wtorek, 14 października 2014

ROZDZIAŁ 50

50. Sprawiedliwy - takie piękne pełne imię



(Sunaj)




Bogowie! Jack to poważnie idiota… Obudził mnie o drugiej nad ranem, po czym wyszedł z domku i… wyparował. Pewnie gdzieś łazi se po lesie czy co… Nie żebym bardzo się tym przejmował.
Za to spóźniłem się na śniadanie i szykowało się na to, że przez większość dnia będę łazić głodny… no trudno, zajęcia i tak są odwołane związku z tą zwariowaną pogodą. Chociaż można by powiedzieć, że na razie jest całkiem w porządku, szarawe niebo, śnieg po kostki. Jak na razie nic nie wskazywało na jakieś dziwne anomalie pogodowe, na szczęście…
Siedziałem sobie na łóżku i gapiłem się przez okno na obóz, miałem taki nastrój, że najchętniej cały dzień spędził bym pod kołdrą, ale wiedziałem, że to niemożliwe, ale starałem się cieszyć tym, że obecnie jestem jedyną osobą w domku Hermesa, reszta udała się na jakieś spotkanie czy coś w ten deseń, ja powiedziałem, że się źle czuję. Z resztą, wszystko lepsze niż kolejne godzinne wsłuchiwanie się w gadkę na temat w jakim wielkim niebezpieczeństwie jest obóz. Z tego co dowiedziałem się od kilku obozowiczów, to obóz powinien być przyzwyczajony do tego typu rzeczy. Ech… a może jednak się na tym nie znam?
Przez długi czas nieświadomie ściskałem w pięści ten liścik, który znalazłem wczoraj pod poduszką. Kurka wodna, nie powinienem się przywiązywać do rzeczy takich jak zwykła zapisana kartka papieru! No…!

Kilka minut mojego popadania w melancholię przerwały czyjeś kroki na ganku, po czym otwarcie z impetem drzwi i głośne ich zamknięcie, niechętnie rzuciłem wzrok w tamtą stronę. Tak jak się spodziewałem to był Jack, wydawał się być w lekkim szoku na mój widok, ale zaraz ten szok zmienił mu się na wściekłość, gdyż ryknąłem śmiechem. Chłopak był lekko obtłuczony i wyglądał jakby całą noc przeleżał na śniegu, słowem był niezdrowo blady, ale chodziło bardziej o jego włosy… No fakt faktem, miał je długie jak na chłopaka (czasami zapinał je w kucyk co lekko mnie dziwiło) no ale… pomijam, że jestem nawet lekko uprzedzony do blondynów… I to nie o to chodziło! Na drugi rzut oka, gdy pierwszy raz go zobaczyłem, rzuciło mi się w oczy, że jego grzywka była biała… cóż… teraz już nie tylko grzywka, ale większość włosów! Nie wszystkie, miał kilka pozostałości blond pasemek, gdzie nie gdzie większe, ale i tak wyglądał jakby się postarzał o kilka lat.
Chłopak zdzielił mnie w kark, za to, że obecnie zwijałem się ze śmiechu.
-I co Jack, wcześnie zaczynasz siwieć czy co? – Ponownie się zaśmiałem, ale nieco ciszej.
-Zamilcz szczylu! – Ryknął na mnie i zrobił taki ruch jakby chciał mnie zdzielić po twarzy, dlatego odruchowo zasłoniłem się dłońmi.
A kiedy je opuściłem, zauważyłem, że Jack zbiera swoje rzeczy i wkłada do jakiegoś niebieskiego plecaka, po czym bierze normalne (mówiąc normalne mam na myśli nie obozowe) ubranie i poszedł się przebrać.
-Wybierasz się gdzieś? – Spytałem.
Odpowiedziała mi cisza. W końcu chłopak przyszedł, ubrany w jakąś skórzaną kurtkę i czarne jeansy, na głowie miał nałożoną niebieską bejsbolówkę z narysowanym kaduceuszem nad daszkiem… bardzo ciepło się ubrał, niech mnie diabli!
Powtórzyłem pytanie.
-A co cię to głupi smarku interesuje?! – Warknął w odpowiedzi – Idę gdzieś i niech cię to zbytnio nie interesuje!
-Noo… Zastanówmy się – zmarszczyłem czoło. Wkurzyłem się trochę – Wracasz wczoraj do domku nie wiadomo kiedy, rozbijasz się o wszystkie meble, ale jak już się uspokoiłeś i pozwoliłeś spokojnie ludziom spać, zacząłeś przeklinać. Wybiegłeś z domku i przez całą noc nie wróciłeś! A teraz wracasz, cały siwy, swoją drogą nie ogarniam po co się farbujesz, pakujesz się i pewnikiem gdzieś wychodzisz na dłużej.
Chłopak podszedł do mnie po czym pochylił się tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Facet koszmarnie śmierdzi papierosami, aż mi się trochę niedobrze zrobiło. W jego oczach odbijała się dobrze mi już znana wściekłość oraz poczucie wyższości od wszystkich dookoła, może i nie jestem wielkim tchórzem, ale teraz serio miałem ochotę gdzieś zwiać.
-Posłuchaj mnie smarku, to mój interes gdzie wychodzę! MÓJ, tylko i wyłącznie. I jesteś śmieszny, że tak wszystko cię interesuje, kiedyś się sparzysz.
-Nie jestem śmieszny – warknąłem, a jakby na potwierdzenie tego, mój głos brzmiał jak kreda skrzypiąca po tablicy – I nie jestem dzieciakiem, za jakiego ciągle mnie bierzesz! Między nami jest co najwyżej dwa lata różnicy!
Jack zagwizdał cicho i w końcu odszedł nieco dalej ode mnie, zarzucił plecak, po czym przy wyjściu rzucił przez ramię:
-I pozdrów ode mnie Anvika! Oraz podziękuj mu za wrócenie mi kilku wspomnień – zaśmiał się słabo po czym wybiegł na zewnątrz trzaskając drzwiami.
Wrócenie kilku wspomnień? Jasna ciasna, co ten kretyn znowu wymyślił?
Wstałem z łóżka, pośpiesznie coś na siebie założyłem, po czym również wybiegłem z domku. Po Jack’u nie było śladu, ledwo widziałem odciski jego butów na śniegu z powodu tego, że potwornie ciągle prószyło. Nie widząc więc innego wyjścia i mając nadzieję, że chłopak nie poszedł na zabranie, poszedłem do domku Hekate, poszukać Anvika.
Na moje szczęście Anvik był jednak stanowczo zbyt niezależny i olał zebranie, zamiast tego, widziałem przez okno, jak siedzi w swoim domku na łóżku i przewraca w dłoniach jakiś wisiorek. Zapukałem do drzwi, otworzyły się same. Kiedy przekroczyłem próg, poczułem, że nogi same mi się uginają. Coś było w tym miejscu takiego, że wirowało mi w głowie i dałbym sobie rękę uciąć, że w tym miejscu magia działa dwadzieścia cztery godziny na dobę. To po prostu dla mnie było odrobinę za wiele, nawet chciałem się wycofać, ale wtedy poczułem, że coś łasi mi się do nogi i prawie nie podskoczyłem do sufitu kiedy zobaczyłem, że ocierał się o moją nogę, biały kot. Machnąłem nogą, żeby go odpędzić, on parsknął na mnie i odbiegł.
-Co cię tu sprowadza? –Spytał tym swoim monotonnym głosem Anvik.
Spojrzałem na niego. Chłopak nawet głowy nie podniósł, tylko teraz zamiast przewracać w dłoniach wisiorek, głaskał tego białego potworka, który usadowił się obok niego na łóżku.
-To twój kot? – Nie, nie był to cel mojej wizyty, ale obecnie tylko to przyszło mi do głowy.
Anvik spojrzał na mnie i jakiś kamień opadł mi do żołądka, jego oczy były czarne… takie całe czarne, aż ciarki przeszły mi po plecach… bo owszem, widziałem jak miał złote oczy, fioletowe, szare czy nawet czerwone, ale czarne, nawet gałki… Bogowie! Ale po chwili patrzył na mnie niebieskimi oczami, i to stało się tak nagle, że zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem coś mi się nie przewidziało.
-Tak mój. Masz jakiś problem z kotami? – Spytał.
Poczułem, że się lekko czerwienieję (znaczy ja mam tak bardzo często) i podrapałem się w kark.
-No… mam uczulenie na kocią sierść.
Wydawało mi się, że to nieco rozbawiło chłopaka, ponieważ uśmiechnął się, a wyjątkowo rzadko to robił.
-Nie przejmuj się – powiedział po chwili – to nie jest taki zwykły kot, nic nie będzie.
Jakoś nie specjalnie chciałem w to wierzyć, ale już było trochę za późno aby się oddalić. Rozejrzałem się po domku, był… skromny. Tak to właściwie słowo. Nie wiem czego się w sumie spodziewałem… Wyobrażałem sobie wielki dom, z lustrzaną podłogą i wieloma odcieniami fioletu, wielkimi oknami, zasłoniętymi firankami zrobionymi jakby z mgły… tymczasem domek był, zwyczajny. Znaczy, chwila! Właśnie, że nie! Domek Hermesa, był domkiem wyglądającym na stary, nie był doskonały, ale ten pomimo swojej skromności taki właśnie był. Nie mogłem dostrzec żadnego niedociągnięcia, ale mimo to w tym domku wyczuwałem coś co sprawiało, że nie mogłem racjonalnie myśleć.
-Mogę usiąść? – Spytałem, czując, że jeszcze chwila spędzona w tym miejscu i stracę przytomność.
Anvik pokiwał głową i wskazał na łóżko naprzeciwko.
Zauważyłem, że chłopak bacznie mi się przygląda, jakby próbował porównać mnie z kimś w swojej głowie, w jakimś wspomnieniu, ja to po prostu czułem, ale chłopak milczał jak zaklęty i w końcu jego spojrzenie z badawczego zmieniło się w pytające.
-Więc tak – zacząłem. Może jednak to był zły pomysł przychodzić tutaj – Chodzi o Jack’a. Żeby nie było, nie, nie interesuje mnie co ten dureń zrobił i w ogóle. Ale powiedział, że mam cię pozdrowić i podziękować za, zwrócenie mu kilku wspomnień.
Syn Hekate jeśli był zaskoczony nie dał tego po sobie poznać. Jedną z rzeczy charakterystycznych właśnie dla niego był tak zwany ciągły poker face, musiało go coś wyjątkowo zdziwić, wkurzyć, zaskoczyć czy rozśmieszyć, aby chociaż w niewielkim stopniu było to po nim widać. Lekko mnie przeraża, to fakt.
-Więc Jack rozumiem pod wpływem wrócenia wspomnień uciekł? – Spytał mnie i położył sobie tego kota na kolana.
-Nie wiem. Znaczy poszedł gdzieś, spakował swoje rzeczy i w ogóle, ale… nie wiem czy to akurat przez wspomnienia – odpowiedziałem i starałem się nie zwracać uwagi na to, że ten kot ma jedno oko fioletowe, a drugie niebieskie i przeszywa mnie tak wzrokiem jakby mówił „teraz się rozluźnij, a skoczę ci do gardła”.
Anvik na chwilę przestał głaskać kota, zamiast tego podrapał się po karku, po czym zaczął pstrykać palcami, co drażniło tego sierści ucha, aż miałem ochotę powiedzieć synowi Hekate, żeby lepiej przestał, bo zaraz skończy bez dłoni, ale się powstrzymałem.
-Trochę się posprzeczałem z synem Hermesa – przyznał po chwili Anvik – Może i to „trochę” nie jest nawet właściwym słowem, ale i tak byłem wyprowadzony z równowagi – machnął dłonią i wtedy cierpliwość kota się skończyła i zeskoczył z kolan chłopaka, prychając przy okazji jakby go ktoś nakręcił, syn Hekate zdawał się nie zwracać na to uwagi – Ale nie podejrzewałem, że z powodu kilku obrażeń wróci mu się pamięć i na dodatek ucieknie z obozu.
Mówił to tak spokojnie, że aż się zaczynałem zastanawiać, czy w ogóle obchodzi go to gdzie podział się Jack. Znaczy, żeby nie było… nie cierpię tego kolesia, ale również nie podobał mi się fakt, że zniknął tak po prostu i tak, właśnie dlatego za nim nie poszedłem. Jestem geniuszem, wiem!
-A jak myślisz gdzie polazł? Chyba powinienem za nim pójść… - westchnąłem.
Anvik zaśmiał się cicho.
-Przypominasz mi kogoś, wiesz? Ktoś kiedyś powiedział dokładnie, dokładnie to samo – uśmiechnął się tajemniczo – Ale już poważnie, to moim zdaniem udał się do Bezimiennego, a jeśli nie do niego osobiście, to do grupy SPO.
Westchnąłem ciężko, nie miałem ochoty na powrót tam, więc od razu zrezygnowałem z ruszeniem z Jack’em. Anvik popatrzył na mnie znowu tym badawczym wzrokiem i tym razem nie wytrzymałem:
-Czemu się tak mi przyglądasz?
-Staram się dociec od kogo możesz być i chyba już wiem – uśmiechnął się lekko, a mi serce podskoczyło do gardła – Nie powiem, nie masz szczęścia.
Poderwałem się z łóżka, jakby kto mnie poparzył.
-Od kogo twoim zdaniem jestem?
-Uspokój się, nie mam w zwyczaju tego mówić. Poczekaj na uznanie.
-Czekam na nie od wielu, wielu dni! – Prawie ryknąłem na całe gardło – Powiedz mi!
Anvik pokręcił ze zniecierpliwieniem głową.
-Zostaniesz uznany lub sam do tego dojdziesz. Nie mogę powiedzieć.
-To powiedz przynajmniej czy mam dużo rodzeństwa na obozie! – Serce waliło mi jak nigdy dotąd.
-To… - Anvik westchnął ciężko – Nie, nie masz wiele rodzeństwa praktycznie…
Dalej go nie słuchałem, zacząłem krążyć po domku. Ilu jest bogów, którzy na obozie nie mają wielu dzieci… Dionek, hah… chyba bym się załamał, wykluczam to. Nemezis… nie, Nemezis do mnie nie pasuje, chociaż jej dzieci mają ciemne włosy, ale nie widzę siebie jako syna tej bogini. Hekate? Coś się na nią uparłem, ale Anvik raczej wtedy powiedziałby mi, że jest moim bratem, nie? Iris? No co ja mam z tą Iris? Z resztą nie byłoby chyba tak źle, ale bycie synem bogini tęczy, chyba pękł bym ze śmiechu i schował się najgłębszej jaskini na świecie! Kto jeszcze? Afrodyta? Nie, ona ma sporo dzieci. Z resztą syn Afrodyty, ma niezbyt ciekawe życie.
-Dzięki Anvik! – Rzuciłem szybko i wybiegłem z domku. Nie słyszałem niestety tego, że chłopak mnie woła.


(PERCY)



Całe to spotkanie obozowiczów, niemiłosiernie się dłużyło i w głębi duszy cieszyłem się, że Nico nie musiał tego wszystkiego słuchać. Z drugiej zaś strony, on był w tej jaskini dłużej niż ja, mógł coś powiedzieć, skoro Sun czuł się źle i nie mógł przyjść. No cóż…
Po spotkaniu chciałem się udać natychmiast do Nica, ale zanim doszedłem do trzynastki zaczepił mnie Steve, rzadko rozmawialiśmy, dlatego też lekko zaskoczył mnie. Chłopak swoją drogą ostatnio stał się bardziej znośny, mówił normalnie, a nie tak jakby poplątał mu się język, oczywiście tonu swojego ciągle nie zmienił, więc mówił tak jakby zaraz miał cytować jakiś patriotyczny wiersz, ale mogłem z nim jeszcze jako tako wytrzymać… A! No i przestał być  taki sztywny, doprawdy ciekaw jestem co takiego się stało, że Scott zmienił się aż tak bardzo.
-Hej, Perseuszu – przywitał się. Wzdrygnąłem się jak zwykle na dźwięk swojego pełnego imienia, prawdę mówiąc go nie cierpiałem.
-Cześć Steven – podałem mu dłoń – Chcesz czegoś? Jestem trochę zajęty, nie mówiąc o tym, że jest trochę zimno.
Chłopak wziął głęboki oddech.
-No ja właśnie obawiam się, że w sprawie twojego zajęcia. Możemy pójść gdzieś dalej?
Wzruszyłem ramionami, chociaż bardzo chciałem być już w trzynastce przy Nico.
Oddaliliśmy się od pawilonu jadalnego gdzie przeprowadzana była jeszcze przed chwilą narada (swoją drogą wypadła koszmarnie, zdecydowana większość herosów, uparcie twierdziła, iż nie powodu przejmować się Pasitheą) i dopiero wtedy Steve powiedział, a właściwie wyrzucił z siebie prosto z mostu:
-Potrafię uzdrowić Nica.
Zamurowało mnie. Znaczy okej, jeśli chłopak robi sobie żarty, to wyjątkowo nie śmieszne.
-Co? – Tylko tyle udało mi się wydusić.
Steven wziął głęboki oddech i wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił… nie pytałem skąd, ale wiedziałem, że chłopak gdy bardzo się zdenerwuje pali, to mi dało podstawę to wierzenia, że jednak Scott potrafi coś zrobić ze ślepotą Nica.
-Ale to nie takie proste – powiedział z papierosem w ustach, gdyż było stanowczo za zimno by cały czas trzymać go nieokrytymi dłońmi – Znaczy, na bogów, jest proste!
-Więc dlaczego mówisz mi o tym teraz?! – Czułem jak jakieś fale zaczynają mi buczeć w mózgu.
Chłopak wyjął z ust papierosa i spojrzał w górę jakby pytał się o coś bogów.
-To jednak nie jest aż takie proste – westchnął. Poważnie przestaję go ogarniać! – Posłuchaj mnie Perseuszu…
-Percy jestem! – Ryknąłem, zupełnie bez potrzeby, ale byłem zdenerwowany.
Chłopak przeprosił, ale po jego tonie wywnioskowałem, że jednak faktycznie on bardzo nie lubi skrótów imion… dziwne to trochę, ale to nie ma teraz absolutnie żadnego znaczenia!
-Tak… - mruknął Steve – Słuchaj… Percy, co jeśli powiedziałbym, że posiadam umiejętności wykraczające umiejętnościom mojego rodzeństwa?
-Jakie umiejętności?
-Nie mogę się nimi chwalić, wola mojego ojca – powiedział to ze smutkiem w głosie. Zrobił pauzę, żeby jeszcze raz zaciągnąć się papierosem i kontynuował po dobrej chwili – Ale powiedzmy też, że mój ojciec dał mi dar, mający jakby… zadośćuczynić mi tej mocy.
Zmarszczyłem czoło. Jaką umiejętność niby może posiadać zwykły dzieciak Apolla? Znaczy dobra, nie mówię, że dzieci Apolla nie mają prawa mieć jakiejś specjalnej umiejętności, ale z reguły oni po prostu ładnie śpiewają i grają na instrumentach, a także leczą, no i jeszcze niektórzy mają dar przepowiadania… może o to chodziło? Tak to w sumie miałoby sens.
-Tak więc? – Chciałem, żeby Steve wreszcie przeszedł do konkretów.
-Potrafię uzdrowić każdego – powiedział lekko przyciszonym głosem – z każdej choroby czy rany.
Otworzyłem szeroko usta. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości, w końcu… on jest synem Apolla, a ja synem Posejdona, chyba powinienem mieć też odrobinę lepsze moce! Dobra, koniec z zazdrością… jeśli on potrafi uzdrowić wszystkich i ze wszystkiego…
-Steven, więc chodź ze mną, do Nica! – Warknąłem i chciałem go złapać za rękę i pociągnąć do trzynastki, ale chłopak zabrał szybko dłoń i pokręcił głową.
-Ale to nie jest TA moc – powiedział – to tylko zrekompensowanie mojej wrodzonej umiejętności.
-No i? – Warknąłem.
-No i mogę jej użyć tylko raz – odpowiedział po chwili.
Opadły mi ręce. Że jak? Kurde, przecież jest pilna sprawa, on może uzdrowić Nica i jeszcze się waha?! Co z nim jest nie tak?
-Odbiło ci? – Warknąłem. Moje serce groziło, że zaraz eksploduje – Mój chłopak nic nie widzi! A ty się jeszcze wahasz czy go uzdrowić?! Steven do jasnej cholery, pomóż mu, a nie moralność się w tobie odzywa!
-Posłuchaj… Percy, ten dar może uratować komuś życie, twój chłopak nie kona!
Zmrużyłem oczy.
-Więc po co mi o tym powiedziałeś? – Warknąłem – Żeby dać mi nadzieję, a później ot tak ją sobie zabrać? Steven myśl!
-Myślę, właśnie dlatego ci o tym powiedziałem – chłopak ponownie zaciągnął się papierosem, a dłonie mu drżały i podejrzewałem, że wcale nie z zimna – Posłuchaj, chcę pomóc i chcę, żeby wiedział, że pomogę. Tylko teraz jak o tym pomyślałem…
-Było wcześniej pomyśleć – słowo daję byłem wściekły – Więc jak będziesz się wahał czy pomożesz?
Chłopak opuścił głowę i wypuścił z dłoni papierosa, dla mnie to była jasna odpowiedź. Chciałem mu coś jeszcze powiedzieć, ale odpuściłem sobie, uważając iż byłoby to z mojej strony zbyt chamskie. Udałem się prosto do trzynastki, chociaż również zastanawiałem się nad tym czy powinienem jednak tam iść w takim stanie, ale nim się zorientowałem stałem już przed trzynastką i pukałem do drzwi.
-Otwarte – dobiegł mnie głos Nica.
Wziąłem głęboki oddech i z lekkim wahaniem otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Zdjąłem kurtkę, czapkę i buty, po czym wszedłem do salonu. Nico leżał na kanapie i bawił się czymś co z początku przypominało zwykłą metalową kulkę, ale kiedy syn Hadesa położył ją na otwartej dłoni z góry kuli wystrzelił niewielki… wiatrak? No tak czy siak formowała się w mini model helikoptera i byłem praktycznie w stu procentach pewien, że to prezent od Leo.
-Cześć Percy – w głosie Nico przeplatało się znudzenie – I jak było?
-W porządku – skłamałem i usiadłem przy jego stopach – Skąd to masz?
Nico zacisnął pięść na helikopterze.
-Dostałem kilka lat temu od Leo – odpowiedział – Pamiętasz? Składał go zanim nie wyruszyliśmy na pierwszą misję, która miała jako taki związek z Pasitheą, po wszystkim go trochę udoskonalił i mi go podarował. Dzisiaj to znalazłem.
Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem gładzić syna Hadesa po kolanie, uśmiechnął się do mnie sztucznie, ale nie przestawałem.
Nie chciałem mówić mu o tym co powiedział mi Scott, a było to obecnie jedyna rzecz o której myślałem, dlatego też milczeliśmy, Nico raz po raz wypuszczał z rąk helikopter, lecz on za każdym wracał w jego otwartą dłoń.
-Nico, rano narzekałeś, że szumi ci w uszach, przeszło już?
Chłopak pokręcił przecząco głową.
-I właśnie to mi się nie podoba – powiedział po chwili ciszy – Przez jakiś czas myślałem, że po prostu Sun gdzieś się kręci w okolicy, no ale ile można?
Westchnąłem ciężko.
-Może się gdzieś przejdziemy? – Spytałem pragnąc zmienić temat.
-Nie mam nastroju, Percy – odpowiedział bezbarwnie.
-Dawno gdzieś nie wychodziłeś – stwierdziłem.
-Wczoraj – zauważył Nico.
-To i tak mało – ciągnąłem.
Nico umilkł, wyraźnie dzisiaj nie miał humoru, a ja wręcz na siłę w sumie próbowałem poprawić mu humor. Nie powinienem.
-Przepraszam – powiedziałem szczerze.
Nico zrobił zdziwioną minę i „popatrzył” na mnie.
-Nie masz za co, Percy - stwierdził.
Pokręciłem głową i westchnąłem ciężko. Byłem na siebie wściekły. Mogłem jednak naciskać na Scotta, mam teraz jak to się mówi? Kaca moralnego…
Nie miałem sił patrzeć teraz na Nica, jeśli mogłem zadecydować, że wszystko wróci do normy, pocałowałem go w czoło i rzucając krótkie „cześć, słońce” wyszedłem z domku.
Udałem się prosto do domku Apolla.

Zapukałem do drzwi domku siódmego, nikt nie otwierał. Zajrzałem przez okno i nikogo nie widziałem, ale mimo to coś mi mówiło, że ktoś na sto jest w środku, dlatego chamsko nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Było pusto… z jednym, a raczej dwoma… małymi wyjątkami. Na łóżku (oddalonym na tyle od okna, że nie byłem w stanie tego widzieć) siedział Steve, a obok niego Travis. Słuchali muzyki z jednej pary słuchawek, a Steve pokazywał synowi Hermesa jakieś zapiski w zeszycie… no dobra, nie byłoby w tym nic… absolutnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że trzymali się za dłonie, a kiedy Steven zamknął zeszyt pocałowali się.
Um… szczerze to poczułem się jak intruz, bo doskonale wiem jak to jest kiedy człowiek potrzebuje chwili prywatności a ktoś mu w tym przerywa, ale nie potrafiłem się wycofać. Ale zamiast się wycofać jak przystało na zdrową osobę, ja próbowałem oswoić się z tym faktem… że Steve i Travis? Co? Nie…
No i oczywiście mnie zauważyli, Travis wręcz podskoczył i zerwał się równe nogi, zaś Steve ukrył zażenowany twarz w dłoniach, dosłownie po minucie Hood pożegnał się i wybiegł na zbity kark z domku. Scott obrzucił mnie tak nienawistnym spojrzeniem, że w pierwszej chwil bym go mógł nie poznać.
-O co chodzi? – Spytał jednakże łagodnym tonem.
Co jak co ale Scott mnie zadziwia. Mógł być wściekły nie na żarty, ale nigdy nie wyzywał, nigdy nie podnosił głosu bardziej niż to naturalne.
-Chodzi o to o czym rozmawialiśmy po spotkaniu – powiedziałem.
Steve westchnął ciężko, odłożył odtwarzacz muzyki, po czym wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu, parokrotnie sięgał do kieszeni aby wyciągnąć papierosa ale coś go powstrzymywało.
-Will nie żyje – powiedział ponuro – prawdopodobnie gdyby dotarł do obozu jakimś cudem mógłbym go uratować.
-Co to ma do rzeczy? – Spytałem. Może nie przemyślałem zbytnio tego pytania.
Steve westchnął ciężko.
-Sam twierdzisz, że jest wojna – powiedział – Wszystko się zmienia… miłość, ludzie, cywilizacja… ale jedno pozostaje bez zmienne… Wojna, bo ona nigdy się nie zmienia. Będą ranni, będą ofiary. A co jeśli ty będziesz umierający, a ja już nie będę w stanie ci pomóc, gdyż wcześniej uratowałem Nica?
Zacisnąłem dłonie w pięści, w tym momencie nie docierały do mnie żadne argumenty.
-Posłuchaj mnie, Steve – warknąłem – Jesteś z Travisem, tak? Spoko… A gdyby jemu coś się stało? Gdyby on oślepł? Wahałbyś się czy go uzdrowić?
Steve wydął wargi, jestem przekonany, po prostu widziałem w jego oczach, że nie wahałby się. Z resztą to jest naturalne.
-Właśnie – warknąłem – Więc błagam cię, do jasnej cholery, Scott, błagam pomóż Nico. Wszystkie konsekwencje z tego wynikające wezmę na siebie.
-Wszystkie?
-Tak, cholera, przysięgam na Styks, że wszystkie konsekwencje tej decyzji biorę na siebie!
Nie powinienem był tego mówić… Ale to jedyny sposób by przekonać Steve, zgodził się w końcu, powiedział, że powinienem przekazać tą wiadomość Nico, po czym pójść do kliniki.
Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo byłem szczęśliwy, gdy wchodziłem do domku trzynastego.

(JACK)



-Tak cholera jasna, niech mnie pan tam zawiezie – warknąłem.
Taksówkarz, facet mocno po trzydziestce z wąsem na pół gęby, gapił się na mnie jakbym uciekł ze szpitala psychiatrycznego.
-Ale proszę… - zmierzył mnie od góry do dołu – Pana, tam zamknięte od dawna i ponoć duchy straszą – ostatnie powiedział przyciszonym i cholernie wkurzającym tonem.
Przewróciłem oczami, już chyba od dobrych pięciu minut próbowałem przemówić temu facetowi do rozsądku.
-Słuchaj pan – warknąłem – niech pan mnie tam do jasnej cholery podwiezie, nie potrzebuję, żeby pan mnie przy okazję za rączkę prowadził.
W końcu facet się zgodził, włączył to swoje ustrojstwo i ruszyliśmy w drogę. Chciałem aby zawiózł mnie do takiej starej fabryki jakiś elektrycznych badziewi, co to zamknęli ją w niewyjaśnionych okolicznościach, a jak się moja grupa dowiedziała, miały w tym swój udział Larwy, takie rzymskie złe duchy. Wyniosły się one, ale oczywiście debilni śmiertelnicy byli święcie przekonani, że tam straszy, a tak naprawdę, moja grupa wybudowała w piwnicach fabryki tunelu ewakuacyjnego.
Bo musiałem tam wrócić. Te kilka wspomnień które mnie naszły w trakcie tych kilku zaklęć tego pierdolonego dzieciaka Hekate, sprawiły, że zrozumiałem czemu John tak bardzo chce zniszczyć Obóz herosów czy Obóz Jupiter. Oczywiście pokazanie się w SPO w koszulce CHB, nie było najlepszym pomysłem, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
Po długim, długim czasie, bo zdawało mi się, że taksówkarz specjalnie jedzie tak wolno, dojechałem na miejsce, zapłaciłem tym co zdążyłem jeszcze ukraść, po czym wysiadłem z samochodu. Poprawiłem plecak i czapkę, i z pewnym wahaniem podszedłem do fabryki.
Cała była zabudowana, na brązowawej bramie był napis „NIE WCHODZIĆ, TEREN NIEBEZPIECZNY”, pokazałem tabliczce środkowy palec i pchnąłem bramę.
Oczywiście sama fabryka była bardziej chroniona niż jakaś stara, brązowa brama. Było hasło, bardzo skomplikowana ja cię kręcę: „123 – 321 – 333” łał, brawa dla geniuszu tego który to wymyślił. „Wrota” fabryki otworzyły się z potwornym skrzypnięciem, który chyba w Londynie usłyszeli, ale wszedłem do środka i prawie od razu zakrztusiłem się kurzem.
„Wrota” się za mną zamknęły, ale wiedziałem, że akurat z tym nie będzie problemu. Tylko cholera było ciemno jak w dupie. Wyjąłem z plecaka latarkę i oczywiście świeciła jakby chciała, ale kuźwa nie mogła! Cholera jeszcze zapomniałem baterii.
Wiatr na zewnątrz wydawał cudaczne odgłosy, ale ja akurat jestem cholernie odważną osobą i gwizdałem na jego gwizdanie na zewnątrz. Trochę mi to zajęło, ale wkrótce znalazłem to czego szukałem, niewielki drzwi z napisem „Korytarz ewakuacyjny”. Drzwi były zamknięte, ale wtedy zdjąłem wisiorek z szyi (taki wisiorek z jednym zębem krokodyla czy innego stworzenia) i przyłożyłem do klamki. Zaświeciło się nad drzwiami zielone światło i spokojnie mogłem wejść do „korytarza ewakuacyjnego”. Tylko gdy chciałem zrobić krok, coś chwyciło mnie za ramię i cholera słowo daję, że prawie zszedłem na zawał. Odwróciłem się szybko i mechanicznie uderzyłem to coś latarką.
Przede mną stały jakieś dwie kobiety o nieproporcjonalnych kształtach, chude jak patyki, wysokie, z wielkimi głowami i długimi językami (na tyle długimi, że nie mieściły im się w gębach), szczerzyły do mnie swoje długie i ostre kły. Oczy zaś miały małe i całe czerwone.
-Heeeros – zaśmiała się ochrypłym głosem jedna.
-I to chłopak – zaśmiała się druga.
-Jak słodko – powiedziała pierwsza ale zupełnie innym głosem – Zabawimy się siostro.
-O! Tak! – druga wybuchnęła gorzkim śmiechem.
Nie poważnie wiedziałem, że to nie jest czas do zwierzeń, ale wyciągnąłem miecz i przymocowałem szybkim ruchem latarkę do ramienia po czym powiedziałem drwiąco:
-Sorry dziewczyny, wolę chłopców!
I rzuciłem się ze śmiechem na pierwszą.
Szybko minął tym potworom pierwszy szok i chwyciła mnie w obronie za miecz, głupia tylko nie pomyślała, że jak złapie w ten sposób broń to się zrani. Zasyczała i odskoczyła ode mnie, zaczęła lizać swoim długim jęzorem dłoń, ale ta rozsypywała jej się powoli w pył.
-Przyjemnie nie? Nawet pedzie potrafią się zabawić z takimi pięknymi dziewczynkami, prawda? Prawda?! – Powtórzyłem i pchnąłem ją mieczem w pierś, zmieniając całkowicie w pył.
Nie wiem czemu mnie to tak bawiło z każdym kolejnym ciosem zadanym tej drugiej śmiałem się i w końcu gdy został i z niej tylko pył o zapachu siarki, prawie zwijałem się ze śmiechu.
-I co?! I co?! Było warto zadzierać z Jack’em Justynianem Walkerem?! Zdychajcie potwory! – Zaśmiałem się ponownie i tak śmiałem się chyba dobre dziesięć minut a mój głos i śmiech rozbrzmiewał echem po całej fabryce.

Swoją drogą… Ej! Ja pamiętam swoje pełne imię! Znowu ogarnęła mnie fala śmiechu, tylko czemu do jasnej cholery moje drugie imię musi znaczyć „sprawiedliwy”, moja matka była święcie przekonana, że będę kiedyś czynił sprawiedliwe rzeczy… pewnie się teraz w grobie przewraca… o ile nie żyje. Dobra pieprzę to. 


***

Okej, więc proszę oto rozdział, pisany bardzo, bardzo długo xD Ale 50 więc wyszedł nieco dłuższy, może nie jest wielce ciekawy i w ogóle (tak btw. przepraszam, że ostatnio tak mało Percico i Leo ;w; ), ale się starałam, tylko, że nie mam wiele czasu na korektę, więc istnieje prawdopodobieństwo, że znajdziecie jakąś literówkę czy niezrozumiały skrót myślowy także proszę o wybaczenie.

Kolejny rozdział. Cóż pojawi się najprawdopodobniej w piątek lub w czwartek, ale jeśli będzie więcej komentarzy niż zwykle to może pojawić się wcześniej ^^ 

Pozdrawiam wszystkich! 

19 komentarzy:

  1. :/ Larwy.. Nie lubie Larwów... No ja słyszałam tylko o Larach i Lemóracg. Tak bardzo zacofane dziecko Hadesa... Gdzie Leo? Ja chcem Leo! xD Rozdział super tylko.. Mam nadzieje że Jack bardzo pocierpi. Suma sumarum złamał przysięge na Styks..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to jeszcze są Larwy (ja mundra ;w; ) xD Leo ostatnio ma doła i nie mogę się w niego wczuć, dlatego go mało xD
      I Jack... pocierpi, pocierpi, złamał tę głupią przepowiednię także... no, na pewno będzie się coś za nim ciągnąć xD

      Usuń
    2. Nie lubie Larwów. To są złe duże pendraki. To ZUO. Mój biedny Leo! Poznęcaj się nad nim lubie to. ;) Przykro mi że nie ma rozdzialiku.. D: Trzeba było trzymać język za zębami.. Będzie żałował. A propos to bym się bardziej zdziwiła jakbyś umieściła tam pare hetero... xD

      Usuń
    3. A wiesz, że będzie para hetero? (tak jakby, ale chłop z babą, no to hetero można powiedzieć xD) Ale bez spoilerów xD

      I Larwy to zuo, szczególnie jak są duchami ;w; Ale pendraki takie to jeszcze gorsze ;w;


      Usuń
    4. Zaskoczyłaś mnie! Nie spodziewałam się tego po tobie! xD Nie nawidze spojlerów. Nope! Nie ma larwów!

      Usuń
  2. Justynian? Serio? Ty to masz pomysły. XD
    Travis i Scott? Niezłe. XDDD
    O tak! Uzdrów Nico. ;D
    I właśnie polubiłam nową postać. Tylko ja zabiłaś. :))) Wiesz o kogo chodzi. :***
    Tak sobie pomyslałam, czy nie napisac kolejnego opka. Kontynuacja Krwi Olimpu. XDDD Co o tym myslisz? Ale dodałabym dopiero kilka dni po premierze. :))))
    I właśnie ściągnęłam sobie BoO po angielsku. Będę musiała tak czytać, bo nie wytrzymam. :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki nagły pomysł na drugie imię dla Jack'a (wbrew pozorom bardzo pasuje ;w; )
      A za Travisem i Scottem kryje się w ogóle osobna historia, związana z taką jedną grą ;w; xD
      Ja muszę zabijać postacie które człowiek jakoś polubił tak już mam XD
      A ja jestem za tym pomysłem ^^', tylko wtedy bym musiała zacząć czytać po przeczytaniu BoO (ja mam zamówione, ale wyślą dopiero w premierę [raczej] więc będę czekać dodatkowo jakieś dwa, trzy dni ;w; ).
      Zazdroszczę ^^ gdyby mój angielski nie był umiarkowany, to też bym tak zrobiła xD

      Usuń
    2. Ja dziś zaczynam czytać. Pewnie do premiery przeczytam najwyżej połowę, bo też nie znam angielskiego perfekt. A opowiadanie będę pisała chyba na tym samym blogu. Po prostu będę miała 2 opka. XDDD Ale dodam 1 rozdział właśnie kilka dni po premierze. XDDD Może nawet tydzień, ale pisać zacznę wcześniej. :)))

      Usuń
    3. Yay *-* To będę czytać, tylko sama najpierw skończę BoO, znaczy po prostu skończę czytać, tylko nie wiem ile to mi zajmie, bo z tego co widzę BoO jest krótsze od chociażby HoH, ale szkoła i te sprawy... chociaż znając życie, jak BoO wpadnie mi w łapki to rzucę wszystko na czytanie ;w;

      Usuń
    4. No ja też, ale muszę jeszcze przeczytać Odyseję. :((( Ale postaram się czytać nawet do północy. XDDD Mój ebook w angielskim języku ma 928 stron, ale tak wielkie litery, że masakra. Jak przeczytam do premiery tą połowę, to resztę doczytam może w dwa lub trzy dni, a rozdział dodam jeszcze kilka dni później. Niektórzy przecież czytają wolniej. :)))

      Usuń
    5. Na przykład ja ;w; XDD
      A Odyseja jest akurat fajna ^^ (no przynajmniej dla mnie, ale chyba wolałabym czytać BoO XD).
      Ja to wszystkie części PJ mam na ebook'u... no i fajnie, tylko gorzej z tym, że miałam tak, że co mniej więcej pięć stron powtarzało się około pół strony tekstu i dopiero gdy trzy razy było te kilkanaście zdań powtórzone, można było czytać dalej... to dopiero była masakra ;w; XD (i z czcionką mam tak, że Syn Neptuna ma tysiąc coś stron ;w; XD)

      Usuń
    6. Też tak miałam. Masakra, oszaleć można. XDDD Też wolę czytać BoO, ale zapisałam się na konkurs. :)))
      Nawet nieźle idzie mi to czytanie BoO. Już zaczynam 3 rozdział. :***

      Usuń
    7. Victoria tez idziesz na ten konkurs z Polaka o Odysei i tych dwóch innych ksiazkach?

      Usuń
    8. Nom. '' Bransoletkę'' przeczytałam już i bardzo mi się spodobała. XDDD I jest jeszcze ''Mały książę'' co nie? Też uwielbiam tą książkę. :))))
      Ty też idziesz?

      Usuń
  3. Jack najlepszy tekst ever "Sory dziewdzyny, ja wolę chłopców" hahahahahahah genialne!!!!
    Nico nareszcie zobaczy kolory jej!!!!!
    Naturalnie czekam na next. :)

    Z.B córka Hadesa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i przy okazji spojrzał prawdzie w oczy i przyznał się do bycia gejem XD
      Yeah, swoją drogą to straszne zapomnieć kolorów ;w;

      Usuń
    2. Miło że nareszcie to przyznał. ;)

      Z.B córka Hadesa

      Usuń
  4. Perspektywa Jack'a rozwaliła mnie XD
    On może? Uzdrowić? Nico? :o
    Coś mi tu nie pasuje...
    Czekam na kolejny rozdział! XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak szczególnie, że teraz jak spojrzałam na nią bardziej trzeźwym okiem do miała od cholery [perspektywa] błędów XDD
      No, zobaczymy jak to będzie z tym uzdrowieniem :'D

      Dzięki za opinię ^^

      Usuń