wtorek, 16 września 2014

ROZDZIAŁ 36

Rozdział 36. Bo chodzi tylko o jedną rzecz, jedno 

uczucie 



(LEO)

Siedziałem przy biurku i łączyłem szkice w całość kiedy dostałem wiadomość przez interfejs z domku trzynastego, od Nica.
Chłopak wyglądał na niewyspanego, z resztą nie dziwię się o tej godzinie, większość już śpi, był w samych spodniach, na co absolutnie nie chciałem zwracać uwagi…
-Co jest Nico? – Spytałem usilnie skupić się na czymś innym niż na jego klatce piersiowej. Nico zaczął nerwowo rozmasowywać swój kark. -Chciałem cię tylko uprzedzić, że nie musisz już kończyć tego budzika dla Jasmine. Parsknąłem cicho pod nosem. -Nie, no spoko. A co dzieciaki Hermesa jej jakiś gwizdnęli? -Nie… Jas… Jasmine dołączyła do Łowczyń – wydukał. Ołówek który trzymałem w dłoni upadł mi na podłogę, ja jednakże nie zwróciłem nawet na to najmniejszej uwagi, pewnie wyglądałem jak kretyn, lecz Nico wydawał się na tyle zamyślony, że nawet tego nie zauważył. -Jakim cudem? – Wypaliłem. -Jack obiecał im nową Łowczynię, obiecał im Jasmine – wytłumaczył. -Ja chrzanię! – Oparłem czoło o swoje dłonie – Co za sukinkot! Nico miał zaciśnięte usta, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że Jack obiecał Łowczyniom akurat Jasmine! Ta dziewczyna jest zbyt delikatna, zbyt wrażliwa ona nie może walczyć całymi dniami! Nico przetarł oczy wierzchem dłoni po czym powiedział przyciszonym głosem: -Chciałem jeszcze powiedzieć, że znaleźli Fuego. -A co z Nyssą! – Wypaliłem natychmiast. Nico pokręcił głową, a ja ponownie straciłem nadzieję, odkąd Nyssa zaginęła, codziennie miałem nadzieję, na jej szczęśliwy powrót. -Jeszcze nie wiadomo, może była z Fuego lub coś… Jednakże on nie za wiele nam teraz powie, leży w klinice, w bardzo poważnym stanie. Nie wiem dokładnie co mu jest ale nie wygląda to za ciekawie. Uwierz mi… Westchnąłem ciężko, a Nico ukrył twarz w dłoniach. -Ej! Nico, będzie dobrze – zacząłem go pocieszać, Nico zerwał się na równe nogi i zauważyłem, że zaczyna krążyć po pokoju, po czym walnął pięścią w biurko, aż na chwilę straciłem z nim połączenie. -Nie! To wszystko osłabia ten obóz! My już przestajemy mieć jakiekolwiek szanse! Te pieprzone Łowczynie zabrały kolejne z dzieci wielkiej trójki! Leo, nie widzisz tego? Z każdej strony wszyscy nas osłabiają! Wszyscy! Bogowie z tymi ich „nie możemy wam pomóc, złożyliśmy przysięgę”, Chejron z tym jego „to jeszcze nie odpowiednia pora na ostrzeżenie”, Jack z tymi jego pomysłami, Łowczynie zabierające kolejne dziecko Wielkiej Trójki! Rozłam siedmiorga! Nie widzisz tego? -Rozłam siedmiorga? – Zmarszczyłem czoło – Co masz na myśli? -Czyli jednak nie widzisz – wydukał przez zaciśnięte gardło i wyłączył interfejs. Patrzyłem jeszcze jakieś dobre pięć minut w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziałem Nica, czułem, że zaraz ponownie popadnę w czarną rozpacz, więc rzuciłem swoją robotę i walnąłem się ja długi na łóżku przyciskając z całej siły poduszkę. Po jakiejś minucie poczułem ciepłe łzy spływające mi po twarzy... Udało mi się zasnąć, a dokładniej zdrzemnąć na godzinę, ponieważ właśnie wtedy musiałem udać się na zbiórkę, jak zwykle ubrany w łobuzerski uśmiech wyszedłem z domku dziewiątego. Stałem obok reszty grupowych domków, obok mnie Piper którą spróbowałem zagadać: -Hej, Pipes… Dawno nie gadaliśmy. Co słychać? -Spadaj Leo – warknęła w odpowiedzi i odsunęła się kilka kroków dalej.
Westchnąłem ciężko i pozostawiłem to bez komentarza, po skończonej zbiórce chciałem pogadać z Jasonem ale miał jakiś obchód wokół obozu, natrafiłem wtedy na Annabeth, ale ta wyglądała jakby płakała całą noc (jakbym ja tego nie robił) więc wolałem jej nie drażnić. I wtedy właśnie pojąłem słowa Nica… dopiero wtedy. Siódemka się rozpadła. Po prostu… To już przeszłość, zakończona razem z wypełnieniem Wielkiej Przepowiedni. 
-Odpierdol się ode mnie! – Wrzasnął ni stąd ni zowąd Jack – Daje ci to jakąś cholerną satysfakcję?! Wyjrzałem zaciekawiony za róg jedenastki i… dosłownie mnie wmurowało. Octavian przyciskał do ściany Jack’a w sposób absolutnie nie wyglądający na wrogość z jego strony… wręcz przeciwnie. Jack był zaś cały czerwony na twarzy próbował się wyrwać z uścisku Octaviana. -Satysfakcja to złe słowo, usatysfakcjonowany brzmi lepiej. -Odwal się powiedziałem! I puść mnie! Słowo daję jeszcze raz cię zobaczę zbyt blisko to… Wtedy Octavian zrobił coś co prawie sprawiło, że straciłem równowagę… Pocałował Jack’a! Nie tak po prostu… Pocałował go w taki sposób, jakby byli parą i szykowali się na coś… grubszego, jeśli wiecie co mam na myśli…
O rany!
Octavian jednakże przestał trzymać tak mocno Jack’a, więc ten mu się wyrwał i nim ja lub Rozpruwacz miśków zdążyliśmy zareagować, uciekł… 

Pech? Trafił na mnie.
Okej, widziałem wyprowadzonego z równowagi Jack’a, widziałem go złego, wściekłego… ale brakuje mi cenzuralnego słowa aby opisać jak teraz wyglądał. 

Ponieważ niedaleko był jednak Octavian, Jack chwycił mnie po prostu za koszulę i pomimo mojego głośnego protestu uniósł mnie i przewiesił przez ramię, jak szmacianą lalkę. 
Tłukłem go w plecy, on jednakże zareagował dopiero wtedy gdy doszliśmy to wejścia do lasu.
-VALDEZ! – Ryknął, gdy już odstawił mnie na ziemię i popchnął na drzewo – Ja już mam cię śmiertelnie dosyć! -Darłeś się na cały obóz – zauważyłem z uśmiechem na ustach – Więc ty i Octavian? Całowaliście się? -Spieprzaj! – Warknął – Pożałujesz tego, zobaczysz! Dobrze wiesz co ja wiem! 
W tym momencie gdy Jack odwrócił się na pięcie i odszedł, dotarła do mnie waga sytuacji, cholera! Jeśli Jack teraz wygada… 
Nagle coś obok mnie łupnęło, mimowolnie podpaliłem sobie dłonie i odwróciłem się natychmiast. 
Odetchnąłem z ulgą kiedy tym czymś okazał się być ten Steve, w ciuchach miał pełno liści. -Witam – skłonił się nisko. -Um… Hej, Steve. -Steven – poprawił automatycznie – Nie lubię skrótów. Łał, zazwyczaj jako dżentelmen w mym zwyczaju nie leży podsłuchiwanie, jednakże tak się stało, mój przyjacielu, że przypadkiem znajdowałem się na tym o to drzewie – wskazał dłonią na sosnę stojącą obok mnie – i dotarł do mnie strzępek rozmowy. -Słuchaj jeśli chcesz rozpowiedzieć całemu obozowi o zainteresowaniach Octaviana to… - zacząłem, ale Steve wybuchnął perlistym śmiechem.
Kiedy się opanował odpowiedział:
-Absolutnie. To nie jest mój interes, prawda? Po prostu znam typ ludzi do jakich należy Jack i on coś wie na twój temat, czyż nie mam racji? Z trudem przyznałem chłopakowi rację, Steve wyszczerzył do mnie swoje przesadnie białe zęby i odparł: -Myślę, że sprostam go przekonać, do porzucenia tej informacji, albo przynajmniej nieujawnienia jej. -Serio? – Zapytałem – Znaczy nic nie chcesz w zamian? O ile oczywiście ci się uda. -Ręczę głową, że mi się uda, po prostu daj mi chwilę i robię to absolutnie idealistycznie. Zgodziłem się ale nie do końca wiedziałem, czy powinienem. Steve jeszcze wypytał mnie o parę spraw związanych z Jack’em po czym odszedł. Patrzyłem z daleka jak Jack wyżywa się na bogom winnym chłopaku, lecz po chwili się uspokaja i kiwa głową, a Steve wrócił do mnie z pełnym uśmiechem i odparł: -No i załatwione, to nie było, aż tak proste jak mi się wydawało, no cóż… -Mogę mieć jeszcze jedną prośbę? – Spytałem, czując jak podenerwowanie uchodzi ze mnie całkowicie. Steve wzruszył ramionami. -Zachowuj się jak współczesny nastolatek, a nie jak kolo z okresu wiktoriańskiego.  

(JACK)

Okej, ten Valdez nie dość, że jest właściwie nietykalny, to jeszcze ma jakiś cholernych adwokatów?! Niech ja go tylko jeszcze raz kiedyś przyłapię na podsłuchiwaniu mnie, to słowo daję, urwę mu ten Hiszpański łeb! 

Święty Valdez!
Splunąłem z niesmakiem, i wcisnąłem dłonie jeansy. Wcześniej gdy ten pieprzony głupek z Obozu… Jupter? E… Jupiter, chyba. Zagalopował się, bałem się… Teraz? Wręcz przeciwnie, coś ciągle sprawiało, że chciałem mu porządnie dokopać, z drugiej zaś strony jakoś nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki.
-TY! – Ryknął ktoś za mną.
Odwróciłem się na pięcie. Za mną stał kolejny „świętoszek”… Jackson! -Czego?! Zajęty jestem! – Warknąłem. -Walker, nie przeginaj! – Podszedł do mnie i spiorunował mnie wzrokiem – Przez ciebie Jasmine trafiła do Łowczyń, kretynie, rozumiesz?! Ona nie nadaje się do takiego, życia! -Poradzi sobie, jest już duża – burknąłem. Jackson zacisnął jeszcze mocniej pięści, wiedziałem, że igram z ogniem, dlatego też starałem się go jeszcze bardziej podsycić. -No co? Nagle zaczęło ci na niej zależeć? – Zadrwiłem – Cały ten czas jej unikałeś i co nagle odezwał ci się instynkt braterski? – Zaśmiałem się – A może twój di Angelo w ostatnim momencie przypomniał ci co to znaczy słowo „brat”? Jaka szkoda, że już nie będziesz mógł wykorzystać tego w praktyce.
Urwałem na chwilę, aby poczekać na reakcję z jego strony, jednakże jak już kiedyś wspominałem myślał tak „szybko”, że postanowiłem kontynuować:
-I wiesz co? Masz rację! Masz świętą rację, że ona nie nadaje się do takiego życia! Ale pomyśl o plusach dla Łowczyń. Jeśli nie będą miały lepszego wyjścia, a uwierz mi nie będą miały, zostawią twoją siostrę i będą mogły uciec. No chyba nie myślisz, że obiecałem im twoją siostrę z innego powodu.
Wybuchnąłem śmiechem, zaś Percy popatrzył mi prosto w oczy, dobra… Osiągnąłem swój cel, jego oczy zrobiły się wręcz granatowe jak morze w czasie sztormu, szkoda tylko, że okazałem się zbyt przewidywalny. Jackson popchnął mnie na ziemię, po czym rzucił się na mnie i zaczął bić, jak minął mi pierwszy szok i zignorowałem ból, ściągnąłem go z siebie i role się odwróciły… 
Miałem już serdecznie dosyć Jacksona, dlatego nie szczędziłem sił na ciosy… 
Co oczywiście po jakimś czasie sprawiło, że stawały się coraz słabsze i Jackson bez trudu ponownie zaczął atak.

Traf chciał, że moje ramię w tym momencie szykowało się do ciosu i kiedy tylko uderzyłem z całej siły w trawę, rozległ się nieprzyjemny chrzęst i przez całe moje ramię przeszła ogromna fala bólu.
Pomiędzy ciosami Jacksona zerknąłem na swoje ramię, było wygięte pod nienaturalnym kątem, co zaraz spotkało się ze skrętami żołądka z mojej strony, Jackson jednakże nadal nie zwracał na to uwagi. Tłukł mnie praktycznie bez opamiętania, a ja nie miałem sił, żeby go z siebie zrzucić czy się bronić i w momencie kiedy, świat robił się coraz bardziej niewyraźny, usłyszałem: -Percy i… Percy, na Hadesa, zostaw go!!! 
Byłem zbyt oszołomiony by poznać do kogo ten głos należał, jednakże ta osoba, zabrała ode mnie Jacksona i ktoś podał mi nektar, dzięki czemu świat nieco się wyostrzył, a ból lekko zmalał. Obok mnie klęczał Steve, a Percy’ego przytrzymywał z całych swoich sił di Angelo. Uniosłem się a jednym łokciu i otarłem zdrową dłonią krew spod nosa. Jackson po chwili wyraźnie się opanował gdyż przestał się wyrywać i di Angelo mógł go przestać powstrzymywać.
-Co to za tłok? – Do małej grupki podbiegł Grace, a kiedy spojrzał na mnie westchnął ciężko. -Odwal się – wychrypiałem gdy Steve próbował podać mi jeszcze trochę nektaru. -O co poszło? – Spytał poirytowanym tonem di Angelo. Percy zacisnął usta, ja również nie miałem zamiaru się odezwać, Scott bez mojej zgody pomógł mi wstać, a kiedy już to zrobił odepchnąłem go od siebie i poczłapałem do Jacksona, ignorując piekący ból w ramieniu.
-Potłukłeś się ZE MNĄ, o twoją siostrę? – Wydyszałem, Percy ponownie musiał zostać przytrzymany aby się na mnie nie rzucić – NA MNIE? – Powtórzyłem – To może zainteresuj się swoim… -Jack, obietnica! – Wyrwało się di Angelo. Zignorowałem go. -Może zainteresuj się swoim chłopakiem – Powtórzyłem, pomimo sprzeciwów di Angelo – oraz jego relacją z Valdezem? Jackson zbladł jak ściana, zaś di Angelo cofnął się lekko a z jego spojrzenia wyczytałem „Teraz zginiesz!” lecz olałem jego wzrokowe pogróżki. -Co masz, Walker, niby na myśli? – Warknął Jackson. -NIC nie miał na myśli! – Wypalił Jason – Facet ściemnia, Percy! Zaśmiałem się, przez co wywołałem ponowną falę bólu z tych wszystkich ran i siniaków, normalnie myślałem, że zaraz zemdleje, jednakże na szczęście udało mi się powiedzieć: -Po imprezie Valdez i di Angelo całkiem nieźle się sobą zajmowali, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Zapadła cisza, słyszałem właściwie tylko przyśpieszony oddech Jacksona. Nagle słońce ukryło się za chmurami i nastąpił olbrzymi huk i błyskawica uderzyła parę metrów od nas, aż włosy najeżyły mi się na głowie, a później luną deszcz, ale całe nasze zgromadzenie ciągle trwało, chciałem jeszcze poczekać i po napawać się widokiem rozstania się naszej najlepszej pary, ale Steve, złapał mnie za zdrowe ramię, odrobinę za mocno i po chwili straciłem kontakt ze światem.


(JASON)

Odprowadziłem tylko wzrokiem tego nowego jak ciągnął nieprzytomnego Walkera do kliniki, aby później stać się światkiem burzy jeszcze bardziej straszliwej niż ta co właśnie kłębiła nam się nad głowami.
-Zdradziłeś mnie? – Spytał sztucznie opanowanym głosem Percy. Nico zaczął oddychać znacznie szybciej niż normalnie, jego skóra przybrała lekko niezdrowy odcień, a oczy zalśniły bardziej niż zazwyczaj. -N-nie j-ja…. -Czyli jednak! – Percy złożył dłonie na piersi – Zaufałem ci! Dałem ci jeszcze jedną szansę! Zmarnowałeś ją! Po prostu się mną bawisz, a kiedy już skończysz, wrócisz do Valdeza, tak?!! Czując, że sytuacja nie jest za ciekawa stanąłem miedzy nimi i powiedziałem: -Ej! Uspokójcie się, jestem pewien, że Jack blefował. -Widziałeś co się stało z niebem, nie? – Warknął Percy i wytknął mnie posiniaczonym palcem – On coś obiecał na Styks, ciekawe co, nie? -Percy, przysięgam, że ja nie… - załkał za moimi plecami Nico. Percy prychnął pogardliwie i odepchnął mnie na bok, staną przed synem Hadesa, któremu stanęły łzy w oczach. -Idź już – warknął – Nie chcę cię już więcej widzieć! Idź! No już! -Z-zrywasz ze mną? – Wyjąkał – Przez Jack’a? -Tak zrywam z tobą – Ryknął Percy – Nie przez Jack’a! Przez ciebie! Wynoś się z moje życia! Percy odwrócił się na pięcie po czym odbiegł gdzieś, zaś Nico osunął się powoli na kolana i zaniósł się szlochem. Chciałem pognać za Percy’m, ale coś mówiło mi, że lepiej jeśli zostanę z Nico, dotknąłem więc jego ramienia, lecz on natychmiast strącił moją dłoń.
-To jest dla ciebie zabawne? – Warknął przez łzy – Nie pocieszaj mnie Grace! -Nico, ja nie… Ale Nico nie słuchał, spuścił głowę. -To jest niesprawiedliwe – Chłopak otarł łzy wierzchem dłoni – To jest totalnie niesprawiedliwe! Dlaczego przez kilka miesięcy mogłem czuć się jak człowiek, lecz jak zawsze musiałem wszystko spieprzyć?! -Nico to się odkręci – starałem się go pocieszyć. -Nie! Ja nie zasługuję na szczęście! -Nico… Nie zdążyłem dokończyć, Nico zniknął w cieniu, nie zdążyłem nawet złapać go za dłoń. 

Okolicą wstrząsnęła błyskawica i uderzyła w dach kliniki, usłyszałem kilka krzyków, ale kiedy upewniłem się, że nic poważnego się nie stało, pognałem do Chejrona, aby powiadomić go o zniknięciu Nica, zanim jednakże zapukałem usłyszałem rozmowę między nim a grupową domku Hekate: -Absolutnie nie… - wyjąkała dziewczyna. -A więc Pasithea nie jest w posiadaniu ani broszki ani amuletu. -Owszem, mogę… wykryć amulet, aczkolwiek skoro Hogganvik nie żyje, stanę się jego posiadaczką, a nikt nie wie która z tych biżuterii jest przeklęta. Chejron westchnął ciężko. -Anvik słusznie został ukarany – stwierdził, a po chwili dodał szybko – Nie powinien nigdy przed laty niszczyć tej broszki. -Tak, masz oczywiście rację Chejronie – przyznała pokornie grupowa – Ale nadal nie znamy jego motywów. -Owszem, jednakże zniszczył bardzo potężny artefakt. Nie popieram kary jaką nałożyła na niego Hekate, jednakże jesteś mądra na tyle, Susan, że wiesz, co by było gdyby broszka ocalała. Susan wciągnęła powietrze, po czym pożegnała Chejrona i wyszła z domku, olała całkowicie moje „Cześć” tylko na sztywnych nogach, wróciła do domku, ja zaś wszedłem ostrożnie do gabinetu Chejrona. -Witaj, Jasonie – powitał mnie zza biurka – Stało się coś? Z powodu rozmowy jaką podsłuchałem, byłem całkowicie zbity z tropu, dopiero widok byłego dyrektora mnie ostudził i odparłem poważnie: -Wiem, że być może sprawa wyda się panu błaha, jednakże, chodzi o Nica di Angelo… Ja wiem jak to sprawa się z nim miała, jednakże w obliczu walki z Pasitheą, uważam, że ktoś powinien go znaleźć. Teleportował się gdzieś cieniem. Chejron westchnął ciężko i postukał parokrotnie palcami w blat biurka. -Jeśli nie wróci w przeciągu dwóch dni zaczniemy poszukiwania – odparł – Proszę cię jednakże, na razie go nie szukać. -O co chodzi? – Spytałem, marszcząc czoło. -Cóż, będę z tobą szczerzy Jasonie. Lea jest dosyć młodą heroską i ciężko jest mi uwierzyć w to aby, działała sama. -Sugeruje pan, że Nico niby miał jej pomóc? -Mogę mieć jedynie takie przypuszczenia – odparł ponuro Chejron.

(LEO)

Nie rozumiem Percy’ego. 

Jeszcze parę godzin temu prosił mnie, żebym mu w czymś pomógł, po czym gdy teraz chciałem go o coś spytać, zaczął mnie wyzywać i chyba gdyby nie to, że Piper coś od niego chciała, doszło by nawet do rękoczynów, a ja kompletnie nie wiedziałem za co. Znaczy okej, może specjalnie oddałem mu to radyjko włączone na noc tak aby o czwartej rano zaczęło ogrywać Marsz Pogrzebowy, no ale… To chyba nie powód, żeby obrażać się na mnie tak na całego.
Na dodatek nikt mi nie chciał powiedzieć gdzie jest Nico, wszyscy wzruszali ramionami lub patrzyli na mnie jak na kretyna, do czego oczywiście przywykłem.
Wszystko powoli zaczęło się wyjaśniać kiedy przechodząc obok kliniki wyszedł z niej ten Steve, uśmiech z jego twarzy spełzł natychmiast na mój widok. A mnie szczerze zachciało się trochę śmiać, już od pierwszego spotkania z tym chłopakiem wiedziałem, że ma nietypowe pomysły, cóż dzisiaj z kolei, postanowił popisać się swoją skromnością, nakładając koszulę czarną koszulę z białym napisem, który po rozszyfrowaniu (pozdrawiam dysleksję) brzmiał chyba tak „Bez tej koszuli też nieźle wyglądam”.
-Cześć Steve – powitałem go – Coś się stało. Chłopak pokiwał sztywno głową i gestem pokazał abyśmy odeszli trochę od kliniki. -Słuchaj – zaczął powoli – Ja wiem, że to nie moja sprawa i w ogóle, że wcinam się w czyjeś związki i tak dalej, ale przypadkiem dowiedziałem się o tym, że dwójka chłopaków… chłopaków, ogarniasz?! A zresztą, komu ja to mówię? – Steve machnął dłonią – Chodzi ze sobą, a ty zarywasz do jednego z nich. Nieźle Leonie, nieźle! Uśmiechnął się nieco sztucznie, a ja miałem wielką ochotę zakopać się pod ziemię. -Skąd niby masz takie newsy, stary? – Zaśmiałem się. Steve westchnął ciężko i przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, dopiero kiedy parę roześmianych dziewczyn od Afrodyty przeszło koło nas, ostudził się i odpowiedział: -Absolutnie tego nie pochwalam, mówię z góry, ale byłem świadkiem bijatyki między Perseuszem a Jack’iem – Steve przerwał na chwilę, żeby ostatni raz zerknąć na te dziewczyny – No i, rzekłbym, że kiedy obaj panowie uspokoili się na tyle na ile mogli… Jack postanowił powiedzieć o tym. -Jack? – Wydukałem – Skąd Jack… znaczy! Jack to ściemniacz, pewnie przegrał bójkę i chciał jeszcze trochę dokopać Percy'emu. Steve przewrócił teatralnie oczami. -Jak to się mówi? „Wrogowie często mówią prawdę, przyjaciele nigdy.”. Jack absolutnie pragnął zmieszać z błotem tego chłopaka, myślisz, że w takiej sytuacji by ściemniał? Jeśli oczywiście rozumiesz co mam na myśli. Wstrzymałem na chwilę oddech, nie chciałem przecież chwalić się wszystkim na około: „Ej! Ludzie! Pamiętacie tą imprezę u Jasona? Całowałem się na niej z najprzystojniejszym chłopakiem na świecie, jeśli nie liczycie oczywiście mnie!”. Dlatego też postawiłem na najbezpieczniejszą kartę: -Jednak upieram się, że cokolwiek powiedział, Walker, jest nieprawdą. Steve pokiwał głową jednakże nie wyglądał na przekonanego. -No dobrze, powiedzmy, że jednak masz racje. Może lepiej by było gdybyś wytłumaczył to Perseuszowi?! Zaśmiałem się histerycznie. -J-Jasne – odparłem – od razu pójdę to zrobić.
Nie czekałem nawet na odpowiedź, poszedłem na sztywnych nogach przed siebie.
Właściwie nie zastanawiałem się skąd Jack wiedział o tym wszystkim, bardziej martwiłem się o zachowanie Percy’ego oraz o obecne miejsce pobytu Nica. -Leo! Leo, błagam cię nie mów, że akurat teraz ogłuchłeś?! Odwróciłem się nie chętnie, za mną gnał Jason. -O co chodzi, panie Iskro? – Zagadnąłem, ciszej niż zamierzałem. -Gonię cię już kilka dobrych chwil, no nic – Jason zachłysnął się powietrzem – Chciałem tylko powiedzieć, że…. Przepraszam. Nie zdołałem powstrzymać Jack’a i wszystko wygadał… i przepraszam… Jason spojrzał ze wstydem na czubki swoje buty. Pomimo tego, że nie powinienem winić Jasona poczułem do niego ogromny żal. Miał szansę, aby to co się stało pozostało tajemnicą! 
-Nic mi po przeprosinach – warknąłem – I nie, chodzi wcale o mnie! Muszę pogadać z Nico! – Dodałem po chwili. Jason zwiesił głowę. -Z tym będzie problem – odparł po chwili grobowym tonem. -Czemu? – Spytałem. Jason nie odpowiedział, a mnie ogarnął lekki strach. -Gdzie on jest? – Syn Jupitera ponownie nie odpowiedział, a moje serce zaczęło natychmiast bić z zawrotną prędkością – Coś mu się stało?! Tym razem Jason postanowił odpowiedzieć: -Nie mam zielonego pojęcia – zrobił pauzę – Percy z nim zerwał, po czym Nico po prostu… uciekł. Przysłowiowy kamień z serca opadł mi do żołądka, cofnąłem się, musiałem wyglądać na przerażonego, ponieważ Jason popatrzył na mnie tym wzrokiem który występował u niego chwilę przed tym jak będzie pocieszał. -I tak po prostu to zostawiłeś? – Spytałem. -Nie wiem gdzie on się przeniósł i… Nie czekałem na jego dalszą odpowiedź, pobiegłem w stronę lasu i nie zważałem na jego wołania. Muszę znaleźć Nica! 

(NICO)

W parku nie było ludzi, było zbyt ponuro i zimno na wychodzenie.
Padał lekki deszcz lecz nawet to i fakt, że jestem cały przemoczony jakoś specjalnie mnie nie obchodziło. Jestem beznadziejny… Hah, ale to chyba było do przewidzenia, nie? Jak zwykle wszystko schrzaniłem, ja po prostu nie mogę być szczęśliwy. 

Zraniłem Percy’ego, naraziłem na nieprzyjemności Leo, co jeszcze? Teraz pewnie Percy wróci do Annabeth, a ja ponownie przestanę uczęszczać do Obóz, może wrócę do ojca? Bardzo dobry żart, bo on akurat mnie nie zabije jak wrócę. 
A może obóz Jupiter? Chociaż nie wiem czy jednak chcę się gdzieś ulokować. Co prawda Pasithea grozi wojną i włóczenie się po świecie nie jest najlepszym pomysłem, jednakże…
-No, no, no, kogo ja widzę? – Dobiegł mnie dobrze znany mi dziewczyński głos – Toż to Nico di Angelo. Co robisz tak daleko od obozu i Jacksona?
Spojrzałem na gałąź jednego z pobliskich drzew. Lea trzymała się dłońmi gałęzi i bujała się na niej jak na huśtawce. 
Nie była już ubrana w strój obozowy, miała na sobie czarny t-shirt z dziwnym znakiem wyglądającym jak hologram, na to nałożoną miała skórzaną, kurtkę z ćwiekami, spodnie miała również czarne oraz podarte w wielu miejscach. Kiedy skupiłem wzrok zauważyłem na niej zrobioną jakby z mgły zbroję. 
-Ciebie tylko brakowało – warknąłem i kompletnie olałem zdrajczynię, przecież i tak już nie mam zamiaru wracać do obozu.
Lea parsknęła cicho i zaczęła gwizdać jakby nigdy nic. Po skończonym „koncercie” odparła: -Właściwie mogłabym powiedzieć to samo – Lea wykonała parę pełnych obrotów na gałęzi po czym wylądowała z gracją na trawie – Ale wiesz co? W sumie cieszę się, że cię widzę. -Słuchaj – warknąłem - już mnie nie obchodzi komu służysz i co zrobiłaś, po prostu daj mi spokój. Lea popatrzyła na mnie przeszywającym wzrokiem, prawdę powiedziawszy teraz jak już nie była na gałęzi, zwróciłem uwagę, że zmarniała ostatnim czasem. Blada jak trup, z sińcami pod oczami oraz z włosami w absolutnym nieładzie, wyglądała jak cień siebie. -Oj, czyżbyśmy odeszli z obozu? Dobrze, bardzo dobrze. Bo widzisz Pasithea widzi w tobie potencjał także… -Nie – odparłem – jeśli już mam wybierać, wolę być neutralnym graczem. -Tak przypuszczałam – westchnęła z udawanym smutkiem – Ale może jednak dasz się przekonać? -Masz mnie za głupca? Lea pokręciła przecząco głową. -Za głupca miałam Jack’a – wytłumaczyła – lecz on wolał nabijać się z was na bieżąco. Za głupców mam większość bogów, którzy siedzą wygodnie na Olimpie czy w swoich kryjówkach i czekają, aż ich dzieci rozwiążą ich problemy. Za głupców mam herosów z obozów, którzy czczą ponad wszystko swoich boskich rodziców… Za głupców mam zwykłych śmiertelników… ale nie ciebie. -Czuję się zaszczycony – warknąłem. Lea wzruszyła ramionami. -Właściwie to dziwię ci się, że odmawiasz. Twój ojciec Hades cię nienawidzi. Co jak co ale chyba przybycie Pasihei, powinno pójść ci na rękę. Po za tym wyobraź sobie świat rządzony nie przez wszystkich bogów, a przez jednego… przez Pasitheię, herosi którzy jej pomogę będą bardziej bezpieczni niż są teraz. -Właściwie… po co mi to mówisz? -Powiedziałam, przecież „którzy jej pomogą”, ty przecież powiedziałeś „Nie”. Kiedy wymówiła ostatnie słowo, coś uderzyło mnie z całej siły w tył głowy i świat pociemniał.

(PERCY)

Jak mogłem być taki głupi?! Ufałem mu! Dałem mu drugą szansę którą i tak zmarnował! I jeszcze ten Valdez… Co on w ogóle sobie myśli?!
Pewnie gdybym nie pobił się z Jack’iem nigdy bym się o tym nie dowiedział.
Kopnąłem najbliższy kamień, odrobinę za mocno przez co trafił… tego kogoś, co to pomógł Jack’owi. Chłopak syknął cicho i odwrócił się w moją stronę. -Sorry, nie chcący – odparłem bezbarwnym tonem. Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do mnie. -Powiem szczerze całkiem, iż otrzymywałem w Zakładzie Poprawczym dużo gorsze rany zarówno na duchu jak i ciele. Steven Scott, jestem. Podrapałem się po karku. Chłopak miał bardzo uspakajający głos, ciągle się uśmiechał, jedyne co do niego nie pasowało to złote, zimne oczy, które mówiły „I tak mam cię gdzieś, a odezwiesz się jeszcze raz to zęby będziesz zbierał z podłogi”. -Mh… Tak jakby my się już znamy – odparłem – Wybacz Steve… -Steven – warknął lekko zirytowanym tonem chłopak. -Sorry, tak czy inaczej nie mam raczej nastroju na rozmowy. Chciałem już odejść, ale chłopak zrobił taką minę, że jednak postanowiłem jeszcze chwilę postać w miejscu. -Wiem, wiem – chłopak uniósł obie dłonie – Przez przypadek wmieszałem się w twoje sprawy, Perseuszu… -Percy – poprawiłem automatycznie. -Wybacz. Więc niechcący wmieszałem się w twoje sprawy… Percy – chłopak wzdrygnął się wymawiając zdrobnienie mojego imienia, co postanowiłem pozostawić bez komentarza – Posłuchaj mnie… ja nie znam ciebie, nie znam praktycznie nikogo na obozie. Ale uważam, że wysłuchać mnie możesz. Więc… - Steve wziął głęboki oddech po czym zaczął ględzić o miłości, uczuciach itd. a cały wykład skończył zdaniem – Bo chodzi tylko o jedną rzecz, jedno uczucie. Jeśli coś czujesz to, to jest najważniejsze. -Steven, na co mi ta wiedza? Znaczy… okej, samo przesłanie ogarniam, ale… to nijak nie jest wspólne z sytuacją. -Ja… nie wiem – Steve wyprostował się lekko – Coś powiedziałem? Jeśli tak, to wybacz czasami odpływam… ale w takim razie posłuchaj mnie – uśmiechnął się jeszcze szerzej – Ja dużo widzę, ale czy to dobrze czy źle, nie wiem…

***

Proszę tak jak mówiłam oto kolejny rozdział xD Nie wiem jak to będzie z kolejnym gdyż, mam wenę, ale nie za bardzo mam czas jak ją wykorzystać... Na dodatek jestem chora i ominie mnie jutrzejszy sprawdzian, co jeszcze mnie trochę stresuje na dokładkę... no ale ;-;
Mam nadzieję, że podoba wam się ten rozdział, a kolejny powinien pojawić się dopiero w weekend chyba, że uda mi się wykorzystać czas "wolny" na pisanie... no ale myślę, że wiecie jak to jest gdy się choruje ;-;

4 komentarze:

  1. Po pierwsze: Zajebisty rozdział. Fajnie, że zrobiłaś taki długi. XD
    Po drugie: Nico nie może przyłączyć się do Lea'i!
    Po trzecie: Muszą się pogodzić. :)
    Ja też dodałam rozdział na: http://percicolovestory.blogspot.com/
    Pozdrawiam i weny życzę, i oczywiście szybkiego powrotu do zdrowia. :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się spodobał c: Co do Nica i Lea'i to kto wie... kto wie :> A Percy i Nico... no wiadomo, kiedyś tam się pogodzą xD
      Również pozdrawiam i życzę weny :3
      A teraz lecę czytać co tam fajnego napisałaś *_*

      Usuń
    2. Dodałam następny rozdział na http://percicolovestory.blogspot.com/
      Specjalnie dla Ciebie. :*

      Usuń
  2. Bogowie. Jeśli Nico przyjmie propozycję Lea'i, to się wkurzę... I zastanawiam się dlaczego mu pociemniało przed oczami. Mam złe przeczucia.
    Jack to szuja.
    Super rozdział <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń