niedziela, 28 września 2014

ROZDZIAŁ 38

Rozdział 38. Wiersz o śmierci 



(PERCY)

Siedziałem sobie razem z resztą obozowiczów w pawilonie jadalnym kiedy pojawił się on… Nico wyglądał jak siedem nieszczęść, jego włosy były bardziej potargane niż były wcześniej, schudł (o ile to możliwe w jego przypadku) jeszcze bardziej i był cały posiniaczony. Natychmiast odwróciłem od niego wzrok, był teraz ostatnią osobą jaką pragnąłem widzieć. Jednakże jego przybycie z uśmiechem na twarzy powitał Chejron, Nico zaś opierając się na swoim mieczu kompletnie olał miłe powitanie i powiedział: -Pasithea szuka dwóch artefaktów. Dwóch ozdób w kształcie skarabeusza. Chejron wyprostował się, a wszyscy dookoła umilkli, nawet ja zmusiłem się do spojrzenia na Nica. -Dwóch? – Spytał Chejron – Jak to dwóch? -Jeden z nich nawet jest w obozie – od stołu Hefajstosa wstał Leo – Jack jest w jego posiadaniu. Twarz Chejrona stężała, kilka osób pytało o co chodzi, a jakby o wilku mowa objawił nam się Jack… razem ze Steve’m oraz… kimś kogo nie znałem. Białowłosą dziewczyną, która jedną stronę głowy miała praktycznie zupełnie ogoloną. Blada jak trup z przepaską na jednym oku… ciekawe czemu to nosi? W sumie z daleka nie wyglądała tak źle ale kiedy podeszła bliżej jakieś ciary przeszły mnie po plecach. Ale jedno jest pewne, ewidentnie jest nowa, nie była nawet ubrana w obozowy strój. Kiedy przestałem się przyglądać dziewczynie zwróciłem uwagę, iż również Jack wygląda nieco inaczej… Właściwie przez absolutnie białą grzywkę… chłopak ma pomysły, żeby się teraz farbować, słowo daję! -To jest Vivien – warknął Jack znudzonym tonem – Co się gapicie? -Bo mają oczy? – Zasugerowała dziewczyna, jej akcent przypominał strasznie rosyjski. Jack parsknął. -Jack – Chejron odszedł od stołu – Muszę z tobą porozmawiać. Natychmiast! Syn Hermesa zrobił zdziwioną minę, ale nic nie powiedział. A kiedy Chejron miał już zamiar udać się z Walkerem do biura, Rachel która stała obok niego uniosła się do góry i otoczyła ją zielona mgła, po czym powiedziała dudniącym głosem: -Garść Herosów rozpocznie z nowym wrogiem walkę, Choć nie jeden okaże się niedowiarkiem Duszę starcie przypłaci wredne boga dziecię, A śmierć świadkiem tajemnicy będzie. Zdrada będzie przeżywała okrutne katusze I tylko sojusz z wrogiem zło rozkruszyć może. Po skończonej i jakże niespodziewanej przepowiedni, dziewczyna opadła na ziemię, jednakże nim ktokolwiek jej pomógł Jason wypalił: -To była wielka przepowiednia, mam rację? Chejron wskazał na jednego z dzieciaków Apolla, który pomógł wstać Rachel i zaprowadził ją do klinki. Dopiero po dłuższej chwili Chejron odpowiedział: -Na to wygląda… Jack, pójdziesz ze mną, jak i również Percy, Jason oraz Nico. Musimy porozmawiać.
Popatrzyłem niepewnie na Jasona, który bez wahania udał się za Chejronem do Wielkiego Domu, ja dopiero po chwili dołączyłem.
Chejron zasiadł za biurkiem i popatrzył wyczekująco na Jack’a. -No co?! – Warknął po chwili syn Hermesa – Spóźniłem się, wielkie rzeczy. -Grzeczniej, tak może, co? – Warknął Nico. -Ty też nie lepszy! – Ryknął Jack. Chejron uciszył dwójkę chłopaków i nakazał Jack’owi usiąść, Walker wolał stać, jednakże Jason szybko sprowadził go na właściwe miejsce. Chejron wydawał się być zmęczony, oparł głowę na dłoni po czym zaczął: -Jack, w twoim posiadaniu jest pewna broszka. Czy mógłbym ją zobaczyć? Syn Hermesa spojrzał na Chejrona jak na kretyna, później odwrócił się w stronę Nica i ryknął: -Nakablowałeś na mnie?! – Warknął. Nico pokręcił z zażenowaniem głową, a Chejron przyprowadził Jack’a do porządku i powtórzył swoje pytanie. Jack najwyraźniej widząc swoje położenie, wyciągnął z kieszeni kurtki broszkę i położył ją na biurku, jednakże ciągle zerkał wilkiem na Nica i byłem prawie w stu procentach pewny, że jak tylko wyjdziemy z Wielkiego Domu, rozgorzeje kłótnia, w której absolutnie nie miałem zamiaru brać udziału. Chejron podniósł delikatnie broszkę i z co raz większym zaaferowaniem zaczął oglądać biżuterię. Zastanawiałem się właściwie o co tyle zachodu, faktycznie Anvik wspominał o właściwościach broszki oraz jej bliźniaczego amuletu, jednakże to nadal tylko i wyłącznie biżuteria. -Jack’u, powiedz mi skąd to masz? – Chejron wyraźnie był strapiony. -Nie twój interes, staruszku! – Warknął Jack i sięgną po broszkę, jednakże Chejron natychmiast zabrał ją z pola jego zasięgu – Oddaj to! Chejron pokręcił głową. -Jack’u to bardzo potężny artefakt. Ponowię pytanie skąd go masz? -Nie wiem – odparł buntowniczo – Jest moje i koniec kropka, odpierzcie się! Centaur westchnął ciężko, a Jason wykonał taki gest jakby chciał uderzyć Jack’a w tył głowy jednakże w porę się powstrzymał. -Po za tym – kontynuował Walker – niech pan się bardziej zainteresuje tym, że jakiś tlenowiec sobie łazi po lesie i zabija jakby nigdy nic potwory, po czym ogłasza się córką Aresa, niż tym kto co nosi po kieszeniach! -Do tego jeszcze przejdziemy – odpowiedział Chejron – Nadal czekam jednak na odpowiedź do poprzedniego pytania. -Odpowiedziałem! – Ryknął syn Hermesa – Nie wiem skąd to mam! Po prostu… to mam! -Bardzo inteligenta odpowiedź – pogratulował Nico – Jednakże to, że masz to my wiemy. Pytanie było… SKĄD to masz? Jack przewrócił oczami i złożył dłonie na piersi. -Skoro taka się – tu Jack użył słowa na „j” – afera zrobiła, to może ktoś mi wytłumaczy czemu? Chejron westchnął ciężko i popatrzył raz jeszcze na broszkę. -Nie chcę wnikać w historię tego, gdyż nie jest to aż tak istotne. Jednakże biżuteria ta oddaje cześć Pasitheai… -Czyli jednak jest lub był ktoś kto oddaje jej cześć! – Wypaliłem. Chejron spojrzał na mnie podejrzliwie, jednakże jeśli wydało mu się ważne, że wiem coś co nawet nie wiedzą dzieci Ateny, to nie dał tego po sobie poznać. -Tak. Dosłownie małe grupki herosów czy śmiertelników. Jednak była taka jedna grupa, która miała najwięcej wpływów… To było mniej więcej trzysta lat temu, była dwójka rodzeństwa, dzieci Hekate. Brat i siostra, doszło między nimi do sporu i brat zebrał sobie przychylną grupę a także odebrał siostrze jeden ze świętych amuletów i odszedł, stwarzając nową grupę… -Zachodzące słońce… - mruknął Jack. Westchnąłem ciężko, jednakże tym razem to Chejron uciszył mnie. Wyglądał jakby przed oczami nie miał Jack’a tylko ducha. -Tak. SPO, Sol Petit Oceanum. A rdzenna grupa nazywa się Excidium. Jack, skąd o tym wiesz? Jack wzruszył ramionami, wyglądał jakby gorączkowo o czymś rozmyślał, co w jego wypadku, było trochę nietypowe. -A bo ja wiem, pewnie musiałem gdzieś to usłyszeć! -Jack… kiedy zakończymy rozmowę będę zmuszony poprosić ciebie o pozostanie w moim gabinecie, mam kilka pytań. Jack nie wydawał się zbyt zadowolony ale zacisnął usta i powstrzymał się przed powiedzeniem czegokolwiek. Ja zaś miałem kilka pytań odnośnie, tego…. Co mówili, jednakże Chejron postanowił się tym razem zwrócić do naszej grupki: -Chodzi o Przepowiednię, którą wygłosiła Rachel. Chciałbym, żeby ponownie na misję wyruszyła siódemka – Chejron postukał palcem w blat biurka, ale ani ja ani Jason nie mieliśmy ochoty mówić co się ostatnio wydarzyło na zebraniu, jednakże ku naszemu zaskoczeniu Chejron kontynuował – Niestety rozumiem, że zebranie całej siódemki będzie problemem. Jason potaknął, a ja pokiwałem głową. Nico parsknął pogardliwie co ze wszystkich sił starałem się zignorować. -Tak myślałem – Chejron westchnął ciężko – Dlatego mam też prośbę… Percy, Jasonie… potrzebujecie nowej drużyny, która będzie mogła wyruszyć na misje i powstrzymać Pasitheę… osiem osób. Dacie radę? -Oczywiście Chejronie – Jason wyprostował się i uśmiechnął z dumą. A więc znowu będzie trzeba zbawiać świat? Dobrze… piszę się na to! Skinąłem głową, a centaur zwrócił się do Nica: -Co do twojego odejścia, mam nadzieję, że się nie powtórzy. Jesteś dzieckiem Hadesa, Nico… Jeśli trafiłbyś w ręce Pasitheai zyskałaby znaczną przewagę. -Zdaję sobie z tego sprawę – odparł bezbarwnym tonem Nico – Zostanę w obozie do czasu, aż przestanę być aż tak potrzebny, później proszę o wolną rękę bym mógł opuścić Obóz Herosów. Chejron zmarkotniał, jednakże wyraził swoją zgodę i odesłał naszą trójkę, prosząc aby któryś z nas posłał jeszcze po Steve’a oraz tą nową. Zrobił to Jason, zostawił mnie i Nica samych.
Usilnie próbowałem nie patrzeć na syna Hadesa, jednakże jego widok wywołał u mnie falę wściekłości jak i ogólnego rozżalenia. Sam Nico wydawał się być obojętny mojemu towarzystwu, a kiedy chciał już odejść ja poczułem jakąś otchłań w miejscu gdzie znajduje się moje serce, więc krzyknąłem za nim: -Nico, poczekaj! Chłopak nawet się nie odwrócił w moją stronę, szedł dalej przed siebie omijając obozowiczów, a ja gnałem za nim. To jest… dziwne, przestałem czuć do niego gniew. Znowu chciałem spojrzeć w jego czarne oczy… Na bogów, kocham go! Muszę go zatrzymać. -Nico! Nico, czekaj! – Krzyknąłem za nim odpychając przechodzącą obok Roxannę. Lecz Nico ciągle pruł przed siebie, aż do czasu kiedy go nie złapałem od tyłu za ramię, strącił moją dłoń i ze wściekłością spojrzał mi w oczy. -Czego chcesz?! – Warknął – Wyraziłeś się jasno! Nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego! Wróciłem, owszem, lecz nie przez ciebie!!! Przygryzłem dolną wargę. -Nico… Ja… wszystko przemyślałem. Rozumiem, że byłeś wtedy nie do końca trzeźwo myślący. Po prostu byłem w szoku i… -I zerwałeś ze mną – ryknął – Więc wróć do tej swojej Annabeth czy tam do kogo chcesz, już powiedziałeś co o mnie sądzisz! I to niby ja bawię się twoimi uczuciami, tak? Westchnąłem ciężko… liczyłem na… sam nie wiem na co. Teraz nie wydawało mi się to, aż takim dobrym pomysłem. -Nico… jak zniknąłeś tak nagle, po czym dzisiaj się pojawiłeś zrozumiałem, że jednak kocham cię bardziej niż wszystko inne – zacząłem – Proszę cię… -O co?! No znowu o co mnie prosisz? – Warknął Nico – To JA zrobiłem na szkodę naszemu związku! Ty tylko mnie rzuciłeś! Tylko i aż! -Nie… Nico proszę cię, ja ci wybaczam – moje serce łopotało coraz szybciej… nie mogę teraz stracić Nica! – Wszystko będzie po staremu, proszę… Nico parsknął cicho. -Po staremu? Chcesz, żeby było po staremu? – Spytał – To popatrz tam siedzi Annabeth, wróćcie do siebie, jak chcesz, żeby było po staremu! Bo nas już nie ma i nie było, przecież!!! To powiedziawszy Nico zniknął w cieniu. Pozostawiając mnie osłupiałego przed domkiem dziewiątym. -Masz przerąbane – skomentował opierający się o ścianę domku Leo – Było z nim zrywać?


(JACK)

-Nie narzekaj, mogło być gorzej, mości panie – powtórzył po raz trzeci Steve, kiedy robiliśmy po raz trzeci obchód na granicach obozu. -Zamkniesz się? – Warknąłem wreszcie – Mamy tak łazić i patrolować do kolacji, a do niej jeszcze pięć godzin! Steve machnął dłonią i zaczął w palcach przekręcać swój sygnet. Za karę, że weszliśmy do lasu mieliśmy patrolować granice obozu, wyręczając tym samym niezadowolone rodzeństwo od Aresa. Mnie za to złapał okropny ból głowy i miałem jakieś plamki przed oczami, spojrzałem ukradkiem na broszkę, którą przypiąłem sobie do koszulki, świeciła jak jakaś kula dyskotekowa więc szybko schowałem ją do kieszeni. Zamiast tego wyciągnąłem papierosa i zapaliłem go zapałką (wszystko oczywiście przemycane). Steve patrzył na mnie jakoś z ukosa. -Co jest? – Warknąłem z petem w ustach – Chcesz? -Może później, mości panie – odparł i wyjął z kieszeni bluzy swój zeszyt i długopis – Pozwolisz? Wzruszyłem ramionami, nie za bardzo mnie interesowało co będzie robił, byleby tylko dał mi spokojnie wypalić. Kolejne kółko jakoś zleciało szybko, jednakże następne dłużyło się i dłużyło, przez pisanie Steve’a nie utrzymywał równego kroku i co chwila musiałem czekać na niego. W końcu nie wytrzymałem i spytałem: -O czym piszesz, do cholery?! -O tobie – Steve wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby, po czym wyprzedził mnie nieznacznie i ponownie zajął się pisaniem. Popatrzyłem na niego z zaskoczeniem… że co proszę? Steve po chwili wybuchnął śmiechem i odparł: -Żartowałem – odwrócił się na chwilę w moją stronę – Nie jesteś aż taki zajmujący. Wiersz tworzę. -Nienawidzę wierszy – wzdrygnąłem się lekko – O czym piszesz to coś? -Wiersz – jęknął Steve – To nie ma znaczenia, dla kogoś takiego jak ty. Porzuciłem ten temat, gdyż na każde kolejne pytanie Scott odpowiadał coś w stylu „Biały czy gramatyczny?”. Przy kolejnym kółku spotkaliśmy Jasona, jednakże ominął nasz szerokim łukiem, co powitałem z ulgą. Jakoś mam na dzisiaj dosyć idiotów, już wystarcza mi kara za wejście do lasu, nie potrzebuję rozmowy z kolejną „taką” osobą. Wydaje się, że wieki później rozbrzmiała koncha i mogłem udać się na kolacje. Oczywiście Steve jako ciągle nieokreślony MUSIAŁ usiąść obok mnie i zanudzać czym różni się wiersz biały od gramatycznego. Zanim jednakże pozwolono nam coś zjeść Chejron przemówił: -Chciałbym bardzo serdecznie powitać nową uczestniczę obozu Vivien Morozow, jest córką Aresa! Popatrzyłem ukradkiem na nową, siedziała rozluźniona obok Clarisse. Mina Vi mówiła „Tak, tak, tak, skończyłeś?”, nie wstała nawet gdy jedna osoba od Aresa szturchnęła ją w bok, zamiast tego zrobiła taką minę, jakby chciała rozerwać własnego brata. Już ją lubię… Chejron przypomniał również o jutrzejszej bitwie o sztandar, która miała się przedstawiać następująco: Niebieska drużyna pod przewodnictwem domku Hermesa, miała Posejdona, Hadesa, Atenę, Dionizosa, Nemezis, Apolla oraz Nyks. Czerwona pod przewodnictwem Aresa, miała Hefajstosa, Hekate, Zeusa, Afrodytę oraz Iris. Byłem po prostu w siódmym niebie… Jackson, di Angelo i Scott w MOJEJ grupie… bosko. Zjedliśmy w spokoju kolacje, Scott właściwie to nic nie tknął, pisał tylko w tym swoim zeszycie jak głupi. Co kto woli… Po kolacji mieliśmy ćwiczenia, jak zwykle brakowało na nich dzieci Afrodyty a i ja postanowiłem się zerwać.

(STEVE)

Dzisiejszy dzień był jednym z cięższych, dlatego też z ulgą olbrzymią powitałem ognisko. Dzieci Apolla jak zwykle śpiewały, wszyscy się dobrze bawili, pomimo tego, że to była cisza przed burzą. Siedziałem obok Perseusza, który z kolei ciągle patrzył się na Nica rozmawiającego o czymś bez większego zaangażowania z Jasonem. Chciałem zagadać Perseusza jednakże wtedy stało się coś na co czekałem od momentu kiedy tylko dowiedziałem się, że jestem herosem…
Nad moją głową wirował złoty znak, wszyscy umilkli i patrzyli się na mnie, niektórzy kiwali głowami, inni wzdychali teatralnie, parę dziewczyn zachichotało. Zaś Chejron skłonił lekko głowę i odparł: -Bądź pozdrowiony Stevenie Scott, synu Apolla, pana sztuki i przepowiedni. Nie byłem zaskoczony, przeczuwałem kim jest mój ojciec. Perseusz uściskał mi dłoń, jednakże natychmiast powrócił do swojej poprzedniej czynności, czyli gapienia się na swojego eks. A ja zdałem sobie sprawę z dosyć głupiej rzeczy… Skoro dzieci Apolla śpiewają na każdym ognisku, znaczy to, że ja też będę musiał? Ej, przecież ja nie umiem śpiewać! Pięknie… Postanowiłem to jednak zachować dla siebie, odszedłem od Perseusza i podszedłem do pewnej dziewczyny od Afrodyty, którą obserwowałem już od paru dni. Patrzyła się nieprzytomnym wzrokiem w gwiazdy. -Witam moja pani – przywitałem się i pocałowałem jej dłoń – Nazywam się Steven Scott, mogę być dzisiejszego wieczoru towarzyszem rozmowy z panią? Dziewczyna zarumieniła się lekko i popatrzyła na mnie dużymi, różowymi oczami. -O-oczywiście – uśmiechnęła się do mnie – nazywam się Roxanna Thompson. -Uch… miłość wisi w powietrzu – westchnęła nagle stojąca obok Vivien – To ja sprawdzę czy nie ma mnie na drugim końcu pawilonu. I odeszła, a Roxanna zachichotała histerycznie. Usiadłem obok niej i również spojrzałem w gwiazdy, ich światło które padało na tą dziewczynę sprawiało, że wyglądała jak księżniczka. Ubrana w długą, białą sukienkę tylko to potwierdzała. -Proszę wybaczyć mi śmiałość – zacząłem – Ale muszę pani powiedzieć, że wygląda pani dzisiaj oszałamiająco. Córka Afrodyty przygryzła wargę. -Dziękuję – odparła po chwili przyciszonym głosem – Ale mówmy sobie po imieniu dobrze? -A czy to nie będzie zbyt śmiałe z mojej strony? Dziewczyna zaprzeczyła. -No dobrze Roxanno – uśmiechnąłem się najbardziej delikatnie jak potrafiłem – Pięknie odbijają się w twoich oczach te gwiazdy. Córka Afrodyty zarumieniła się jeszcze bardziej. -Po za obozem nigdy nie widziałam gwiazd – odparła marzycielskim głosem – Mój tata pracuje w wielkim mieście, wiesz… tam widok gwiazd to rzadkość! -Domyślam się – Popatrzyłem prosto w jej oczy – Widzę jednakże, że coś cię bardzo gryzie, o co chodzi? Roxanna westchnęła ciężko i odwróciła wzrok. -O nic, po prostu zastanawiam się czemu jesteś taki przesadnie miły dla mnie. Zaśmiałem się cicho, ująłem delikatnie jej dłoń, po czym razem z dziewczyną wstałem, skłoniłem się nisko po czym wytłumaczyłem: -Wybacz mi Roxanno, jednak zrobiłem się odrobinę zbyt śmiały, jednakże czy mógłbym prosić o spotkanie się jutro? -Jutro jest bitwa o sztandar – westchnęła dziewczyna. -Ależ wiem, jednakże przed bitwą mamy chyba czas wolny, czyż nie? Roxanna zawahała się, lecz po chwili powiedziała, że w takim razie chętnie się spotka, po czym odeszła do swoich rozszczebiotanych sióstr. Uśmiechnąłem się w duchu i wróciłem na ognisko. -Widzę, że rzucasz się od razu na głęboką wodę – powitał mnie Leon – Niech zgadnę… powyzywała cię? Uniosłem z zaskoczeniem brwi. -Nie… Czemu by miała? – Spytałem. Leon machnął dłonią i powrócił do zażartej rozmowy z Jasonem, a ja usiadłem przy stole i ponownie zająłem się pisaniem… Pisałem wiersz… Wiersz o śmierci. Po skończonym ognisku udałem się za moim nowym rodzeństwem. Jednakże zaraz przed wspólnym domkiem zatrzymał mnie nie wysoki chłopak, potwornie opalony, o blond włosach. Przypominał trochę chłopaka Barbie… Potwornie słodki wygląd. Podał mi dłoń, uścisnąłem mu ją niepewnie. -Nazywam się Will Solace, jestem grupowym domku Apolla – uśmiechnął się szeroko – Chyba powinienem ci pokazać co i jak, nie? Wzruszyłem ramionami, Will oprowadził mnie po domku, dostałem łóżko po jakim ostatnio zmarłym chłopaku, co jeszcze bardziej podsyciło moją wenę na dokończenie wiersza. -No to chyba tyle… - Will oparł się o ścianę, co z jej żółtym kolorem, a jego drobną budową ciała sprawiło, że wyglądał poważnie… jak dzieciak – Co do rzeczy osobistych, ciuchy chyba masz nie? Jak czegoś będzie brakować poproś braci Hood, oni wszystko skołują. W razie pytań, pytaj jestem do dyspozycji. A… - dodał po chwili – Nie wiem czy palisz, ale śmierdzisz papierosami, jakbyś mógł łaskawie NIE palić w domku, byłbym wdzięczny. Pokiwałem głową, jakiś czas później przyszedł Jack i rzucił moją torbę z ciuchami i innymi rzeczami osobistymi, prosto pod moje nogi i równie szybko jak przyszedł, wyszedł. Usiadłem na swoim łóżku i przyglądałem się mojemu rodzeństwu. Wszystkie dzieciaki były średniego wzrostu, opalone jakby zbyt długo siedziały na słońcu i miały blond włosy… No dobra nie wszyscy. W kącie siedział dzieciak, blady jak trup o czarny krótkich włosach, rozwianych we wszystkie strony. Widać było, że się alienował od reszty. Chwilę zajęło wszystkim przedstawianie się, niektórych już znałem, ale jakoś z nikim nie zdążyłem się specjalnie polubić.

(NICO)

Gapiłem się z pewną melancholią w okno, podczas mojego odejścia nie spotkałem Pasitheai, jedynie jej pomocnicę. Wyszkoliła się to trzeba przyznać, jednakże bez problemu bym ją pokonał gdyby nie fakt, że odkąd dołączyła do bogini halucynacji, ta ją nauczyła kilku sztuczek między innymi przywoływania wojowników zrobionych jakby z mgły. Lecz kiedy już nie miałem siły na obronę stało się coś… dziwnego. Otoczył mnie ogień, który spopielił wrogów dookoła mnie, została wtedy tylko Lea… tylko, a może aż. I usłyszałem znany mi męski głos,którego nie potrafiłem dopasować do żadnej osoby, kazał mi ostrzec resztę… Kolejny przyjaciel którego nie pamiętam?
No i jeszcze Percy… Ach… Sknociłem tą całą sytuację! Ta moja cholerna duma! Przecież mnie przepraszał, chciał, żeby było po staremu! A ja?... Uch… 
Ale skoro najpierw mnie rzucił, a później po paru dniach (można by rzec nawet godzinach) przeprasza, to jak miałem zareagować? 
Westchnąłem ciężko i oparłem głowę na dłoniach, nie miałem ochoty na sen więc po prostu gapiłem się przez okno w niebo. Niestety nie mogłem spokojnie poświęcić czasu nocnego na rozmyślania, coś z całej siły załomotało w drzwi, więc chcąc czy nie musiałem tego kogoś ochrzanić za zakłócanie ciszy nocnej. Otworzyłem drzwi, stała w nich ta cała nowa, białowłosa z przepaską na jednym oku. -Kobieto… jest północ – jęknąłem wskazując na zegarek na swojej ręce – Idź nawiedzaj kogoś innego. -Nie – odparła i weszła do domku – sprawdzam co i jak. Zamknąłem z hukiem drzwi i po patrzyłem na nią z ukosa. -Skoro chcesz robić obchód, to rób go z łaski swojej w dzień, w nocy normalni ludzie śpią. -A widzisz, sam sobie zaprzeczyłeś, nie śpisz przecież! – Wyszczerzyła zęby w trochę przerażającym uśmiechu – Swoją drogą zajebiste bokserki! Przewróciłem oczami, nie byłem zmęczony, ale do jasnej chcę mieć chwilę spokoju. -Możesz wyjść? – Warknąłem i wskazałem na drzwi. Dziewczyna jednak udawała głuchą i weszła do salonu. Westchnąłem ciężko, zszedłem do swojej sypialni i nałożyłem spodnie oraz narzuciłem na siebie kurtkę. Jak wróciłem dziewczyna siedziała rozłożona na kanapie i bawiła się swoim nożem do rzucania. Westchnąłem ciężko, nie przeszkadzali mi zbyt otwarci ludzie, jednakże bez przesady. -Nie chcę wyjść na gbura – zacząłem – Ale wiesz… mogłabyś zachowywać się bardziej odpowiednio. -Wisi mi to jak mam się zachowywać według ciebie – uśmiechnęła się ponownie – Zajebisty salon, ale my od Aresa mamy lepszy. Usiadłem naprzeciwko jej. -To może tam wrócisz? -Jak? Kiedy ja robię teraz obchód obozu? -Kobieto – warknąłem – jest po północy. Pewnie niedługo zlecą się harpie i cię zeżrą, że nie jesteś u siebie. Vi wstała nagle z kanapy i przewróciła swoim nożem, jej oko błyskało się złowieszczo. -Niech przychodzą! – Warknęła – Pokonam je wszystkie! -Znasz Jack’a? – Spytałem z niesmakiem. Dziewczyna potaknęła i usiadła z powrotem. -Szybko się zakumplujecie – odparłem – Serio, pójdź go odwiedzić, idź pomęcz kogoś innego. Ja nie mam nastroju. -Jak jesteś Emo, to raczej nigdy go nie masz, nie? – Zaśmiała się cicho. Zmarszczyłem brwi. -Że jak mnie nazwałaś? Vi wstała, schowała swój nóż, po czym złapała mnie za rękę i nim zdążyłem zareagować podwinęła rękaw. Zacmokała cicho i puściła moją dłoń. -Blizny są – zachichotała – Ale chyba niestety nie od tego. Czyli Emo stadium początkowe. Popatrzyłem na nią jak na wariatkę, a ona wydawała się być z siebie bardzo zadowolona. W końcu kiedy udało mi się ją wyprosić rzuciła krótkie: -Ale serio zachowujesz się jak skrzywdzony przez wszystkich nastolatek, pozdro! Zaśmiała się ostatni raz i wyszła trzaskając głośno drzwiami. Usiadłem ciężko na kanapie… czy ja serio wyglądam tak jak mnie opisała?

(PERCY)


Siedziałem na plaży było ciepło, nogi miałem zanurzone w morzu, aczkolwiek nie czułem się tak jak zwykle gdy go dotykałem… to była PO PROSTU woda, nie dodawała mi sił, ani nie mogłem jej kontrolować, nieważne jak bardzo próbowałem.
Zerknąłem ukradkiem na prawo, obok mnie leżała pochodnia oraz miecz. Było to o tyle dziwne, że pochodnia płonęła, pomimo tego, że fale ją zalewały, za to podpalał jakąś roślinkę… kwiat, o kolorze granatu… wydawał się być holograficzny, a każde muśnięcie go wody, gasił płatki.
Odkryłem również z zaskoczeniem, że nie mogę się ruszyć… Cokolwiek próbowałem kończyło się niepowodzeniem.
Wtedy usłyszałem czyjeś kroki i udało mi się z trudem unieść głowę. Przede mną stał ponury chłopak, o bladej cerze i blond włosach. Miał niebieskie oczy, oczy… tak bardzo przypominające oczy Luke’a. Uklęknął obok mnie, wyglądał na jakieś… dziewiętnaście lat, ale wieku dodawały mu jeszcze bardziej cienie pod oczami.
Nieznajomy zerwał kwiat, a kiedy tylko roślina została wyrwana z korzeniami, płatki rozwiały się w mgłę. Chłopak podniósł również pochodnię i miecz i powiedział do mnie: -Cieszę się, że mogę cię widzieć – usiadł obok mnie, a morze się uspokoiło – Jakiś czas na to czekałem. -O co chodzi? – Odzyskałem zdolność mówienia. -Muszę się streszczać – odparł szybko – łącze nie jest zbyt trwałe. Zmarszczyłem brwi.
-Nic nie wiesz? – Blondyn popatrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem – Percy, Posejdon jest w układzie z Pasitheą, obiecała mu władzę Zeusa. Ona skłóca braci, jednakże nie ma dostępu ani do Hadesa ani do Zeusa, za to z łatwością trafiła do Posejdona. Musisz uświadomić Posejdona, że jest w błędzie.
-To nie dzieje się naprawdę?
-Dzieje się w twojej głowie – chłopak westchnął ciężko – z resztą nie chcę tego tłumaczyć, nie teraz! -Czekaj… kim jesteś? Blondyn podrapał się po swoim lekko zarośniętym podbródku. -Przyjacielem – odpowiedział po chwili – Kimś kto chce, żeby tym razem, to bogowie i herosi wygrali. Posłuchaj mnie – uniósł dłoń – Posejdon jest w błędzie. Pasithea go oszukuje! -Co?!
-Oczywiście nie mówię, że masz zawołać Posejdona i powiedzieć, że ma się uspokoić. Myślę, że jeśli będziesz aktywnie brać udział w misji, powinno to pomóc. Oczywiście nie mówię też, że rozmowa z Posejdonem jest zła… Po prostu skłóconych bogów pogodzą tylko dowody. Chłopak popatrzył na mnie przeszywającym wzrokiem, a ja westchnąłem ciężko… Rozmowa z Posejdonem… tak proszę. Popatrzyłem na morze.
-Muszę przerwać połączenie – chłopak wstał – Chciałbym powiedzieć więcej, jednakże nie mogę… Żegnaj Percy, miło cię widzieć, dosyć dawno się nie widzieliśmy.
Plaża zaczęła zanikać, a ja zdążyłem jeszcze krzyknąć: -Ja cię skądś kojarzę! Kim jesteś? Jak się nazywasz?
-Naprawdę aż tak bardzo się zmieniłem? – Chłopak spojrzał na swoje dłonie – Wybacz więc, że nie wyglądam tak jak poprzednio… Wkrótce się zobaczymy, Percy… już niedługo, bardzo niedługo. A! I Percy… uważaj na swoich bliskich! Obudziłem się nagle. O bogowie! Co to było?! I kto to był?!
Usłyszałem nagle pukanie do drzwi.
-Percy! – To był głos Nico, poderwałem się natychmiast – Muszę z tobą porozmawiać!

***
O Rany! Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam, za brak rozdziałów przez ostatni czas! Nie miałam neta, a teraz właśnie złapałam na tyle silny by móc coś dodać, a więc... Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że jakoś mi o wybaczycie oraz, że rozdział się podoba :>
Co do kolejnego to mam nadzieję, że jutro też będę miała internet i będę w stanie coś dodać, jeśli nie, to dopiero 05 października, będę miała taką możliwość, ale mam nadzieję, że nie :)

6 komentarzy:

  1. No ja też mam nadzieje, że uda Ci się jtr coś dodać. :)
    Zgadzam się z Tobą Jack- już lubię Vi. XD
    Biedny Steven musi śpiewać. :* Myślę, że będę nawet w stanie polubić Roxanne jeśli nadal będzie się tak zachowywać przy Stevenie. :)
    Rozdział po prostu zajebisty. Tak długo na niego czekałam i się nie zawiodłam. :* Chciałabym mieć Twój talent do pisania przepowiedni.
    Jedna prośba: POGÓDŹ SZYBKO NICA I PERCY'EGO!!!
    Pozdrawiam i weny zyczę. :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba :D
      Co do Przepowiedni, to nie cierpię ich pisać, ale jakoś na matematyce, wszystko lepiej wychodzi, jeśli nie jest to liczenie xD
      Percy i Nico niedługo się pogodzą, to mogę obiecać ^^'
      Dziękuję za wenę i również pozdrawiam :3

      Usuń
    2. Ej wtf xD Ktos polubił mojego wrednego czerwonookiego potwora xD

      Usuń
  2. Rozdział jest zarąbisty ;3 Mam nadzieje że będziesz miała wenę i internety żeby coś dodać ^^ Cóż chyba się domyślam kto jest tym tajemniczym "przyjacielem" i Posejdon z Pastiheą?! XD Dobre połączenie XD Pozdrawiam i życzę weny xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Posejdon? Jak mogłeś? D:
    Steven.. Trzeba przyznać, że masz przewalone z śpiewaniem XD
    Genialny rozdział ale jak mogłaś go skończyć w takim epickim momencie?! ;A;
    (Tak .. Bo na końcu każdego zdania musi być emotikona..)

    OdpowiedzUsuń
  4. ROZDZIAŁ MA BYĆ JUTRO!
    Jak mogłaś skończyć w takim momencie? :o
    Nie każ nam długo czekać, wystarczy, że się męczymy z oczekiwaniem na BoO

    OdpowiedzUsuń