piątek, 17 października 2014

ROZDZIAŁ 51

51. Tajemniczy facet na obozie 

(NICO)


Ja… widzę! Bogowie! Ja znowu widzę!

Nawet nie pamiętam kiedy tak bardzo się z czegoś cieszyłem, śmiałem się… naprawdę ze szczęścia się śmiałem! Bogowie, co ze mną jest nie tak, dzisiaj?
I pomyśleć, że z początku nie chciałem uwierzyć Percy’emu w to co powiedział mu Scott. A okazało się to prawdą! Niestety nie byłem w stanie podziękować synowi Apolla, gdyż odszedł kiedy tylko odkleiłem się od Percy’ego. Ale będę miał jeszcze okazję mu podziękować, o ile mi humor nie wysiądzie, a nie wyobrażam sobie, żeby cokolwiek mogłoby go teraz zepsuć.

I… prawdę powiedziawszy nigdy nie cieszyłem się tak na widok śniegu, oczywiście nikomu o tym nie powiedziałem i teraz jak tak stałem na ganku przy domku trzecim, a obok mnie stał Percy i nie spuszczał mnie z oczu, po prostu się śmiałem w duchu na widok tego wszystkiego. W swoim długim już życiu nie wyobrażałem sobie nigdy, że będę jeszcze cieszył się na widok zwykłego śniegu i w ogóle… łał, ja jednak umiem się z czegoś cieszyć! Jestem idiotą… Ale raz mogę sobie pozwolić.

Szkoda tylko, że Percy nie chciał powiedzieć skąd Scott potrafił mnie uzdrowić, powiedział coś tylko o tym, że dzieci Apolla są dziwne i na tym temat się urwał, pomimo tego, że naciskałem. Chciałem jeszcze pójść do Leo, ale jego z kolei gdzieś wcięło, więc pewnie siedzi w swojej pracowni i nie chciałem mu specjalnie zawracać głowy.
-Kocham cię, wiesz? – Spytałem nagle.
Percy popatrzył na mnie jakby go wmurowało, po czym spojrzał mi prosto w oczy, wyglądał na zaskoczonego.
-O co chodzi? – Zmarszczyłem czoło.
Percy zaśmiał się pod nosem i objął mnie ramieniem.
-Bardzo dawno tego nie mówiłeś – odpowiedział – Ale ja ciebie też.
Przygładziłem sobie włosy, serce biło mi niemiłosiernie szybko. Po jakimś czasie postanowiliśmy się przejść po obozie.
-W ogóle nie czuje się tej zbliżającej wojny, nie? – Spytał mnie Percy.
Pokiwałem głową, ale przyglądałem się wszystkiemu tak jakby widział to po raz pierwszy… poniekąd tak właśnie się czułem.
-Ale powinniśmy się już do niej przygotowywać – odpowiedziałem – Ta bogini daje nam… chyba szanse, to dziwne.
-Albo robi to nieświadomie – Percy nagle zmarkotniał – Cholera, powinniśmy już dawno coś z tym zrobić, bariera chroniąca obóz powoli opada… a my jak te kołki zdajemy się nie zwracać na to uwagi.
Pokiwałem głową. Obok nas przebiegł Sun, zatrzymał się na chwilę aby spojrzeć na mnie (a muszę powiedzieć, że nie patrzył łagodnie, a z taką wściekłością jakby chciał mnie zamordować), po czym przywitał się z Percy’m i pobiegł dalej, ślizgając się przy okazji na śniegu. Denerwujący dzieciak…
-O co mu chodzi? – Spytałem, jednakże. Może jednak nie było to przypadkowe złowróżbne spojrzenie w moją stronę?
Percy wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Nie lubi cię – odpowiedział i zaśmiał się cicho.
Przewróciłem oczami, nie bardzo przeszkadzał mi fakt, że jakiś dzieciak za mną nie przepada, toteż poszedłem z Percy’ nieco dalej. 

Zatrzymaliśmy się jednakże przy domku Apolla, gdyż trwała tam właśnie jakaś cholernie głośna sprzeczka, między Octavianem a Travisem i Scottem.
-Wiem, że to jest mój brat! – Warknął Travis, wyraźnie był znudzony trwającą „dyskusją” – Ale nie jestem jego niańką.
-Jesteś… jak wy to nazywacie? – Octavian był wręcz czerwony ze wściekłości – No… dowódcą…
-Grupowym – wtrącił Scott.
Octavian machnął ze wściekłością dłonią.
-To bez znaczenia, greku! – Warknął -  Ale skoro jesteś grupowym, powinieneś raczej interesować się tym co robią twoi podkomendni!
Travis przewrócił oczami i poprawił czapkę na głowie.
-Nie. Po pierwsze on jest moim bratem, a nie podkomendnym, po drugie absolutnie nie interesuje mnie gdzie on spędza czas wolny, zastanów się!
-I wtedy właśnie zaczynam się zastanawiać jakim cudem wy grecy jeszcze istniejecie – warknął w odpowiedzi Octavian.
Scott przewrócił oczami.
-Ej, możemy już skończyć tę dyskusję? – Zaproponował – Poważnie myślę, że wszyscy mamy nieco inne rzeczy na głowie, niekoniecznie ciągłe kłótnie, co wy na to?
-A stało się coś? – Wtrącił się Percy. Trochę nie podobało mi się to, że się wtrącił.
Octavian zmierzył chłodnym wzrokiem Percy’ego, a na twarzy Scotta zagościło pewne zmieszanie, ale być może tylko mi się to wydawało.
-Nic wielkiego – zaczął ironicznym tonem Travis – po prostu mojego brata gdzieś wcięło a jego ukochany Octavian…
-Co?! – Wyrwało się Percy’emu.
Travis wybuchnął śmiechem, a Octavian zrobił taki ruch jakby chciał się rzucić na syna Hermesa, ale Scott zgromił go wzrokiem, więc skończyło się na tym, że rzymianin tylko zrobił jeden krok bliżej.
-To bez znaczenia, pretorze, nie wtrącaj się! – Octavian wydawał się naprawdę wyprowadzony z równowagi.
-Możecie mówić po kolei? – Zaproponowałem – Którego twojego brata wcięło? I gdzie go wcięło?
-Jack – odpowiedział Scott – Spakował się i gdzieś polazł. Ten tu - wskazał głową na Octaviana – nie potrafi tylko zrozumieć, że nie mamy pojęcia gdzie!
Octavian mruknął coś o niezorganizowanych grekach.
Percy zmarszczył czoło.
-Zaraz – uniósł dłoń – Spakował swoje rzeczy? I gdzieś poszedł?
Syn Posejdona wymienił ze mną spojrzenie, a Travis wzruszył ramionami.
-On jest jak kot – stwierdził po chwili – robi co chce, kiedy chce i jak chce.
-To grek – stwierdził Octavian – to normalne, że nie robi wszystkiego według określonych reguł.
-A ty już nie mów o regułach, Octavian – Percy zgromił rzymianina wzrokiem.
Octavian prychnął.
-No dobrze, więc posłucham co o regułach myślą tacy jak ty, grecy.
Scott zrobił minę pt. „Za co?”, a Travis wyraźnie powstrzymywał śmiech, ja zaś zacząłem powoli czuć się nieswojo, w końcu… to nie za bardzo jest moja sprawa, powiedziałem to Percy’emu, ale on albo nie dosłyszał albo zignorował.
-I nie wiecie gdzie jest? – Dopytywał dalej Percy.
-No przecież mówię, że nie – Travis westchnął ciężko – Ja wiem, że Jack jest całkiem przystojny, ale możecie tak przestać do niego lgnąć?
Octavian przewrócił oczami, zaś Percy wzdrygnął się z odrazą, uśmiechnąłem się w duchu… dobija mnie ten syn Posejdona. Słowo daję…
-I nie wydaje ci się to podejrzane? – Ciągnął dalej Percy.
Travis pokręcił przecząco głową.
-Z natury mało przejmuję się Jack’em – odpowiedział po chwili.
-Ej, bo serio – westchnął Scott – Możemy już skończyć o nim gadać?
Octavian i Percy przesłali synowi Apolla w tym samym momencie, to samo spojrzenie i Steve spuścił wzrok.
-Jeśli zniknął całkiem, zabrał swoje rzeczy i w ogóle to znaczy…
-Że nie umiecie siebie pilnować – przerwał Percy’emu, Octavian.
-To znaczy, że mógł przejść na stronę Pasitheai lub Bezimiennego.
Octavian spojrzał na Percy’ego pytająco, w jego oczach błyskało się coś co pierwszy raz widziałem w jego oczach… zmartwienie? Nie… chyba musiało mi się przewidzieć, ciągle jeszcze widzę jak przez mgłę…
-Kim jest „Bezimienny”? – Spytał po chwili.
Percy wzruszył ramionami.
-Wydaje mi się, że jego chłopakiem – odpowiedział niepewnie.
Octaviana zamurowało, a Steve pokręcił z zażenowaniem głową.
-Dobra słuchajcie – tym razem to Travis postanowił zakończyć rozmowę – jest zimno jak diabli, Jack gdzieś polazł… spoko to jego sprawa. Ale możemy dokończyć tę rozmowę przy innej okazji, bo zaraz zamarznę na kość.
Zgodziłem się, więc i Percy musiał to zrobić. Pożegnałem się z Travisem i Scottem, po czym zostawiliśmy wściekłego Octaviana stojącego ciągle, jakby go kto wmurował, przed domkiem Apolla.
-Poważnie myślisz, że Jack coś skombinował? – Spytałem.
-Wolę dmuchać na zimne, słońce – odpowiedział.
Spojrzałem na niego pytająco, ostatnio zaczął się tak do mnie zwracać i nie za bardzo wiedziałem, czy mam się przed tym buntować, czy co…
Pocałowałem go więc i ten pocałunek… cóż skończył się w domku trzynastym, na kanapie u mnie w salonie.

(JACK)




Bogowie! Jak ja cholera nienawidzę ciemnych jak dupa, tuneli… Nienawidzę! Po kij te ciemności?!

No ale było już odrobinę za późno na wycofanie się, latarka dawała coraz mniej światła, ale po za tymi potworami na samym początku nie spotkałem niczego wrogiego. Jak to jest, że kiedy potrzebuję treningu to nigdy nie ma komu przywalić? Koszmar…

Zapaliłem papierosa, zostały mi tylko trzy i powinienem oszczędzać, ale szczerze? Miałem to w dupie.
Z resztą wszystko miałem gdzieś. Nie obchodziło mnie czy w obozie ktoś się zastanawia gdzie się podziałem, nie obchodziło mnie to, że mogą uważać iż planuję się dołączyć do Pasitheai, nie obchodzi mnie nawet to co myśli o tym ten pieprzony rzymian… byłem po prostu szczęśliwy! Dlaczego? Szczerze nawet ja nie wiem… po prostu! Gwizdałem na obóz. Bogowie se mogli oszaleć, mam ich gdzieś, od tego świętego Zeusa, po mojego pieprzonego ojca! W końcu nikt ich o nic nie prosił, nie?!

No to tak sobie lazłem tymi tunelami, ciekawe było w tym, że pamiętałem dokładnie gdzie mam iść… chyba powinienem podziękować Anvikowi, chociaż raz się do czegoś przydał, chociaż nie musiał mnie bardziej posiwiać, już i tak miałem dosyć tej grzywki, to teraz mam dosyć całych swoich włosów… A niech jednak szlag trafi tego Anvika!

Nie robiłem sobie przerw, nie odczuwałem takiej potrzeby, w końcu tak czy siak dojdę tam gdzie mam dojść, więc po co to dodatkowo opóźniać? Bezsensu…
No i oczywiście wysiadła mi ta latarka doszczętnie i teraz dopiero było cholera ciemno. Wzrok długo mi się do tego przyzwyczajał i dwa razy zaliczyłem glebę, cholerne stopnie… I tak po jakiś piętnastu minutach widziałem ledwo zarysy jakiś ścian czy szczurów, zanim nie naciskałem na ich ogony. Głupie stworzenia… W ogóle z natury nie lubię zwierząt. Głupie są, ot co!


No i w końcu, dotarłem. Drabina, prawie jej nie zauważyłem, na szczęście spojrzałem w prawo… o ile ci kolesie z SPO, nic nie pozmieniali to prowadzi prosto do zbrojowni… powinna być teraz późna, po czym gdy tam wejdę, trzeba będzie skierować się do kuchni, tam w spiżarni jest pod skrzynkami przejście, prowadzące do gabinetu dowódcy, jeśli mam szczęście spotkam się z Johnem. Dobra bez świrowania, bo zachowuję się jak jakieś pieprzone Ateniątko. Nienawidzę dzieci Ateny, tak przy okazji… za dużo kombinują i to jest fakt! Właściwie to przepadam tylko za dziećmi Aresa, Nemezis i Hefajstosa (ale ani słowa Valdezowi, bo się jeszcze zacznie puszyć, sukinkot).
Wszedłem do tej zbrojowni, fakt była pusta. Oczywiście zatrzymałem się tam, żeby pooglądać sobie te bronie… było kilkanaście nowych, nawet jedna strzelba, zastanowiłem się czy przypadkiem jej nie zwędzić, ale doszedłem do wniosku, że będzie to odrobinę za ciężkie i łatwiej mnie będzie można zauważyć… Pff… i tak mają zerowe szanse, żeby mnie złapać, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Zostawiłem więc bronie i poszedłem w stronę kuchni, przy okazji omijając tych rudych bliźniaków, co to miałem nieprzyjemność ich poznać kiedy przyszedłem tu z tymi kretynami z obozu. W kuchni, przydział mieli zazwyczaj ci co to przez całe dwa tygodnie nie byli w terenie, czyli najczęściej dzieciak Wenus lub Afrodyty i było tak tym razem. Jakaś przepiękna dziewczyna, stała przy garach i czesała włosy, jakby w ogóle nie widziała tego, że z patelni już się dymi. Niestety usłyszała mnie, gdyż wpadłem (przeklinam te sznurówki w butach) na szafkę, pewnie zaczęłaby wrzeszczeć, gdyż oczy już miała jak spodki, gdybym, szybko do niej nie podbiegł i nie zakrył jej ust dłonią.

Piękna jest ta dziewczyna, to fakt.

Brązowe włosy układały jej się w loki, oczy miała duże (znaczy się nie z przerażenia) i tęczowe, a pod dłonią wyczuwałem, delikatne, duże usta. Ubrana była w zielony top z jakąś postacią z jakieś tam kreskówki, oraz długie, lekko postrzępione jeansy, na nogach miała buty które równie dobrze wyglądały by w terenie jak i na pokazie mody.

-Ciii… - powiedziałem i odłożyłem dłoń z jej ust. Musiałem zdać się na swój spryt, którego oczywiście również mi nie brakowało – Muszę być incognito.
Dziewczyna popatrzyła na mnie jak na wariata.
-Kim jesteś? – Spytała.
Była nowa. Moje szczęście.
-Ja? Nazywam się James… James Patterson – miałem kiedyś przyjaciela o tym imieniu, więc można powiedzieć, że niezbyt musiałem zmyślać – A ty?
-Aloise – odpowiedziała, ale ciągle wyglądała na przestraszoną – Co tu robisz? Wszyscy są teraz w terenie, oprócz dowódcy!
Przyłożyłem palec do ust. Cholera jak ja nienawidzę być miły.
-Tak – zacząłem – ale wiesz, kochana, Gordon wysłał mnie abym coś dostarczył Joh… Bezimiennemu.
-Dowódcy! – Poprawiła mnie przerażonym głosem – A co?
-No i właśnie tutaj, kotku, zaczyna się problem – starałem się brzmieć jak najbardziej… męsko. Świetnie mi to wychodzi, jak wyobrażę sobie, że stoję przed chłopakiem, a nie biuściastą laską – Nikt nie może mnie zauważyć.
Dziewczyna zdziwiła się, uchyliła lekko te swoje różowe usta.
-Ale ja cię widzę.
Serio? Nie ma to jak trafić na blondynkę.
„Ja cię widzę”? Kurwa, chyba od tego masz oczy, kobieto!
-Wiem, skarbie – westchnąłem ciężko i oparłem się o blat – Posłuchaj, wywalą mnie na zbity ryj do obozu, jeśli dowiedzą się, że mnie zauważyłaś.
Dziewczyna pisnęła przerażona i położyła dłonie na ustach.
-Ale ja nie chciałam! O bogowie! Co teraz pocznę? Jak ciebie wywalą… to będzie moja wina! Ojej… - w oczach dziewczyny wezbrały się łzy.
Przewróciłem oczami, ale na szczęście laska tego nie zauważyła.
-Ależ kotku, nikt się przecież o tym nie dowie, że mnie widziałaś. Prawda? Nikomu, skarbie nie powiesz?
Dziewczyna przełknęła łzy i pokiwała głową, pocałowała mnie w policzek (aż musiałem się powstrzymać, aby się nie wzdrygnąć) i w końcu mogłem ruszyć z kopyta.

Na Hermesa, nienawidzę takich głupich jak but kobiet! Jak siebie kocham, nienawidzę!

No i szybko trafiłem tam gdzie znajduje się wejście (nie główne, ale takie ja wiem? Tajne?) do gabinetu. To była zwyczajna krata w podłodze, ale widać było najważniejszą część tego pomieszczenia, biurko… Kiedy ja rządziłem, było zawalone tym co poprzedni dowódca zostawił w ostatnim dniu swojego dowodzenia. Czemu? Nigdy nie korzystałem z żadnych akt, nie grzebałem w przepisach i w ogóle. Ta… Poprzednim dowódcą był rzymianin, o ile teraz mnie pamięć nie myli, był od Fortuny, ale mogę się mylić.


Nieważne…


No teraz, siedział za tym biurkiem John, przeglądał jakieś papierzyska, raz po raz coś zapisywał. Po chwili zauważyłem również, że w kącie gabinetu siedzi Skakanka, była blada jak trup i coś mówiła, więc pochyliłem się lekko by usłyszeć o co się rozchodzi.
-… Nie wiem czy atak na obóz w tej sytuacji…
-Mówiłem ci już – John uderzył papierzyskami o biurko – ja tutaj dowodzę. Mówię, że mamy trzy dni na przygotowanie się do walki to mamy trzy dni do przygotowania się do walki – mówił to tak jakby umawiał się z przyjaciółką do cukierni.
Skakanka westchnęła ciężko.
-Ale w obozie jest Jack – powiedziała grobowym tonem – może i już nie jesteście razem. Może i już nie jest naszym dowódcą. Ale dla mnie jest ciągle przyjacielem, tym chłopakiem co uratował mnie przed potworami, kiedy sam ledwo dosięgał do kostek cyklopów.
John zaśmiał się oschle, w ogóle wydawał mi się to wymuszony śmiech taki typu „Taa… spierdalaj”.
-Mh… Mi nie chodzi o niego – warknął – Mi chodzi o tych zakłamanych herosów.
-Schowaj swoją dumę do jasnego Apolla! – Dziewczyna wstała – Pożałujemy tego! Odwołajmy nasze siły zbrojne!
-Nie.
-Tak! Tak, na bogów, tak Bezimienny! Odwołajmy, to się źle skończy, oni są już w trakcie wojny, rozumiesz?! Poczekajmy na jej koniec, wtedy rób co chcesz!
-Nie podnoś na mnie głosu – John westchnął ciężko – I nie. Nie odwołam ataku. Potrzebujemy amuletu i trupa tego Anvika.
Skakanka popukała się palcem w czoło, widać było, że jest wściekła.
-Więcej na tym stracimy niż zyskamy. W ogóle to wiesz co? Zachowujesz się jak Jack, od czasu gdy masz tę broszkę, zachowujesz się jak on! Co zrobisz? Też będziesz chciał wymazać sobie pamięć i udać się do obozu, jako ktoś „inny”?! Też odejdziesz?!
-Nie zachowuję się jak Jack, Skakanka opanuj się, bo dostaniesz dodatkowy przydział!
-Dawaj mi przydziałów ile wlezie! – Ryknęła. Chyba słychać ją było w całym SPO – Mogę się zapracować na śmierć! Ale na litość bogów nie atakujmy obozu!
-Sama tego jeszcze wczoraj chciałaś – zauważył John.
Skakanka wybuchnęła płaczem.
Aż mnie coś zakuło w środku, ale John ciągle przeglądał te papiery, jakby nic nie słyszał i nic nie widział.
-Ale wczoraj jeszcze mój chłopak żył! – Wybuchnęła nagle – Zabiła go ta dziewczyna, która pomaga Pasitheai! Pchamy się prosto w łapy tej bogini! Błagam cię odwołaj atak! Nie chcę więcej trupów po naszej stronie!
-Nie. Atak się odbędzie.
-Przełóż go – Skakanka mówiła już przyciszonym głosem – Po prosto go przełóż.
Teraz dopiero John podniósł wzrok znad dokumentów, spojrzał na nią i westchnął ciężko.
-Dobrze – westchnął – za tydzień. Dam tydzień, na oswojenie ci się ze stratą, ale i tak moim zdaniem nie masz co rozpaczać, wszyscy kiedyś giną. Teraz wyjdź.
To było tak wredne, że nawet ja bym w życiu czegoś takiego nie powiedział! Jak on do, kuźwy, może tak mówić?!
Ale Skakanka wyszła, nic nie mówiąc. A ja byłem tak cholernie wpieniony, że nie myśląc wiele, otworzyłem to cholerne zakratowanie i skoczyłem prosto na biurko Johna. Zaskoczył się, to fakt. Spojrzałem mu prosto w te jego zakłamane oczy i uderzyłem pięścią w szczękę, po czym póki jeszcze był lekko ogłuszony zeskoczyłem z biurka i ryknąłem na niego:
-Sukinsynu, jak możesz?! Cholera jasna, jak możesz?! Jak możesz mówić takie rzeczy dziewczynie, która traktuje cię jak brata! Sukinkot!
John potarł dłonią szczękę, ale patrzył na mnie ciągle tym samym zimnym spojrzeniem.
-Jack – skinął głową – widzimy się szybciej, niż myślałem.
-Nieplanowane spotkanie – warknąłem nieco ciszej.
John pokręcił z zażenowaniem głową i znowu zajął się dokumentami, zauważyłem również, że do bluzki ma przypiętą broszkę… co mi się w niej nie podobało? W jej krysztale widziałem… oko? Fioletowe kobiece oko, które patrzyło się prosto na mnie, ale John zdawał się nie zwracać na to uwagi…
-John – zacząłem. Jak ja cholera miałem ochotę mu przywalić – Nic nie powiesz?
-Co mam mówić? – Westchnął – Że cieszę się na twój widok? Że zaraz rozkażę cię zamknąć lub zabić? Ale miło cię widzieć.
-Ciebie również, niezmiernie bardzo miło! – Ryknąłem znowu. Szczerze mówiąc, jak trochę ochłonąłem to faktycznie… cieszyłem się z tego spotkania.
John pokiwał bez emocji głową. Jasna cholera, niech on oderwie ten wzrok od dokumentów i tak ma problemy z czytaniem!
-Po co tu przyszedłeś? Próba samobójcza? – Odezwał się w końcu.
-Przyszedłem pogadać – odparłem – pod wpływem… pewnych okoliczność wróciła mi się pamięć i teraz…
John zaśmiał się cicho.
-Miło… A o czym tak konkretnie? Zajęty jestem, wiesz.
-A o tobie. O mnie.
-Tak ten temat mi się podoba – uśmiechnął się łobuzersko.
Po czym wstał od biurka i nim zdążyłem zareagować, przygwoździł mnie do ściany i zaczął całować po szyi… Nawet nie potrafiłem go od siebie odepchnąć. Jasna cholera, a niech go kurwa szlag trafi! Przypierdolę jak przestanie!

(SUNAJ)




Dlaczego ja nie mam szczęścia? 

No to nie jest najlepszy moment na takie zastanowienia się, zważywszy na fakt, że właśnie goni mnie horda potworów, z pomocnicą Pasitheai na czele, a obok mnie jeszcze ucieka chłopak, o imieniu… Toby? 

Znalazłem go jak przechodziłem obok tej wnęki w ziemi, no i znalazłem nie tylko jego. Tak wiem, jestem kretynem, ale teraz pozwolicie, że będę tym kretynem, ale żywym kretynem.
Miałem tylko nadzieję, że zgubię tę hordę przed dotarciem do obozu, bo będzie krucho… A powiem tak, już i tak ta córka Aresa Vi dała mi dzisiaj w kość, no słowo daję, nie wiem czym jej zawiniłem. Nie lubię jej.
Swoją drogą ta horda, to wcale nie była jakaś małe liczne zgrupowanie potworów… nie miałem czasu liczyć, ale jak uciekaliśmy, to normalnie ziemia się trzęsła… nie ma co, jasna ciasna, mam jak zwykle problem.


Toby był ranny więc biegł nieco wolniej, ale starałem się odwrócić uwagę armii od niego, niestety moje strzały się skończyły a regenerowanie ich trochę im zajmowało. No ale koniec, końców wpadliśmy do obozu.

Pierwsza chwila… Chyba ich zgubiliśmy.

Druga chwila… chyba jednak nie.

A później, usłyszeliśmy alarm oraz okrzyki herosów. 

Właśnie sprowadziłem na obóz armię potworów z tą Lea’ą na czele. Zabijcie mnie.

W kilka chwil, potwory rozpierzchły się po obozie, widziałem i czułem dym oraz słyszałem krzyki i w końcu (nie wiem czemu wcześniej tego nie zrobiłem) sięgnąłem po broń i zacząłem walczyć z jakimś potworem. Wtedy podbiegł do mnie Percy.

-Gdzie byłeś?! – Ryknął i zaczął pomagać mi walczyć z potworem.
-Chciałem się przejść – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i zrobiłem szybki unik, przed atakiem potwora.
-Ładny spacer, cholera Sun, naprawdę ładny spacer!
Rozwaliliśmy potwora, a mnie zapiekły oczy. Czemu zawsze wszyscy muszą twierdzić, że wszystko jest moją winą?! Kiedy nie jest…

Ale nie mieliśmy czasu na dyskusje, później mieliśmy na karku trzech mgielnych wojowników. Kątem oka widziałem jak pozostali herosi walczą, ale nie mogłem się przecież przyglądać, nie?
Po chwili poczułem, że ktoś za mną stoi, a, że wolałem nie oberwać w plecy, odwróciłem się i skrzyżowałem automatycznie miecz… z Lea’ą. Uśmiechała się w szaleńczo, aż mnie ciarki przeszły po plecach.
- Po co walczysz? – Spytała – Za co walczysz? Za obóz? Dołącz do mnie, nie warto walczyć za coś, co już nie istnieje.
-Nie walczę za obóz – warknąłem – walczę za sprawiedliwość i pokój!
Starałem się zranić ją w nogę, ale była szybsza. Nim się obejrzałem, miałem ranę w ramieniu i miecz wypadał mi z dłoni.
-Szkoda, że cię nie wyszkolili dzieciaku.
Wtedy zauważyłem coś co w pierwszej chwili wydawało mi się być czarną smugą, a później okazało się być Vi, miałem mgłę przed oczami, więc i tak ledwo co widziałem, ale tę dziewczynę poznam i z daleka.
-Zostaw suko, tego smarka! – Ryknęła na całe gardło, aż przez chwilę wydawało mi się, że cały obóz umilkł – Nie mam nic przeciwko robieniu mu krzywdy, ale absolutnie nie zgadzam się aby go zabijać! To moja rola! Rozumiesz, kurwa?! Moja!
Lea odparowała pierwszy atak córki Aresa. Drugi atak. Nawet trzeci. Ale później zaczęła przestać panować nad sytuacją. Córka Aresa śmiała się, oczy miała takie przerażające.

Miecz wypadł mi z dłoni.

I w końcu Lea oberwała po raz pierwszy, ryknęła kilka niecenzuralnych słów i rzuciła się na Vi, ta jakby odpędzała natrętną muchę, machnęła mieczem. A ja zobaczyłem coś kątem oka.
-Vi uważaj! – Ryknąłem… a przynajmniej mam nadzieję, że tak było bo przez tą ranę coraz bardziej słabłem.
Ale usłyszała, odwróciła się zdezorientowana i wtedy jedna strzała wbiła jej się nieco poniżej piersi, a druga strzała trafiła ją w ramię. Słowo daję, myślałem, że tak zaraz skończy, gdyż Lea szykowała się do ciosu. Ale nie… Vi zaśmiała się. Po czym jakby nigdy nic, odbiła cios córki Nemezis. Lea krzyknęła przerażona i teleportowała się dalej.

Opadłem na kolana.

Usłyszałem czyjś krzyk. A potwory zniknęły w fioletowej mgle.

Opadłem całkiem na śnieg.
Po czym usłyszałem głos, jakiś męski ciepły i znajomy mi niewiadomo skąd głos:
-Herosi, właśnie podpisaliście akt wojny…

Mężczyzna powiedział coś więcej, ale pociemniało mi przed oczami. 

***

Okej, więc proszę o to rozdział ^^ Cóż, zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle uda mi się go dzisiaj dodać, w ogóle miał być dłuższy, ale zajęta jestem nieco ;w; no nic to, mam nadzieję, że się podoba i nie ma w nie ma w nim wielu błędów, ale śpieszyłam się, żeby go dodać, także... czekam na Wasze komentarze i opinię, bo poważnie im jest ich mniej tym u mnie gorzej z weną ;w;

14 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział ^_^ czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu! XDDDD
    Z góry przepraszam za tak krótki komentarz, ale zwichnęłam sobie palca i utrudnia mi to w pisaniu. ;) Też mam pecha jak Sunaj. :)))
    Rozdział genialny jak zawsze. :**** I Nico. :)))) Jaki zaciesz. XDDD
    I Octavian. Żal mi się go zrobiło. Biedaczek. XDDD
    Już sobie wyobrażam co działo się u Nico w salonie na kanapie. ;D Szkoda, że bez szczegółów. XD
    I Jack. U niego tez skończyło się to podobnie do Percy'ego i Nico?
    Przesyłam wenę, bo mam jej pod dostatkiem. Mam nadzieję, że niedługo dodasz rozdział, bo baaardzo ciekawi mnie kim jest ten mężczyzna w obozie. ;D
    Pozdrawiam.
    P.S. U mnie jest nowy rozdział. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Auć... Zwichnięte palce to nic ciekawego ;w;

      Cieszę się, że udało mi się "zaciszyć" kogoś XD

      Cóż... Octavian ma pecha, to jest niepodważalny fakt i będzie go miał jeszcze trochę. Naprawdę jeszcze trochę. ;w;

      Co do Nica i Percy'ego i salonu, to... powiem szczerze... napisałabym coś, ale nie potrafię, jakkolwiek bardzo bym się starała ;w; niestety, może kiedy indziej, jakoś gdy moja wena to będzie coś lepszego niż... "Dobra no... ech... nie wiem, przejrzę sobie FB" XD
      I u Jack'a wszystko się okaże, w kolejnym rozdziale na razie milczem :x XD

      Dziękuję za wenę, bardzo, bardzo, bardzo mi się przyda ^^" Również pozdrawiam i skomentowałam już u Ciebie ^^"

      Usuń
    2. Ja ''to'' opisałam, to Ty też dasz radę. XDDD Wystarczy tylko trochę wyobraźni. :))))
      Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. ;D
      Mam nadzieję, że wena dotrze do Cb na czas. :))))

      Usuń
    3. Mh... Zobaczymy, może kiedyś uda mi się "to" opisać XD ("kiedyś"). Wyobraźni... tsa... o czym to człowiek ostatnio myślał na polskim, to strach się bać ;w;

      To czekom na wenę ^^"

      Usuń
    4. Ja mam ogromna wyobraźnię na niemieckim, religii i biologii XDDD. Gdyby ktoś czytał mi wtedy w myślach, skończyłoby się to dla niego niezbyt dobrze. Pobytem w psychiatryku np.

      Usuń
    5. Ojj tak, tak, tak xD Znam to ;w;

      Usuń
  3. Muszę wiedzieć co będzie dalej z Jackiem!!!!!!!!!!
    Swoją drogą genialny rozdział, tak długo czekałam i nareszcie mam. Aczkolwiek cierpię na niedosyt.
    Czekam na next i życzę dużooo weny :)

    Z.B córka Hadesa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dowiesz się, dowiesz xD
      Cieszę się, że rozdział Ci się podoba, być może mało akcji w tym rozdziale ale tyle osób na mnie naciskało, że aż głowa boli ;w;
      Dzięki za wenę i rozdział postaram się dać jutro ^^"

      Usuń
  4. Z seri Zajebiście logiczne to: wczoraj siedziałam do czwartej i pisałam rozdział (po raz trzeci) po czym skasowałam go bo mi się nie podobał i zostawiłam wstęmp... D: Tak to ja. I pospuszczasz mnie z tym Percym i Nicko i Jackem? xD I wyobraziłam sobie puszącego się Leo. Obok niego puszącego się rudego kota. A potem Leo zmienił się w kota i takie WTF? I miałaś po molesto.. Maltretować Leo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha xD No cóż ja bym się nie odważyła wykasować rozdziału jeśli jest napisany bo doła bym dostała ;w; (te doświadczenie ;w; ). Ja wszystkich podpuszczam xD
      I molesto... maltretowanie będzie spokojnie XD

      Usuń
    2. Ech... No ja nie wiem jak Wy to robicie.. Mój wen poszedł się ebać do lasu i wruci za rok... Ech... I tak mam doła.. I mam nadzieje że bedzie ostr.. To jest że będzie dużo tego moles.. Maltretowania!

      Usuń
  5. No dobra.... 3....2.....1.....0 Lyra komentuje
    Doła mam nadal, ale trzeba coś tak genialnego skomentować, c'nie? Tak więc ambitnie genialny rozdział, czekam na next

    OdpowiedzUsuń