51. Tajemniczy facet na obozie
(NICO)
Ja… widzę! Bogowie! Ja znowu widzę!
Nawet nie pamiętam kiedy tak bardzo się z czegoś cieszyłem,
śmiałem się… naprawdę ze szczęścia się śmiałem! Bogowie, co ze mną jest nie
tak, dzisiaj?
I pomyśleć, że z początku nie chciałem uwierzyć Percy’emu w
to co powiedział mu Scott. A okazało się to prawdą! Niestety nie byłem w stanie
podziękować synowi Apolla, gdyż odszedł kiedy tylko odkleiłem się od Percy’ego.
Ale będę miał jeszcze okazję mu podziękować, o ile mi humor nie wysiądzie, a
nie wyobrażam sobie, żeby cokolwiek mogłoby go teraz zepsuć.
I… prawdę powiedziawszy nigdy nie cieszyłem się tak na widok
śniegu, oczywiście nikomu o tym nie powiedziałem i teraz jak tak stałem na
ganku przy domku trzecim, a obok mnie stał Percy i nie spuszczał mnie z oczu,
po prostu się śmiałem w duchu na widok tego wszystkiego. W swoim długim już
życiu nie wyobrażałem sobie nigdy, że będę jeszcze cieszył się na widok
zwykłego śniegu i w ogóle… łał, ja jednak umiem się z czegoś cieszyć! Jestem
idiotą… Ale raz mogę sobie pozwolić.
Szkoda tylko, że Percy nie chciał powiedzieć skąd Scott
potrafił mnie uzdrowić, powiedział coś tylko o tym, że dzieci Apolla są dziwne
i na tym temat się urwał, pomimo tego, że naciskałem. Chciałem jeszcze pójść do
Leo, ale jego z kolei gdzieś wcięło, więc pewnie siedzi w swojej pracowni i nie
chciałem mu specjalnie zawracać głowy.
-Kocham cię, wiesz? – Spytałem nagle.
Percy popatrzył na mnie jakby go wmurowało, po czym spojrzał
mi prosto w oczy, wyglądał na zaskoczonego.
-O co chodzi? – Zmarszczyłem czoło.
Percy zaśmiał się pod nosem i objął mnie ramieniem.
-Bardzo dawno tego nie mówiłeś – odpowiedział – Ale ja
ciebie też.
Przygładziłem sobie włosy, serce biło mi niemiłosiernie
szybko. Po jakimś czasie postanowiliśmy się przejść po obozie.
-W ogóle nie czuje się tej zbliżającej wojny, nie? – Spytał
mnie Percy.
Pokiwałem głową, ale przyglądałem się wszystkiemu tak jakby
widział to po raz pierwszy… poniekąd tak właśnie się czułem.
-Ale powinniśmy się już do niej przygotowywać –
odpowiedziałem – Ta bogini daje nam… chyba szanse, to dziwne.
-Albo robi to nieświadomie – Percy nagle zmarkotniał –
Cholera, powinniśmy już dawno coś z tym zrobić, bariera chroniąca obóz powoli
opada… a my jak te kołki zdajemy się nie zwracać na to uwagi.
Pokiwałem głową. Obok nas przebiegł Sun, zatrzymał się na
chwilę aby spojrzeć na mnie (a muszę powiedzieć, że nie patrzył łagodnie, a z
taką wściekłością jakby chciał mnie zamordować), po czym przywitał się z
Percy’m i pobiegł dalej, ślizgając się przy okazji na śniegu.
Denerwujący dzieciak…
-O co mu chodzi? – Spytałem, jednakże. Może jednak nie było
to przypadkowe złowróżbne spojrzenie w moją stronę?
Percy wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Nie lubi cię – odpowiedział i zaśmiał się cicho.
Przewróciłem oczami, nie bardzo przeszkadzał mi fakt, że
jakiś dzieciak za mną nie przepada, toteż poszedłem z Percy’ nieco dalej.
Zatrzymaliśmy się jednakże przy domku Apolla, gdyż trwała tam właśnie jakaś
cholernie głośna sprzeczka, między Octavianem a Travisem i Scottem.
-Wiem, że to jest mój brat! – Warknął Travis, wyraźnie był
znudzony trwającą „dyskusją” – Ale nie jestem jego niańką.
-Jesteś… jak wy to nazywacie? – Octavian był wręcz czerwony
ze wściekłości – No… dowódcą…
-Grupowym – wtrącił Scott.
Octavian machnął ze wściekłością dłonią.
-To bez znaczenia, greku! – Warknął - Ale skoro jesteś grupowym, powinieneś raczej interesować się tym co robią twoi podkomendni!
Travis przewrócił oczami i poprawił czapkę na głowie.
-Nie. Po pierwsze on jest moim bratem, a nie podkomendnym,
po drugie absolutnie nie interesuje mnie gdzie on spędza czas wolny, zastanów
się!
-I wtedy właśnie zaczynam się zastanawiać jakim cudem wy
grecy jeszcze istniejecie – warknął w odpowiedzi Octavian.
Scott przewrócił oczami.
-Ej, możemy już skończyć tę dyskusję? – Zaproponował –
Poważnie myślę, że wszyscy mamy nieco inne rzeczy na głowie, niekoniecznie
ciągłe kłótnie, co wy na to?
-A stało się coś? – Wtrącił się Percy. Trochę nie podobało
mi się to, że się wtrącił.
Octavian zmierzył chłodnym wzrokiem Percy’ego, a na twarzy
Scotta zagościło pewne zmieszanie, ale być może tylko mi się to wydawało.
-Nic wielkiego – zaczął ironicznym tonem Travis – po prostu
mojego brata gdzieś wcięło a jego ukochany Octavian…
-Co?! – Wyrwało się Percy’emu.
Travis wybuchnął śmiechem, a Octavian zrobił taki ruch jakby
chciał się rzucić na syna Hermesa, ale Scott zgromił go wzrokiem, więc
skończyło się na tym, że rzymianin tylko zrobił jeden krok bliżej.
-To bez znaczenia, pretorze,
nie wtrącaj się! – Octavian wydawał się naprawdę wyprowadzony z równowagi.
-Możecie mówić po kolei? – Zaproponowałem – Którego twojego
brata wcięło? I gdzie go wcięło?
-Jack – odpowiedział Scott – Spakował się i gdzieś polazł.
Ten tu - wskazał głową na Octaviana – nie potrafi tylko zrozumieć, że nie mamy
pojęcia gdzie!
Octavian mruknął coś o niezorganizowanych grekach.
Percy zmarszczył czoło.
-Zaraz – uniósł dłoń – Spakował swoje rzeczy? I gdzieś
poszedł?
Syn Posejdona wymienił ze mną spojrzenie, a Travis wzruszył
ramionami.
-On jest jak kot – stwierdził po chwili – robi co chce,
kiedy chce i jak chce.
-To grek – stwierdził Octavian – to normalne, że nie robi
wszystkiego według określonych reguł.
-A ty już nie mów o regułach, Octavian – Percy zgromił
rzymianina wzrokiem.
Octavian prychnął.
-No dobrze, więc posłucham co o regułach myślą tacy jak ty,
grecy.
Scott zrobił minę pt. „Za co?”, a Travis wyraźnie
powstrzymywał śmiech, ja zaś zacząłem powoli czuć się nieswojo, w końcu… to nie
za bardzo jest moja sprawa, powiedziałem to Percy’emu, ale on albo nie
dosłyszał albo zignorował.
-I nie wiecie gdzie jest? – Dopytywał dalej Percy.
-No przecież mówię, że nie – Travis westchnął ciężko – Ja wiem,
że Jack jest całkiem przystojny, ale możecie tak przestać do niego lgnąć?
Octavian przewrócił oczami, zaś Percy wzdrygnął się z
odrazą, uśmiechnąłem się w duchu… dobija mnie ten syn Posejdona. Słowo daję…
-I nie wydaje ci się to podejrzane? – Ciągnął dalej Percy.
Travis pokręcił przecząco głową.
-Z natury mało przejmuję się Jack’em – odpowiedział po
chwili.
-Ej, bo serio – westchnął Scott – Możemy już skończyć o nim
gadać?
Octavian i Percy przesłali synowi Apolla w tym samym
momencie, to samo spojrzenie i Steve spuścił wzrok.
-Jeśli zniknął całkiem, zabrał swoje rzeczy i w ogóle to
znaczy…
-Że nie umiecie siebie pilnować – przerwał Percy’emu,
Octavian.
-To znaczy, że mógł przejść na stronę Pasitheai lub
Bezimiennego.
Octavian spojrzał na Percy’ego pytająco, w jego oczach
błyskało się coś co pierwszy raz widziałem w jego oczach… zmartwienie? Nie…
chyba musiało mi się przewidzieć, ciągle jeszcze widzę jak przez mgłę…
-Kim jest „Bezimienny”? – Spytał po chwili.
Percy wzruszył ramionami.
-Wydaje mi się, że jego chłopakiem – odpowiedział niepewnie.
Octaviana zamurowało, a Steve pokręcił z zażenowaniem głową.
-Dobra słuchajcie – tym razem to Travis postanowił zakończyć
rozmowę – jest zimno jak diabli, Jack gdzieś polazł… spoko to jego sprawa. Ale
możemy dokończyć tę rozmowę przy innej okazji, bo zaraz zamarznę na kość.
Zgodziłem się, więc i Percy musiał to zrobić. Pożegnałem się
z Travisem i Scottem, po czym zostawiliśmy wściekłego Octaviana stojącego
ciągle, jakby go kto wmurował, przed domkiem Apolla.
-Poważnie myślisz, że Jack coś skombinował? – Spytałem.
-Wolę dmuchać na zimne, słońce – odpowiedział.
Spojrzałem na niego pytająco, ostatnio zaczął się tak do
mnie zwracać i nie za bardzo wiedziałem, czy mam się przed tym buntować, czy co…
Pocałowałem go więc i ten pocałunek… cóż skończył się w
domku trzynastym, na kanapie u mnie w salonie.
(JACK)
Bogowie! Jak ja cholera nienawidzę ciemnych jak dupa, tuneli…
Nienawidzę! Po kij te ciemności?!
No ale było już odrobinę za późno na wycofanie się, latarka
dawała coraz mniej światła, ale po za tymi potworami na samym początku nie
spotkałem niczego wrogiego. Jak to jest, że kiedy potrzebuję treningu to nigdy
nie ma komu przywalić? Koszmar…
Zapaliłem papierosa, zostały mi tylko trzy i powinienem oszczędzać,
ale szczerze? Miałem to w dupie.
Z resztą wszystko miałem gdzieś. Nie obchodziło mnie czy w
obozie ktoś się zastanawia gdzie się podziałem, nie obchodziło mnie to, że mogą
uważać iż planuję się dołączyć do Pasitheai, nie obchodzi mnie nawet to co
myśli o tym ten pieprzony rzymian… byłem po prostu szczęśliwy! Dlaczego?
Szczerze nawet ja nie wiem… po prostu! Gwizdałem na obóz. Bogowie se mogli
oszaleć, mam ich gdzieś, od tego świętego Zeusa, po mojego pieprzonego ojca! W
końcu nikt ich o nic nie prosił, nie?!
No to tak sobie lazłem tymi tunelami, ciekawe było w tym, że
pamiętałem dokładnie gdzie mam iść… chyba powinienem podziękować Anvikowi,
chociaż raz się do czegoś przydał, chociaż nie musiał mnie bardziej posiwiać,
już i tak miałem dosyć tej grzywki, to teraz mam dosyć całych swoich włosów… A
niech jednak szlag trafi tego Anvika!
Nie robiłem sobie przerw, nie odczuwałem takiej potrzeby, w
końcu tak czy siak dojdę tam gdzie mam dojść, więc po co to dodatkowo opóźniać?
Bezsensu…
No i oczywiście wysiadła mi ta latarka doszczętnie i teraz
dopiero było cholera ciemno. Wzrok długo mi się do tego przyzwyczajał i dwa
razy zaliczyłem glebę, cholerne stopnie… I tak po jakiś piętnastu minutach
widziałem ledwo zarysy jakiś ścian czy szczurów, zanim nie naciskałem na ich
ogony. Głupie stworzenia… W ogóle z natury nie lubię zwierząt. Głupie są, ot
co!
No i w końcu, dotarłem. Drabina, prawie jej nie zauważyłem,
na szczęście spojrzałem w prawo… o ile ci kolesie z SPO, nic nie pozmieniali to
prowadzi prosto do zbrojowni… powinna być teraz późna, po czym gdy tam wejdę,
trzeba będzie skierować się do kuchni, tam w spiżarni jest pod skrzynkami
przejście, prowadzące do gabinetu dowódcy, jeśli mam szczęście spotkam się z
Johnem. Dobra bez świrowania, bo zachowuję się jak jakieś pieprzone Ateniątko. Nienawidzę
dzieci Ateny, tak przy okazji… za dużo kombinują i to jest fakt! Właściwie to
przepadam tylko za dziećmi Aresa, Nemezis i Hefajstosa (ale ani słowa
Valdezowi, bo się jeszcze zacznie puszyć, sukinkot).
Wszedłem do tej zbrojowni, fakt była pusta. Oczywiście
zatrzymałem się tam, żeby pooglądać sobie te bronie… było kilkanaście nowych,
nawet jedna strzelba, zastanowiłem się czy przypadkiem jej nie zwędzić, ale
doszedłem do wniosku, że będzie to odrobinę za ciężkie i łatwiej mnie będzie
można zauważyć… Pff… i tak mają zerowe szanse, żeby mnie złapać, ale przezorny
zawsze ubezpieczony.
Zostawiłem więc bronie i poszedłem w stronę kuchni, przy
okazji omijając tych rudych bliźniaków, co to miałem nieprzyjemność ich poznać
kiedy przyszedłem tu z tymi kretynami z obozu. W kuchni, przydział mieli
zazwyczaj ci co to przez całe dwa tygodnie nie byli w terenie, czyli
najczęściej dzieciak Wenus lub Afrodyty i było tak tym razem. Jakaś przepiękna
dziewczyna, stała przy garach i czesała włosy, jakby w ogóle nie widziała tego,
że z patelni już się dymi. Niestety usłyszała mnie, gdyż wpadłem (przeklinam te
sznurówki w butach) na szafkę, pewnie zaczęłaby wrzeszczeć, gdyż oczy już miała
jak spodki, gdybym, szybko do niej nie podbiegł i nie zakrył jej ust dłonią.
Piękna jest ta dziewczyna, to fakt.
Brązowe włosy układały jej się w loki, oczy miała duże
(znaczy się nie z przerażenia) i tęczowe, a pod dłonią wyczuwałem, delikatne,
duże usta. Ubrana była w zielony top z jakąś postacią z jakieś tam kreskówki,
oraz długie, lekko postrzępione jeansy, na nogach miała buty które równie
dobrze wyglądały by w terenie jak i na pokazie mody.
-Ciii… - powiedziałem i odłożyłem dłoń z jej ust. Musiałem
zdać się na swój spryt, którego oczywiście również mi nie brakowało – Muszę być
incognito.
Dziewczyna popatrzyła na mnie jak na wariata.
-Kim jesteś? – Spytała.
Była nowa. Moje szczęście.
-Ja? Nazywam się James… James Patterson – miałem kiedyś
przyjaciela o tym imieniu, więc można powiedzieć, że niezbyt musiałem zmyślać –
A ty?
-Aloise – odpowiedziała, ale ciągle wyglądała na
przestraszoną – Co tu robisz? Wszyscy są teraz w terenie, oprócz dowódcy!
Przyłożyłem palec do ust. Cholera jak ja nienawidzę być miły.
-Tak – zacząłem – ale wiesz, kochana, Gordon wysłał mnie
abym coś dostarczył Joh… Bezimiennemu.
-Dowódcy! – Poprawiła mnie przerażonym głosem – A co?
-No i właśnie tutaj, kotku, zaczyna się problem – starałem się
brzmieć jak najbardziej… męsko. Świetnie mi to wychodzi, jak wyobrażę sobie, że
stoję przed chłopakiem, a nie biuściastą laską – Nikt nie może mnie zauważyć.
Dziewczyna zdziwiła się, uchyliła lekko te swoje różowe
usta.
-Ale ja cię widzę.
Serio? Nie ma to jak trafić na blondynkę.
„Ja cię widzę”? Kurwa, chyba od tego masz oczy, kobieto!
-Wiem, skarbie – westchnąłem ciężko i oparłem się o blat –
Posłuchaj, wywalą mnie na zbity ryj do obozu, jeśli dowiedzą się, że mnie
zauważyłaś.
Dziewczyna pisnęła przerażona i położyła dłonie na ustach.
-Ale ja nie chciałam! O bogowie! Co teraz pocznę? Jak ciebie
wywalą… to będzie moja wina! Ojej… - w oczach dziewczyny wezbrały się łzy.
Przewróciłem oczami, ale na szczęście laska tego nie
zauważyła.
-Ależ kotku, nikt się przecież o tym nie dowie, że mnie
widziałaś. Prawda? Nikomu, skarbie nie powiesz?
Dziewczyna przełknęła łzy i pokiwała głową, pocałowała mnie
w policzek (aż musiałem się powstrzymać, aby się nie wzdrygnąć) i w końcu
mogłem ruszyć z kopyta.
Na Hermesa, nienawidzę takich głupich jak but kobiet! Jak
siebie kocham, nienawidzę!
No i szybko trafiłem tam gdzie znajduje się wejście (nie
główne, ale takie ja wiem? Tajne?) do gabinetu. To była zwyczajna krata w
podłodze, ale widać było najważniejszą część tego pomieszczenia, biurko… Kiedy
ja rządziłem, było zawalone tym co poprzedni dowódca zostawił w ostatnim dniu
swojego dowodzenia. Czemu? Nigdy nie korzystałem z żadnych akt, nie grzebałem w
przepisach i w ogóle. Ta… Poprzednim dowódcą był rzymianin, o ile teraz mnie
pamięć nie myli, był od Fortuny, ale mogę się mylić.
Nieważne…
No teraz, siedział za tym biurkiem John, przeglądał jakieś
papierzyska, raz po raz coś zapisywał. Po chwili zauważyłem również, że w kącie
gabinetu siedzi Skakanka, była blada jak trup i coś mówiła, więc pochyliłem się
lekko by usłyszeć o co się rozchodzi.
-… Nie wiem czy atak na obóz w tej sytuacji…
-Mówiłem ci już – John uderzył papierzyskami o biurko – ja tutaj
dowodzę. Mówię, że mamy trzy dni na przygotowanie się do walki to mamy trzy dni
do przygotowania się do walki – mówił to tak jakby umawiał się z przyjaciółką
do cukierni.
Skakanka westchnęła ciężko.
-Ale w obozie jest Jack – powiedziała grobowym tonem – może i
już nie jesteście razem. Może i już nie jest naszym dowódcą. Ale dla mnie jest
ciągle przyjacielem, tym chłopakiem co uratował mnie przed potworami, kiedy sam
ledwo dosięgał do kostek cyklopów.
John zaśmiał się oschle, w ogóle wydawał mi się to wymuszony
śmiech taki typu „Taa… spierdalaj”.
-Mh… Mi nie chodzi o niego – warknął – Mi chodzi o tych
zakłamanych herosów.
-Schowaj swoją dumę do jasnego Apolla! – Dziewczyna wstała –
Pożałujemy tego! Odwołajmy nasze siły zbrojne!
-Nie.
-Tak! Tak, na bogów, tak Bezimienny! Odwołajmy, to się źle
skończy, oni są już w trakcie wojny, rozumiesz?! Poczekajmy na jej koniec,
wtedy rób co chcesz!
-Nie podnoś na mnie głosu – John westchnął ciężko – I nie.
Nie odwołam ataku. Potrzebujemy amuletu i trupa tego Anvika.
Skakanka popukała się palcem w czoło, widać było, że jest
wściekła.
-Więcej na tym stracimy niż zyskamy. W ogóle to wiesz co?
Zachowujesz się jak Jack, od czasu gdy masz tę broszkę, zachowujesz się jak on!
Co zrobisz? Też będziesz chciał wymazać sobie pamięć i udać się do obozu, jako
ktoś „inny”?! Też odejdziesz?!
-Nie zachowuję się jak Jack, Skakanka opanuj się, bo dostaniesz
dodatkowy przydział!
-Dawaj mi przydziałów ile wlezie! – Ryknęła. Chyba słychać
ją było w całym SPO – Mogę się zapracować na śmierć! Ale na litość bogów nie
atakujmy obozu!
-Sama tego jeszcze wczoraj chciałaś – zauważył John.
Skakanka wybuchnęła płaczem.
Aż mnie coś zakuło w środku, ale John ciągle przeglądał te
papiery, jakby nic nie słyszał i nic nie widział.
-Ale wczoraj jeszcze mój chłopak żył! – Wybuchnęła nagle –
Zabiła go ta dziewczyna, która pomaga Pasitheai! Pchamy się prosto w łapy tej
bogini! Błagam cię odwołaj atak! Nie chcę więcej trupów po naszej stronie!
-Nie. Atak się odbędzie.
-Przełóż go – Skakanka mówiła już przyciszonym głosem – Po prosto
go przełóż.
Teraz dopiero John podniósł wzrok znad dokumentów, spojrzał
na nią i westchnął ciężko.
-Dobrze – westchnął – za tydzień. Dam tydzień, na oswojenie
ci się ze stratą, ale i tak moim zdaniem nie masz co rozpaczać, wszyscy kiedyś giną. Teraz wyjdź.
To było tak wredne, że nawet ja bym w życiu czegoś takiego
nie powiedział! Jak on do, kuźwy, może tak mówić?!
Ale Skakanka wyszła, nic nie mówiąc. A ja byłem tak
cholernie wpieniony, że nie myśląc wiele, otworzyłem to cholerne zakratowanie i
skoczyłem prosto na biurko Johna. Zaskoczył się, to fakt. Spojrzałem mu prosto
w te jego zakłamane oczy i uderzyłem pięścią w szczękę, po czym póki jeszcze
był lekko ogłuszony zeskoczyłem z biurka i ryknąłem na niego:
-Sukinsynu, jak możesz?! Cholera jasna, jak możesz?! Jak
możesz mówić takie rzeczy dziewczynie, która traktuje cię jak brata! Sukinkot!
John potarł dłonią szczękę, ale patrzył na mnie ciągle tym
samym zimnym spojrzeniem.
-Jack – skinął głową – widzimy się szybciej, niż myślałem.
-Nieplanowane spotkanie – warknąłem nieco ciszej.
John pokręcił z zażenowaniem głową i znowu zajął się
dokumentami, zauważyłem również, że do bluzki ma przypiętą broszkę… co mi się w
niej nie podobało? W jej krysztale widziałem… oko? Fioletowe kobiece oko, które
patrzyło się prosto na mnie, ale John zdawał się nie zwracać na to uwagi…
-John – zacząłem. Jak ja cholera miałem ochotę mu przywalić –
Nic nie powiesz?
-Co mam mówić? – Westchnął – Że cieszę się na twój widok? Że
zaraz rozkażę cię zamknąć lub zabić? Ale miło cię widzieć.
-Ciebie również, niezmiernie bardzo miło! – Ryknąłem znowu.
Szczerze mówiąc, jak trochę ochłonąłem to faktycznie… cieszyłem się z tego
spotkania.
John pokiwał bez emocji głową. Jasna cholera, niech on
oderwie ten wzrok od dokumentów i tak ma problemy z czytaniem!
-Po co tu przyszedłeś? Próba samobójcza? – Odezwał się w
końcu.
-Przyszedłem pogadać – odparłem – pod wpływem… pewnych
okoliczność wróciła mi się pamięć i teraz…
John zaśmiał się cicho.
-Miło… A o czym tak konkretnie? Zajęty jestem, wiesz.
-A o tobie. O mnie.
-Tak ten temat mi się podoba – uśmiechnął się łobuzersko.
Po czym wstał od biurka i nim zdążyłem zareagować,
przygwoździł mnie do ściany i zaczął całować po szyi… Nawet nie potrafiłem go
od siebie odepchnąć. Jasna cholera, a niech go kurwa szlag trafi! Przypierdolę
jak przestanie!
(SUNAJ)
Dlaczego ja nie mam szczęścia?
No to nie jest najlepszy
moment na takie zastanowienia się, zważywszy na fakt, że właśnie goni mnie
horda potworów, z pomocnicą Pasitheai na czele, a obok mnie jeszcze ucieka
chłopak, o imieniu… Toby?
Znalazłem go jak przechodziłem obok tej wnęki w
ziemi, no i znalazłem nie tylko jego. Tak wiem, jestem kretynem, ale teraz
pozwolicie, że będę tym kretynem, ale żywym kretynem.
Miałem tylko nadzieję, że zgubię tę hordę przed dotarciem do
obozu, bo będzie krucho… A powiem tak, już i tak ta córka Aresa Vi dała mi
dzisiaj w kość, no słowo daję, nie wiem czym jej zawiniłem. Nie lubię jej.
Swoją drogą ta horda, to wcale nie była jakaś małe liczne
zgrupowanie potworów… nie miałem czasu liczyć, ale jak uciekaliśmy, to
normalnie ziemia się trzęsła… nie ma co, jasna ciasna, mam jak zwykle problem.
Toby był ranny więc biegł nieco wolniej, ale starałem się
odwrócić uwagę armii od niego, niestety moje strzały się skończyły a regenerowanie
ich trochę im zajmowało. No ale koniec, końców wpadliśmy do obozu.
Pierwsza chwila… Chyba ich zgubiliśmy.
Druga chwila… chyba jednak nie.
A później, usłyszeliśmy alarm oraz okrzyki herosów.
Właśnie
sprowadziłem na obóz armię potworów z tą Lea’ą na czele. Zabijcie mnie.
W kilka chwil, potwory rozpierzchły się po obozie, widziałem
i czułem dym oraz słyszałem krzyki i w końcu (nie wiem czemu wcześniej tego nie
zrobiłem) sięgnąłem po broń i zacząłem walczyć z jakimś potworem. Wtedy
podbiegł do mnie Percy.
-Gdzie byłeś?! – Ryknął i zaczął pomagać mi walczyć z
potworem.
-Chciałem się przejść – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i
zrobiłem szybki unik, przed atakiem potwora.
-Ładny spacer, cholera Sun, naprawdę ładny spacer!
Rozwaliliśmy potwora, a mnie zapiekły oczy. Czemu zawsze wszyscy
muszą twierdzić, że wszystko jest moją winą?! Kiedy nie jest…
Ale nie mieliśmy czasu na dyskusje, później mieliśmy na
karku trzech mgielnych wojowników. Kątem oka widziałem jak pozostali herosi
walczą, ale nie mogłem się przecież przyglądać, nie?
Po chwili poczułem, że ktoś za mną stoi, a, że wolałem nie
oberwać w plecy, odwróciłem się i skrzyżowałem automatycznie miecz… z Lea’ą.
Uśmiechała się w szaleńczo, aż mnie ciarki przeszły po plecach.
- Po co walczysz? – Spytała – Za co walczysz? Za obóz?
Dołącz do mnie, nie warto walczyć za coś, co już nie istnieje.
-Nie walczę za obóz – warknąłem – walczę za sprawiedliwość i
pokój!
Starałem się zranić ją w nogę, ale była szybsza. Nim się
obejrzałem, miałem ranę w ramieniu i miecz wypadał mi z dłoni.
-Szkoda, że cię nie wyszkolili dzieciaku.
Wtedy zauważyłem coś co w pierwszej chwili wydawało mi się
być czarną smugą, a później okazało się być Vi, miałem mgłę przed oczami, więc
i tak ledwo co widziałem, ale tę dziewczynę poznam i z daleka.
-Zostaw suko, tego smarka! – Ryknęła na całe gardło, aż
przez chwilę wydawało mi się, że cały obóz umilkł – Nie mam nic przeciwko
robieniu mu krzywdy, ale absolutnie nie zgadzam się aby go zabijać! To moja
rola! Rozumiesz, kurwa?! Moja!
Lea odparowała pierwszy atak córki Aresa. Drugi atak. Nawet
trzeci. Ale później zaczęła przestać panować nad sytuacją. Córka Aresa śmiała
się, oczy miała takie przerażające.
Miecz wypadł mi z dłoni.
I w końcu Lea oberwała po raz pierwszy, ryknęła kilka
niecenzuralnych słów i rzuciła się na Vi, ta jakby odpędzała natrętną muchę,
machnęła mieczem. A ja zobaczyłem coś kątem oka.
-Vi uważaj! – Ryknąłem… a przynajmniej mam nadzieję, że tak
było bo przez tą ranę coraz bardziej słabłem.
Ale usłyszała, odwróciła się zdezorientowana i wtedy jedna
strzała wbiła jej się nieco poniżej piersi, a druga strzała trafiła ją w ramię.
Słowo daję, myślałem, że tak zaraz skończy, gdyż Lea szykowała się do ciosu.
Ale nie… Vi zaśmiała się. Po czym jakby nigdy nic, odbiła cios córki Nemezis.
Lea krzyknęła przerażona i teleportowała się dalej.
Opadłem na kolana.
Usłyszałem czyjś krzyk. A potwory zniknęły w fioletowej
mgle.
Opadłem całkiem na śnieg.
Po czym usłyszałem głos, jakiś męski ciepły i znajomy mi
niewiadomo skąd głos:
-Herosi, właśnie podpisaliście akt wojny…
Mężczyzna powiedział coś więcej, ale pociemniało mi przed
oczami.
***
Okej, więc proszę o to rozdział ^^ Cóż, zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle uda mi się go dzisiaj dodać, w ogóle miał być dłuższy, ale zajęta jestem nieco ;w; no nic to, mam nadzieję, że się podoba i nie ma w nie ma w nim wielu błędów, ale śpieszyłam się, żeby go dodać, także... czekam na Wasze komentarze i opinię, bo poważnie im jest ich mniej tym u mnie gorzej z weną ;w;
Wspaniały rozdział ^_^ czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba xD ^^
UsuńNo w końcu! XDDDD
OdpowiedzUsuńZ góry przepraszam za tak krótki komentarz, ale zwichnęłam sobie palca i utrudnia mi to w pisaniu. ;) Też mam pecha jak Sunaj. :)))
Rozdział genialny jak zawsze. :**** I Nico. :)))) Jaki zaciesz. XDDD
I Octavian. Żal mi się go zrobiło. Biedaczek. XDDD
Już sobie wyobrażam co działo się u Nico w salonie na kanapie. ;D Szkoda, że bez szczegółów. XD
I Jack. U niego tez skończyło się to podobnie do Percy'ego i Nico?
Przesyłam wenę, bo mam jej pod dostatkiem. Mam nadzieję, że niedługo dodasz rozdział, bo baaardzo ciekawi mnie kim jest ten mężczyzna w obozie. ;D
Pozdrawiam.
P.S. U mnie jest nowy rozdział. ;D
Auć... Zwichnięte palce to nic ciekawego ;w;
UsuńCieszę się, że udało mi się "zaciszyć" kogoś XD
Cóż... Octavian ma pecha, to jest niepodważalny fakt i będzie go miał jeszcze trochę. Naprawdę jeszcze trochę. ;w;
Co do Nica i Percy'ego i salonu, to... powiem szczerze... napisałabym coś, ale nie potrafię, jakkolwiek bardzo bym się starała ;w; niestety, może kiedy indziej, jakoś gdy moja wena to będzie coś lepszego niż... "Dobra no... ech... nie wiem, przejrzę sobie FB" XD
I u Jack'a wszystko się okaże, w kolejnym rozdziale na razie milczem :x XD
Dziękuję za wenę, bardzo, bardzo, bardzo mi się przyda ^^" Również pozdrawiam i skomentowałam już u Ciebie ^^"
Ja ''to'' opisałam, to Ty też dasz radę. XDDD Wystarczy tylko trochę wyobraźni. :))))
UsuńNie mogę doczekać się następnego rozdziału. ;D
Mam nadzieję, że wena dotrze do Cb na czas. :))))
Mh... Zobaczymy, może kiedyś uda mi się "to" opisać XD ("kiedyś"). Wyobraźni... tsa... o czym to człowiek ostatnio myślał na polskim, to strach się bać ;w;
UsuńTo czekom na wenę ^^"
Ja mam ogromna wyobraźnię na niemieckim, religii i biologii XDDD. Gdyby ktoś czytał mi wtedy w myślach, skończyłoby się to dla niego niezbyt dobrze. Pobytem w psychiatryku np.
UsuńOjj tak, tak, tak xD Znam to ;w;
UsuńMuszę wiedzieć co będzie dalej z Jackiem!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą genialny rozdział, tak długo czekałam i nareszcie mam. Aczkolwiek cierpię na niedosyt.
Czekam na next i życzę dużooo weny :)
Z.B córka Hadesa
A dowiesz się, dowiesz xD
UsuńCieszę się, że rozdział Ci się podoba, być może mało akcji w tym rozdziale ale tyle osób na mnie naciskało, że aż głowa boli ;w;
Dzięki za wenę i rozdział postaram się dać jutro ^^"
Z seri Zajebiście logiczne to: wczoraj siedziałam do czwartej i pisałam rozdział (po raz trzeci) po czym skasowałam go bo mi się nie podobał i zostawiłam wstęmp... D: Tak to ja. I pospuszczasz mnie z tym Percym i Nicko i Jackem? xD I wyobraziłam sobie puszącego się Leo. Obok niego puszącego się rudego kota. A potem Leo zmienił się w kota i takie WTF? I miałaś po molesto.. Maltretować Leo!
OdpowiedzUsuńHaha xD No cóż ja bym się nie odważyła wykasować rozdziału jeśli jest napisany bo doła bym dostała ;w; (te doświadczenie ;w; ). Ja wszystkich podpuszczam xD
UsuńI molesto... maltretowanie będzie spokojnie XD
Ech... No ja nie wiem jak Wy to robicie.. Mój wen poszedł się ebać do lasu i wruci za rok... Ech... I tak mam doła.. I mam nadzieje że bedzie ostr.. To jest że będzie dużo tego moles.. Maltretowania!
UsuńNo dobra.... 3....2.....1.....0 Lyra komentuje
OdpowiedzUsuńDoła mam nadal, ale trzeba coś tak genialnego skomentować, c'nie? Tak więc ambitnie genialny rozdział, czekam na next