środa, 17 września 2014

ROZDZIAŁ 37

Rozdział 37. Rozłam przyjaciół. 



(LEO)

Nie wiem jak daleko bym zaszedł, ani co by się stało gdyby w porę nie znalazł mnie Jason i przy okazji uratował z rąk kilku potworów. 
Leżałem na łóżku w swoim pokoju, miałem za sobą kolejną nieprzespaną noc, którą poświęciłem w całości nad rozmyślaniem o Nicu. Nie wiem gdzie jest. Co się z nim stało. Czy jeszcze żyje… Nie, nie mogę nawet tak myśleć! 
Bo prawda jest taka, że to wszystko jest moja wina. Gdyby nie ja, Nico byłby teraz szczęśliwy… Byłby z Percy’m ale byłby szczęśliwy i to jest dla mnie najważniejsze. 
Z tych ponurych rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk interkomu. -Tak? – Zacząłem nieco ospałym głosem. -Cześć Leo – powitał mnie szybko Jason – Słuchaj jest sprawa, dzisiaj około dziesiątej siódemka spotyka się u Percy’ego, oczywiście siódemka w cudzysłowie gdyż nie będzie Franka i Hazel. Więc wiesz… Mam po ciebie przyjść czy sam trafisz? -No wiem przecież gdzie mieszka Percy – odparłem bez entuzjazmu – Ale nie wiem czy przyjdę. Jason westchnął ciężko. -Leo, siódemka to siódemka. Już sam fakt, że nie będzie Franka i Hazel, wystarczy… Przewróciłem oczami, nie miałem ochoty na spotkanie siódemki, z powodu dwóch osób… Percy’ego i Nica, ale w sumie na spotkaniu pewnie będzie coś o Pasitheai… -Okay – westchnąłem – Przyjdę, nie musisz mnie tam odprowadzać. -Cieszę się – w głosie Jasona rozbrzmiała ulga – Do zobaczenia Leo. -Hej! 

(STEVE)

No tak. Zaczynamy od początku… Jestem Steven Scott, lat piętnaście, wychowany w rodzinie zastępczej ale ja osobiście uważam, że bardziej wychowała mnie ulica, niż ludzie którzy zajmowali się mną przez rok. 

Bo sprawa jest taka… Moja matka pracowała w operze, sporo zarabiała, więc do trzeciego roku życia nie musiałem narzekać. Wyszła za mąż za pisarza, kiedy miałem dwa lata. Z ojczymem nie za dobrze mi się układało, tak samo jak z jego córką która była w moim wieku. Lecz i tak moje problemy zaczęły się w wieku lat trzech, moja matka zmarła, miała nowotwór… 
Ojczym się mną „zajmował”, znaczy bił mnie za wszystko i za nic, no przynajmniej do tego momentu, kiedy w wieku ośmiu lat jego córka, Sophie, zniknęła… w zasadzie nigdy się nie dowiedzieliśmy czemu. Po prostu… była i zapadła się pod ziemię, trochę jak w jakiś książkach przygodowych. A później było jeszcze gorzej. Nienawidziłem tego człowieka z całego serca, z tak wielu powodów i tak zróżnicowanych, że nikomu nie mam zamiaru o nich mówić, ale przynajmniej miałem dach nad głową. Jak miałem dziesięć lat, ojczym gdzieś pojechał… Parę godzin później w wiadomościach mówili o terrorystycznym ataku na jednej z ulic, a parę godzin później patrol policji zapukał do drzwi mojego domu i okazało się, że wśród ofiar znalazł się mój ojczym. Majątek matki przepadł, a ja trafiłem do rodziny zastępczej. Bardzo kiepskiej rodziny zastępczej, często w nocy wymykałem się z domu aby odetchnąć świeżym powietrzem, w domu ciągle cuchnęło kapustą, a moi „rodzice” ciągle na mnie wrzeszczeli… No i jak miałem trzynaście lat poszedłem gdzieś niedaleko torów kolejowych i spotkałem kolegę z klasy. Był to łobuz, jakich chyba każda klasa ma. Uważający się za boga i wyjątkowo śmieszną osobę. Traf chciał, że kiedyś się przyjaźniliśmy… W zasadzie to byliśmy wręcz nie rozłączni, do czasu aż zaczęło mi to lekko przeszkadzać, w końcu ile można się dziennie spotykać… pięć godzin? Dziesięć godzin? Hah, mnie i Lionalowi zdarzało się i spędzać czas od szóstej rano do tejże godziny dnia następnego. No i w końcu nasza „przyjaźń”(chyba mogę użyć cudzysłowia) się rozpadła i przerodziła się w zażartą wrogość. Jeden wiedział wszystko o drugim i vice versa. No i tak się stało, nie wnikając w szczegóły, że zacząłem się z nim tłuc, wcale nie chciałem… żeby to skończyło się aż tak, ale mam ADHD i kiedy zacząłem nie potrafiłem skończyć, praktycznie w ogóle nie myślałem i popchnąłem go… Prosto pod nadjeżdżający pociąg…
Chłopak nie zginął, ale koła zgniotły mu obie nogi, nie miał szans aby już chodzić, a ja trafiłem do poprawczaka. Tam właśnie odkryłem kilka swoich ponad przeciętnych zdolności, podczas gdy moi „koledzy”, bili się i robili sobie bogowie wiedzą co, ja poświęcałem tak zwaną „swobodę” na pisanie… wierszy itd. W Zakładzie, spędziłem dwa lata i parę osób uważało, że jestem osobą która powinna być jednak w psychiatryku, po prostu widziałem jednookich ludzi, kobiety z wężami zamiast włosów… nikt mi oczywiście nie wierzył. Nawet mój najlepszy kumpel, Bruce. No a przynajmniej do czasy, gdy nie odkryłem, że on sam jest… satyrem! No dalej myślę, że umiecie sobie dopowiedzieć. Dobra, ale już za dużo mówię i to zupełnie nie w moim stylu i interesie. No tak czy siak stałem pod kliniką i czekałem na Jack’a, bo z tego co zdążyłem wycisnąć od chłopaka od Apolla, Jack’owi nic nie jest, a ja odczuwałem konieczność rozmowy z nim.
Kiedy wyszedł, popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał się mnie pozbyć z powierzchni ziemi po czym nawet nie mówiąc „cześć”, odwrócił się na pięcie i pewnie zaraz by gdzieś zwiał gdyby, zaraz przed nim, nie pojawił się jakiś chłopak. Blondyn, ubrany w dosyć… dziwaczny strój, coś jakby białą togę. Nie znam się na tym aż tak. No tak czy inaczej, Jack na widok tego chłopaka stanął jak wryty i praktycznie sam zaczął rozmowę ze mną. -Po co stałeś pod kliniką? – Warknął, odwracając się w moją stronę – Nie mam ochoty słuchać metafor, ani nic z tych rzeczy. Zagwizdałem cicho. -No wiesz co? – Zaśmiałem się – W życiu, moim celem nie jest mówienie metaforą, albowiem mózgi osób otaczających mnie tolerują słowa tylko i wyłącznie proste… -Dobra, zamknij się. O co chodzi? Przewróciłem oczami i z udawaną irytacją odparłem: -Jak to o co? Po prostu byłem ciekawy jak bardzo dumną będziesz miał minę – uśmiechnąłem się złośliwie – Rozwaliłeś komuś związek, wiesz? -Nowy – Jack zrobił krok do przodu i zacisnął w pięść zdrową rękę – Ty się lepiej ciesz, że nie mogę cię uderzyć, bo właśnie byś się zbierał z ziemi. -Nie wyjeżdżaj mi z takimi – odparłem z nonszalanckim spokojem – Zważywszy na wczorajszy fakt, powinieneś już wiedzieć czym się kończą bitki. -Pochrzaniło cię koleś? Nie znam cię, odwal się, proste, czyż nie? Już miałem coś odpowiedzieć, ale wtedy ten blond chłopak w todze, podszedł do nas, a Jack stanął jak sparaliżowany. -Coś się stało? – Spytał ten blondyn. -Nic, po prostu przeprowadzam kulturalną rozmowę – odparłem. Jack powoli ochłoną i nim ja czy ten drugi chłopak zdążyliśmy zareagować, odbiegł jak najdalej od nas. -Dobrze, że kulturalną – odpowiedział po chwili a w jego oczach pojawiły się iskierki gniewu – I tak ma zostać. Pokiwałem uprzejmie głową, a chłopak w todze odszedł w stronę w którą udał się Jack, mnie nie pozostało nic innego jak pójście pod „moje” drzewo, była jesień, więc Róża… opiekunka tego drzewa, była nieco bardziej leniwa niż zwykle i rzadko kiedy odganiała nieproszonych gości, nie mniej na mnie zawsze przymrużała oko. Tak jak się spodziewałem pod drzewem siedział również, Bruce, próbował wygrywać jakąś melodię na piszczałkach co nie do końca mu wychodziło, jednakże nie przerwał nawet wtedy gdy mnie spostrzegł. Dopiero kiedy usiadłem, wyjąłem spomiędzy konarów drzewa, moją torbę, którą zostawiłem tutaj ostatnio, Bruce skończył i odparł: -Naprawdę musisz się nudzić, skoro przychodzisz wiecznie tutaj. Znalazłbyś sobie kolegów, poważnie – Bruce uśmiechnął się sztywno. Wzruszyłem ramionami. -Nie potrzebuję kolegów – odparłem – Potrzebuję spokoju. Po za tym ty jesteś moim przyjacielem, nie potrzebuję więcej. -Jestem satyrem – zabeczał – Ty jesteś dzieckiem jakiegoś boga! Ja ciebie tylko pilnowałem. Przewróciłem oczami i wyjąłem z torby swój zeszyt oraz ołówek i gumkę. -Wiesz – oparłem się plecami o drzewo – Można powiedzieć, że się przyjaźniliśmy póki nie zdjąłeś spodni. Więc nie widzę powodu, żeby tego nie ciągnąć. Bruce spojrzał na mnie z ukosa, po czym zabeczał, co miało być w jego wykonaniu śmiechem. -Jesteś moim pierwszym herosem, którego sprowadziłem do Obozu, ale pewnie nie będziesz jedynym, więc wiesz… no… chyba byłoby mi ciężko gdybym z każdym sprowadzonym półbogiem się zaprzyjaźniał. Oczywiście bez urazy – dodał automatycznie. -Spoko – odparłem już bujając w obłokach – podaj mi jakiś cytat na dzisiaj. Bruce spojrzał na mnie z rozbawieniem, lecz nie zwracałem na niego uwagi i zacząłem w głowie wertować wszystkie książki które przeczytałem. -Co powiesz na… Jeśli chodzi o przyjaciół to dzielę ich na trzy grupy… Na tych co mnie zdradzili, na tych których ja zdradziłem oraz tych którzy jeszcze tego nie zrobili? -A kto to powiedział? – Zabeczał Bruce. Uśmiechnąłem się dumnie.
-Ja.


(PERCY)

-Słuchajcie, naprawdę niezmiernie cieszę się widząc nas w prawie pełnym składzie, co od dawna praktycznie nie miało miejsca – Jason wstał ze swojego krzesła i zaczął krążyć niespokojnie po pomieszczeniu, po chwili kontynuował – A wszyscy razem pokonaliśmy Gaję, teraz herosom ponownie zagraża pewna bogini! Być może się mylę, jednakże uważam to za odpowiedni czas na ponowne zjednoczenie siódemki, wysłanie po Franka i Hazel i ponowna próba pokonania kolejnej bogini! 
Jason usiadł ponownie po prawej stronie Annabeth i popatrzył na nas wyczekująco, po czym utkwił swój wzrok we mnie a ja wiedziałem, że tego nie uniknę: -Tak. Nieważne ile to już czasu, ciągle jesteśmy drużyną, drużyną która została stworzona do walki z Gają… owszem. Ale uważam, że naszym powołaniem jest również pomoc innym herosom, skoro Gai już nie ma, ale pojawiła się nowa bogini powinniśmy stawić jej czoła. -W zasadzie – wtrąciła się do mojej wypowiedzi Annabeth – się zgadzam. Jednakże nawet ja nie wiem zbyt wiele o tej bogini. Pokiwaliśmy głowami i spojrzenia wszystkich utkwiły na mnie i Jasonie. Syn Jupitera po chwili ciszy postanowił odpowiedzieć: -Racja, nasze informacje może i są ograniczone, ale udało mi się uzyskać kilka informacji o tej bogini z rozmowy Reyny oraz Chejrona. -Dajesz – burknął Leo, który sprawiał wrażenie strasznie ospałego. -Pasithea jest zapomnianą boginią, dlatego jest niewiele informacji na jej temat. Nie znaczy to oczywiście, że nikt o niej nie słyszał, są niewielkie wzmianki na jej temat… bardzo skąpe ale są. Można podejrzewać też, że głównym powodem jej wrogości jest właśnie jej „popularność”, nikt jej nie pamięta, nikt jej nie czcił, pomimo tego, że jest starsza od większości bogów… no i często nakładała z tego powodu klątwy na herosów, do czasu, aż Jupi… Zeus, nie skazał jej na wygnanie, gdy ta otwarcie mu się sprzeciwiła. Jason zaczął rozmasowywać swój kark, zaś Annabeth skomentowała: -To… interesujące. Ale to dalej jest niewiele. -Jednakże zagraża herosom – odparłem – To już jest wystarczająca informacja by się jej przeciwstawić. Jason i Leo pokiwali twierdząco głowami, jednakże dziewczyny wydawały się być nieprzekonane. -Jak na razie nie wiemy nawet co knuje – odparła Piper – Być może za niedługo wszystko się ustabilizuje, nawet Chejron gdyby myślał, że faktycznie coś nam zagraża ostrzegłby nas… a tymczasem? – córka Afrodyty wzruszyła ramionami – Moim zdaniem to tylko chwilowa wojna, nie to co walka z Gają. -Muszę przyznać rację – odparła Annabeth. Jason spojrzał z lekką obawą na dwie dziewczyny, a Leo westchnął ciężko i oparł swoją głowę na dłoniach i popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na Jasona, ja z kolei próbowałem go ignorować, co nie było takie łatwe. -Ej, dziewczyny – zaczął po chwili syn Jupitera – Nie widzicie jak bardzo obóz już ucierpiał? To nie jest chwilowy konflikt. Trzeba ponownie uaktywnić siódemkę. Piper parsknęła pogardliwie i już miała coś powiedzieć, ale w tym momencie wstał Leo, zarzucił przez ramię swoją wojskową kurtkę po czym odparł grobowym tonem: -Ale siódemki już nie ma. Przestała „być” po wypełnieniu przepowiedni siedmiorga. -Leo nie pomagasz – zganił go Jason. Leo wzruszył ramionami i podszedł do drzwi wyjściowych. -Zastanów się – odparł naciskając klamkę – Zerwałeś z Piper. Percy z Annabeth. Nie odzywacie się praktycznie do siebie. Frank i Hazel wrócili do Rzymu, a między pozostałą piątką relację polegają na wzajemnym olewaniu się lub mówieniu sobie „cześć” przy śniadaniu. Siódemki już nie ma, spełniła swój obowiązek i teraz się rozpadła. Nie czekając na reakcję z naszej strony Leo pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Jason wziął głęboki oddech i popatrzył po nas, a ja powiedziałem coś kompletnie wbrew swojej woli: -On ma rację, prawda?


(JACK)

-No i zajebiście – warknąłem – Myślisz gówniarzu, że oni wszyscy są aż tacy mądrzy? Chłopak z domu Apolla, który można by powiedzieć jest kimś w rodzaju mojego wkurzającego kumpla, wzruszył ramionami. -Może i tak. Jak dla mnie lekko przesadzasz – odparł Toby. Popatrzyłem na niego z ukosa, a on skulił się lekko ze strachu. -Znaczy oczywiście masz rację – dodał pośpiesznie. Przewróciłem oczami, powoli żałowałem, że natknąłem się na tego chłopaka z drugiej zaś strony dzięki temu nie musiałem rozmawiać z Octavianem. Kiedy chciałem już skomentować postawę jaką okazywał Toby, przeszedł koło nas Steve, szedł i pisał coś. Zaśmiałem się w duchu, odepchnąłem Toby’iego i krzyknąłem za Steve’m: -Ej, uważaj na drzewo! Uzyskałem zamierzony efekt, Steve stanął jak wryty i uniósł szybko wzrok znad zeszytu, a kiedy upewnił się, że drzewa jednak przed nim nie ma, odwrócił się na pięcie w moją stronę, po czym podszedł nieco bliżej i nawet nie przerywając pisania spytał: -Widzę, iż u okulisty dawno nie byłeś, gdyż mylisz krzaki z drzewami. Toby skrzywił się lekko, rzucił mi krótkie cześć, po czym odszedł, czując najwyraźniej, że rozmowa z tym dziwakiem niczym dobrym się nie zakończy. -Wzrok mam całkiem niezły, niezniszczony przez ciągłe czytanie książek czy pisanie bzdur, tak jak niektórzy – odparłem. Steve wybuchną drwiącym śmiechem i zatrzasnął zeszyt, przewrócił w dłoni trzymany przez siebie długopis po czym schował go do kieszeni, a zeszyt przycisnął jedną dłonią do klatki piersiowej. -Wiesz, że i bez tego mógłbym się tego domyślić. Słowa twe bogate nie są, a i wymowa zdań do najlepszych się zaliczać nie może. Złożyłem dłonie na piersi. -Poważnie? Słuchaj koleś… -Nazywam się Steven, nie „koleś” – odparł z gniewem w głosie. -No i? – Splunąłem mu pod nogi – Ja zaś nie przepadam za ludźmi którzy ciągle wciskają nos w książki i zeszyty do pisania. Ale czy z tego powodu przestaniesz to robić? Koleś zrobił zdziwioną minę i przez chwilę patrzył na mnie jakby zobaczył mnie po raz pierwszy, schował za plecami swój zeszyt po czym jak jakiś pieprzony śledczy, okrążył mnie dookoła, a kiedy skończył parsknął drwiącym śmiechem. -Niesamowite – odparł po chwili – Jednak czasami potrafisz coś sensownie odpowiedzieć. Brawo! Chłopak zaczął klaskać dłonią w zeszyt, zacisnąłem swoją zdrową rękę na głowicy miecza. Blondyn to spostrzegł, gdyż zbladł lekko i cofnął się. Tym razem to ja uśmiechnąłem się złośliwie, szybkim ruchem zdjąłem, z lekko już tylko nadwyrężonej ręki, temblak, a całkiem zdrową dłonią (niestety prawą) wyciągnąłem miecz. Uwielbiałem ten moment gdy celowałem nim w kogoś, a w oczach tej osoby pojawiało się przerażenie lub niepewność. Jednakże Steve tylko przez chwilę wydawał się być przestraszony, po chwili ponownie uśmiechał się złośliwie w moim kierunku. -Pragniesz popisać się swoją siłą? – Zadrwił – Więc już widzę czego niedostatek, reprezentuje ten twój miecz. -Ja przynajmniej umiem się bronić – warknąłem – A tobie co posłuży za broń? Zeszyt? -Jesteś bliżej prawdy niż byś się spodziewał – Steve zacisnął z całej siły usta. Parsknąłem cicho, czułem ciągle nieprzyjemne mrowienie w ramieniu, ale przecież nie mogłem przecenić swoich sił! -Więc dajesz, koleś! Ile już jesteś na obozie? Kilka dni? – Prychnąłem – Ciekawe jak radzisz sobie z bronią. O ile w ogóle wiesz z której strony trzymać broń? -Nie szukam z tobą zwady, synu Hermesa – Steve po chwili odzyskał głos – Nie chcę, żeby stała ci się krzywda. No nie! Koleś sobie poważnie na zbyt dużo pozwala! -Nie pochlebiaj sobie! Jeśli masz broń to ją wyciągaj, dawno nie ćwiczyłem! A jeśli jej nie masz… cóż, worek treningowy też zawsze się do czegoś nada. Kiedy tylko wypowiedziałem ostatnie słowa zza rogu jednego z domków wyłonił się Octavian, przystanął na chwilę gdy spostrzegł mnie i Steve'a, po czym podszedł bliżej, a ja tym razem miałem go gdzieś! No dalej, niech Scott wyciąga tą cholerną broń! Może wreszcie zyskam okazję do popisania się. Steve długi czas się wahał aż w końcu zdjął z palca złoty sygnet z brylantem i popatrzył na mnie żartobliwie. -Naprawdę chcesz ze mną walczyć Jack? – Spytał. -Chcę trochę poćwiczyć – odparłem czując powoli pewną obawę, sygnet owszem był trochę… ja wiem dziewczyński, ale promienie słoneczne które odbijały się od tego brylantu niemiłosiernie raziły w oczy. Steve westchnął ciężko i podrzucił sygnet do góry, a kiedy go złapał w dłoń, przestał być biżuterią… zmienił się w średniej długości miecz o przezroczystej klindze i srebrnej rękojeści. W promieniach słonecznych miecz zdawał się być wypełniony błyskawicami, jednakże gdy słońce zaszło to wrażenie natychmiast minęło. -Lodem będziesz walczyć? – Zadrwiłem i uniosłem wyżej miecz, starając się nie zwracać uwagi na fakt, że Octavian ciągle przyglądał się nam z daleka. -Nie – odparł i odrzucił zeszyt na pobliskie schody – to diament, jednakże nie oczekuję, iż osoba która pewnie nigdy nie miała encyklopedii w dłoni będzie potrafiła to rozpoznać. -Masz kosztowną broń – Odparłem i zakręciłem kółko mieczem – Nie godną kogoś takiego jak ty. Steve pokręcił z zażenowaniem głową i spojrzał w niebo, to dało mi szansę, zaatakowałem. Chłopak może i zgrywał twardziela, ale bez problemu przeciąłem jego kurtkę na ramieniu, nie pozostawiłem co prawda nawet zdrapania, ale chłopak już wyraźnie się wściekł. -Wiesz ile kosztowała mnie ta kurtka?! – Ryknął i rzucił się na mnie. Z pewną trudnością odparowałem cios, niestety nie potrafię walczyć prawą dłonią, a lewa pozostawiała wiele do życzenia. Jednakże udawało mi zarówno atakować jak i odparowywać ciosy, nie tak dobrze, ale i tak świetnie. Z kolei, Steve jakkolwiek dobrej broni by nie miał, nie umiał aż tak dobrze walczyć. -Kurde – przekląłem nieco delikatniej niż zamierzałem – chyba jednak pomyliłem osoby. Miałem walczyć z chłopakiem a nie z dziewczyną, co jajogłowy? -Po prostu nie chcę ci zrobić krzywdy dzieciaku – odparł i tym razem to on odparował cios, co lekko mnie zaskoczyło. Nie dałem tego po sobie poznać. -No to dajesz, nie boję się ciebie – warknąłem. Steve uniósł wysoko brwi i znowu się zamyślił więc ponownie dał mi szansę do ciosu. Steve jednakże natychmiast się ocucił i skrzyżował ze mną miecz. Co jak co ale nie podejrzewałem, że on w ogóle będzie potrafił to zrobić, ale okazał się całkiem silny. Parsknąłem cicho i ciągle ze skrzyżowanymi mieczami odparłem: -Czyli jednak walczyć potrafisz. -Potrafię – wydyszał – Ale tylko jeśli mi się zachce, a ty już mnie wkurzyłeś… koleś. -Nie naśladuj mnie, mnie się nie da naśladować. -Masz rację – po jego twarzy spłynęła strużka potu – w idiotyzmie nikt nie będzie potrafił cię naśladować. Parsknąłem cicho i zwiększyłem atak, jednakże to samo uczynił Steve. Udało mu się odepchnąć mnie trochę i wtedy zza chmur wyłoniło się słońce, a gdy tylko jego promienie padły na miecz Steve’a, ponownie zauważyłem w nim te błyskawice. Właściciel miecza wydawał się być przerażony i wyglądał jakby miał zamiar się wycofać, to dało mi okazję do szarży. -Nie! Nie rób tego! Poddaję się! – Ryknął kiedy już miałem się rzucić na niego – Po prostu zejdź mi teraz z drogi! -Śnisz! – Warknąłem. I wtedy pożałowałem, że jednak nie zszedłem z drogi, czubek miecza Steva rozbłysnął i wyszedł z niego jakiś promień… coś jakby, cholerny laser i wycelował prosto we mnie. Słowo daję, myślałem, że już po mnie! Nie miałem za bardzo jak zrobić unik, więc kiedy w ułamku sekundy później, laser uderzył we mnie i poczułem takie ciepło, jakby ktoś zanurzył mnie w wrzącym oleju, pogodziłem się z tym, że za chwilkę zostanie ze mnie kupka pyłu. Jednakże to co zobaczyłem po chwili, było chyba porównywalne do śmierci… Zobaczyłem przed oczami coś jakby zamglone wspomnienie. Stałem tam obok chłopaka, a po jego lewej stronie stała jakaś rudowłosa dziewczyna. -I widzisz Jack, mówiłem… A nie mówiłem, że nam się uda?! – Wrzasnął uradowany chłopak. Nie mogłem dostrzec jak wygląda, co niezmiernie mnie denerwowało, ale jego głos wydawał się dziwnie znajomy. -Masz rację, byłem w błędzie – moje wspomnienie wzruszyło ramionami i popatrzyło na dziewczynę, która trzymała w dłoni coś jakby komórkę… tyle, że z mnóstwem anten i innych tego typu rzeczy – Skakanka, przestań się tym bawić! -Okej szefie – ruda schowała do kieszeni „komórkę” – sprawdzałam w bazie danych. Jeśli żaden bóg nas nie złapie… broszka będzie u nas za… jakiś dzień, wiecie Mały może i jest szybki ale głupi jak but. Chłopak parsknął cicho, po czym popatrzył na mnie, ale ja zdawałem się tego nie widzieć. -Według bliźniaków Ateny – zacząłem – będziemy wręcz niepokonani. Zastanawiam się czy jednak nie wycofać rozkazu. -Szefie żartujesz! – Parsknęła dziewczyna – Dzieciątka Ateny się nie mylą! Nie wycofuj Małego z misji, to jego chrzest! Jak go nie zda no to szef wie! -Taaa… - odparło moje wspomnienie – Mały może i da radę, ale… -Jack – chłopak uśmiechnął się do mojego wspomnienia – nie bój żaby. Nie możesz nad wszystkim panować bo wybuchniesz, zaufaj komuś innemu. -Podczas gdy ja, mam tylko was – wcisnąłem dłonie w kieszenie – Ostatnio była wojna z Gają i musieliśmy się usunąć, straciliśmy naszego dowódcę… -Ty sobie świetnie dajesz radę, szefie – ruda uśmiechnęła się lekko. Westchnąłem ciężko, wtedy też obraz na chwilę nieco się wyostrzył i prawdziwy ja mogłem rozejrzeć się dookoła. To było ciasne pomieszczenie, wyglądało na jakieś lochy lub… piwnicę? -Ej! Jack – kiedy chłopak się odezwał obraz ponownie wdawał się jakby zza mgły – Duste, nie chciałby, żeby jego prawa ręka miała wątpliwości! -Posada dowódcy – zaczęło moje wspomnienie – jest nałożona klątwą i ty dobrze o tym wiesz. -Jack – chłopak przewiesił sobie rękę przez moje ramię – co się z tobą stało? Gdzie ten nieustraszony chłopak, którego znałem? -John – moje wspomnienie westchnęło ciężko – wszyscy się zmieniliśmy. Parę z nas postanowiło jednak udać się do obozu, zdradzili nas. -Bez przesady – wtrąciła się ruda – jeśli mieliby nas zdradzić, musieli by jeszcze działać na naszą szkodę, a my już się postaraliśmy o to, żeby po ucieczce od nas stracili pamięć. Moje wspomnienie parsknęło ciężko, po czym zrzuciło ramię chłopaka i w tym momencie w pomieszczeniu rozległ się nieprzyjemny alarm. -Mały wrócił – John zmarszczył brwi i podszedł do czegoś co wyglądało jak mini komputer przymocowany do ściany – Cholera! -Co jest? – Spytałem razem z rudą. -Pieski Hadesa go gonią! – Odparł – I… zaraz, on nie ma tej broszki! Moje wspomnienie rzuciło się do komputera i nacisnęło jakiś guzik, jednakże John odepchnął mnie i sam przejął kontrolę. W tym momencie coś wypadło z bluzy mojego wspomnienia i zarówno Ruda jak i John popatrzyli na mnie z niedowierzaniem. -Jack?! Bogowie, o bogowie ty żyjesz! – Krzyknął mi prosto do ucha Steve. -Mówiłem ci, żebyś podał mu mniej ambrozji, greku! – Warknął Octavian i chwycił Steve’a za koszulę. Nim jednak jakakolwiek kłótnie rozgorzała na dobre, przerwałem im siadając. Popatrzyłem na Steve’a w oburzeniu, po czym użyłem do niego jak najbardziej odpowiedniego i nie cenzuralnego słowa po czym spytałem: -Co to miało być? Ja się pytam co to na Laskę Hermesa miało być, ośle?! -Ja… A co ja mówiłem?! Mówiłem, żebyś się odsunął, nie? – Warknął. Miał rację… Czego oczywiście mu nie przyznałem. Steve poprosił aby Octavian coś tam przyniósł, więc mogłem spokojnie odetchnąć i wtedy przeszła koło nas Roxanna i Steve kompletnie przestał zwracać uwagę na wszystko po za nią. Dziewczyna przeszła obojętnie koło nas, ale nagle się zatrzymała, spojrzała na mnie i zaśmiała się cicho. -Zajebista grzywka Jack! – Wypaliła pomiędzy chichotami. Zmarszczyłem czoło, a Steve jakby ochłoną, gdyż zaczął grzebać butem w ziemi. -Koleś… co jest nie tak z moimi włosami…? – Warknąłem – Nie, żeby mnie to obchodziło, ale niestety nie posiadam umiejętności spojrzenia na siebie z daleka. -Zasadniczo rzecz ujmując nic, jednakże twoja grzywka jakby… no… ktoś ją oblał mlekiem – odparł. -Mów po ludzku! – Ryknąłem. -No… trochę posiwiałeś – Steve wzruszył ramionami. Zmrużyłem oczy i sięgnąłem po swoją broszkę, szafir przybrał kolor czarny, więc idealnie mogłem zobaczyć i… No ja… Praktycznie cała moja grzywka była idealnie biała. Najpierw blizna, która oszpeciła moją jakże przystojną twarz, teraz to…! Nie chcę udawać Narcyza, no ale…! -Zajebiście, dziękuję – warknąłem po czym odwróciłem się na pięcie i poszedłem przed siebie… A dokładniej rzecz ujmując do lasu. Lecz tylko minąłem pierwsze drzewa, usłyszałem kroki i obok mnie pojawił się Steve. -Odwal się! – Warknąłem. -Obraziłeś się, mości panie o włosy na głowie? Doprawdy jakże to książęce z twojej strony, lecz pozwolisz, iż nie złożę panu pokłonów. -Nie obraziłem się, muszę coś przemyśleć – ryknąłem. Steve zrobił zaskoczoną minę. -Poważnie? A już zaczynałem myśleć, że zabrano ci tą umiejętność. Przewróciłem oczami, weszliśmy trochę głębiej w las i dopiero wtedy postanowiłem coś zrobić z tym nieprzyjemnym dla mnie towarzystwem. Przycisnąłem chłopaka do drzewa i zażądałem prawdziwego powodu dla którego za mną łazi. To co odpowiedział jeszcze bardziej sprawiło, że w mojej głowie zaczęły kołatać się te myśli co napadły mnie gdy poraził mnie jego laser: -Zachowywałeś się jak w agonii, gdy mój miecz cię trafił. Krzyczałeś coś o Londynie. A ja zastanawiam się… jakim cudem przeżyłeś. Znaczy nawet nie to… Po prostu kiedy laser cię trafił wywołałeś pole obronne. Nie jesteś synem Hekate więc jakim cudem… Na moje szczęście nie dokończył swoich bzdurnych pytań, usłyszeliśmy całkiem niedaleko odgłosy walki, a także parę wrzasków. O ile byłem przeciwny jakiemukolwiek ratowaniu czyjegoś tyłka, tak Steve, nawet nie czekał i wyrwał się z mojego uścisku, po czym pognał w kierunku tych odgłosów. Nie szukaliśmy długo. Na jednej z polan powitał nas dosyć… nietypowy widok. Praktycznie cała polana usłana była na wpółżywymi potworami oraz tymi co to już zmieniały się w pył, a po środku tego całego bałaganu…? 

Stała dziewczyna, a przynajmniej tylko tyle zauważyłem, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz wykonała coś w rodzaju piruetu, rzuciła w ostatniego żywego potwora nożem, po czym temu czołgającemu się zgniotła głowę butem. Dopiero wtedy mogłem się jej przyjrzeć… A widok był co najmniej… Przerażający. Dziewczyna była bardzo blada, miała białe jak mleko włosy lecz to akurat nie specjalnie mnie zainteresowało… bardziej chodziło o jej oczy… czarne gałki o czerwonych niczym krew tęczówkach, które wyglądały jak ogniki i było w nich coś wyzywającego, coś co sprawiało, że chciało się chwycić za broń lub… uciec. Oczywiście ja odczuwałem to pierwsze, jednakże spojrzenie na usta dziewczyny sprawił, że jednak wolałem sobie spokojnie stać w miejscu. Jej uśmiech przysparzał o dreszcze, był rodem z horroru. -O… Rany – jęknął Steve, po czym zapomniał zamknąć gęby i tak stał z na wpół otwartymi ustami. Jak dla mnie „O… Rany” nie oddawało całej sytuacji, więc po prostu patrzyłem się jak głupi. Wtedy właśnie białowłosa spostrzegła nas i podeszła do nas, była cała pokiereszowana i we krwi, lecz nie wyglądała aby ją to specjalnie ruszało. -Co się tak gapicie – warknęła, nieco ochrypłym głosem – Córki Aresa, nie widzieliście, czy co?

***
Proszę oto rozdział, wybaczcie jeśli znajdziecie jakieś błędy... Ale pewne osoby naciskały i nie miałam za bardzo jak poprawić ;w; no nic liczę, że rozdział się spodobał... a kolejny nie wiem kiedy będzie, gdyż ten rozdział został na mnie wymuszony i właśnie straciłam zapas rozdziałów, więc muszę je uzupełnić... Pozdrawiam i liczę, iż spodoba się KOLEJNA (tak niestety ;w; ) postać c: Do "usłyszenia"!

12 komentarzy:

  1. *RAGE MOOD*
    JA CI DAM NIESTETY! JA CI DAM! FOCH! FOREVER!


    My wcale na Ciebie nie naciskałyśmy *^* My Cię motywowałyśmy *^*
    Szósteczka! Nareszcie. Wy nie wiecie ludzie ile ja na to czekałam XD Tyle czasu xD Dodawanie nowych postaci jest fajne ;w; nie skomentuje całej treści bo nie chcę sobie zbytnio spojlerować (jestem na 26 rozdziale leniwa ja xD)
    Pozdrawiam, weny i VI życzę xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rili? ;w; to czytoj no... A nie tylko na postać czekasz... Ech... Bogowie, za co?
      Dzięki za wenę ;w;

      Usuń
    2. A mnie to popędzasz do czytania, a sama jesteś dopiero na 26 rozdziale ;-;

      Usuń
  2. Gdzie moje rodzeństwo Nico ja się pytam?!
    Rozdział genialny <3<3<3
    Ten mały mnie rozwala :)
    Czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy dodam... Dużo tych postaci... bardzo dużo... nie wiem czy mnie nie znienawidzicie ;w;
      Dzięki za opinię i również czekam na next u Ciebie :3

      Usuń
  3. O bogowie, bogowie. To jest BOSKIE!
    Czemu ja nie mam takiego talentu?
    Ale do rzeczy. Nowa postać.:) Chyba ją polubię. XD
    To co robi Octavian nazywa się prześladowaniem, ja bym poszła z tym do sądu. :) Jest naprawdę mocno zauroczony.:)
    I jest narracja Stevena! :) Kocham Cię za to. On jest taki zajebisty.
    Brakuje mi tu tylko Nico. :(
    Wyobrażam sobie osiwiałego Jacka. XD Ty to masz pomysły. :)
    Ej..Też dzisiaj w szkole myślałam nad podobnym mieczem. Będzie z kryształu, ze złotą rękojeścią wysadzaną szmaragdami. XD Mamy podobne pomysły. :*
    Oczywiście nie będzie miała takich mocy.
    Pozdrawiam i weny życzę. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to nie masz talentu jak masz. Jakbyś nie miała, to bym nie czytała twoich rozdziałów:

      *O* <- tak kiedy jest Nico i Percy, tak bardzo razem.
      ;n; <- Tak kiedy się pokłócą.
      :))))) <- Tak kiedy się pogodzą.
      :DDD <- tak jak coś złego dzieje się Ann.
      A do niedopasowanych przez cały czas: :))) chyba, że coś się dzieje źle to wtedy D:

      Tak więc nie mów, że nie masz talentu. Jakbyś nie miała moja mina była by tak zwanym poker face c':

      Co do Octaviana... no tak, ale Jack jest przecież zbyt dumny, nie? c":
      Cieszę się, że lubisz Stevena, bo trochę się nad tą postacią namęczyłam ;w; A co do Nica, to spokojnie będzie w kolejnym rozdziale :"3

      Nawet bardzo podobne xD Oj tam, myślę, że możesz bez obaw dodać, gdyż miecz Stevena ma (chyba) taką historię, że nie da się jej szybko skopiować XD

      Dziękuję za pozdrowienia i wenę która na pewno się przyda c:

      Usuń
    2. Steven jest najlepszy. XD Chcę go za męża. :)
      Bronie moich bohaterów też będą miały pewną historię (jeśli coś przyjdzie mi do głowy), ale Twój miecz na pewno ciekawszą. :))
      Czytam właśnie Odyseję i Wiezień Labiryntu, więc może znajdę tam coś ciekawego i pozmieniam, a później wplotę do opowiadania. XD

      Usuń
    3. Ojj tam bez przesady,historia jak historia... po prostu myślę, że nietypowa xD
      Ja jestem w trakcie przerabiania takiego grubego tomicha Mitów i szukam czegoś o Pasitheai (tak mało o niej jest ;w; ).
      Tak czy siak skoro czytasz takie cósie, to na pewno znajdzie się coś co powstanie w bardzo interesujący rozdział, lub może nawet całą opowieść :3

      Usuń
    4. No bardzo możliwe. Oczywiście Odyseję czytam na konkurs, z własnej woli czytam tylko science fiction i fantasy. :) Ja też mam oooogromnie wielki tom mitów i chyba widziałam tam coś o Pasitheai. XD

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że najwcześniej 5 ;w; Nie mam niestety neta ;w;

      Usuń