sobota, 6 września 2014

ROZDZIAŁ 29

Rozdział 29. Tajemnica świadka

(LEO)
I… Nie wiem dokąd by to zaszło gdybym, w pewnym momencie nie usłyszał jak ktoś wyczołguje się z trudem spod… czegoś lub kogoś i nie zabrał ode mnie Nica. Jason… Nico był już praktycznie pół-przytomny, więc kiedy tylko Jason go uniósł, chłopak zemdlał, Jason położył go na fotelu niedaleko Fuego, a ja otarłem usta. Ponownie zapadła cisza, a ja czułem, że zaraz cały zacznę się palić… Nie powinno to się nigdy zdarzyć, ale z niewiadomego dla mnie powodu byłem potwornie szczęśliwy.
Z tego stanu natychmiast ocknął mnie Jason. Był wściekły, złapał mnie za koszulę, po czym wypchnął z domku, a gdy obaj byliśmy już na zewnątrz przycisną mnie do ściany. Moje relacje z Jasonem zawsze były dobre, czasami się sprzeczaliśmy, ale nigdy nie miałem okazji widzieć go wkurzonego na mnie… teraz miałem tą nieprzyjemność. Z jego niebieskich oczu niemal ciskały się na mnie błyskawice, a i ja miałem wrażenie, że za chwilę jakiś grom uderzy prosto we mnie.

-Co ty sobie wyobrażasz, Valdez?! – Ryknął Jason i przycisnął łokciem moją szyję. -J-ja… ja nie… - Próbowałem znaleźć usprawiedliwienie. Jason prychnął, na jego zazwyczaj spokojnej twarzy pojawiły się strużki potu, a ja poważnie zacząłem się zastanawiać za ile minut pozostanie ze mnie popiół. -Obiecałeś, że zostawisz Nica w spokoju! – Drugą dłonią dźgnął mnie między żebra – On jest z Percy’m, nie psuj im tego związku! -K-kiedy ja… Jason uciszył mnie ponownym dźgnięciem. -Nico wiele się nacierpiał, żeby móc być teraz z nim! Leonie nie uniemożliwiaj im tego! Oni są w sobie zakochani po uszy – dałbym sobie głowę uciąć, że Jason powiedział to z nutą goryczy. -Kiedy to nie ja zacząłem. Nico był pijany i… i pomylił mnie z Percy’m i… - głos ugrzązł mi w gardle. Co ja najlepszego zrobiłem? Moja przyjaźń z Nico i teraz Jasonem wisi na włosku! Jeśli zaraz czegoś nie wymyślę, Jason mi tego nie daruje, podobnie jak Nico. Co ja najlepszego narobiłem? Jason jednakże kiedy usłyszał moje wytłumaczenie, opuścił ramię z mojego gardła oraz ponownie schował swoją monetę do kieszeni. Popatrzył teraz na mnie jak zbity pies. -Wybacz… poniosło mnie – Jason westchnął ciężko – Słyszałem od Hazel, że nie powodzi się im najlepiej ostatnim czasem i myśl o tym, że... Percy może zerwać z Nico jest... Urwał na chwilę. Ej! Czy Jason właśnie chce mi o czymś powiedzieć?! -J-Jason, wszystko gra? – Spytałem, czując nieprzyjemny uścisk w brzuchu. -Mh? Tak – odparł wzruszając ramionami – Nico już dosyć wycierpiał, a Percy zasługuje na trochę miłości, szczególnie takiej prawdziwej. To chciałem tylko powiedzieć, nie patrz tak na mnie Leo. A więc Jason tylko martwi się po przyjacielsku o Nica i Percy’ego? Okej, bo zacząłem mieć jakiejś wątpliwości. W końcu jakoś emocje między nami się ustabilizowały, Jason zaczął mnie przepraszać za ten nagły wybuch, więc pozwoliłem sobie zażartować: -Wcześniej pomagałeś Nicowi zbliżyć się do Percy’ego, więc może wiesz tym razem… pomożesz mi? Co? -Bardzo śmieszne Leo, ale nie. Percy nie pasował do Annabeth, musisz przyznać. Pokiwałem niechętnie głową, spojrzałem przez okno do domku pierwszego, Jack już się ocknął i budził szturchnięciami w bok Percy’ego, Piper również wstała, zaś Lea darła się na bogom winną Jasmine, nakładając przy okazji swoją koszulę. -Chodźmy tam – odparł Jason. W ostatnim momencie go powstrzymałem. -Jason, jesteś moim przyjacielem. Ba! Najlepszym kumplem, ale obiecaj mi, że nic nie powiesz Percy’emu nawet przez przypadek. -Byłbym głupi, Leo, gdybym tak zrobił. Uśmiechnąłem się i pozwoliłem wejść mu do środka. Ogólnie… przez Jack’a wszyscy powstawali, większość wyglądała jakby nie spała od ponad tygodnia, Nico jeszcze leżał na fotelu i wyglądał jakby ktoś uderzył go butelką w głowę. Później jak go zagadałem wydawał się na szczęście nie pamiętać niczego. Jason po jakiś paru minutach odesłał wszystkich a ja zostałem, żeby pomóc mu uprzątnąć ten bajzel.
(JACK)
Impreza była sztywna i to był fakt. Ha! Jedyne co w niej było dobre to, to, że niektórzy upijali się małymi ilościami napojów i zachowywali się co najmniej dziwnie. Chociażby ten Octavian, niby wypił tylko łyk wina, a już zaczął mnie bacznie obserwować… czubek. Albo ta Lea, niby nic nie wypiła a stroszyła się jak jakaś dama. Większość z tego obozu to kretyni… Większość, jedynie dwie osoby mogą być… Ten Grace i Valdez, ale zarówno jeden jak i drugi mogą śnić o dorośnięciu mi do pięt. Wszyscy zachowują się jak dzieci, tylko ja wyjątkowo wywyższam się pod względem wieku, a niektórzy przecież są ode mnie o wiele starsi. Dziecinada, ten obóz to jedna wielka pomyłka, ale można powiedzieć, że już przywykłem do takich rzeczy. Najpierw budzę się w hotelu… Okej. Wygodnie się leży na łóżku. A moją pierwszą myślą było wtedy „Ale zaraz skąd ja się tu właściwie wziąłem?”. Ciągle nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Udałem się na śniadanie, siedziałem obok braci Hood. Nudziarze… Myślą, że są zabawni? Oj! Grubo się mylą, ale nie warto sobie robić wrogów, więc grzecznie odpowiadałem im uśmiechem. Nudni są. Co mnie obchodzą żarty typu „Ile Dionizos może maksymalnie wypić wina? To zależy ile będzie imprez jednego dnia!”. Poważnie? Nie no ale spoko, jak chcą to kim im zabroni? -Te, Jack? Widziałeś tego Octaviana? Szycha z niego co? – Connor zaczął gadać mi do ucha – Co ty na to, żeby powitać go naszym żartem? Roześmiałem się cicho. Nareszcie mówi od rzeczy! Uniosłem więc kciuk do góry i zająłem się ponownie jedzeniem, zerkając na Octaviana. Taak, on jeszcze nie wie w co go właśnie wkopałem. Po skończonym posiłku i informacji o ponownie odwołanych zajęciach (cud, że ten obóz jeszcze funkcjonuje), razem z braćmi Hood zaczęliśmy omawiać plan działania. Był prosty. Zakraść się do pokoju Octaviana, podrzucić mu fałszywy liścik od Reyny, żeby spotkali się w lesie, gdzie dwójka z nas będzie na niego czekać i naślemy wtedy na niego, tak zwane Ćmy Hadesa… Takie duże motyle, co to zżerają całe ubranie w parę sekund, a tak się przypadkiem złożyło, że Connor posiadał w szczelnie zamkniętym słoju dwie sztuki. Czyli jakieś dwadzieścia sekund bycia okrytym ubraniem. Nabijanie się z Octaviana uważam za rozpoczęte! Oczywiście praktycznie od razu pojawił się pierwszy problem… Kto idzie do pokoju Octaviana w wielkim Domu? Na moje nieszczęście trafiło na mnie, wziąłem więc fałszywy liścik w dłoń i modląc się do Hermesa, pchnąłem drzwi wielkiego Domu. Tego starego dziada, Chejrona, nie było, razem z Dionkiem i Reyną ponownie omawiali jakieś szczegóły, co mnie to nie za wiele obchodziło. Mimo to wolałem nie na hałasować, wszystkie ściany tutaj wydawały się mieć uszy i oczy. Po bardzo długiej chwili znalazłem pokój Octaviana. Drzwi były uchylone, więc nie musiałem korzystać ze swoich wrodzonych zdolności otwierania zamków. Wszedłem niepewnie do środka. To był niewielki pokój, ciemno w nim było a jakoś nie chciałem zapalać światła, zresztą na co mi to? Położę tylko liścik na stoliku nocnym i będzie po krzyku. Wciągnąłem głęboko powietrze. Zachciało mi się śmiać, na widok tych wszystkich miśków i innych pluszaków rozsianych po całym pomieszczeniu. Chłopak w jego wieku raczej nie powinien już przykładać do nich takiej wagi, nie? Położyłem ostrożnie liścik na stoliku obok łóżka, odwróciłem się, żeby się wydostać, ale wtedy, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ja upadłem na podłogę przygwożdżony czyimś ciężarem. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, aż ten ktoś kto siedział na mnie okrakiem, nie rzucił czymś w przełącznik światła i nie dowiedziałem się kto na mnie przygniótł. Octavian, we własnej Rzymskiej osobie. Parsknąłem cicho, on jednakże nie ustępował. -Te! Koleś, dobra złapałeś mnie! Możesz już wstać, bo ta podłoga do najwygodniejszych się nie zalicza. -Nie powiedziałbym tego – mruknął Octavian. -Wiesz, jak ci wygodnie leżeć na podłodze to może się zamienimy? – Zażartowałem, coraz bardziej czując się niekomfortowo w zaistniałej sytuacji. Octavian jednakże zdawał się być niewzruszony, złapał mnie za nadgarstki i przybliżył swoją twarz do mojej. A w mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl „mam przerąbane”. -Co tutaj robiłeś? – warknął mi prosto do ucha. -Um… szukałem toalety? – Po raz pierwszy od dawna nie musiałem się powstrzymywać by przypadkiem nie dodać „koleś”. -Za rogiem! Nie ściemniaj greku – Wycedził mi do ucha. Okej, ten wariat na zbyt wiele sobie pozwala. Chciałem się wyrwać, lecz uścisk Octavian chwycił mnie jeszcze mocniej za nadgarstki. -Puść mnie!!! -Doprawdy? Wciąż czułem od Octaviana alkohol, głupek ciągle jeszcze racjonalnie nie myślał! Niech ten dureń mnie łaskawie wypuści! -Słuchaj greku, nie obchodzi mnie co ty tutaj robiłeś… Chcę znać tylko odpowiedź na jedno pytanie. Dlaczego ja?! Czemu mnie obrałeś sobie na cel?!? Co greku?! Najpierw wymuszasz, żebym poszedł z tobą na tą imprezę! Teraz mnie nachodzisz, czego chcesz?! -Ważniejsze pytanie, koleś – odzyskałem swój dawny głos kiedy tylko Octavian oddalił swoją twarz od mojej – Co ty… Nie zdołałem dokończyć. Octavian wpoił się w moje usta, wciąż trzymając mnie za nadgarstki, wierzgałem, kopałem, absolutnie nie odwzajemniałem pocałunku, ale on nic sobie z tego nie robił. Chciałem krzyczeć ale nie za bardzo miałem jak, jedyne co miałem wolne to nogi, którymi próbowałem zrzucić tego pijanego idiotę z siebie, niestety bez skutecznie. Trwało to tak i trwało, bałem się do czego jeszcze by doszło gdybym nie usłyszał cichych kroków w holu Wielkiego domu, po czym już o wiele wyraźniejszego wołania: -Bracie?! Wyłaź już, ile można czekać? Zaśmiałem się w duchu, uścisk Octaviana zelżał, a ja wyrwałem się mu i wybiegłem na korytarz. Trafiając prosto na braci Hood. -Ja cię kręcę, stary wyglądasz jakbyś zobaczył ducha! – Connor poklepał mnie po ramieniu. -Daj spokój koleś - zaśmiałem się pod nosem – Octavian tam był i… i musiałem się mu wytłumaczyć! Bogowie pod względem kretynizmu di Angelo nie dorasta mu do pięt. Lepiej… um… wyjdźmy stąd, co? Bracia Hood nieco zmarkotnieli, ale zaraz wpadli na nowy genialny plan, lecz ja tym razem nie dałem się w to wciągnąć. Zamiast tego odszedłem jak najdalej od Wielkiego domu, od braci Hood, od wszystkich obozowiczów. To co się stało w pokoju Octaviana dziwnie mnie nie peszyło. Bałem się tylko tego co nastąpi, ale wszystko inne wydawało mi się… naturalne. Usiadłem na jakimś dużym kamieniu, przed granicą lasu. Co ten Octavian sobie myślał? Niech ja go tylko jeszcze spotkam! Tylko… no tak… boję się. Tak! Cholera! Boję się! Cholernie bardzo się boję! Knułem jakby tu się zemścić na Octavianie kiedy nagle usłyszałem jak ktoś się zbliża po czym doszła do mnie cicha rozmowa. Chcąc czy nie stałem się jej świadkiem...

(JASON)
-Dobrze, że jednak przyszedłeś Nico – powitałem chłopaka. Nico tylko oparł się o pień drzewa, spojrzał na mnie z udawaną irytacją, wydawał się być zmęczony. -Nie kazałbyś mi tutaj przyjść gdyby to nie było ważne – burkną – O co chodzi Jason? Byłem nieco zajęty. Podrapałem się w kark, z początku chciałem porozmawiać z nim o Percy’m, jednakże po zaistniałej sytuacji na imprezie, walały mi się po głowie o wiele inne pytania. Odetchnąłem więc ciężko i odparłem: -Nico ,impreza… Wysil pamięć, pamiętasz co się stało po niej? – Starałem mówić jak najbardziej opanowanym tonem. Nico zwiesił smętnie głowę, wydawał się być zawstydzony. -Ja… chodzi o Leo tak? Pamiętam… Na bogów! Jason nie mów mi tylko, że powiedziałeś o tym Percy’emu! -Oczywiście, że nie – pokręciłem natychmiast głową – Ja… Po prostu. Nico zacisnął ze wściekłością pięści. -Więc nie poruszaj tego tematu. Jason, ja kocham Percy’ego… Tylko jego i… – głos mu ugrzązł w gardle. Nico usiadł pod drzewem i ukrył twarz w kolanach, tak jakby chciał zacząć płakać. Ukląkłem więc obok niego i powiedziałem: -Nico ja rozumiem. Tylko… ja się martwię. Widziałem jak z tobą było gdy Percy, był z Annabeth. Nie chcę, żeby się to powtórzyło. Ale po mojej głowie ciągle wala się jeszcze jedno pytanie – Nico odetchnął głęboko i pokiwał głową na znak, żebym kontynuował – Czy to co stało się na imprezie nie oznacza również, że czujesz coś do Leo? Nico drgnął lekko i podniósł głowę. Patrzył na mnie spode łba, a jego oczy absolutnie straciły cały blask. -Nie! – Warknął – Leo to… mój dobry znajomy. I tyle. -Dobry znajomy z którym się całowałeś – przypomniałem. Nico chciał coś odpowiedzieć, ale usłyszeliśmy nagle szmer trawy i odgłosy czyjegoś odbiegania. Nico zerwał się na równe nogi i pognał w kierunku tego dźwięku. Wrócił po paru chwilach, będąc bardziej wściekłym niż wcześniej. -Gratulacje Grace! – Warkną i zaczął rozmasowywać sobie swój nadgarstek – Ktoś nas podsłuchiwał! Wyprostowałem się. Nie przewidziałem tego, zazwyczaj nikt tutaj się nie kręci. -Nie pomyślałeś, żeby przed taką rozmową sprawdzić czy koś tutaj jest?!!? – Prychnął. -Przepraszam, nie myślałem… -Mam przez ciebie przerąbane! – Nico złapał się za głowę i zaczął nerwowo czochrać swoje włosy – Nawet nie zauważyłem kto to był… No dobra chyba, że wiesz do kogo TO należy! Nico wręczył mi do ręki jakąś broszkę. Miała dziwny kształt, a kiedy zmrużyłem oczy zobaczyłem… chrząszcza? -Skarabeusz – odparł Nico – Kto nosi na obozie takie brożki? Próbowałem wysilić pamięć, obróciłem skarabeusza w dłoni i zauważyłem, że na jego boku wyryte są inicjały: J.W -Walker! – Warknąłem. *** No i proszę kolejny rozdział :3 Jak zauważyliście Jack ma swoje rozdziały, co czyni go jednym z głównych bohaterów (nie wierzę, że to zrobiłam). No ale tak jak już mówiłam, zarówno Jason jak i Jack, nie będą tak często, gdyż wolę, żeby to się wszystko kręciło wokół naszej wspaniałej trójki :D No tak czy siak liczę, że rozdział się podobał, kolejny dodam raczej w poniedziałek, chyba, że dzisiaj wieczorem znajdę czas :>
 

2 komentarze:

  1. Wszyscy są gejami. XD
    Zajebisty rozdział. Fajnie, że Jack ma swoją narrację. :)
    Lubię go (wiem, jestem dziwna).:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny! Lecę czytać dalej! ;3

    OdpowiedzUsuń