poniedziałek, 29 września 2014

ROZDZIAŁ 39

Rozdział dedykuję pewnemu Nyksiątku,
Dziękuję Ci za to, iż namówiłaś mnie do założenia bloga,
a także za te wspólnie "spędzone" chwile.
Przy okazji upraszam, aby jednak nie pokazywała mi spoilerów z BoO,
gdyż przez jeden z nich moja wena na pewien czas wyparowała :)


Rozdział 39. Powrót z zmarłych 



(NICO)
Nie chciałem zbytnio przeprowadzać tej rozmowy ale musiałem. Moje wczorajsze zachowanie po prostu było zbyt chamskie i chciałem na spokojnie wytłumaczyć Percy’emu, że to już koniec. Nie chciałem tego, ale po wyjściu tej całej Vi to zrozumiałem. Percy był wściekły, ale za nim zdążył cokolwiek powiedzieć wyszedłem z domku. Byłem załamany i nawet nie zauważyłem kiedy po moich policzkach spłynęły łzy, lecz kiedy tylko to się stało wpadłem na kogoś. -Przepraszam – warknąłem i odwróciłem natychmiast twarz. -Nic się nie stało. Pięknie… wpadłem na Jasona. Chciałem odejść, ale chłopak mnie powstrzymał, popatrzył na mnie ze współczuciem. -Co jest Nico? – Spytał. -Nic nie jest – warknąłem – Jason przestań się tak wszystkim interesować! Jason popatrzył na domek numer trzy, a później na mnie i pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym westchnął. -Percy… Pozwól, że z nim pogadam. Nim zdążyłem go powstrzymać pognał do domku Posejdona. Nie chciałem mieć z tą rozmową nic wspólnego dlatego, też przeniosłem się cieniem do swojego domku. Była jeszcze chwila do śniadania, ale nie miałem zamiaru się na nim pojawić. Kiedy usłyszałem, że wszyscy się udają do pawilonu usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Westchnąłem ciężko, wciąż pamiętając ostatnią wizytę „gościa”, otworzyłem drzwi i dosłownie w moje dłonie opadł… Nie to chyba nie jest… O bogowie! Poniosłem nieprzytomnego chłopaka do salonu i położyłem go na kanapie. Trząsł się cały i najwyraźniej miał gorączkę. Popatrzyłem na niego i ciągle nie mogłem w to uwierzyć… To był na sto procent Anvik! Ale jakim cudem on przeżył?! Przecież sam widziałem i słyszałem jak wysadził siebie i całą świątynie. Chłopak wyglądał jakby zaraz miał zwymiotować, więc wyjąłem z kurtki odrobinę ambrozji i podałem mu ją. Dzięki temu poczuł się chyba odrobinę lepiej, uniósł głowę, jednakże ta zaraz powrotem opadła mu na poduszkę. -N-Nico? – Wydukał. -Ciii… - uspokoiłem go – odpocznij. Nie wiem jakim cudem tutaj jesteś, ale musi ktoś ci pomóc. Chłopakiem ponownie wstrząsnął ten dreszcz, więc zdjąłem natychmiast z siebie kurtkę i okryłem go. -Zaraz wrócę. Pewnie nie sam – powiedziałem i wybiegłem z domku. Przemieściłem się cieniem prosto do pawilonu, powodując mały przestrach wśród dzieci Afrodyty, jednakże teraz liczyło się tylko jedno: -Panie D. – skinąłem głową – Chejronie. Mam… - westchnąłem ciężko – Ciekawego gościa w trzynastce. Anvik jakimś cudem… żyje! Obozowicze wydali z siebie pomruk zdumienia, nawet Pan D. wydawał się być zdziwionym. Chejron spoważniał, chciał porozmawiać z Anvikiem jednakże kiedy powiedziałem mu w jakim syn Hekate jest stanie, posłał natychmiast do domku Hadesa, Steve’a oraz jakiegoś drugiego dzieciaka Apolla, aby zanieśli Anvika do kliniki i uzdrowili najszybciej jak to będzie możliwe. Później nie miałem wyjścia, musiałem zasiąść przy śniadaniu chociaż niczego nie tknąłem. Kiedy posiłek się skończył słyszałem, że wśród wszystkich obozowiczów gości temat numer jeden, a mianowicie jakim cudem „martwy” chłopak powrócił do obozu. Sam tego byłem ciekaw dlatego też udałem się do kliniki, żeby sprawdzić czy chłopak będzie bardziej rozmowny. Jednakże za nim doszedłem do jego łóżka, natknąłem się Fuego. Syn Nyks leży w klinice już dłuższy czas i muszę przyznać, że wygląda koszmarnie. Zapadnięte policzki, nienaturalna bladość skóry. Żal mi go było. Na dodatek ani jedna rana nie chciała się goić… a przynajmniej ostatnim czasem. Co był dzisiaj dla mnie zaskoczeniem? Jego rany już nie krwawiły, był przytomny, a na jego łóżku siedział Leo i opowiadał co się działo na obozie. -… No i ja mu mówię, żeby się nie wygłupiał w końcu dzieci Hermesa nigdy nie należały do najpiękniejszych! A ten wariat się na mnie rzucił… rozumiesz? Rzucił się na mnie tylko dlatego, że powiedziałem prawdę. Fuego zaśmiał się słabo, a wtedy Leo mnie spostrzegł i uśmiech z jego twarzy spełzł z niewiadomego dla mnie powodu. -Cześć Nico – rzucił kiedy zacząłem zbliżać się do łóżka Anvika. Nie odpowiedziałem. Syn Hekate, nie miał już tych dreszczy, miał już całkiem zdrowy kolor skóry, ale cienie pod oczami ciągle były widoczne. -Hej – powitał mnie – po co przyszedłeś? Jeszcze godzinę bym poleżał i mógłbym wyjść. -Wiesz co – usiadłem na krześle obok łóżka – widziałem jak zginąłeś. Pozwól mi być w szoku i wyjaśnij mi jakim cudem żyjesz. Anvik złożył ręce na piersi, wyglądałby na obrażonego gdyby nie jego oczy, patrzyły na mnie ze smutkiem, nie z gniewem. Dlatego też naciskałem, aż w końcu Anvik udzielił mi nie jasnej odpowiedzi: -Difficile est dicere: Ego sum – popatrzyłem na niego z naciskiem, a chłopak natychmiast się poprawił – Ciężko to wyjaśnić… Naprawdę. Świątynia została zniszczona, ale mnie coś przeniosło. Nawet ja sam nie mógłbym tego zrobić! Co jak co ale nie umiem robić takich rzeczy na raz. Przeniosło mnie do jaskini Pasitheai, z której udało mi się uciec… i… -Ciebie też tam przeniosło? – Spytał nagle Fuego. Anvik wychylił się lekko zza parawanu i spojrzał na syna Nyks. -Ty też tam byłeś? Fuego pokiwał niechętnie głową, a ja wymieniłem spojrzenia z Leo.

(STEVE)

Po sprawdzaniu domków obozowych (wygrał domek trzeci), nastąpiły zajęcia ze starożytnej greki, jednakże ja wolałem poświęcić ich czas na dokończenie mojego wiersza. Na późniejszych zajęciach jakoś tam dawałem radę, zauważyłem jednak, że nie ma zarówno Jack’a jak i Nica (oczywiście nie liczę dzieci Afrodyty). Ten pierwszy pojawił się dopiero na siatkówce, którą postanowiłem sobie z kolei ja odpuścić, usiadłem obok tego dzieciaka co z niewiadomych powodów mówili, że był martwy. -Witam. Moje imię to Steven Scott – uśmiechnąłem się lekko. Chłopak popatrzył na mnie z roztargnieniem po czym westchnął ciężko i odpowiedział: -A ja jestem Hogganvik Fugunaga, a mów mi po prostu Anvik. Ciekawe imię… Kiedy powtórzyłem jego godność parokrotnie, powiedziałem: -Nienawidzę skrótów i zdrobnień. Jeśli ci to nie przeszkadza, będę ci mówić Hogganvik. Mogę? Hogganvik popatrzył na mnie z zaskoczeniem. -Jeśli nie połamiesz sobie języka, to będzie mi bardzo miło – uścisnął mi dłoń – Jesteś tu nowy, racja? -Tak – uśmiechnąłem się. -Apollo czyż nie? – Hogganvik przeszył mnie wzrokiem. Nie kryłem zaskoczenia: -Tak. Skąd wiesz? -Opalona skóra, modelowa sylwetka, złote oczy, swoisty głos. Ty możesz być tylko od Apolla. -Jesteś mądrym dzieciakiem – pochwaliłem go. Chłopak popatrzył na mnie niepewnie i zobaczyłem w jego szarych oczach coś jakby smutek, dlatego też natychmiast zmieniłem temat: -A ty jesteś od…? -To już żadna tajemnica – westchnął – moją matką jest Hekate. Schyliłem głowę przed nadciągającą w moim kierunku piłką. -Każde dziecko Apolla – kontynuował Hogganvik – Może mieć cztery umiejętności, których inni herosi nie mogą posiadać, wiesz co? Ciekaw jestem jaką ty się szczycisz. Właściwie nie dane mi było się nad tym jeszcze zastanawiać. Cztery umiejętności? Wydawało mi się, że dzieci Apolla posiadają tylko trzy… śpiew, przepowiadanie i leczenie. To jaka jest ta czwarta? Nim jednak zdążyłem się o to spytać, czyjaś butelka z wodą uderzyła mnie w nos. -Orientuj się, Scott! – Jack wybuchnął śmiechem – Zastąp mnie młody! – Warknął w stronę jednego z rezerwowych. Hogganvik podał mi chusteczkę, gdyż jak się okazało syn Hermesa całkiem nieźle rozkrwawił mi nos. Jack stanął przede mną i z kpiącym uśmiechem ukląkł obok. -Zadajesz się z dzieciakami. Poważnie? Cześć gówniarzu – skinął głową na Anvika – Jak ci się podobało w zaświatach? Syn Hekate wstał co również uczynił Jack. Jack oczywiście był znacznie wyższy i obawiam się, że również miał więcej siły, od Hogganvika, który mógł mieć najwyżej trzynaście czy dwanaście lat. -Wiesz co, Jack? Mógłbym ci pokazać, chcesz? – Anvik stworzył pomiędzy swoimi palcami fioletową mgłę. Jack splunął z pogardą, a ja westchnąłem ciężko. -Słuchaj gówniarzu mam gdzieś twoje magiczne zdolności, jak nie chcesz oberwać to się nie popisuj. Tym razem to ja wstałem i stanąłem pomiędzy nimi. -Słuchaj Jack, najpierw zaczepiasz a później się dziwisz, że dostajesz w głowę. Uspokój się – odparłem z powagą. -A ty jajogłowy nawet mnie nie drażnij – chłopak złapał mnie za koszulę – Za kogo się uważasz, żeby mnie pouczać? -Za kogoś znacznie mądrzejszego od ciebie, mości panie – zmarszczyłem czoło. Chłopak popchnął mnie z całej siły przez co upadłem na trawę, usłyszałem jak przerywają mecz siatkówki, a Jack się na mnie rzucił. Jestem od wielu lat przeciwny bójkom, jednakże jeśli czasami nie ma wyjścia trzeba działać. Rozdzielili nas po kilku dobrych minutach, okazało się, że wszystko obserwował Chejron i dostaliśmy za karę wspólny wieczorek przy zmywaku….


(NICO)

-No dobrze! Herosi! Znacie zasady! Strumyk stanowi granicę. Bitwa odbywa się na terenie całego lasu – rozgrzmiał Chejron – Wszystkie magiczne przedmioty są dozwolone do użytku! Niedozwolone jest zabijanie się i powodowanie trwałego kalectwa! Rozłożył ręce i stoły w pawilonie zapełniły się uzbrojeniem. Minęły wieki odkąd brałem udział w bitwie o sztandar, właściwie to… kiedy ostatni raz brałem w niej udział byłem dzieciakiem, zwykłym nudnym dzieciakiem. Uzbroiłem się, moja zbroja różniła się o tyle od reszty, że była wykonana z czarnego metalu. Uśmiechnąłem się w duchu, co natychmiast mi przeszło kiedy zerknąłem na Percy’ego… Rozmawiał z Annabeth… czyli jednak miałem rację. -No dobra! – Krzyknął Jack, który tak jakby dowodził – Niebiescy za mną! Ruszyliśmy za nim na zachodnią część lasu. Plan był banalny… Dwójka dzieciaków od Apolla stała na straży, ja razem z Steve’m mieliśmy odwrócić uwagę wrogiego patrolu, wyznaczyli Percy’ego oraz kilkoro innych osób jako patrol, a reszta ruszyła w głąb lasu. -No dobra więc jak to widzisz? – Spytałem kiedy zostawiliśmy jego rodzeństwo na straży. -Myślę, że zaskoczenie w tym wypadku na rękę nam stanowczo pójdzie – odparł i przywołał dzięki swojemu sygnetowi broń. Zmarszczyłem czoło ale nic nie powiedziałem. 
Tak zaskoczenie będzie stanowczo dobre, trzeba tylko będzie się zastanowić jak je zrealizować. Zakradliśmy się już całkiem blisko a patrolu ciągle nie było widać, kiedy już myślałem, że mogliśmy się wyminąć, zauważyłem dwójkę… a później trójkę osób… Anvik, Roxanna oraz Leo. To ich patrol! Wymieniłem spojrzenia z synem Apolla. -No więc jak zamierzamy to rozegrać? – Spytał po chwili. Zastanowiłem się. Roxanne bardzo łatwo by było nawet rozbroić, ale wymagało to by zwrócenia na siebie uwagi, Leo… Heh… Leo nie cierpi Bitwy o Sztandar, więc nawet nie sądzę, żeby się starał… ale kto go tam wie. Anvika nie znam na tyle dobrze, ale wiem, że w stu procentach polega na swoich magicznych zdolnościach. -Zostaw to mi – odparłem po chwili. -Wiesz co robić? – Zapytał niepewnie. -Trochę zaufania – odpowiedziałem z powagą. Zostawiłem na chwilę Steve’a na straży, schowałem się za paroma krzakami i przywołałem jednego szkieleta… nieudanego, ale o to chodziło, miał hałasować. Trzeba przyznać spełnił swoją rolę, Anvik z resztą natychmiast nadbiegł, wtedy wystarczyło jeszcze odrobinę sprytu i wrogi patrol pognał w zupełnie inną stronę niż drużyna niebieskich. Wyskoczyłem z krzaków, a Steve gwizdnął z powagą. Nie mieliśmy jednak czasu na samo zachwyt, chwilę później usłyszeliśmy odgłosy walki a, że zmyliliśmy patrol ruszyliśmy w ich kierunku. Całkiem niedaleko, grupka dzieciaków Aresa, walczyła z Fuego. Chłopak dawał sobie radę ale to była walka mniej więcej jeden na sześciu. I w końcu kiedy syn Nyks oberwał w ramię, postanowiliśmy się rzucić mu na pomoc, jednakże nim dobiegliśmy, chłopak wytworzył wokół siebie czarną mgłę, tak gęstą, że nie dało się w niej praktycznie oddychać, dlatego też dzieciaki Aresa oddaliły się od niego, przeklinając go siarczyście. Syn Nyks wytworzył z tej mgły mackę, którą owinął wokół nóg jednego z chłopaków od Aresa i sprawił, że ten stracił równowagę. Podejrzewałem, że to był tylko zalążek tego co potrafiłby za pomocą tej czarnej mgły zrobić Fuego. Ale jakby na zawołanie mojej ciekawości, zmaterializował się przed nim Anvik i krzyknął: -Nie próbuj tego opanować, idioto! Tego się nie da opanować! Fuego wzruszył ramionami, zaś Anvik wyciągnął w jego kierunku dłoń i wypowiedział coś po łacinie. W kierunku syna Nyks wystrzeliła pomarańczowa raca, którą odbił za pomocą mgły. Niestety nie mogłem patrzeć na dalszy rozwój wypadków. W naszym kierunku zmierzały dzieciaki Aresa… -Zostawcie go! – Wykrzyknął jeden z dzieciaków od Aresa do dwójki swoich braci którzy jednak woleli dołożyć Fuego – Zajmijmy się na razie tymi śmieciami! Steve westchnął ciężko i obronił się mieczem przed pierwszym ciosem, ja uniosłem tarczę. -Możecie raz po raz używać głowy? – Warknął Steve blokując kolejny atak. Wtedy do przodu wystąpiła ta cała Vi w dłoniach dzierżyła pokaźnej wielkości miecz. -Po co? Jeśli mamy siłę – Odparła i uderzyła w tarczę Steve’a z taką siłą, że ten prawie stracił równowagę. Chciałem mu jakoś pomóc jednakże byłem właśnie w trakcie odparowywania ataków pozostałej piątki. na dodatek denerwowały mnie te wybuchy dochodzące od strony gdzie ostatnio widziałem Anvika i Fuego. W końcu nie wytrzymałem i teleportowałem się cieniem po czym uderzyłem od tyłu tego najsilniejszego. Chłopak zachwiał się i upadł prosto na swojego brata i powstało pewnego rodzaju domino. Podczas gdy oni próbowali wstać, ja pognałem by pomóc Steve’owi. Właściwie to w samą porę, nie wiem czego Vi niezrozumiała w słowach „Niedozwolone jest zabijanie”, ale rozbroiła Steve’a i już miała zadać mu cios, jednakże wtedy stało się coś dziwnego… Promienie słoneczne jakby oszalały, nie świeciły już w każde miejsce ale skupiły się na jednym celu… Córce Aresa. Oślepiona światłem wypuściła swoją broń a Steve szybko przeturlał się i wtedy wszystko powróciło do normy. Miałem wiele pytań, ale były dwa powody dla których ich nie zadałem… Fuego i Anvik ciągle ze sobą walczyli i wytworzyli wokół siebie coś w formie niebezpiecznie błyskającej bariery… A dwa… Córka Aresa jakby zapomniała o oślepieniu. Zdjęła ze wściekłością swoją opaskę na oko. I wtedy wyglądał jak z horroru. Czarne gałki oczne o krwiście czerwonych kołach w środku, co na razie nazwę tęczówkami. Usta wykrzywiły jej się w przerażającym uśmiechu. Podniosła swoją broń i natarła na mnie. Ledwo zdążyłem umieścić tarczę, a i tak uderzenie było tak potężne, że fala ognistego bólu przeszyła moje ramię. Najgorsze w tym wszystkim było, że każdy kolejny jej cios stawał się co raz silniejszy i z co raz większą trudnością mogłem się bronić. Steve co najmniej trzy razy próbował mi pomóc ale za każdym razem Vi odpychała go tarczą i atakowała mnie dalej. W końcu moja tarcza upadła z hukiem na trawę, a koniec miecza Vi dotykał mojego jabłka Adama. -Nigdy nie wkurzaj córki Aresa, śmieciu! – Ryknęła. Znalazłem wtedy cień ratunku. Uśmiechnąłem się kpiąco. -A ty nigdy, syna Hadesa – Teleportowałem się cieniem i ogłuszyłem Vi mieczem od tyłu. Dziewczyna jakby otrzeźwiała i już całkiem normalnym wzrokiem popatrzyła na mnie, użyła kilku niecenzuralnych słów, po czym pognała w przeciwnym kierunku. -To było bezbłędne – pochwalił mnie Steve – Ale obawiać się muszę, iż jeszcze tę dwójkę rozdzielić powinniśmy. Bez wątpienia miał rację. Ani po synu Nyks, ani po synu Hekate nie widać było zmęczenia. Bariera wokół nich stawała się co raz bardziej wyraźna. Ataki chłopaków przestały być również zwykłymi racami. Syn Hekate wytwarzał coś właśnie w rodzaju tornada, a syn Nyks zmieniał owe tornado w czarną burzę piaskową, a przynajmniej tak to wyglądało… Podbiegłem do nich, Steve został w tyle. -Możecie łaskawie przerwać? – Ryknąłem próbując zagłuszyć hałas jaki wywoływali – Rywalizacja, rywalizacją ale nie musicie się od razu zabijać. -Odsuń się, di Angelo – warknął przez zaciśnięte zęby Anvik. Nie miałem takiego zamiaru, rozumiałem, że Bitwa o sztandar wywołuje emocje, ale mogłoby się tak obyć bez utraty któregoś herosa. Z oddali usłyszałem dźwięk świadczący o tym, że któraś z drużyn zdobyła sztandar, a także gdzieś nie daleko krzyk Steve’a, ale nie słyszałem o co chodziło. A zdałem sobie z tego za późno sprawę. Bariera która wytworzyła się wokół walczących musiała być czymś w rodzaju Pola siłowego i właśnie osiągnęła punkt ostateczny. Na jej pomarańczowo-czarnych ścianach wytworzyły się błyskawice, po czym rozległ się huk tak głośny jakby jednocześnie ktoś wyburzył wszystkie największe budynki na świecie. Odrzuciło mnie do tyło, a za nim zemdlałem poczułem spływającą po moim brzuchu ciepłą krew.

(LEO)

Pogratulowałem kilku osobom genialnej pracy, aczkolwiek w głębi ducha jakoś było mi obojętne, że to moja grupa zdobyła sztandar. Jack wyzywał każdego co choćby chciał mu podziękować za sprawiedliwą grę. Nowa córka Aresa, Vi, była koszmarnie wkurzona, jednakże chyba trochę się uspokajała faktem, że to ona zdobyła sztandar przeciwnika. Kiedy już miałem pogadać z Jasonem, nadbiegł Steve. był lekko potłuczony, a na jego twarzy gościło przerażenie. -Musicie pomóc Nico! – Krzyknął - Ja ledwo co zatamowałem krwawienie, ale on potrzebuje natychmiast nektaru! Percy który stał obok mnie pokręcił z przerażeniem głową, szybkim ruchem zrzucił hełm i pognał za Steve’m. Inne dzieci Apolla, ja oraz kilkoro innych osób szybko udali się za nimi. Dotarliśmy po chwili do istnego pobojowiska. Na pewnym obszarze cała trawa, a także drzewa były spalone. A w samym środku tego pobojowiska w wielkiej plamie krwi leżał Nico. Chciałem do niego pobiec, ale Jason mnie powstrzymał, pomimo tego, że próbowałem się wyrwać. Muszę sprawdzić, czy Nico żyje! Niech Jason mnie puści!!! Obok Nica klęczeli Anvik oraz Fuego. Po chwili jednakże podbiegł do nich również Percy. Podał Nicowi nektar, a gdy podał mu wystarczającą ilość, pomimo tego, że obaj nie byli już parą… po prostu przytulił go do siebie. Nico ciągle był nieprzytomny… a ja miałem coraz gorsze przeczucia. Nikt nic nie mówił, nawet Jack pomimo wyjątkowo szczęśliwej miny. Być może tylko mi się przesłyszało jednakże w tej ciszy usłyszałem czyjś cichy szloch… być może nawet mój… -Zabierzcie go do kliniki – polecił Chejron – Will i Toby, idźcie. Dwójka dzieci Apolla odciągnęła Percy’ego od Nica i zabrała rannego syna Hadesa. Percy ciągle klęczał w miejscu gdzie leżał Nico. -Co tu się stało? – Zapytał poważnie Chejron. Steve westchnął ciężko. -To do wyjaśnienia jest ciężkie – odparł – jednakże postaram się zrobić co w mojej mocy by opowiedzieć. Otóż… -To moja wina – przerwał Anvik – Montez zaczął „bawić” się swoimi mocami. Nie chciałem, żeby sytuacja skończyła się tak jak kiedyś… Nie przewidziałem, że moja magia i jego moc… się połączą… Wywołaliśmy mortem obice, nie zauważyłem tego, a kiedy Nico podszedł bariera „wybuchła”. Percy wstał z klęczek, popatrzył gniewnie na Anvika a później na Fuego. -Będę musiał z wami porozmawiać – Chejron westchnął –Anvik i Fuego, do Wielkiego Domu. Steve idź do kliniki i spytaj Will’a o stan Nica. A reszta… macie czas wolny do ogniska! Rozejdźcie się!


***
Oh... well... Więc oto rozdział, krótszy niż chciałam, no ale xD Mam nadzieję, że się podobał :)) Kolejny... mh... jeśli będę miała jak to może pojawić się nawet dzisiaj jakoś pod wieczór, jeśli nie, będzie jutro. Noo... chyba, że nie będę miała neta... no to wtedy... No będzie 05, jak już wspominałam xD
Tymczasem pozdrawiam tych, którzy przeczytali i przepraszam za to co właśnie zrobiłam Nico ;w;

5 komentarzy:

  1. O w mordę.. Ty to masz pomysły..
    Genialny rozdział!
    Standardowo czekam na kolejny :DD

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem czy Ci wybaczę. Biedny Nico znowu cierpi. ;w; Jak mogłaś?!
    Jednakże dziękuję Ci za przywrócenie do życia Anvika. XD
    Coraz bardziej podobają mi się moce nowych bohaterów. :***
    Czekam na nexta, którego masz dodać dzisiaj. :)))
    Pozdrawiam i weny życzę.
    Może też dziś coś dodam. :))*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój guru <3
    Rozdzialik super, Nico taki awww <3<3<3
    Zapraszam do oglądania mojego cosplaya, ja w roli Ann: https://m.youtube.com/watch?v=wZThCDXF02g
    Może skomentujesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujem *-*
      A co do cosplay'a to jasne, że zerknę, ale muszę mieć stały net niestety ;w; więc obiecuję, że zajrzę później :3

      Usuń