50. Sprawiedliwy - takie piękne pełne imię
(Sunaj)
Bogowie! Jack to poważnie idiota… Obudził mnie o drugiej nad
ranem, po czym wyszedł z domku i… wyparował. Pewnie gdzieś łazi se po lesie czy
co… Nie żebym bardzo się tym przejmował.
Za to spóźniłem się na śniadanie i szykowało się na to, że
przez większość dnia będę łazić głodny… no trudno, zajęcia i tak są odwołane
związku z tą zwariowaną pogodą. Chociaż można by powiedzieć, że na razie jest
całkiem w porządku, szarawe niebo, śnieg po kostki. Jak na razie nic nie
wskazywało na jakieś dziwne anomalie pogodowe, na szczęście…
Siedziałem sobie na łóżku i gapiłem się przez okno na obóz,
miałem taki nastrój, że najchętniej cały dzień spędził bym pod kołdrą, ale
wiedziałem, że to niemożliwe, ale starałem się cieszyć tym, że obecnie jestem
jedyną osobą w domku Hermesa, reszta udała się na jakieś spotkanie czy coś w
ten deseń, ja powiedziałem, że się źle czuję. Z resztą, wszystko lepsze niż
kolejne godzinne wsłuchiwanie się w gadkę na temat w jakim wielkim
niebezpieczeństwie jest obóz. Z tego co dowiedziałem się od kilku obozowiczów,
to obóz powinien być przyzwyczajony do tego typu rzeczy. Ech… a może jednak się
na tym nie znam?
Przez długi czas nieświadomie ściskałem w pięści ten liścik,
który znalazłem wczoraj pod poduszką. Kurka wodna, nie powinienem się
przywiązywać do rzeczy takich jak zwykła zapisana kartka papieru! No…!
Kilka minut mojego popadania w melancholię przerwały czyjeś
kroki na ganku, po czym otwarcie z impetem drzwi i głośne ich zamknięcie,
niechętnie rzuciłem wzrok w tamtą stronę. Tak jak się spodziewałem to był Jack,
wydawał się być w lekkim szoku na mój widok, ale zaraz ten szok zmienił mu się
na wściekłość, gdyż ryknąłem śmiechem. Chłopak był lekko obtłuczony i wyglądał
jakby całą noc przeleżał na śniegu, słowem był niezdrowo blady, ale chodziło
bardziej o jego włosy… No fakt faktem, miał je długie jak na chłopaka (czasami
zapinał je w kucyk co lekko mnie dziwiło) no ale… pomijam, że jestem nawet
lekko uprzedzony do blondynów… I to nie o to chodziło! Na drugi rzut oka, gdy pierwszy
raz go zobaczyłem, rzuciło mi się w oczy, że jego grzywka była biała… cóż…
teraz już nie tylko grzywka, ale większość włosów! Nie wszystkie, miał kilka
pozostałości blond pasemek, gdzie nie gdzie większe, ale i tak wyglądał jakby
się postarzał o kilka lat.
Chłopak zdzielił mnie w kark, za to, że obecnie zwijałem się
ze śmiechu.
-I co Jack, wcześnie zaczynasz siwieć czy co? – Ponownie się
zaśmiałem, ale nieco ciszej.
-Zamilcz szczylu! – Ryknął na mnie i zrobił taki ruch jakby
chciał mnie zdzielić po twarzy, dlatego odruchowo zasłoniłem się dłońmi.
A kiedy je opuściłem, zauważyłem, że Jack zbiera swoje
rzeczy i wkłada do jakiegoś niebieskiego plecaka, po czym bierze normalne
(mówiąc normalne mam na myśli nie obozowe) ubranie i poszedł się przebrać.
-Wybierasz się gdzieś? – Spytałem.
Odpowiedziała mi cisza. W końcu chłopak przyszedł, ubrany w
jakąś skórzaną kurtkę i czarne jeansy, na głowie miał nałożoną niebieską
bejsbolówkę z narysowanym kaduceuszem nad daszkiem… bardzo ciepło się ubrał,
niech mnie diabli!
Powtórzyłem pytanie.
-A co cię to głupi smarku interesuje?! – Warknął w
odpowiedzi – Idę gdzieś i niech cię to zbytnio nie interesuje!
-Noo… Zastanówmy się – zmarszczyłem czoło. Wkurzyłem się
trochę – Wracasz wczoraj do domku nie wiadomo kiedy, rozbijasz się o wszystkie
meble, ale jak już się uspokoiłeś i pozwoliłeś spokojnie ludziom spać, zacząłeś
przeklinać. Wybiegłeś z domku i przez całą noc nie wróciłeś! A teraz wracasz,
cały siwy, swoją drogą nie ogarniam po co się farbujesz, pakujesz się i
pewnikiem gdzieś wychodzisz na dłużej.
Chłopak podszedł do mnie po czym pochylił się tak, że prawie
stykaliśmy się nosami. Facet koszmarnie śmierdzi papierosami, aż mi się trochę niedobrze
zrobiło. W jego oczach odbijała się dobrze mi już znana wściekłość oraz
poczucie wyższości od wszystkich dookoła, może i nie jestem wielkim tchórzem,
ale teraz serio miałem ochotę gdzieś zwiać.
-Posłuchaj mnie smarku, to mój interes gdzie wychodzę! MÓJ,
tylko i wyłącznie. I jesteś śmieszny, że tak wszystko cię interesuje, kiedyś
się sparzysz.
-Nie jestem śmieszny – warknąłem, a jakby na potwierdzenie
tego, mój głos brzmiał jak kreda skrzypiąca po tablicy – I nie jestem
dzieciakiem, za jakiego ciągle mnie bierzesz! Między nami jest co najwyżej dwa
lata różnicy!
Jack zagwizdał cicho i w końcu odszedł nieco dalej ode mnie,
zarzucił plecak, po czym przy wyjściu rzucił przez ramię:
-I pozdrów ode mnie Anvika! Oraz podziękuj mu za wrócenie mi
kilku wspomnień – zaśmiał się słabo po czym wybiegł na zewnątrz trzaskając
drzwiami.
Wrócenie kilku wspomnień? Jasna ciasna, co ten kretyn znowu
wymyślił?
Wstałem z łóżka, pośpiesznie coś na siebie założyłem, po
czym również wybiegłem z domku. Po Jack’u nie było śladu, ledwo widziałem
odciski jego butów na śniegu z powodu tego, że potwornie ciągle prószyło. Nie
widząc więc innego wyjścia i mając nadzieję, że chłopak nie poszedł na
zabranie, poszedłem do domku Hekate, poszukać Anvika.
Na moje szczęście Anvik był jednak stanowczo zbyt niezależny
i olał zebranie, zamiast tego, widziałem przez okno, jak siedzi w swoim domku
na łóżku i przewraca w dłoniach jakiś wisiorek. Zapukałem do drzwi, otworzyły
się same. Kiedy przekroczyłem próg, poczułem, że nogi same mi się uginają. Coś
było w tym miejscu takiego, że wirowało mi w głowie i dałbym sobie rękę uciąć,
że w tym miejscu magia działa dwadzieścia cztery godziny na dobę. To po prostu
dla mnie było odrobinę za wiele, nawet chciałem się wycofać, ale wtedy
poczułem, że coś łasi mi się do nogi i prawie nie podskoczyłem do sufitu kiedy
zobaczyłem, że ocierał się o moją nogę, biały kot. Machnąłem nogą, żeby go
odpędzić, on parsknął na mnie i odbiegł.
-Co cię tu sprowadza? –Spytał tym swoim monotonnym głosem
Anvik.
Spojrzałem na niego. Chłopak nawet głowy nie podniósł, tylko
teraz zamiast przewracać w dłoniach wisiorek, głaskał tego białego potworka,
który usadowił się obok niego na łóżku.
-To twój kot? – Nie, nie był to cel mojej wizyty, ale
obecnie tylko to przyszło mi do głowy.
Anvik spojrzał na mnie i jakiś kamień opadł mi do żołądka,
jego oczy były czarne… takie całe czarne, aż ciarki przeszły mi po plecach… bo
owszem, widziałem jak miał złote oczy, fioletowe, szare czy nawet czerwone, ale
czarne, nawet gałki… Bogowie! Ale po chwili patrzył na mnie niebieskimi oczami,
i to stało się tak nagle, że zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem coś mi
się nie przewidziało.
-Tak mój. Masz jakiś problem z kotami? – Spytał.
Poczułem, że się lekko czerwienieję (znaczy ja mam tak
bardzo często) i podrapałem się w kark.
-No… mam uczulenie na kocią sierść.
Wydawało mi się, że to nieco rozbawiło chłopaka, ponieważ
uśmiechnął się, a wyjątkowo rzadko to robił.
-Nie przejmuj się – powiedział po chwili – to nie jest taki
zwykły kot, nic nie będzie.
Jakoś nie specjalnie chciałem w to wierzyć, ale już było
trochę za późno aby się oddalić. Rozejrzałem się po domku, był… skromny. Tak to
właściwie słowo. Nie wiem czego się w sumie spodziewałem… Wyobrażałem sobie
wielki dom, z lustrzaną podłogą i wieloma odcieniami fioletu, wielkimi oknami,
zasłoniętymi firankami zrobionymi jakby z mgły… tymczasem domek był, zwyczajny.
Znaczy, chwila! Właśnie, że nie! Domek Hermesa, był domkiem wyglądającym na
stary, nie był doskonały, ale ten pomimo swojej skromności taki właśnie był.
Nie mogłem dostrzec żadnego niedociągnięcia, ale mimo to w tym domku wyczuwałem
coś co sprawiało, że nie mogłem racjonalnie myśleć.
-Mogę usiąść? – Spytałem, czując, że jeszcze chwila spędzona
w tym miejscu i stracę przytomność.
Anvik pokiwał głową i wskazał na łóżko naprzeciwko.
Zauważyłem, że chłopak bacznie mi się przygląda, jakby
próbował porównać mnie z kimś w swojej głowie, w jakimś wspomnieniu, ja to po
prostu czułem, ale chłopak milczał jak zaklęty i w końcu jego spojrzenie z
badawczego zmieniło się w pytające.
-Więc tak – zacząłem. Może jednak to był zły pomysł
przychodzić tutaj – Chodzi o Jack’a. Żeby nie było, nie, nie interesuje mnie co
ten dureń zrobił i w ogóle. Ale powiedział, że mam cię pozdrowić i podziękować
za, zwrócenie mu kilku wspomnień.
Syn Hekate jeśli był zaskoczony nie dał tego po sobie
poznać. Jedną z rzeczy charakterystycznych właśnie dla niego był tak zwany
ciągły poker face, musiało go coś wyjątkowo zdziwić, wkurzyć, zaskoczyć czy
rozśmieszyć, aby chociaż w niewielkim stopniu było to po nim widać. Lekko mnie
przeraża, to fakt.
-Więc Jack rozumiem pod wpływem wrócenia wspomnień uciekł? –
Spytał mnie i położył sobie tego kota na kolana.
-Nie wiem. Znaczy poszedł gdzieś, spakował swoje rzeczy i w
ogóle, ale… nie wiem czy to akurat przez wspomnienia – odpowiedziałem i
starałem się nie zwracać uwagi na to, że ten kot ma jedno oko fioletowe, a
drugie niebieskie i przeszywa mnie tak wzrokiem jakby mówił „teraz się
rozluźnij, a skoczę ci do gardła”.
Anvik na chwilę przestał głaskać kota, zamiast tego podrapał
się po karku, po czym zaczął pstrykać palcami, co drażniło tego sierści ucha,
aż miałem ochotę powiedzieć synowi Hekate, żeby lepiej przestał, bo zaraz
skończy bez dłoni, ale się powstrzymałem.
-Trochę się posprzeczałem z synem Hermesa – przyznał po
chwili Anvik – Może i to „trochę” nie jest nawet właściwym słowem, ale i tak
byłem wyprowadzony z równowagi – machnął dłonią i wtedy cierpliwość kota się
skończyła i zeskoczył z kolan chłopaka, prychając przy okazji jakby go ktoś
nakręcił, syn Hekate zdawał się nie zwracać na to uwagi – Ale nie
podejrzewałem, że z powodu kilku obrażeń wróci mu się pamięć i na dodatek
ucieknie z obozu.
Mówił to tak spokojnie, że aż się zaczynałem zastanawiać,
czy w ogóle obchodzi go to gdzie podział się Jack. Znaczy, żeby nie było… nie cierpię
tego kolesia, ale również nie podobał mi się fakt, że zniknął tak po prostu i
tak, właśnie dlatego za nim nie poszedłem. Jestem geniuszem, wiem!
-A jak myślisz gdzie polazł? Chyba powinienem za nim pójść…
- westchnąłem.
Anvik zaśmiał się cicho.
-Przypominasz mi kogoś, wiesz? Ktoś kiedyś powiedział
dokładnie, dokładnie to samo –
uśmiechnął się tajemniczo – Ale już poważnie, to moim zdaniem udał się do
Bezimiennego, a jeśli nie do niego osobiście, to do grupy SPO.
Westchnąłem ciężko, nie miałem ochoty na powrót tam, więc od
razu zrezygnowałem z ruszeniem z Jack’em. Anvik popatrzył na mnie znowu tym
badawczym wzrokiem i tym razem nie wytrzymałem:
-Czemu się tak mi przyglądasz?
-Staram się dociec od kogo możesz być i chyba już wiem –
uśmiechnął się lekko, a mi serce podskoczyło do gardła – Nie powiem, nie masz
szczęścia.
Poderwałem się z łóżka, jakby kto mnie poparzył.
-Od kogo twoim zdaniem jestem?
-Uspokój się, nie mam w zwyczaju tego mówić. Poczekaj na
uznanie.
-Czekam na nie od wielu, wielu
dni! – Prawie ryknąłem na całe gardło – Powiedz mi!
Anvik pokręcił ze zniecierpliwieniem głową.
-Zostaniesz uznany lub sam do tego dojdziesz. Nie mogę
powiedzieć.
-To powiedz przynajmniej czy mam dużo rodzeństwa na obozie! –
Serce waliło mi jak nigdy dotąd.
-To… - Anvik westchnął ciężko – Nie, nie masz wiele
rodzeństwa praktycznie…
Dalej go nie słuchałem, zacząłem krążyć po domku. Ilu jest
bogów, którzy na obozie nie mają wielu dzieci… Dionek, hah… chyba bym się
załamał, wykluczam to. Nemezis… nie, Nemezis do mnie nie pasuje, chociaż jej
dzieci mają ciemne włosy, ale nie widzę siebie jako syna tej bogini. Hekate? Coś
się na nią uparłem, ale Anvik raczej wtedy powiedziałby mi, że jest moim
bratem, nie? Iris? No co ja mam z tą Iris? Z resztą nie byłoby chyba tak źle,
ale bycie synem bogini tęczy, chyba pękł bym ze śmiechu i schował się
najgłębszej jaskini na świecie! Kto jeszcze? Afrodyta? Nie, ona ma sporo
dzieci. Z resztą syn Afrodyty, ma niezbyt ciekawe życie.
-Dzięki Anvik! – Rzuciłem szybko i wybiegłem z domku. Nie słyszałem
niestety tego, że chłopak mnie woła.
(PERCY)
Całe to spotkanie obozowiczów, niemiłosiernie się dłużyło i
w głębi duszy cieszyłem się, że Nico nie musiał tego wszystkiego słuchać. Z
drugiej zaś strony, on był w tej jaskini dłużej niż ja, mógł coś powiedzieć,
skoro Sun czuł się źle i nie mógł przyjść. No cóż…
Po spotkaniu chciałem się udać natychmiast do Nica, ale
zanim doszedłem do trzynastki zaczepił mnie Steve, rzadko rozmawialiśmy,
dlatego też lekko zaskoczył mnie. Chłopak swoją drogą ostatnio stał się
bardziej znośny, mówił normalnie, a nie tak jakby poplątał mu się język,
oczywiście tonu swojego ciągle nie zmienił, więc mówił tak jakby zaraz miał
cytować jakiś patriotyczny wiersz, ale mogłem z nim jeszcze jako tako wytrzymać…
A! No i przestał być taki sztywny,
doprawdy ciekaw jestem co takiego się stało, że Scott zmienił się aż tak
bardzo.
-Hej, Perseuszu – przywitał się. Wzdrygnąłem się jak zwykle
na dźwięk swojego pełnego imienia, prawdę mówiąc go nie cierpiałem.
-Cześć Steven – podałem mu dłoń – Chcesz czegoś? Jestem
trochę zajęty, nie mówiąc o tym, że jest trochę zimno.
Chłopak wziął głęboki oddech.
-No ja właśnie obawiam się, że w sprawie twojego zajęcia.
Możemy pójść gdzieś dalej?
Wzruszyłem ramionami, chociaż bardzo chciałem być już w
trzynastce przy Nico.
Oddaliliśmy się od pawilonu jadalnego gdzie przeprowadzana
była jeszcze przed chwilą narada (swoją drogą wypadła koszmarnie, zdecydowana
większość herosów, uparcie twierdziła, iż nie powodu przejmować się Pasitheą) i
dopiero wtedy Steve powiedział, a właściwie wyrzucił z siebie prosto z mostu:
-Potrafię uzdrowić Nica.
Zamurowało mnie. Znaczy okej, jeśli chłopak robi sobie
żarty, to wyjątkowo nie śmieszne.
-Co? – Tylko tyle udało mi się wydusić.
Steven wziął głęboki oddech i wyciągnął z kieszeni papierosa
i zapalił… nie pytałem skąd, ale wiedziałem, że chłopak gdy bardzo się
zdenerwuje pali, to mi dało podstawę to wierzenia, że jednak Scott potrafi coś
zrobić ze ślepotą Nica.
-Ale to nie takie proste – powiedział z papierosem w ustach,
gdyż było stanowczo za zimno by cały czas trzymać go nieokrytymi dłońmi –
Znaczy, na bogów, jest proste!
-Więc dlaczego mówisz mi o tym teraz?! – Czułem jak jakieś
fale zaczynają mi buczeć w mózgu.
Chłopak wyjął z ust papierosa i spojrzał w górę jakby pytał
się o coś bogów.
-To jednak nie jest aż takie proste – westchnął. Poważnie
przestaję go ogarniać! – Posłuchaj mnie Perseuszu…
-Percy jestem! – Ryknąłem, zupełnie bez potrzeby, ale byłem
zdenerwowany.
Chłopak przeprosił, ale po jego tonie wywnioskowałem, że
jednak faktycznie on bardzo nie lubi skrótów imion… dziwne to trochę, ale to
nie ma teraz absolutnie żadnego znaczenia!
-Tak… - mruknął Steve – Słuchaj… Percy, co jeśli
powiedziałbym, że posiadam umiejętności wykraczające umiejętnościom mojego
rodzeństwa?
-Jakie umiejętności?
-Nie mogę się nimi chwalić, wola mojego ojca – powiedział to
ze smutkiem w głosie. Zrobił pauzę, żeby jeszcze raz zaciągnąć się papierosem i
kontynuował po dobrej chwili – Ale powiedzmy też, że mój ojciec dał mi dar,
mający jakby… zadośćuczynić mi tej mocy.
Zmarszczyłem czoło. Jaką umiejętność niby może posiadać
zwykły dzieciak Apolla? Znaczy dobra, nie mówię, że dzieci Apolla nie mają prawa
mieć jakiejś specjalnej umiejętności, ale z reguły oni po prostu ładnie
śpiewają i grają na instrumentach, a także leczą, no i jeszcze niektórzy mają
dar przepowiadania… może o to chodziło? Tak to w sumie miałoby sens.
-Tak więc? – Chciałem, żeby Steve wreszcie przeszedł do
konkretów.
-Potrafię uzdrowić każdego – powiedział lekko przyciszonym
głosem – z każdej choroby czy rany.
Otworzyłem szeroko usta. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości,
w końcu… on jest synem Apolla, a ja synem Posejdona, chyba powinienem mieć też
odrobinę lepsze moce! Dobra, koniec z zazdrością… jeśli on potrafi uzdrowić
wszystkich i ze wszystkiego…
-Steven, więc chodź ze mną, do Nica! – Warknąłem i chciałem
go złapać za rękę i pociągnąć do trzynastki, ale chłopak zabrał szybko dłoń i
pokręcił głową.
-Ale to nie jest TA moc – powiedział – to tylko zrekompensowanie
mojej wrodzonej umiejętności.
-No i? – Warknąłem.
-No i mogę jej użyć tylko raz – odpowiedział po chwili.
Opadły mi ręce. Że jak? Kurde, przecież jest pilna sprawa,
on może uzdrowić Nica i jeszcze się waha?! Co z nim jest nie tak?
-Odbiło ci? – Warknąłem. Moje serce groziło, że zaraz eksploduje
– Mój chłopak nic nie widzi! A ty się jeszcze wahasz czy go uzdrowić?! Steven
do jasnej cholery, pomóż mu, a nie moralność się w tobie odzywa!
-Posłuchaj… Percy, ten dar może uratować komuś życie, twój
chłopak nie kona!
Zmrużyłem oczy.
-Więc po co mi o tym powiedziałeś? – Warknąłem – Żeby dać mi
nadzieję, a później ot tak ją sobie zabrać? Steven myśl!
-Myślę, właśnie dlatego ci o tym powiedziałem – chłopak ponownie
zaciągnął się papierosem, a dłonie mu drżały i podejrzewałem, że wcale nie z
zimna – Posłuchaj, chcę pomóc i chcę, żeby wiedział, że pomogę. Tylko teraz jak
o tym pomyślałem…
-Było wcześniej pomyśleć – słowo daję byłem wściekły – Więc jak
będziesz się wahał czy pomożesz?
Chłopak opuścił głowę i wypuścił z dłoni papierosa, dla mnie
to była jasna odpowiedź. Chciałem mu coś jeszcze powiedzieć, ale odpuściłem
sobie, uważając iż byłoby to z mojej strony zbyt chamskie. Udałem się prosto do
trzynastki, chociaż również zastanawiałem się nad tym czy powinienem jednak tam
iść w takim stanie, ale nim się zorientowałem stałem już przed trzynastką i
pukałem do drzwi.
-Otwarte – dobiegł mnie głos Nica.
Wziąłem głęboki oddech i z lekkim wahaniem otworzyłem drzwi
i wszedłem do środka. Zdjąłem kurtkę, czapkę i buty, po czym wszedłem do
salonu. Nico leżał na kanapie i bawił się czymś co z początku przypominało
zwykłą metalową kulkę, ale kiedy syn Hadesa położył ją na otwartej dłoni z góry
kuli wystrzelił niewielki… wiatrak? No tak czy siak formowała się w mini model helikoptera
i byłem praktycznie w stu procentach pewien, że to prezent od Leo.
-Cześć Percy – w głosie Nico przeplatało się znudzenie – I jak
było?
-W porządku – skłamałem i usiadłem przy jego stopach – Skąd to
masz?
Nico zacisnął pięść na helikopterze.
-Dostałem kilka lat temu od Leo – odpowiedział – Pamiętasz?
Składał go zanim nie wyruszyliśmy na pierwszą misję, która miała jako taki związek
z Pasitheą, po wszystkim go trochę udoskonalił i mi go podarował. Dzisiaj to
znalazłem.
Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem gładzić syna Hadesa po
kolanie, uśmiechnął się do mnie sztucznie, ale nie przestawałem.
Nie chciałem mówić mu o tym co powiedział mi Scott, a było
to obecnie jedyna rzecz o której myślałem, dlatego też milczeliśmy, Nico raz po
raz wypuszczał z rąk helikopter, lecz on za każdym wracał w jego otwartą dłoń.
-Nico, rano narzekałeś, że szumi ci w uszach, przeszło już?
Chłopak pokręcił przecząco głową.
-I właśnie to mi się nie podoba – powiedział po chwili ciszy
– Przez jakiś czas myślałem, że po prostu Sun gdzieś się kręci w okolicy, no
ale ile można?
Westchnąłem ciężko.
-Może się gdzieś przejdziemy? – Spytałem pragnąc zmienić
temat.
-Nie mam nastroju, Percy – odpowiedział bezbarwnie.
-Dawno gdzieś nie wychodziłeś – stwierdziłem.
-Wczoraj – zauważył Nico.
-To i tak mało – ciągnąłem.
Nico umilkł, wyraźnie dzisiaj nie miał humoru, a ja wręcz na
siłę w sumie próbowałem poprawić mu humor. Nie powinienem.
-Przepraszam – powiedziałem szczerze.
Nico zrobił zdziwioną minę i „popatrzył” na mnie.
-Nie masz za co, Percy - stwierdził.
Pokręciłem głową i westchnąłem ciężko. Byłem na siebie
wściekły. Mogłem jednak naciskać na Scotta, mam teraz jak to się mówi? Kaca
moralnego…
Nie miałem sił patrzeć teraz na Nica, jeśli mogłem
zadecydować, że wszystko wróci do normy, pocałowałem go w czoło i rzucając
krótkie „cześć, słońce” wyszedłem z domku.
Udałem się prosto do domku Apolla.
Zapukałem do drzwi domku siódmego, nikt nie otwierał.
Zajrzałem przez okno i nikogo nie widziałem, ale mimo to coś mi mówiło, że ktoś
na sto jest w środku, dlatego chamsko nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Było pusto… z jednym, a raczej dwoma… małymi wyjątkami. Na
łóżku (oddalonym na tyle od okna, że nie byłem w stanie tego widzieć) siedział
Steve, a obok niego Travis. Słuchali muzyki z jednej pary słuchawek, a Steve
pokazywał synowi Hermesa jakieś zapiski w zeszycie… no dobra, nie byłoby w tym
nic… absolutnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że trzymali się za dłonie, a
kiedy Steven zamknął zeszyt pocałowali się.
Um… szczerze to poczułem się jak intruz, bo doskonale wiem
jak to jest kiedy człowiek potrzebuje chwili prywatności a ktoś mu w tym
przerywa, ale nie potrafiłem się wycofać. Ale zamiast się wycofać jak przystało
na zdrową osobę, ja próbowałem oswoić się z tym faktem… że Steve i Travis? Co?
Nie…
No i oczywiście mnie zauważyli, Travis wręcz podskoczył i
zerwał się równe nogi, zaś Steve ukrył zażenowany twarz w dłoniach, dosłownie
po minucie Hood pożegnał się i wybiegł na zbity kark z domku. Scott obrzucił
mnie tak nienawistnym spojrzeniem, że w pierwszej chwil bym go mógł nie poznać.
-O co chodzi? – Spytał jednakże łagodnym tonem.
Co jak co ale Scott mnie zadziwia. Mógł być wściekły nie na
żarty, ale nigdy nie wyzywał, nigdy nie podnosił głosu bardziej niż to
naturalne.
-Chodzi o to o czym rozmawialiśmy po spotkaniu –
powiedziałem.
Steve westchnął ciężko, odłożył odtwarzacz muzyki, po czym
wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu, parokrotnie sięgał do kieszeni aby
wyciągnąć papierosa ale coś go powstrzymywało.
-Will nie żyje – powiedział ponuro – prawdopodobnie gdyby
dotarł do obozu jakimś cudem mógłbym go uratować.
-Co to ma do rzeczy? – Spytałem. Może nie przemyślałem
zbytnio tego pytania.
Steve westchnął ciężko.
-Sam twierdzisz, że jest wojna – powiedział – Wszystko się
zmienia… miłość, ludzie, cywilizacja… ale jedno pozostaje bez zmienne… Wojna,
bo ona nigdy się nie zmienia. Będą ranni, będą ofiary. A co jeśli ty będziesz
umierający, a ja już nie będę w stanie ci pomóc, gdyż wcześniej uratowałem
Nica?
Zacisnąłem dłonie w pięści, w tym momencie nie docierały do
mnie żadne argumenty.
-Posłuchaj mnie, Steve – warknąłem – Jesteś z Travisem, tak?
Spoko… A gdyby jemu coś się stało? Gdyby on oślepł? Wahałbyś się czy go
uzdrowić?
Steve wydął wargi, jestem przekonany, po prostu widziałem w
jego oczach, że nie wahałby się. Z resztą to jest naturalne.
-Właśnie – warknąłem – Więc błagam cię, do jasnej cholery,
Scott, błagam pomóż Nico. Wszystkie konsekwencje z tego wynikające wezmę na
siebie.
-Wszystkie?
-Tak, cholera, przysięgam na Styks, że wszystkie
konsekwencje tej decyzji biorę na siebie!
Nie powinienem był tego mówić… Ale to jedyny sposób by
przekonać Steve, zgodził się w końcu, powiedział, że powinienem przekazać tą
wiadomość Nico, po czym pójść do kliniki.
Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo byłem szczęśliwy, gdy
wchodziłem do domku trzynastego.
(JACK)
-Tak cholera jasna, niech mnie pan tam zawiezie – warknąłem.
Taksówkarz, facet mocno po trzydziestce z wąsem na pół gęby,
gapił się na mnie jakbym uciekł ze szpitala psychiatrycznego.
-Ale proszę… - zmierzył mnie od góry do dołu – Pana, tam zamknięte
od dawna i ponoć duchy straszą – ostatnie powiedział przyciszonym i cholernie
wkurzającym tonem.
Przewróciłem oczami, już chyba od dobrych pięciu minut
próbowałem przemówić temu facetowi do rozsądku.
-Słuchaj pan – warknąłem – niech pan mnie tam do jasnej
cholery podwiezie, nie potrzebuję, żeby pan mnie przy okazję za rączkę
prowadził.
W końcu facet się zgodził, włączył to swoje ustrojstwo i
ruszyliśmy w drogę. Chciałem aby zawiózł mnie do takiej starej fabryki jakiś
elektrycznych badziewi, co to zamknęli ją w niewyjaśnionych okolicznościach, a
jak się moja grupa dowiedziała, miały w tym swój udział Larwy, takie rzymskie
złe duchy. Wyniosły się one, ale oczywiście debilni śmiertelnicy byli święcie
przekonani, że tam straszy, a tak naprawdę, moja grupa wybudowała w piwnicach
fabryki tunelu ewakuacyjnego.
Bo musiałem tam wrócić. Te kilka wspomnień które mnie naszły
w trakcie tych kilku zaklęć tego pierdolonego dzieciaka Hekate, sprawiły, że
zrozumiałem czemu John tak bardzo chce zniszczyć Obóz herosów czy Obóz Jupiter.
Oczywiście pokazanie się w SPO w koszulce CHB, nie było najlepszym pomysłem,
ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
Po długim, długim czasie, bo zdawało mi się, że taksówkarz
specjalnie jedzie tak wolno, dojechałem na miejsce, zapłaciłem tym co zdążyłem
jeszcze ukraść, po czym wysiadłem z samochodu. Poprawiłem plecak i czapkę, i z
pewnym wahaniem podszedłem do fabryki.
Cała była zabudowana, na brązowawej bramie był napis „NIE
WCHODZIĆ, TEREN NIEBEZPIECZNY”, pokazałem tabliczce środkowy palec i pchnąłem
bramę.
Oczywiście sama fabryka była bardziej chroniona niż jakaś
stara, brązowa brama. Było hasło, bardzo skomplikowana ja cię kręcę: „123 – 321
– 333” łał, brawa dla geniuszu tego który to wymyślił. „Wrota” fabryki
otworzyły się z potwornym skrzypnięciem, który chyba w Londynie usłyszeli, ale wszedłem do środka i prawie od razu zakrztusiłem się kurzem.
„Wrota” się za mną zamknęły, ale wiedziałem, że akurat z tym
nie będzie problemu. Tylko cholera było ciemno jak w dupie. Wyjąłem z plecaka
latarkę i oczywiście świeciła jakby chciała, ale kuźwa nie mogła! Cholera
jeszcze zapomniałem baterii.
Wiatr na zewnątrz wydawał cudaczne odgłosy, ale ja akurat
jestem cholernie odważną osobą i gwizdałem na jego gwizdanie na zewnątrz.
Trochę mi to zajęło, ale wkrótce znalazłem to czego szukałem, niewielki drzwi z
napisem „Korytarz ewakuacyjny”. Drzwi były zamknięte, ale wtedy zdjąłem wisiorek
z szyi (taki wisiorek z jednym zębem krokodyla czy innego stworzenia) i
przyłożyłem do klamki. Zaświeciło się nad drzwiami zielone światło i spokojnie
mogłem wejść do „korytarza ewakuacyjnego”. Tylko gdy chciałem zrobić krok, coś
chwyciło mnie za ramię i cholera słowo daję, że prawie zszedłem na zawał.
Odwróciłem się szybko i mechanicznie uderzyłem to coś latarką.
Przede mną stały jakieś dwie kobiety o nieproporcjonalnych
kształtach, chude jak patyki, wysokie, z wielkimi głowami i długimi językami
(na tyle długimi, że nie mieściły im się w gębach), szczerzyły do mnie swoje
długie i ostre kły. Oczy zaś miały małe i całe czerwone.
-Heeeros – zaśmiała się ochrypłym głosem jedna.
-I to chłopak – zaśmiała się druga.
-Jak słodko – powiedziała pierwsza ale zupełnie innym głosem
– Zabawimy się siostro.
-O! Tak! – druga wybuchnęła gorzkim śmiechem.
Nie poważnie wiedziałem, że to nie jest czas do zwierzeń,
ale wyciągnąłem miecz i przymocowałem szybkim ruchem latarkę do ramienia po czym
powiedziałem drwiąco:
-Sorry dziewczyny, wolę chłopców!
I rzuciłem się ze śmiechem na pierwszą.
Szybko minął tym potworom pierwszy szok i chwyciła mnie w
obronie za miecz, głupia tylko nie pomyślała, że jak złapie w ten sposób broń
to się zrani. Zasyczała i odskoczyła ode mnie, zaczęła lizać swoim długim
jęzorem dłoń, ale ta rozsypywała jej się powoli w pył.
-Przyjemnie nie? Nawet pedzie potrafią się zabawić z takimi
pięknymi dziewczynkami, prawda? Prawda?! – Powtórzyłem i pchnąłem ją mieczem w
pierś, zmieniając całkowicie w pył.
Nie wiem czemu mnie to tak bawiło z każdym kolejnym ciosem
zadanym tej drugiej śmiałem się i w końcu gdy został i z niej tylko pył o
zapachu siarki, prawie zwijałem się ze śmiechu.
-I co?! I co?! Było warto zadzierać z Jack’em Justynianem
Walkerem?! Zdychajcie potwory! – Zaśmiałem się ponownie i tak śmiałem się chyba
dobre dziesięć minut a mój głos i śmiech rozbrzmiewał echem po całej fabryce.
Swoją drogą… Ej! Ja pamiętam swoje pełne imię! Znowu
ogarnęła mnie fala śmiechu, tylko czemu do jasnej cholery moje drugie imię musi
znaczyć „sprawiedliwy”, moja matka była święcie przekonana, że będę kiedyś
czynił sprawiedliwe rzeczy… pewnie się teraz w grobie przewraca… o ile nie
żyje. Dobra pieprzę to.
***
Okej, więc proszę oto rozdział, pisany bardzo, bardzo długo xD Ale 50 więc wyszedł nieco dłuższy, może nie jest wielce ciekawy i w ogóle (tak btw. przepraszam, że ostatnio tak mało Percico i Leo ;w; ), ale się starałam, tylko, że nie mam wiele czasu na korektę, więc istnieje prawdopodobieństwo, że znajdziecie jakąś literówkę czy niezrozumiały skrót myślowy także proszę o wybaczenie.
Kolejny rozdział. Cóż pojawi się najprawdopodobniej w piątek lub w czwartek, ale jeśli będzie więcej komentarzy niż zwykle to może pojawić się wcześniej ^^
Pozdrawiam wszystkich!
:/ Larwy.. Nie lubie Larwów... No ja słyszałam tylko o Larach i Lemóracg. Tak bardzo zacofane dziecko Hadesa... Gdzie Leo? Ja chcem Leo! xD Rozdział super tylko.. Mam nadzieje że Jack bardzo pocierpi. Suma sumarum złamał przysięge na Styks..
OdpowiedzUsuńA to jeszcze są Larwy (ja mundra ;w; ) xD Leo ostatnio ma doła i nie mogę się w niego wczuć, dlatego go mało xD
UsuńI Jack... pocierpi, pocierpi, złamał tę głupią przepowiednię także... no, na pewno będzie się coś za nim ciągnąć xD
Nie lubie Larwów. To są złe duże pendraki. To ZUO. Mój biedny Leo! Poznęcaj się nad nim lubie to. ;) Przykro mi że nie ma rozdzialiku.. D: Trzeba było trzymać język za zębami.. Będzie żałował. A propos to bym się bardziej zdziwiła jakbyś umieściła tam pare hetero... xD
UsuńA wiesz, że będzie para hetero? (tak jakby, ale chłop z babą, no to hetero można powiedzieć xD) Ale bez spoilerów xD
UsuńI Larwy to zuo, szczególnie jak są duchami ;w; Ale pendraki takie to jeszcze gorsze ;w;
Zaskoczyłaś mnie! Nie spodziewałam się tego po tobie! xD Nie nawidze spojlerów. Nope! Nie ma larwów!
UsuńJustynian? Serio? Ty to masz pomysły. XD
OdpowiedzUsuńTravis i Scott? Niezłe. XDDD
O tak! Uzdrów Nico. ;D
I właśnie polubiłam nową postać. Tylko ja zabiłaś. :))) Wiesz o kogo chodzi. :***
Tak sobie pomyslałam, czy nie napisac kolejnego opka. Kontynuacja Krwi Olimpu. XDDD Co o tym myslisz? Ale dodałabym dopiero kilka dni po premierze. :))))
I właśnie ściągnęłam sobie BoO po angielsku. Będę musiała tak czytać, bo nie wytrzymam. :****
Taki nagły pomysł na drugie imię dla Jack'a (wbrew pozorom bardzo pasuje ;w; )
UsuńA za Travisem i Scottem kryje się w ogóle osobna historia, związana z taką jedną grą ;w; xD
Ja muszę zabijać postacie które człowiek jakoś polubił tak już mam XD
A ja jestem za tym pomysłem ^^', tylko wtedy bym musiała zacząć czytać po przeczytaniu BoO (ja mam zamówione, ale wyślą dopiero w premierę [raczej] więc będę czekać dodatkowo jakieś dwa, trzy dni ;w; ).
Zazdroszczę ^^ gdyby mój angielski nie był umiarkowany, to też bym tak zrobiła xD
Ja dziś zaczynam czytać. Pewnie do premiery przeczytam najwyżej połowę, bo też nie znam angielskiego perfekt. A opowiadanie będę pisała chyba na tym samym blogu. Po prostu będę miała 2 opka. XDDD Ale dodam 1 rozdział właśnie kilka dni po premierze. XDDD Może nawet tydzień, ale pisać zacznę wcześniej. :)))
UsuńYay *-* To będę czytać, tylko sama najpierw skończę BoO, znaczy po prostu skończę czytać, tylko nie wiem ile to mi zajmie, bo z tego co widzę BoO jest krótsze od chociażby HoH, ale szkoła i te sprawy... chociaż znając życie, jak BoO wpadnie mi w łapki to rzucę wszystko na czytanie ;w;
UsuńNo ja też, ale muszę jeszcze przeczytać Odyseję. :((( Ale postaram się czytać nawet do północy. XDDD Mój ebook w angielskim języku ma 928 stron, ale tak wielkie litery, że masakra. Jak przeczytam do premiery tą połowę, to resztę doczytam może w dwa lub trzy dni, a rozdział dodam jeszcze kilka dni później. Niektórzy przecież czytają wolniej. :)))
UsuńNa przykład ja ;w; XDD
UsuńA Odyseja jest akurat fajna ^^ (no przynajmniej dla mnie, ale chyba wolałabym czytać BoO XD).
Ja to wszystkie części PJ mam na ebook'u... no i fajnie, tylko gorzej z tym, że miałam tak, że co mniej więcej pięć stron powtarzało się około pół strony tekstu i dopiero gdy trzy razy było te kilkanaście zdań powtórzone, można było czytać dalej... to dopiero była masakra ;w; XD (i z czcionką mam tak, że Syn Neptuna ma tysiąc coś stron ;w; XD)
Też tak miałam. Masakra, oszaleć można. XDDD Też wolę czytać BoO, ale zapisałam się na konkurs. :)))
UsuńNawet nieźle idzie mi to czytanie BoO. Już zaczynam 3 rozdział. :***
Victoria tez idziesz na ten konkurs z Polaka o Odysei i tych dwóch innych ksiazkach?
UsuńNom. '' Bransoletkę'' przeczytałam już i bardzo mi się spodobała. XDDD I jest jeszcze ''Mały książę'' co nie? Też uwielbiam tą książkę. :))))
UsuńTy też idziesz?
Jack najlepszy tekst ever "Sory dziewdzyny, ja wolę chłopców" hahahahahahah genialne!!!!
OdpowiedzUsuńNico nareszcie zobaczy kolory jej!!!!!
Naturalnie czekam na next. :)
Z.B córka Hadesa
No i przy okazji spojrzał prawdzie w oczy i przyznał się do bycia gejem XD
UsuńYeah, swoją drogą to straszne zapomnieć kolorów ;w;
Miło że nareszcie to przyznał. ;)
UsuńZ.B córka Hadesa
Perspektywa Jack'a rozwaliła mnie XD
OdpowiedzUsuńOn może? Uzdrowić? Nico? :o
Coś mi tu nie pasuje...
Czekam na kolejny rozdział! XD
Tak szczególnie, że teraz jak spojrzałam na nią bardziej trzeźwym okiem do miała od cholery [perspektywa] błędów XDD
UsuńNo, zobaczymy jak to będzie z tym uzdrowieniem :'D
Dzięki za opinię ^^