piątek, 5 września 2014

ROZDZIAŁ 27

Rozdział 27. Jak to wszystko się plącze 



(LEO)

Kiedy Lea została określona jako córka Nemezis, ponownie poważnie zacząłem wątpić w rodzinne podobieństwa między bogami a ich dziećmi. Nemezis nie kojarzy mi się za dobrze, a Lea jest absolutnie nie pasującą do matki dziewczyną. Prędzej bym powiedział, że to Hefajstos jest jej ojcem, no ale cóż… Jak by na to nie patrzeć ma to swoje dobre strony. 
Lea po ognisku poszła sama na pole truskawek, pomyślałem więc, że może byłoby to z mojej strony miło gdybym… do niej podszedł, porozmawiał. Ale gdy dotarłem na miejsce rozmawiała właśnie z Nico, a ja poczułem coś dziwnego przeszywającego całe moje ciało, jakiś lodowaty dreszcz, który pierwszy raz przy Nicu przeszedł mnie gdy podał mi dłoń, kiedy opuściłem Kalipso. Teraz było identycznie. A ja głupi łudziłem się, że jednak, te głupie uczucie mi przeszło...
Podszedłem nieco bliżej. -Czyli Nemezis – mruknął Nico i obrzucił Lea’ę przelotnym spojrzeniem – obstawiałem Hefajstosa lub Aresa. -Potraktuję to jako komplement – Lea zaczęła bawić się kosmykami włosów. -I dobrze – Nico wzruszył ramionami – Muszę przyznać, że nie podejrzewałem, że możesz być herosem. Ciesz się! Potwory pewnie też miały większy problem ze znalezieniem ciebie. Lea na chwilę znieruchomiała. -Nie powiedziałabym tego – dałbym sobie rękę uciąć, że przez jej twarz przeszło na chwilę przerażenie, lecz zaraz uśmiechnęła się szeroko – Ej! W ogóle ci nie podziękowałam za pomoc! Nico najwyraźniej również dostrzegł tą nagłą zmianę na twarzy dziewczyny ponieważ przyjrzał jej się nieco bardziej bacznie, ale w końcu odparł: -Nie ma sprawy. Wiem jaki to jest problem gdy rodzic cię określi. Lea wyszczerzyła zęby i zerknęła przez przypadek w moją stronę, chciałem się wycofać, ale było odrobinę za późno. -O! Hej Leo – pomachała mi, a ja wiedziałem, że za bardzo nie mam się jak wycofać. Podszedłem więc do tej dwójki, a nogi miałem jak z galarety i modliłem się w duchu do wszystkich bogów, żebym się nie zaczerwienił czy podpalił. -Coś się stało? – Spytał Nico patrząc na mnie uważnie – Zbladłeś. Prawdę powiedziawszy nie byłem całkiem pewien, że słowo „nic” zabrzmi ode mnie teraz szczerze, moje serce biło jak oszalałe, chociaż powtarzałem mu „to tylko Nico… Tylko Nico… Codziennie go do cholery widzisz!”. -N-nic – wydukałem po dłuższej chwili – zakręciło mi się w głowie. -Za dużo pracujesz – podsunął Nico i oparł się o płotek – Zrób sobie przerwę. -N-nie ma takiej potrzeby – wyjąkałem i jestem pewien, że poczerwieniałem na policzkach. Na szczęście Nico już nie patrzył na mnie chociaż… Nie! Nie na szczęście! Niech on na mnie spojrzy do cholery! Albo lepiej nie… Lea parsknęła cicho śmiechem i bałem się, że coś się domyśliła, ale wtedy uświadomiłem sobie na co patrzy Nico. Parę kroków przed nami stała Roxanna i… i… całowała się z moją siostrą! Nyssą! Jeśli teraz bym coś trzymał w dłoni obawiam się, że upadło by z głośnym łoskotem na ziemię. Nico pokręcił z rozbawieniem głową, zaś Lea zacisnęła wargi w wąskie szparki, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Mnie zaś w ogóle nie było do śmiechu, ale nagle… w ogóle przestało mieć to dla mnie wrażenie. Ponownie spojrzałem na Nica, który zaczął bawić się wojskowym nożem. Aż nagle drgnął jakby sobie o czymś przypomniał: -Słyszałeś, że przyjeżdżają do obozu Reyna i Octavian? – Spytał mnie ale wciąż nie podniósł wzroku znad noża. -Po co? – Spytałem. Nico wzruszył ramionami. -Pewnie przez Pasitheę – odparł. -Czyli rozpruwacz miśków przyjeżdża razem z Reyną tylko przez tą bogini? – Spytałem – N-nie no okej. Nico łaskawie podniósł wzrok znad noża, popatrzył mi prosto w oczy, widziałem, że chciał coś powiedzieć, ale po chwili odwrócił wzrok i spojrzał na Lea’ę. -Ty pewnie nie wiesz o co chodzi? – Lea pokiwała głową – To dłuższa historia i nie sądzę, żeby była aż tak ważna… Leo? Lea? – Skinął głową i schował nóż – Wybaczcie ale powinienem już iść. I poszedł w stronę domku numer trzy… 
Ach! Dlaczego ja mam takiego pecha?!

(JASON)

Wszyscy byli zbyt zajęci przygotowywaniem czegoś w wielkim domu, że nie dziwił ich fakt, że ja jeden grałem samotnie na boisku koszykówki. Musiałem się jakoś wyładować po rozmowie z Piper, miałem nadzieję na normalną rozmowę, a tu proszę. Nie, nie mogłem już być z nią i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale chciałem, przynajmniej zakopać topór wojenny, niestety… Bo prawda jest taka, że zakochałem się. Zakochałem się jak głupi, doprawdy bez sensu. A zakochałem się w… -Nico!!! – Krzyknąłem za chłopakiem kiedy ten tylko przechodził wściekły jak osa obok boiska. Chłopak przystanął na chwilę i spojrzał na mnie gniewnie. -Czego? - Spytał – Śpieszę się, Grace. -E? No tak – położyłem piłkę na boisku i podszedłem do Nica – A gdzie? Nico chwilę się wahał jakby bił się z własnymi myślami po czym odparł od razu: -Do Percy’ego. Wsadziłem dłonie w kieszenie. To śmieszne, że jeszcze dwa lata temu cieszyłem się z tego powodu, teraz w ogóle nie uśmiechał mi się ten fakt, znaczy oczywiście wiedziałem, że Nico jest szczęśliwy i to mi wystarczało, no ale… -Umówiłeś się? – Pytałem dalej. Nico zmarszczył brwi. -Nie. Ale idę go odwiedzić, coś się stało? -Nie – zaprzeczyłem – Po prostu pytałem, spędzacie… dużo czasu ze sobą. Może ja wiem… odpocznijcie od siebie? Nie, nic nie sugeruję ale wiesz… -Rozumiem troskę, Jason – Nico złożył ręce na piersi – Ale nie ma problemu. Doskonale się dogaduję z Percy’m. Pokiwałem głową. Złapałem Nica za ramię w przyjacielskim geście… Ale Nico szybko strącił moją dłoń i spiorunował mnie wzrokiem. -Nie dotykaj mnie Grace! – Wycedził – Wiesz, że tego nie lubię! Owszem, wspominał o tym parę razy, a ja za każdym razem miałem nadzieję, że Nico wreszcie się uspokoi. -Zapomnij – Nico machnął dłonią i zaczął kierować się powrotem w kierunku domku numer trzy. Zdążyłem go jeszcze złapać za dłoń i spytałem natychmiast ściszonym głosem: -Wiesz, że w razie problemów możesz na mnie liczyć? Nico popatrzył niepewnie na moją dłoń i poczerwieniał na policzkach, ciężko powiedzieć czy z gniewu czy ze wstydu. Puściłem go więc. -Taa – odparł i zaczął pocierać sobie nadgarstek – I proszę, naprawdę, nie dotykaj mnie. Bardzo tego nie lubię. Cześć Jason, miłego dnia. Skinąłem głową i odprowadziłem wzrokiem Nica. 
Ech… Chyba to odpowiedni moment, żeby się czymś zająć. Wszyscy byli czymś zajęci, przede wszystkim dzieci Afrodyty, więc podejrzewałem, że coś szykują w Wielkim Domu. Nie mogłem sobie znaleźć zajęcia przez wzgląd na to, że nikt mnie nie poinformował co się takiego święci, usiadłem więc na pierwszych lepszych schodkach i czekałem… na coś. Po chwili usłyszałem, że ktoś koło mnie się przysiadł. Nie zwróciłem na niego uwagi póki się nie odezwał: -Bardzo fajowsko widzieć kogoś żywego po całonocnych koszmarach. Spojrzałem przez ramię, za mną siedział Jack. Wyglądał jakby zaraz miał kopnąć w kalendarz, był całkiem blady, jego długie włosy były w całkowitym nieładzie i wiele części ciała miał zabandażowanych. -Mógłbym powiedzieć to samo – odparłem – Tyle, że nie miałem koszmarów, a trening. -Widzę – spojrzał na mnie przelotnie – I czuję, przy okazji. Popatrzyłem na niego z irytacją. -Ej! Ty jesteś Jason Grace? Tak? Ten z jedynki? Ten któremu buchnąłem zdjęcia? Popatrzyłem na niego z jeszcze większą irytacją, a Jack wstał i poczłapał łapiąc się za bok z powrotem do kliniki. Nie wracał z niej dłuższy czas, aż w końcu myślałem, że nareszcie będę miał od niego spokój, ale wtedy on wrócił i wręczył mi do rąk jakąś kopertę. -Zabrałem jeszcze to, wiesz myślałem, że już to czytałeś, ale dopiero na misji zdałem sobie sprawę, że ona jest jeszcze zaklejona – Jack wyszczerzył zęby. Popatrzyłem niepewnie na kopertę. Westchnąłem ciężko i już chciałem włożyć kopertę do kieszeni póki nie zobaczyłem nadawcy… Wstałem na równe nogi jak poparzony. -Nie czytałeś tego? – Spytałem nieufnie. -Na sto… - Jack przerwał bo złapał go nagły atak kaszlu – Czyjaś poczta mnie nie obchodzi! No chyba, że to konwersacja między dziewczyną a chłopakiem, wtedy chętnie poczytam – Zaśmiał się słabo, po czym ponownie zaniósł się kaszlem. -Powinieneś wrócić do kliniki – burknąłem oschle – I dzięki. Chociaż powinienem złoić ci za to skórę. -Miło… - odparł Jack – Nie myśl, że nie zapomniałem o tym co się stało pod domkiem Afrodyty. Nie traktuj to jako gest pojednania. Jak tylko wrócę do zdrowia… -A mało ci było? Jak wyzdrowiejesz to kopnę cię w to miejsce jeszcze mocniej, co ty na to? Jack skrzywił się i niewiele już mówiąc wrócił do kliniki, ja jeszcze raz spojrzałem na kopertę… Leo… Po co do mnie napisał skoro mógł mi równie dobrze powiedzieć to prosto w oczy. Idąc przed siebie otworzyłem kopertę. „Cześć Jason! Chciałem tylko napisać, żebyś się nie martwił o Nica i Percy’ego. Przeszło mi! Słowo! Twój przyjaciel Leo Valdez” Westchnąłem ciężko. Dobrze, że sobie darował, co nie zmienia faktu, że to nigdy nie powinno mieć miejsca.

(PERCY)

-Nie rozumiem – powtórzyłem – Wytłumacz mi to. Nico przewrócił oczami. -To jest moja decyzja Percy. MOJA! Nie muszę ci się z niej tłumaczyć – Nico krążył po domku jak nakręcony. A ja siedziałem na łóżku będąc zbyt oszołomionym, żeby wstać, ani by zrozumieć jego decyzję. Przecież obóz… zapewniał mu bezpieczeństwo, miał przyjaciół, czemu więc znowu chce odejść? -Nico, przemyślałeś to? – Spytałem patrząc ciągle przed siebie. Nico przystanął na chwilę, spojrzał zza okno. Robiło się już ciemno. Wróciliśmy po małym spacerze parę minut temu, Nico wydawał się przez cały ten czas jakiś nieswój dopiero kiedy wróciliśmy do mojego domku wszystko się wyjaśniło. -Tak, przemyślałem – zacisnął dłonie w pięści – Mam już dosyć! Nienawidzę tego miejsca! Nienawidzę – powtórzył. -Nico… - wstałem z łóżka i podszedłem do niego – Nie rób nic pochopnie. Chłopak spojrzał na mnie z ukosa. Złapałem go za ramiona, ale on mnie odepchnął i zrobił parę kroków dalej. -Percy nie utrudniaj mi tego! Gdyby nie ty… Gdyby nie ty nie byłoby mnie tutaj w obozie – powiedział niemal szepcząc. -Tak sądzisz? – Spytałem i ponownie złapałem go za ramiona, tym razem nie pozwalając mu się wyrwać. Popatrzył mi prosto w oczy, był zdenerwowany, ale również przerażony nieważne jak bardzo by starał się to ukryć. -Tak – odparł buntowniczo – Puść mnie Percy, błagam. Nie zostanę. -Wiesz, że ja ci na to nie pozwolę? Nim zdążył odpowiedzieć przytuliłem go do siebie. -Nico odkąd ze sobą chodzimy… Ja nigdy nie czułem się tak… szczęśliwy. Każda sekunda z tobą jest nie do opisania. Nico milczał. Drżał lekko jakby ze strachu, przez chwilę jego ramiona zwisały bezwładnie ale po chwili również mnie przytulił. -Dlaczego ty zawsze wszystko utrudniasz? – Spytał przez zaciśnięte gardło – Niech cię szlag trafi Jackson, niech cię szla… Przerwałem mu całując namiętnie w usta i dokładając wszelkich starań by ten pocałunek absolutnie nie uciekł mu z pamięci, wiedziałem, że słowami nie jestem w stanie go przekonać, lecz nie zawsze one muszą przekonywać. Kiedy przestałem, Nico był cały czerwony na twarzy. -A więc? – Spytałem. Nico opuścił głowę i oparł się czołem o moją klatkę piersiową. -Zostanę – jęknął – Niech cię szlag trafi. Wplotłem swoje palce w jego włosy i lekko mu je poczochrałem, po czym podszedłem do swojego kufra i wyciągnąłem z niego koc i poduszkę. -Co robisz? – Spytał Nico. -Dzisiaj śpisz u mnie – odparłem z uśmiechem na twarzy – Jest już późno i zimno. -Ale… -Ciii… - uciszyłem go. Nico rozejrzał się po pomieszczeniu jakby z pewną obawą. -Percy? – Zaczął – Mam spać na kanapie? Roześmiałem się cicho, podszedłem do niego i przycisnąłem do najbliższej ściany. Przybliżyłem swoje usta do jego ucha i wyszeptałem: -W życiu… Obok mnie znajdzie się jeszcze miejsce. Nico popatrzył na mnie z lekką obawą, lecz po chwili nasze usta ponownie zgrały się w jedność.

(LEO)

Przechodząc obok domku trzynastego zwróciłem uwagę, że nie było Nica. Światło się nie paliło. Może spał? Albo znowu gdzieś zniknął? Jakaś część mnie bardzo chciała go teraz zobaczyć, z drugiej zaś strony gdy go widziałem czułem się na straconej pozycji. On jest z Percy'm, kocha go i raczej się to w życiu nie zmieni… Co jak takiego uczyniłem, że bogowie zawsze muszą mnie w ten sposób karać? Kiedy chciałem wejść do domku Hefajstosa drzwi zagrodził mi nie kto inny jak nie Jason grace, we własnej supermanowej osobie. -Hej Leo – przywitał się – Tak właśnie myślałem, że jeszcze nie jesteś w środku. -Masz dar przepowiadania, Jason – zaśmiałem się sztucznie – Zaraz zostaniesz zastępcą Rachel. Jason machnął dłonią. -To nie jest moja życiowa aspiracja – chrząknął cicho – chciałem tylko porozmawiać. -E? Wiesz, że już jest dosyć późno? – Spytałem – A po za tym o czym chcesz gadać? -Dzisiaj dopiero miałem możliwość przeczytania twojego listu – wytłumaczył. Podrapałem się w kark i przestąpiłem z nogi na nogę. -Um… Listu? A! Tego listu. E? I co? – Miałem nadzieję, że nie czerwienieję. Jason odciągnął mnie na bok, westchnął ciężko po czym powiedział: -Cieszę się. Wiesz Percy i Nico… -E… Jason mogę być z tobą szczery? – Zapytałem. Jason wydawał się lekko zakłopotany, ale w ciemności nie widziałem jego twarzy. -Jasne. -To mi nie minęło – odparłem opuszczając głowę – Ciągle trwa.

***

No to okej :D Tak oto przedstawia się kolejny rozdział, na początek upragnionego weekendu :3 Mam nadzieję, że rozdział się podoba i za jakąś godzinkę możecie spodziewać się kolejnego :)) Pozdrawiam wszystkich :)))

1 komentarz:

  1. No nareszcie! Już myślałam, że nigdy nie dodasz. :)
    Fajny rozdział. Wszyscy są zakochani w Nico. XD
    Czekam na nexta.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń