w moim kierunku – Powiedzcie, że trochę nam jej zostało! Zwiesiłem głowę. Po ostatniej walce z potworami zużyliśmy cały zapas. Roxanna wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać, przewiesiła sobie drugie ramię Jack’a i powiedziała: -Nico! Proszę teleportuj nas! On nie może umrzeć! Nico wyglądał jakby musiał podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu. Jack co raz rzadziej robił poprawne wdechy, robił się siny, a Nico nie był pewien czy uda mu się w tak szybkim czasie przenieść trójkę osób. Popatrzył na Percy’iego, ten z kolei podszedł do niego musną wargami jego usta i odparł: -Idź dasz radę, wierzę w ciebie. Nico zerknął niespokojnie na Jack’a i po chwili całą ich trójkę otoczyła ciemność, przypominająca cienie ludzi. I po chwili Jack, Nico i Roxanna zniknęli. -Dobra, my też musimy iść – powiedział lekko oschle Percy – Leo, mamy jeszcze jakąś kasę. -Ta – burknąłem czując jakąś dziwną otchłań w mojej klatce piersiowej – Wystarczy na powrót. Tak myślę.

(PERCY)


Bez spotkania żadnych potworów, bez Jack’a marudzącego co drugi krok, szło nam się o wiele lepiej i w niespełna dzień byliśmy z powrotem w obozie. Nic się w nim nie zmieniło, a gdy tylko przekroczyliśmy jego granice powitało nas kilkoro obozowiczów, uśmiechami i oklaskami. Weszliśmy do wielkiego Domu i opowiedzieliśmy Chejronowi, oraz Dionizosowi (który ponownie został jak okazało sprowadzony jako „nowy” dyrektor) o tym co nam się przytrafiło. Dionizos wyglądał na niezbyt zadowolonego faktem, że udało nam się powstrzymać zniszczenie obozu, ale Chejron poprawił nas za odwag i brawurę. Kiedy mieliśmy odejść, Leo na chwilę się zatrzymał. -Panie D.? -Tak Vacbery? – Pan D. wyglądał jakby nawet nie zauważył swojego celowego pomylenia się w nazwisku Leona. -Valdez – poprawił automatycznie Leo – Co z Jack’iem? Pan D. popatrzył na nas z niesmakiem, w między czasie wyczarował sobie puszkę coca-coli, ale nie wyglądał aby chciał odpowiedzieć, dlatego też to Chejron go w tym wyręczył: -Jack jest teraz pod opieką medyczną. Jego stan jest bardzo ciężki i nie uległ od przybycia poprawie. Przykro mi… Jeśli Leo to zmartwiło to nie dał tego po sobie poznać. Pan D. w końcu nas popędził więc nie zostało nam nic innego jak wyjść z domu, przed którym powitał nas Nico. Nie uśmiechnął się, nie powiedział żadnego „dobrze was widzieć” tylko: -Szumi mi w uszach… Percy, wiesz co to znaczy? Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, wcale takie nie było. Nico wyczuwał zbliżającą się śmierć, szumiało mu wtedy w uszach, cokolwiek bym teraz nie powiedział i tak wyszłoby na rację Nica. -Ech… - westchnęła Jasmine – To ja… Może pójdę? Trzymajcie się! I odeszła w stronę domku Ateny i kątem oka zobaczyłem jak rozmawia z Annabeth, nie wiedziałem, że się one nawet znały. Milczeliśmy. Wiedziałem, że Nico się obwinia, ale jakoś nie mogłem dobrać słów do obecnej sytuacji. Wkrótce i Leo się pożegnał i wrócił do swojego domku, a ja razem z Nico poszliśmy do domku trzeciego, porozmawiać… po prostu. 

(LEO)

Była prawie pierwsza nad ranem. Powinienem już dawno spać, ale jakoś nie mogłem. Wiedziałem, że wiele ryzykuję wychodząc z domku, ale… Narzuciłem na swoją pomarańczową pidżamę kurtkę, nałożyłem buty i po chichu wyszedłem z domku. Chciałem się przewietrzyć, coś ciągle zakłócało mi spokój i czułem się dziwnie rozdarty, tylko czemu? Nie słyszałem harpii, może będę miał to szczęście, że mnie nie znajdą? Oparłem się o drzewo między granicą obozu i zacząłem rozmyślać. O Jack’u, o tym co stało się na misji, o tym co pokazała mi Pasithea i o… Nico. Ale moje rozmyślania zostały przerwane, przez dziewczyński, lekko piskliwy głos: -E? Halo? Jest tu ktoś? Poderwałem się, dosłownie parę kroków po za obozem poruszała się jakaś drobna osóbka. A gdy stanęła w plamie światła… 
To była ta Lea, ta śmiertelniczka którą poznaliśmy na misji. Była jeszcze bardziej ubłocona i umorusana, a włosy miała w istnym nieładzie i pewnie były tak skołtunione, że nie dałoby się ich rozplątać, bez użycia nożyczek. -Ej, co ty tutaj robisz? – Spytałem siląc się na spokój, śmiertelniczka nie powinna wejść do obozu… A ja nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. 
Dziewczyna widząc mnie, natychmiast do mnie podeszła. -Wiedziałam, że cię spotkam – Dziewczyna wyszczerzyła zęby i popatrzyła na mnie swoimi dużymi ciemnymi i zaspanymi oczami. -Eee… No tak – powiedziałem prostując się aby udawać chociaż odrobinę wyższego od niej jakoś dziwnie się czułem będąc równego wzrostu z nią – Jak tutaj trafiłaś? Dziewczyna wyciągnęła coś z kieszeni mojej byłej kurtki. Karteczkę. Wizytówkę obozu herosów. -O tak! – odparła – Jeśli chcesz ukryć jakieś miejsce nie powinieneś dawać mi jego wizytówki! -E? Lea, tak? Powiedz mi czy widzisz te domki? Lea parsknęła śmiechem. -No oczywiście! A co? Zamknąłem oczy i złapałem dziewczynę za nadgarstek. -Ej co ty… -Cii – szepnąłem – Muszę cię zaprowadzić do Chejrona. -Kogo? -Dyr… zastępcę dyrektora, tego obozu. -Obozu? Potaknąłem i zabrałem ją pod wielki Dom. Zapukałem do drzwi. Cisza. 
Po chwili dopiero usłyszałem dźwięk poruszanego wózka inwalidzkiego i otworzył nam Chejron we własnej osobie. Na mój widok zmarszczył brwi, ale gdy spojrzał na dziewczynę, westchnął cicho. -Wejdźcie. Lea wyglądała na lekko zaniepokojoną, ale zaufała mi na tyle, że dała się namówić na wejście. Chejron wyglądał jakbym go dopiero co obudził, co wcale nie byłoby dla mnie zaskoczeniem. Ale na jego biurku walały się dokumenty… I karty. Karty naszej „wspaniałej” siódemki. Udawałem jednak, ż tego nie zauważyłem. Dalej procedura przebiegła tak jak zwykle. Cheron wypełnił dane Lea’i i po części wytłumaczył jej kim ona jest. Była zaskoczona i zachwycona, jednakże wydawała się zdawać sprawę z ciążącym na herosach problemów i zastanowiłem się czy ona już wcześniej czegoś nie wiedziała. -No dobrze – Chejron wsunął jej kartę do kartoteki – Leonie, bądź tak miły i odstaw Lea’ę do domku Hermesa. Pokiwałem głową i zaprowadziłem Lea’ę pod domek Hermesa. Dziewczyna była niepewna czy powinna tutaj wejść, ale gdy dała się przekonać, lecz wcześniej złapała mnie za dłonie i spytała: -Czy jutro będziemy mogli się spotkać? Wiesz, pogadać? -Em… Jasne – odparłem, ciesząc się niezmiernie, że jest ciemno, ponieważ nie widać było, że się zarumieniłem. -Dzięki – dziewczyna wbiegła po schodkach do domku Hermesa.

***

No okej, a więc tym o to rozdziałem witam się z wami :> Mam nadzieję, że rozdział się podobał i, że jakoś dobrnęliście do końca bez usypiania :D No tak czy siak kolejny dodam jeszcze dzisiaj, ale nie jestem pewna czy nie zrobię sobie dziennej przerwy, żeby napisać odrobinę dłuższy rozdział xD No nic zobaczę jeszcze :3 Na razie was pozdrawiam i "do usłyszenia" :))

2 komentarze:

  1. Super! To jest wprost... Takie Nicowe!
    Dodaj szybko next bo ja czekam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz talent dziewczyno. :)
    To na prawdę jeden z najlepszych blogów jakie czytam. :*
    Czekam na nexta. ;)
    Pozdrawiam i weny życzę. O.o

    OdpowiedzUsuń