niedziela, 7 września 2014

ROZDZIAŁ 31

Rozdział 31. Sto dwa sposoby na uniknięcie śmierci 

według zbyt mądrego dzieciaka 



(LEO)

Okazja do poznania, jak to określił Chejron „Zagubionego” nadeszła dosyć szybko. Każdy na obozie powtarzał jego imię, lecz niewiele osób go znała. Ciekawe, że jeden dzieciak jakich wielu poruszył cały obóz, ale miał informacje. Informacje, którymi podzielił się tylko z Chejronem. Byłem w trakcie naprawy radyjka, które przyniósł któryś z braci Hood, gdy padł na mnie czyjś cień, uniemożliwiając efektywną pracę. Uniosłem więc wzrok znad swojej roboty. Nade mną stał ten Zagubiony. Nie powiem, chciałem go poznać więc natychmiast odłożyłem radyjko i popatrzyłem pytająco na trzynastolatka. On tylko wzruszył ramionami, i powiedział: -Nie chciałem przerywać. Proszę, kontynuuj ja popatrzę. Zmarszczyłem brwi. Nie przedstawił się, okej. Może nie czuje takiej potrzeby tylko po co mu okazja na patrzenie jak dzieciak Hefajstosa naprawia radyjko? Ale przychyliłem się do tej prośby i ponownie zająłem się naprawą. Chłopak odsunął się i przyglądał się mojej pracy, raz po raz przekręcając z zainteresowaniem głowę. Zwróciłem przy okazji uwagę, że nie był ubrany w obozowy strój. Miał na sobie dresową, zieloną kurtkę (pomimo upału), starte jeansowe spodnie, oraz tenisówki które już chyba widziały znacznie lepsze czasy. Wyglądał trochę… niechlujnie, cały ten strój był o wiele dla niego za duży. Kiedy podłączyłem właściwe kable i odłożyłem radyjko, po czym pogratulowałem sobie dobrze wykonanej roboty, Anvik, bo tak ma ten chłopak na imię zaklaskał w dłonie, w geście uznania, po czym popatrzył wymownie w górę. -Jestem Leo, ale pewnie już o tym wiesz, co? Słuchaj niemało się o tobie mówi, to prawda, że jesteś nieokreślony? – Spytałem, może niezbyt długo się zastanawiałem nad doborem słów. Anvik poczochrał swoje mysie włosy po czym odparł hipnotyzującym tonem: -Tak. Chociaż ja doskonale wiem kim jest moja matka – wzruszył ramionami – szkoda tylko, że ona ma mnie gdzieś. -Um… Kto jest więc twoją matką? – Zapytałem. -Musisz wszystko wiedzieć? – Popatrzył na mnie szarymi oczami – To nie jest coś czym lubię się chwalić. Szczerze? To jest trochę obciachowe. Porzuciłem więc ten temat, a chłopak przykląkł przede mną i zaśmiał się pod nosem. -Gdybym nie wiedział, że jesteś od Hefajstosa, nigdy bym się tego nie domyślił – głos chłopaka robił się powoli melodyjny, jakby zaraz miał zacząć śpiewać – Wyglądasz mi na dziecko Afrodyty. Zaśmiałem się głośno, a chłopak oblał się czymś na kształt rumieńca. -To był komplement – bąknął pod nosem. -Spoko, zrozumiałem… W końcu nie każdy wygląda tak jak ja! – Ponownie parsknąłem śmiechem. Anvik wziął głęboki oddech, najwyraźniej rad, że to nie z niego się wyśmiewam, chociaż może nie była to do końca prawda. -Czyli poznajesz kto jest od kogo po wyglądzie? – Spytałem, już tak całkiem serio. Anvik poczochrał swoje mysie włosy i po dłuższej pauzie odpowiedział: -Po wyglądzie, zachowaniu, swoistej aurze, po sposobie bycia. Tyle czasu spędziłem po za obozem, że nauczyłem się to rozróżniać. Obóz nie uczy – Anvik popatrzył w stronę lasu – rozumienia. Uczy walki. Jak mamy walczyć z potworami jeśli większość tutaj nie umie ich rozpoznać w ludzkiej postaci? I nie mówię tu o cyklopach… te są głupie. Mówię o prawdziwych potworach. Moi bracia i siostry dążą do perfekcji, do osiągnięcia celu, gdyby wiedzieli, że jestem z nimi spokrewniony wzięli by mnie za dziwaka, matka już mnie za takowego wzięła, nie jestem jej… typowym dzieckiem. Anvik ponownie spojrzał na mnie i roześmiał się pod nosem. -Wybacz, że przynudzam. Tak już mam – Chłopak zaczął poruszać się niespokojnie i wtedy spod jego buzy wyłonił się jakiś amulet. Nie, żebym był tym bardzo zainteresowany, ale… Ten amulet przedstawiał skarabeusza, identycznego jakiego ma Jack. Anvik spostrzegł, że gapię się na wisiorek i schował go z powrotem pod bluzę, po czym wstał i odchodząc odparł: -Nie musisz wiedzieć. Wzruszyłem ramionami, nie powiem widywałem dziwniejszych herosów… Jack, chociażby. 

(JASON)

Udało mi się jakoś pogodzić zarówno Nica jak i Percy’ego. Na szczęście… gdyby mi się to nie udało. Powiedzmy, że nie byłbym z tego powodu zbyt szczęśliwy. Oczywiście dalej tuszowałem sprawę między Nico a Leo i mam nadzieję, że nigdy ona nie wyjdzie na jaw. W ciągu kolejnych paru dni obóz był zaatakowany przez gromadę cyklopów, nikt nie ucierpiał ale do dało nam do myślenia, jeśli cyklopy po wojnie z Gają mają odwagę zaatakować obóz to daje do myślenia. Reyna wkrótce opuściła obóz, ale Octavian został „doglądać Greków” cokolwiek miałoby to znaczyć. Swoją drogą na wieść o tym Jack prawie zemdlał na zebraniu, nie należę do osób mściwych, ale musiałem się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Natknąłem się później na tego chłopaka Anvika, opowiedział mi o różnych dziwnych rzeczach, zmieniając co chwila język którym mówił, wiec zrozumiałem tylko, że niedaleko obozu szykuje się mała armia. Swoją drogą wciąż nie potrafię pojąć jakim cudem Anvik potrafi posługiwać się tyloma językami, ale kiedy spojrzałem mu w oczy, w szarych tęczówkach nie odbijała się trzynastoletnia radość, tylko mądrość jaką chyba człowiek dopiero stuletni mógłby uzyskać. Anvik z tego co się zdążyłem zorientować jest dosyć dynamiczny, wszędzie go było pełno, ale niewiele mówił, uśmiechał się tylko zagadkowo. Omijał za wszelką cenę dzieci Afrodyty i Ateny, za to uwielbiał dzieci Hefajstosa oraz Nica, któremu wieczna obecność Anvika działała na nerwy. Któregoś razu wydarł się na bogom winnego trzynastolatka, od tego momentu Anvik trzyma się na uboczu, co nie zmienia faktu, że podąża jak cień za Nico. A przynajmniej to tego momentu kiedy łaskawie nie oddzielałem go od di Angelo i nie zabierałem go na grę w kosza. Parokrotnie pytałem go o jego matkę, ale za każdym razem odpowiadał, że ją zawiódł, że jest zbyt inny od swojego rodzeństwa i na tym temat się kończył. Anvik również zaskoczył mnie swoją znajomością niemal wszystkiego. Znał praktycznie każde słowo, każdą dyscyplinę sportową i w parę sekund potrafił rozwiązać najbardziej zawiłe równanie z matmy. Powiedział, że „ma tak od urodzenia”. Jedyne czego Anvik nie potrafił do była walka na miecze oraz strzelanie z łuku, a zapytany jakim więc cudem udało mu się przetrwać tyle lat po za obozem odpowiedział, że „czasami głowa zwycięża nad ciałem”. Nie rozumiałem go, ale on mnie chyba musiał polubić, gdyż po tygodniu to ja, a nie Nico, stałem się osobą za którą podążał. Nie wiem w czym przeszkadzał Nicowi. Milczał, nie zadawał pytań, po prostu szedł za mną i raz po raz coś wtrącał. Raz wtrącił się w moją kłótnię z Jack’em sprawiając tym samym, że chłopak po prostu ode mnie odszedł… jakby nigdy nic. No ale… pomijając fakt, że obóz był zaatakowany przez cyklopy dopiero kiedy skończyły się wakacje, coś zaczęło się dziać. Większość obozowiczów powróciła do swoich domów, co ciekawe Percy został w obozie, powiedział mi, że Chejron zabronił mu powrotu. 
No i dopiero wtedy Chejron oznajmił: -Jest źle. Wśród nas jest szpieg. Doniósł on Pasithei o całej naszej sytuacji na obozie. Wie ilu nas teraz jest, kto jest dzieckiem kogo, jak wygląda nasze uzbrojenie, oraz nasza taktyka. Przez zgromadzonych obozowiczów przeszedł się zaciekawiony pomruk. Pan D. przyglądał się wszystkim ze znudzeniem, jak gdyby Chejron opowiadał o rozgrywce na meczu. -Dlatego też, sytuacja jest wyjątkowa i wyruszyć na misję mają trójka herosów. -Jaki cel ma mieć niby ta misja? – Prychnął Jack. Chejron zwiesił głowę, lecz po chwili odparł przyciszonym głosem: -Bogini Hekate jest odwieczną rywalką Pasithei, jednakże nie może pomóc obozowi… Chejron umilkł. Jego twarz oświetliło turkusowe światło, wydobywające się z holograficznego znaku wiszącego nad czyjąś głową. Był to znak dziwny. Koło z czymś na kształt labiryntu oraz gwiazdą w samym jego środku. A po chwili znak stanął w płomieniach i zmienił się w małego smoka który odleciał po za horyzont. Nad kim pojawił się ten znak? Oczywiście nad Anvikiem. Chejron skłonił się lekko i powiedział: -Witaj, Hogganviku Fugunaga, synu Hekate, bogini magii. Popatrzyłem na chłopaka, był przerażony ale i szczęśliwy. Chejron jednakże kontynuował swoją poprzednią mowę: -Hekate nie może pomóc obozowi, ale za to obiecała nam pomoc w postaci jej amuletu – parę osób parsknęło śmiechem – Ten amulet jest potężny powstrzyma złe działanie Pasithei na was jak i również wykrywa kłamstwo. Zdrajca ujawni nam się praktycznie od razu. To pierwsza misja… Jest też druga. Musicie odnaleźć pozostałych Zagubionych, ta misja wbrew pozorom ciężka, lecz nie może uzyskać przepowiedni… - parę osób zabuczało – to nie jest moja decyzja! – Przerwał Chejron – druga drużyna na drugą misję to: Leo Valdez, Jack Walker oraz Lea Black! Popatrzyłem na Leo, wyglądał jakby z jednej strony miał zaraz wzlecieć do nieba, a z drugiej jakby chciał się zakopać najgłębiej pod ziemię. Właściwie… gdzie oni mają dokładnie szukać? -Co do pierwszej misji… Rachel? Rudowłosa wystąpiła otoczyła ją zielona mgła i zaczęła swoją przepowiednię: -Trzech herosów na misję za morza wyruszy Jeden z głębiny morskiej drugi z krain duszy Zagubiony talizman znajdzie syn bogini Ale wrócą dwaj tylko, jeden się zagubi. Po tych słowach opadła i parę dzieciaków od Hefajstosa zaniosło ją na noszach do kliniki. Chejron zaś wskazał na Percy’ego i odparł: -Przepowiednia jest jasna ty, Nico oraz Anvik wyruszycie odnaleźć talizman. Dzisiaj po południu szóstka herosów opuści obóz, mam nadzieję, że jesteście przygotowani.

(NICO)

Miałem nadzieję, że chociaż tym razem uda mi się umknąć misji. Niestety… Spakowałem się i o ustalonej godzinie czekałem prze wyjściem z obozu na resztę. Pierwszy pojawił się Anvik, był przygnębiony, ale na mój widok uśmiechnął się i odparł: -Miałem ciekawy sen. Sen o śmierci, za każdym razem jej unikałem. To… interesujące, nieprawdaż? Westchnąłem ciężko i z ulgą powitałem pozostałych. Wsiedliśmy do samochodu, niestety dzieliliśmy go z drugą drużyną co znaczyło jeszcze więcej narzekań Jack’a: -I co to w ogóle za obóz który pozwala na to aby ktoś był zdrajcą?! To pic na wodę, moim zdaniem! Chejron po prostu chciał nas wygnać z obozu, a zdrajcy nie ma! Popatrzyłem na niego z rozdrażnieniem, ale to nic nie dało: -A skoro zdrajcy nie ma, Pasithea nic nie wie! Więc wysyłają nas w… -Zamkniesz się, wreszcie? – Spytał Anvik po czym powiedział coś po łacinie i na ustach Jacka ni stąd ni zowąd zakleił się plaster – Nie próbuj go zdjąć. Zdejmie się sam za jakąś… godzinkę? Jack rzucił mordercze spojrzenie Anvikowi i oczywiście próbował zdjąć plaster ale nie mógł go odkleić. A ja po raz pierwszy poczułem sympatię do tego z lekka zwariowanego dzieciaka, który rozsiadł się teraz jak w hotelu pięciogwiazdkowy. Leo zaśmiał się cicho i przybił z chłopakiem piątkę. Po niespełna pół-godzinie druga grupa wysiadła a my jechaliśmy dalej, do jakiegoś portu gdzie znajdował się statek herosów. Mieliśmy udać się o Grecji, gdyż według Anvika tam właśnie znajduje się amulet Hekate.


***

No okej, udało mi się dodać nawet wcześniej niż myślałam :3 Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :) Nie jestem tylko pewna czy w poniedziałek jednak dam radę dodać kolejny ;__; tak czy siak, pozdrawiam! :3

4 komentarze:

  1. 1) rozdział genialny, kocham to!!!
    2) sory, że poprzednich nie skomentowałam... brak czasu tak bardzo... :'(
    3) twój blog pojawił się u mnie w katalogu-blogu
    4) czekam na next i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i nie ma sprawy xD Dziękuję nawet podwójnie za opinię i katalog :3
      Również czekam na next u ciebie :))

      Usuń
  2. Ciągle mnie zaskakujesz. Byłam pewna, że Anvik jest synem Ateny. :)
    Poza tym zakochałam się w nim. :*
    Rozdział cudowny, tylko jakiś krótki jak na Ciebie. :) Ale dobrze, że jest. XD
    Już nie mogę doczekać się kolejnego. To takie wciągające! Xd
    Pozdrawiam i duuuużo weny życzę. :$

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba (rozdział i Anvik xD), tak coś ostatnio wychodzą mi takie krótkie, wszystko przez to, że wszyscy coś ode mnie chcieli w ostatnim czasie ;__; no nic.
      Dzięki za wenę i również pozdrawiam :)

      Usuń