wtorek, 28 października 2014

ROZDZIAŁ 54

Rozdział 54. Kilka wizji przeszłości i przyszłości  

(NICO)


Kolejne trzy dni mogę spokojnie określić jednym słowem… koszmar. Dzieci Hekate stworzyły zastępczą barierę, ale okazało się, że to Anvik miał największy wkład w jej kreację, a teraz kiedy zaginął po nim ślad, bariera nie była w stu procentach skuteczna. No ale jeśli nie była skuteczna, to na pewno była piękna nocą, migotała jak zorza, pomarańczowo-fioletowym kolorem. Może i nie jestem tym typem osoby, która zachwyca się wszystkim, ale to na pewno sprawiło, że potrafiłem patrzyć w to godzinami.
Co do Anvika w jednym miejscu sprawa jest prosta… na pewno nie zginął. Utwierdziłem w tym przekonaniu wszystkich, podobnie jak Sun. Obydwoje wyczuwamy śmierć i byliśmy pewni, że cokolwiek stało się z Anvikiem, na pewno żyje, jednakże nie potrafimy stwierdzić gdzie jest, a to już w ogóle utrudnia sprawę.
Sun wyjątkowo się tym przejął, fakt faktem, wiem, że z Anvikiem ma najlepsze relacje, ale dzieciak nie powinien aż tak tego przeżywać. Nie wychodził z domku. W ogóle go nie opuszczał, nawet z pokoju rzadko kiedy wychodził i w końcu po tak długim czasie miałem dosyć. Znaczy, okej, nie przeszkadza mi to, że chłopaka nie ma tak często, ale skoro już pozwoliłem mu tu zamieszkać miło by było gdyby raz po raz wyprowadzał mnie z przekonania, że mieszkam w domku duchów. Poszedłem więc do jego wynajmowanej sypialni i zapukałem.
Cisza trwała sporo czasu. Dopiero po długiej chwili drzwi otworzyły się, same… ale wiedziałem, że Sun ostatnio poświęca swój czas na poprawianie swojej mocy.
Cóż… kiedy Hazel mieszkała w tym pokoju, było tu dosyć jasno. Teraz? Teraz było ciemno jak w krypcie, ściany wyglądały jakby były holograficzne, migotały raz po raz jak ekran telewizora z zakłóceniami.
Na podłodze w samym środku pokoju siedział Sun, nogi miał podkurczone, a dokoła niego walały się książki. Jak tylko przekroczyłem próg pokoju moje zmysły zaczęły szaleć… Między moimi dłońmi wytwarzała się czarna mgła, chociaż w ogóle nie chciałem na to pozwalać. Ale Sun, nie zwracał na to uwagi, wertował książki, jakby czegoś szukał, zmierzył mnie tylko raz chłodnym spojrzeniem, po czym kontynuował swoją robotę.
-Co robisz? – Spytałem.
-Czytam – warknął.
Przewróciłem oczami. Bogowie jedni wiedzą jak bardzo nie chciałem rozmowy z tym dzieciakiem, ale Percy powiedział mi, że powinienem więcej rozmawiać z innymi… cóż, jak życie już mi podetknęło pod nos szansę, to może skorzystam. Ale nie wiem czy wcześniej nie wybiegnę z pokoju trzaskając drzwiami.
-Widzę – burknąłem – A co?
-Książki – spojrzał na mnie jak na kretyna.
-Nie masz z tym problemów? W sensie nie masz dysleksji?
-Mam.
Westchnąłem ciężko. Jeśli on chce mnie zdenerwować, to na pewno tym sposobem tylko sprawi, że zrezygnuję. Przecież tylko próbuję z nim gadać…
-Więc czemu…?
-Lubię – warknął – Piszesz moją charakterystykę, że się tak o wszystko wypytujesz? Nie chcę tego.
Pokręciłem głową.
-Sun, nie wtrącam się w twoje życie, ale rzadko wychodzisz z domku…
-I vice versa.
Dobra teraz poważnie załamałem dłonie, jeszcze raz strzeli jakiś komentarz to słowo daję, skończy mi się cierpliwość do rozmowy.
-Twój punkt – wzruszyłem ramionami – Powiesz mi co czytasz?
-A co cię to… - zaczął ale urwał. Zamknął z hukiem książkę i odłożył ją na podłogę – Czytam mitologię. Rzymską…
 Złożyłem dłonie na piersi
 – W twoim przypadku wystarczy grecka, której przecież uczy Annabeth…
-Spotkałem rzymianina. Jestem ciekawy, czym różnią się ich wierzenia.
-Rzymianina? Octaviana, pewnie?
Sun zmarszczył czoło. Widać było, że ten chłopak nie ma pamięci do imion, podczas pierwszych dni na obozie posługiwał się systemem pt. „Szukam takiej dziewczyny… Nie pamiętam jak się nazywa. Ale jest wysoka! Ma brązowe włosy. Itd.”.
-Nie przedstawił się... chyba. Z resztą kłócił się o coś z Jack’em, wczoraj to było – Sun uśmiechnął się szeroko, jakby wspominał coś śmiesznego – Kłócili się o różnice między grekami a rzymianami i jakieś uczucia, czy coś… nie podsłuchiwałem.
„Wcale”…
-Jedną sprawą jaką musisz wiedzieć o tym rzymianinie… cóż, ale zanim, co sądzisz o Jack’u?
Sun wahał się dłuższą chwilę.
-Nie lubię go. Rządzi się.
-To wyobraź sobie, że Octavian rządzi się sto razy bardziej, jak nie więcej, niż Jack. Dodaj jeszcze u niego nienawiść do greków, oraz nadmierną chęć wykazania się. Słowem, trzymaj się od niego z daleka.
Sun zmarszczył czoło, wodził dłońmi po książkach i raz po raz zatrzymywał się na nich wzrokiem, ale usilnie starał się nie patrzeć na mnie, traktowałem to jako czynnik mi sprzyjający, nie lubię nadmiernego kontaktu wzrokowego, nigdy nie wiem co wtedy zrobić.
-Wyobrażam – mruknął przyciszonym tonem – Więc nic dziwnego, że mają się ku sobie.
Zakrztusiłem się i zmusiłem się na spojrzenie prosto w oczy Sun’a, aby upewnić się czy aby się nie przesłyszałem. Ale chłopak nie okazywał oznak, aby kłamał. Ciągle zajmował się otwieraniem i przeszukiwaniem książek z czego nie wszystkie zdawały się być o mitologii, jedna z nich prawie na pewno miała tytuł, który widziałem na półce w domku dzieci Ateny, coś o mocach półbogów, a inna z kolei była w całości poświęcona chorobom psychicznym.
-Przepraszam, możesz rozwinąć temat? – Zaproponowałem.
Sun westchnął ciężko.
-No… Octavian zdaje się podrywać Jack’a – wytłumaczył – drażni mnie. Chcę pogadać z Jack’em… NIE! Bo szanowny rzymianin musi być w pobliżu, co mnie trochę peszy.
Musiałem się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem. Znaczy już kiedyś widziałem, że coś między Octavianem a Jack’em jest, ale uważałem, że to tylko tak zwane żarty… Może Sun odebrał to trochę za poważnie, ale w sumie… Nie wydaje się kłamać, a na tym akurat się znam.
-Czyli z tego powodu chcesz się czegoś dowiedzieć o Rzymie? – Spytałem. Zacząłem się prawdę mówiąc gubić.
-Jesteś głupi di Angelo? Czy to twój chłopak tak na ciebie wpływa? – Warknął Sun. Prawie mu przyłożyłem, ale w rezultacie zdołałem się powstrzymać – Chcę po prostu coś wiedzieć o ich wierzeniach i kulturze, mówiłem przecież, wyraźnie.
-Dlatego masz książki o chorobach psychicznych? – Uniosłem brwi – Znaczy wiem, rzymianie może nieco się od nas różnią, ale bez przesady Sun, myślę, że oni są równie zdrowi jak i my.
Sun zamknął z hukiem książkę, odłożył ją na stertę. Po czym wstał i wyjątkowo spojrzał mi prosto w oczy i praktycznie miałem wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci, co byłoby dosyć prawdopodobne biorąc pod uwagę fakt, że w uszach zaczęło mi mocniej szumieć.
-Niech cię nie interesuje więc to co robię! To nie twój interes, di Angelo! Bo to moja sprawa co czytam i co robię w wolnym czasie! Może i u ciebie mieszkam! Ale nie będę tego robił wiecznie, di Angelo! Więc możesz się odchrzanić?! Ja chcę tylko pomóc Anvikowi! I… - Umilkł. Najwyraźniej powiedział o zdanie więcej, niż zamierzał.
-W czym chcesz mu pomóc? Nie ma go i…
Sun zacisnął dłonie w pięści i dysząc ciężko odepchnął mnie od drzwi, po czym wybiegł za nie. Dosłownie chwile później usłyszałem jak zatrzaskują się te wyjściowe.
-Głupi gówniarz – westchnąłem do siebie – Wiecznie obrażony.
Parsknąłem cicho i wyszedłem za nim z domku. Po zniknięciu Anvika, wiedziałem, że Sun bardzo chce wyruszyć z obozu by go poszukać, a nie mogłem pozwolić by zwiększyć potencjalne szanse na to, że wpadnie w łapy Pasitheai, jednakże nie zdążyłem przejść daleko za synem Tanatosa, gdyż zaczepiła mnie osoba, z którą ostatnio naprawdę rzadko rozmawiałem.
-Hej, Nic – przywitał się Leo, jak zwykle uśmiech nie spełzywał z jego twarzy.
-Nie nazywaj mnie, Nic – warknąłem. Dawno już mnie tak nie nazywał i myślałem, że mu przeszło – I hej. Widziałeś Sun’a?
Leo pokręcił przecząco głową. A ja westchnąłem ciężko, śnieg nie padał tak wielką falą jak chociażby wczoraj, ale i tak zasięg widzenia był ograniczony, więc szanse na złapanie już teraz Sun’a były praktycznie zerowe, a skoro już Leo się napatoczył to co szkodzi mi z nim porozmawiać?
-Chłopak jak nie wychodzi to siedzi cały czas zamknięty w pokoju i sortuje książki. Jak wychodzi to go wcina, co z nim jest nie tak? – Westchnąłem.
Leo wzruszył ramionami.
-Odzywa się w nim pewnie zew odkrywcy. Daj spokój Nic – on to robi złośliwie – bo jeszcze o zgrozo zrobisz się nadopiekuńczy!
-A ty znowu robisz się przesadnie denerwujący Leo – zauważyłem. Leo przestąpił z nogi na nogę – Dawno się nie pokazywałeś, co słychać?
-No mówiłem, że robisz się nadopiekuńczy, Nic – jeszcze raz tak mnie nazwie, to mu przywalę głownią miecza – Nic nie słychać. Próbowałem zrobić coś co poprawiłoby tę barierę, ale nic. Przynajmniej na razie.
Przewróciłem oczami. Leo znowu przestąpił z nogi na nogę, nie wiem czy coś go krępowało czy po prostu było mu zimno, ale w takim przypadku mógł się po prostu ogrzać ogniem.
-Dasz radę – odparłem sztywno i raczej niezbyt przekonywująco, ale Leo zdawał się nie zwracać na to uwagi – Idziesz gdzieś teraz?
-Miałem iść do Jasona – wytłumaczył – Próbujemy się pogodzić z Pipes. Niezbyt nam to idzie, ale tak po za tym to nigdzie konkretnie. A masz coś na myśli?
-Czy ja zawsze muszę mieć coś na myśli? – Wzruszyłem ramionami – Po prostu spytałem się gdzie idziesz, bo szedłeś gdzieś za nim na siebie wpadliśmy, nie? Tak czy siak, jak później będziesz chcieć możesz poszukać ze mną Sun’a.
Leo skrzywił się lekko, po czym poczochrał swoje włosy aby śnieg który się na nich osadził spadł.
-Wolałbym nie. Jak mam być szczery, czyli tak jak zawsze, to nie za bardzo za sobą chyba przepadamy.
-Jeśli ty twierdzisz, że za sobą nie przepadacie, to żałuj, że nie widzisz naszych codziennych rozmów. No nic...
-Nadopiekuńczy – Leo wystawił mi język. Zacisnąłem dłonie w pięści – Nasz Nic jest nadopiekuńczy – zaśmiał się głośno – trzeba to zapisać w kalendarzu jako święto nadopiekuńczego Nica!
-Przymknij się Valdez – warknąłem, ale jakoś nie mogłem powstrzymać się od cienia uśmiechu.
-No już, no już – westchnął po chwili. Wtedy dopiero zauważyłem, że wokół moich dłoni zaczęła się wytwarzać czarna macka – Sorry, Nic.
Cisnąłem tą macką w Leo, chłopak stracił równowagę i wylądował twarzą w śniegu. Wtedy dopiero zacząłem się śmiać, a śnieg wokół Leo zaczął się dosłownie topić w oczach i w końcu syn Hefajstosa, śmiał się twarzą w zamarzniętej trawie. I tak się śmieliśmy, ja z mojej reakcji, a on ze swojego pecha. Bardzo szybko rozbolały mnie mięśnie twarzy więc po chwili po prostu trząsłem się ze śmiechu.
Po dłuższej chwili Leo, postanowił jednak stanąć w pionie, kilka kosmyków jego włosów płonęło i zauważyłem, że po raz pierwszy od dawna w jego oczach migoczą takie ogniki szczęścia, dawno ich nie widziałem u niego.
-Ty się umiesz śmiać – stwierdził po chwili i wytknął mnie palcem – ty?! – Ponownie wybuchnął śmiechem, ale po sekundzie złapał się za brzuch i próbował złapać oddech.
-A ty za często się śmiejesz – odparłem – Skoro już odmroziłeś kawałek trawnika, to może pójdziemy do Jasona. Skoro chcecie się pogodzić z McLean…
Leo poczerwieniał na policzkach i popatrzył na mnie nerwowo.
-Wiesz Nic… Dobra, dobra – szybko uniósł dłonie w geście obrony, gdy ponownie zacząłem bawić się mocą – Nico. Lepiej? Tu nie chodzi tylko o Pipes, chodzi o prywatną sprawę. Wiesz Nico… Jason jakkolwiek boski by nie był, potrzebuje raz po raz kumpla… um… nie to, że wy nie jesteście przyjaciółmi… bo jesteście przyjaciółmi nie?
-To lepiej biegnij do niego – zignorowałem celowo pytanie Leo – Później się spotkamy, dobra?
Pokiwał nerwowo głową, jakby się czegoś obawiał, po czym odbiegł w stronę domku pierwszego.
Zrobiłem kilka kroków dalej i wtedy, ktoś dłońmi zasłonił mi oczy… Dobra szczerze, serce podskoczyło mi do gardła i odruchowo walnąłem tego kogoś pięścią w twarz.
-Au! – Percy złapał się za nos – Bogowie, chłopaku!
Wytrzeszczyłem oczy. Mogłem się w sumie spodziewać czegoś takiego tylko po Percy’m.
-Uch… Prawie zszedłem na zawał – warknąłem z udawaną irytacją – Nie podchodź mnie od tyłu… Em… A przynajmniej w takich chwilach.
Percy uniósł jedną brew, ale ciągle pocierał dłonią lekko czerwony od uderzenia nos.
-Zapamiętam – zaśmiał się cicho, po czym objął mnie ramieniem – Słuchaj, bo dzisiaj jest narada za… chwilę. Grupowi przychodzą i kilka ważniejszych osób. ALE nie musisz przychodzić jeśli nie chcesz, wiesz nikt cię nie będzie zmuszał.
-Przyjdę – odparłem krótko.
-Serio?
-No przecież powiedziałem – uśmiechnąłem się prawie niedostrzegalnie – Jakieś wiadomości w sprawie Anvika?
-Zero – odparł – Przepadł jak kamień w wodę. Jasmine i kilka łowczyń, które wyjątkowo nie mają nic przeciwko chłopakom wyruszyły do lasu, nic. Jason wzbił się w powietrze i przeszukał najbliższe okolice, nic. Jaskinia w której byłeś jest zawalona, więc to odpada.
Pokręciłem głową.
-Ale on nie zginął. Nie podoba mi się to jego zniknięcie. Naprawdę mi się nie podoba.
-Zniknięcia mają to do siebie, że się nie podobają – Percy ciągle szczerzył się jak głupi to sera. Naprawdę nie wiem jak można tak reagować na taki temat, ale w sumie to słodkie – Dobra, słońce, chodźmy na tę naradę.
Pokiwałem głową. W drodze na miejsce narady powiedziałem jeszcze:
-A przy okazji słońca, Sun… widziałeś go?
-Mh… Tak, biegł w stronę domku Nyks.
-Brakuje tylko, żeby pokłócił się z Fuego – westchnąłem ciężko – Obawiam się, że jeśli wybuchnie między nimi kłótnia, to moc śmierci i moc nocy, są odrobinę w połączeniu zbyt potężne.
-Nie przejmuj się. Sun nie jest idiotą tak jak ten tu osobnik – westchnął ciężko i wskazał na przechodzącego obok Jack’a – A nawet osobnicy – wskazał na idącego za Jack’em Octaviana.
Ten widok sprawił, że ponownie się zaśmiałem. Percy pytał o co mi chodziło, ale milczałem. W końcu, naprawdę nie widzę powodu gadania o tym co za rewelację zauważył Sun, z każdym. Może później… Może.

(JACK)




Narady? Narady... Bogowie, nie wiem co oni nie rozumieją w słowie narada, ale na pewno znaczy ono coś innego niż kłótnia grupowych domków, oraz Łowczyń i kilku innych. Ja zaliczałem się w tym momencie do grupowych, bo zarówno Connor jak i Travis byli obecnie na patrolu lasu.
Bujałem się więc na krześle i denerwowałem tym samym Octaviana, ponieważ gdy tylko odchylałem się do tyłu, próbowałem odpiąć od jego pasa jednego z miśków. W końcu kiedy dostałem za to po łapie, na chwilę się uspokoiłem po czym warknąłem do niego:
-Nie jesteś trochę za stary na pluszowe misie?
Nie odpowiedział mi, tylko spojrzał z mordem w oczach, jak gdyby chciał mnie złożyć w ofierze jakiemuś bogu… podejrzewam, że często musiał słyszeć to pytanie.

Zaraz obok niego siedziała ta ruda… Jak ona ma? Prechel… Chechel… Frechel… Nie, nie… Rachel! O Rachel. Jeszcze wczoraj pamiętałem jak się nazywa, ale ani ona ładna, ani miła, więc moja pamięć postanowiła sobie robić sprzątanie. Kurwa, zawsze muszę czegoś zapomnieć.
Naprzeciwko mnie siedziała… a raczej w tym momencie stała i waliła raz po raz pięścią w stół do tenisa stołowego, Clarisse. Po jej prawej siedział Scott, rozglądał się nerwowo i wyglądał jakby czymś się zdenerwował. Z kolei obok syna Apolla siedział Jackson i wydawał się najbardziej (pomijając Clarisse) zaangażowany naradą, pozostali, łącznie ze mną starali się zajmować sobą. Nawet ten jego chłopak od siedmiu nie boleści, był bardziej zajęty swoim pierścieniem w kształcie czaszki, niż naradą.
Clarisse pieprzyła o debilizmach typu: trzeba zacząć wojnę. Trzeba się sprzeciwić. Trzeba to trzeba tamto… Kurwa, a co my do jasnej cholery psy?!
Raz po raz do jej pierdolenia wtrącał się Jackson i dokładał o Pasitheai, z czego tylko ja, Octavian (zaraz za mną), Valdez, di Angelo oraz Scott, przyznawaliśmy mu jako taką rację, reszta jak słupy jebanej soli słuchali w milczeniu i raz po raz ta wkurwiająca Chase, mówiła, że „Nie mamy dowodów, na to, aby to na pewno była wojna z Pasitheą”. No ja pierdole, jak ja nienawidzę Ateniątek, z Chase na czele!
Po chwili Scott wygłosił gadkę w stylu Scotta czyli „O bogowie, jak bardzo plącze mi się język! O bogowie, Pasithea to problem! O bogowie jestem sztywny jak cholera!”… A tak serio, to musiał nawijać o tym, że dzieci Apolla, w razie wojny są gotowe jako łucznicy oraz lekarze.
Prędzej bym sobie rękę urąbał, niż dał się opatrzyć Scottowi… Jedno powiem… Pisarze jest kurwa zajebistym, ale z łuku do w cel nie strzeli i z pięciu metrów, a leczenie łaskawie przemilczę.
Cholernie zachciało mi się za to palić. Niestety przecież w tym pieprzonym obozie, NIE MOŻNA:
      1)      Palić
      2)      Mieć własne zdanie
      3)       Nie mieć własnego zdania
      4)      Pić
      5)      Po za posiłkami
      6)       Ale i tak było to bezalkoholowe
      7)      Palić
      8)      Obrażać Pana D.
      9)        Mieć własne zdanie
      10)        Obrażać di Angelo
      11)      No chyba, że chcesz wylądować na cmentarzu lub w morzu (zależy który się bardziej wkurzy, di Angelo czy Jackson)
     12)        Obrażać bogów
    13)    Chyba, że chcesz, żeby piorun cię trafił
    14)      Nazywać Clarisse, wredną szmatą
    15)      Chociaż to prawda (wolę Vi)
    16)      Palić
    17)      Pić
    18)       Być mną
Coś jeszcze? Um… Pewnie więcej palić i pić. Pieprzony obóz i pieprzone zasady. Wspominałem już o własnym zdaniu?
Clarisse w końcu pozwoliła sobie odetchnąć, usiadła na swoim miejscu, a pałeczkę przejął Jackson.
-Powtarzam. Nie chodzi o zwykły większy najazd potworów! Ile nie ma już kontaktu z bogami?
-To o niczym jeszcze nie świadczy! – Przerwała Chase.
Di Angelo parsknął śmiechem. Wzrok jaki przesłała mu córka Ateny mógłby każdego rozwalić na miejscu, ale di Angelo najwyraźniej się nim nie przejmował.
-Ależ świadczy – Jackson oburzył się lekko – Sun i Nico widzieli… przepraszam Nico… byli, nie widzieli… Uch – Jackson walnął pięścią w stół – Po prostu byli w tej jaskini! Była tam Lea oraz Pasithea!
-A gdzie jest Sun, w takim razie? – Spytała Chase.
Zauważyłem, że Nico przesłał rozpaczliwe spojrzenie Grace’owi i ten prawie natychmiast odpowiedział, ale wyczuwałem w tym kłamstwo:
-Na zwiadzie!
Jackson zmarszczył czoło i spojrzał na Grace’a, ten tylko mrugnął do niego szybko, po czym atmosfera się lekko uspokoiła. Chase już nie miała pytań, aczkolwiek podważała argumenty Jacksona i gdyby nie to, że na własne oczy widziałem Pasitheę gotów byłbym uwierzyć tej pieprzonej córce Ateny.
-No dobra! – Valdez postanowił przerwać zabawę kilkoma kawałkami drutu – Więc co? Rzucamy się znowu w wir walki?
-„Znowu w wir walki”? – Octavian wstał z krzesła – Jeśli znowu macie zamiar wciągnąć w bezsensowną wojnę, rzymian…
-To co tu jeszcze robisz?! – Warknął Jackson – W ogóle dziwię się czemu jeszcze Clarisse nie wykopała cię stąd! Więc możesz się zamknąć i po prostu w ciszy wszystko przemyśleć?!
Octavian otworzył usta by pewnie rzucić wyjątkowo ciętą ripostę w jego stylu, ale pokręciłem głową, co musiał zauważyć i tylko rzucił mordercze spojrzenie Jacksonowi i z powrotem usiadł na krześle.
-A więc – Jackson spojrzał na Valdeza – nie. Nie mamy planu i chciałbym, żeby chociaż raz on zaistniał.
-Nie może istnieć plan kiedy nie ma celu, Percy – zwróciła uwagę Chase – Jak dla mnie nie ma potrzeby przejmować się Pasitheą.
-Yhm – di Angelo złożył ręce na piersi – To powiedz mi dlaczego nie możemy skontaktować się z innymi bogami, czemu SAM Tanatos, przybył do obozu i nasz ostrzegł?
-Tanatosa nie mieszajmy w to wszystko – warknęła Chase – On rzadko wychodzi do śmiertelników, nie musi wiedzieć wszystkiego co się dzieje!
-Ale może – wtrącił się Valdez.
Chase spiorunowała go wzrokiem, ale syn Hefajstosa wydawał się po prostu nie zwracać na to uwagi, obawiam się, że gdyby zwrócił mógłby zlecieć z krzesła.
-Mh… - Clarisse zmarszczyła czoło – Z całym szacunkiem Annabeth, ale powinniśmy przynajmniej podnieść jakoś naszą cholerną obronę!
Jackson pokiwał głową.
-Potrzebujemy przede wszystkim wzmocnienia bariery – warknął – Jest zima, w śnieżycy ciężej się bronić czy…
-Myślę, że z pomocą jakiegoś dziecka Hekate dam radę to załatwić – przerwał Valdez  i pstryknął palcami wytwarzając kilka płomyków.
-Okej. Potrzebujemy też Leo więcej broni, możesz poprosić swoich braci i siostry o…
-Jasne! – Ponownie przerwał Valdez.
Octavian siedzący obok mnie prychnął pogardliwie.
-Tylko marnujemy czas! – Upierała się Chase.
-Lepiej go zmarnować niż nic nie zrobić! – Warknął Scott – Dzieci Apolla, mogą mieć warty w klinice i dopilnuję aby medycy ciągle byli obecni.
-Dzięki Steven – Jackson skłonił głową.
Omówił jeszcze kilka bezsensownych działań typu warty, najwięcej dostało się Aresiątkom. Później półgodziny zajęło mu przekonywanie grupowej domku Hekate aby postarała się wzmocnić barierę, dziewczyna upierała się, że jeśli zacznie w niej grzebać, zniszczy ją, a bez Anvika nie jest pewna czy będzie w stanie szybko ją odbudować.
Piętnaście minut zaś trwała „spokojna” rozmowa między Octavianem a Jacksonem, której doszło do wypominania sobie co, kto i ile zrobił na poprzedniej wojnie. Swoją drogą fajnych rzeczy się dowiedziałem, nie ma co! Kiedy już zaczęli sobie wypominać coś o obozie Jupiter, wtrąciła się Chase i przerwała ich kłótnie… 
No i później trwały jeszcze jakieś inne dyrdymały na tematy jednego obozu lub drugiego raz po raz Scott, Valdez lub Jackson napominali o tym aby reszta wreszcie uwierzyła w to, że Pasithea faktycznie stanowi problem, ale nie widziałem wielkiego efektu.


No i w końcu ta bezsensowna narada się skończyła i grupowi (i nie grupowi) mogli się rozejść. Obecnie miałem przekazać Travisowi lub Connorowi, że mają wyznaczyć dwójkę od Hermesa, na drugi patrol po ognisku, ale w sumie miałem jeszcze tego pieprzonego czasu w bród więc polazłem na arenę… tak z nudów.


Oczywiście nikogo nie było. A przynajmniej na pierwszy rzut oka, za drugi razem zauważyłem Larsona. Nie mam pojęcia co robił ale cholerował przy tym jak nie wiem. I przerwał oczywiście kiedy mnie usłyszał, wyglądał na wściekłego i zmachanego, jakby właśnie ukończył nie wiadomo jakie zawody w bieganiu, a przecież cały czas stał w miejscu i po prostu pstrykał palcami.
Oczywiście nie mogłem się powstrzymać przed wybuchem śmiechu.
-I co się śmiejesz? – Wysapał Larson – To nie jest śmieszne.
-No co ty nie powiesz? – Zaśmiałem się ponownie – Śmieję się z dobrego wychowania, gówniarzu.
-Ten sarkazm nie był potrzebny, chociaż ostatnio odnoszę wrażenie, że tylko tym oddychasz – Larson zmarszczył czoło – Czego ty chcesz?
Przewróciłem oczami. To, że do jasnej cholery przechodzę obok, znaczy od razu, że chcę gadać z jakimś pieprzonym gówniarzem? Niech sobie nie pochlebia!
-Od ciebie nic gówniarzu nie chcę – warknąłem – A jak nie chcesz zarobić kilku siniaków znikaj mi z oczu!
Ale Larson nie ruszył się z miejsca, jakby nogi wrosły mu w śnieg. Doprawdy, mam piekielnie dosyć tego gówniarza.
-Dobra nie chcę aby moja już i tak nagięta cierpliwość pękła, wiec jeśli nie chcesz iść, to hej. Może spotkamy się gdy znowu wpadniesz na Vi.
Zacząłem już odchodzić od niego ale wtedy on zawołał:
-Tak, tak, tak! Wielki pan się odezwał! Możesz przestać mi rozkazywać, Jack?!
Zmarszczyłem czoło i zerknąłem na niego przez ramię.
Miał zaciśnięte dłonie w pięści, a na twarzy znikło już jego zmęczenie. Czyli co? Gówniarz chce trochę lekcji, jak mnie traktować? Dobrze będzie ją miał.
-Ja ci rozkazuję? Kurwa, Larson, ja ci co najwyżej każę! Więc ogarnij się i przestań wrzeszczeć, no chyba, że chcesz lekcję!
-Tak?! – Głos Larsona drżał, ale trzymał się całkiem nieźle… jak na dzieciaka – A może nie zauważyłeś, że ja mam broń, a ty nie?!
-Na co mi broń?! – Zadrwiłem chociaż, serce na chwilę mi stanęło – Takiego gówniarza jak ty Larson, mogę palcem pokonać!
-Ha, ha, ha! – Larson zaczął bawić się swoją bransoletką – Nie byłbym tego taki pewien! Moim ojcem jest Tanatos, a twoim kto? Hermes! Syn boga złodziei przeciwko synu boga śmierci, to jest komiczne, Jack!
Odwróciłem się w jego stronę. Byłem mega wkurwiony. Czemu? Do jasnej cholery, tylko JA mam prawo obrażać MOJEGO ojca!
-Słuchaj gówniarzu – wytknąłem go palcem – Jesteś TYLKO synem boga śmierci i do tego wyjątkowo nieudanym. Dlatego teraz grzecznie, wrócisz z podkulonym ogonkiem do domku, jasne?
Larson przełknął ślinę, ale ciągle wydawał się wszystko olewać, ale ja i tak doskonale wiem, że gówniarz po prostu udaje. On jest tchórzem, a ja nie toleruję tchórzy.
-Nie – wyjąkał. Mówiłem! – Wrócę jeśli wreszcie przestaniesz łazić po obozie jakbyś był jego panem i władcą!
-Tak, coś jeszcze mój królu? – Zadrwiłem.
Oczy Larsona pokryły się czerwienią i już wiedziałem, że to zły znak. Później ogarnęła mnie ciemność, w której słyszałem szepty… właściwie nie rozumiałem większości słów, były po Rosyjsku, Niemiecku, Hiszpańsku, Łacinie i wielu innych językach których nie zrozumiałem. Jedyne co mogłem zrozumieć to było:

-Bogowie są skazą tego świata! Ktoś inny może zapewnić nam znacznie lepszą władzę, nie widzisz?

-Mówisz jakbyś zamierzał odejść.

-Jesteśmy pionkami bogów. Oni powinni byli zostać obaleni tysiące lat temu, ale trzymają się nieźle dzięki nam, dzieciom pół-krwi.

-Co komu z małpowania tego, co zrobili inni?

-A później będzie szaleństwo!!!

Chwila ciszy. Kurwa co się dzieje? Nie rozumiałem większości tych głosów, wszystkie po za ostatnim należały do jakiś chłopaków, jeden z głosów zdawał mi się być znajomym. Nawet prawie chyba identyczny do mojego.
Wydawało mi się, że mija wieczność. Ciągle było ciemno i czułem, że ktoś co chwila zimną dłonią dotyka mojego ramienia, ale za każdym razem gdy się odwracałem nikogo nie było.
A później znowu zaczęły się głosy i te akurat rozpoznawałem z czasów mojego przebywania w SPO:

-Mieliśmy szansę zwiać!

-Twoja siostra… ona nie żyje.

-To wina bogów! Oni nami manipulują! Zabijmy innych herosów! Zniszczmy oba obozy!

-Jack jesteś dowódcą… Nie zawiedź nikogo z nas.

-Zdradziłeś?! Ty?! Powinieneś nie żyć.

Później znowu zaczęły się głosy w niezrozumiałych dla mnie językach i nagle… ciemność zastąpiła się fioletem. Nie byłem na arenie, a przynajmniej tyle zauważyłem w nagle jasnym fiolecie. Byłem w korytarzu, w moją stronę biegły jakieś dzieciaki, chłopak, obok niego jakaś dziewczyna. Obydwoje byli ranni, a gonił ich cyklop. Chciałem zareagować, ale dzieciaki po prostu przebiegły przeze mnie podobnie jak cyklop.

Co się tu do kurwy dzieje?!

I wtedy zrozumiałem. Poznałem te dzieciaki. Chłopakiem był John, a dziewczyną Skakanka, ale… jasna cholera to było kilkanaście lat temu!
A później jak zerknąłem przez ramię do dwójki dołączył się kolejny chłopak. Mh… To byłem oczywiście ja i pamiętałem tą chwilę jakby wydarzyła się wczoraj. Byłem tylko gówniarzem, przerażonym po rewelacji jaką opowiedziała mi matka. Ona była… zła. Jakby to wszystko było moją winą, mówiła coś o obozie, fakt… ale nigdy mi nie powiedziała gdzie on jest. Wtedy uciekłem, napotkałem grupę patrolową z SPO i zabrali mnie do bazy. Obecnym wtedy dowódcą był syn Apolla, nie pamiętam jak się nazywał, ale był kurewsko wkurzający (na szczęście był tylko kilka miesięcy... zabili go. Nawet nie wiem kto). Ledwo nauczyli mnie którą część miecza się trzyma i już posłał mnie ten sukinsyn na patrol… to były dzieciaki… cztero, sześcioletnie… I to była po prostu rzeź… Te dzieciaki spanikowały na widok pięciu cyklopów, te potwory nas dopadły i wrzuciły do jakiegoś garażu. Oczywiście nie muszę wspominać o tym jak bardzo cyklopy przepadają za ludzkim mięsem prawda? Ale ja zwiałem. Ale nie uciekłem z garażu, a wbiegłem do piwnicy. To był ten korytarz, tam napotkałem dwójkę zupełnie obcych mi herosów. Johna i Skakankę.
Uciekliśmy, ale mój patrol był w całości wyrżnięty. Zameldowaliśmy się u tego dowódcy od Apolla. Był delikatnie mówiąc wkurwiony, ale powitał w grupie Skakankę i Johna. Skakanka powiedziała wtedy po raz pierwszy i ostatni swoje imię, Cathrine jakaś tam, później nadaliśmy jej przydomek skakanka, gdyż okazała się córką Wulkana gdy ze skakanki zrobiła zajebiście zabójczą broń. Z kolei z Johnem był problem… Każda jego misja była podpisana „X”, nie imieniem. Nie znał go. Po prostu, albo faktycznie tak było, albo nie chciał się nim podzielić. Tak czy inaczej ciężko byłoby nazywać kogoś „X” i jakiś syn Hermesa wymyślił, że będzie nazywać go Bezimiennym i tak zostało. Ja oczywiście musiałem coś dołożyć od siebie i kiedy przyjaźń między nim a mną w miarę… nazwijmy to, rozwinęła się, nazywałem go Johnem. 

Ta… kurwa, kocham się rozgadywać.

Teraz to fioletowe coś zniknęło. Znowu było ciemno, ale również cicho. Przynajmniej do czasu znowu głosy zaczęły szeptać, ale teraz słychać było to jakby jakieś trzy osoby na raz to robiły:

- Duszę starcie przypłaci wredne boga dziecię!

-Teraz to ty, a nie ja, będziesz w stanie pokonać Pasitheę.

-Byłem w Tartarze i przeżyłem! Nie przestraszysz mnie!

-Jestem Tanatos, jestem bogiem śmierci.

-Pasitheę pokonacie na poświęconej jej ziemi.

-Świątynia prawda?

-Ktoś umrze! Ktoś będzie musiał umrzeć z tych co wyruszą na misję.

-Duszę starcie przypłaci wredne boga dziecię!

I ciemność zniknęła. Ciągle stałem na arenie, a kilka kroków ode mnie Larson opadł na kolana, a ciemność która jeszcze przez chwilę otaczała mnie, po prostu… wsiąkła w niego. Uniósł głowę, wyglądał na cholernie zmęczonego.
-Larson – warknąłem – Co to do kurwy było?!
-N-nie wiem! – Wyjąkał – Ja nie wiem! Ja nad tym nie panuję.
-Kurwa to zacznij panować! Rozumiesz gówniarzu? – Podbiegłem do niego i uniosłem chwytając za kurtkę. Byłem wkurzony – Raz jeszcze stracisz kontrolę nad tą swoją pieprzoną magią, to słowo daję, zapakuję cię do worka i wyrzucę na pożarcie zwierzętom. DOTARŁO?!
Larson pokiwał lekko głową. Nie byłem przekonany co do jego kiwania głową, ale wypuściłem go i odbiegłem jak najdalej.
Cholernie bardzo mi się to nie podobało. O ile wizję z przeszłości jeszcze kurwa mogłem rozumieć, tak za Chiny nie wiedziałem o co chodziło z tymi głosami. O ile pierwsze „fale” jeszcze jakoś olałem, tak ostatnie głosy mnie niepokoiły. Nie pamiętam aby ktokolwiek wspominał o czyjejś śmierci, a wszystkie te głosy MUSIAŁY powtarzać to co ktoś już kiedyś powiedział! Kurwa jakie to porąbane!
Ale… nie wierzę, że to robię, ale muszę powiedzieć do Jacksonowi. W końcu to on bawi się w pierwszego harcerza herosów, nie ja!


(PERCY)



Nie byłem pewien czy wierzyć w te rewelacje Jack’a. Już od dawien dawna wiem, że Jack ma talent do wyolbrzymiania, wymyślania i… wpadania w kłopoty. I tylko to ostatnie mogłoby mnie przekonać, gdyby nie lekkość z jaką mówił to wszystko Jack. Oczywiście informacja w sama w sobie mi się nie podobała, poszedłem nawet szukać Sun’a, ale niestety go nie znalazłem. Pewnie poszedł do trzynastki, a skoro Nica nie ma, bo poszedł z Jasonem na zwiad, nie będę się przecież wpraszać.
Więc wróciłem do trójki. Mój zwiad z Leonem (nie mój pomysł) zaczynał się dopiero przed ogniskiem, więc było trochę czasu.
Otwierając drzwi nie spodziewałem się mojej siostry, a tym bardziej jakiejś innej Łowczyni lub heroski. Więc gdy wszedłem do domku i zastałem nie tylko moją siostrę ale też inną dziewczynę, byłem absolutnie zaskoczony. Oczywiście szybko powróciłem do normy i przywitałem się, zdjąłem kurtkę i buty po czym usiadłem na łóżku. Moja siostra przerwała prowadzoną dyskusję z tą dziewczyną.

Byłem pewien na trójząb Posejdona, że koleżanki Jasmine, w życiu nie spotkałem. Jeśli chodzi o wygląd na pewno nie miała możliwości zniknąć w tłumie. Miała białe, długie kręcone włosy. Ale białe w rozumieniu innym niż Jack czy Vi, oni mieli z lekkim odcieniem szarości, ta dziewczyna miała śnieżnobiałe włosy. Zdawała się mieć oliwkową cerę, aczkolwiek nie wiele widziałem w tym świetle. Kiedy podniosła na mnie wzrok, zauważyłem, że ma fioletowe oczy oraz pomalowane na czarno, co dosyć… fajnie ze sobą współgrało. Patrząc tak na nią mogła mieć jakieś piętnaście, nie więcej lat.
Ubrana zaś była na czarno. Spodnie oraz bluzka z napisem „Get Scared”, były właśnie tego koloru. Buty zaś to były chyba glany, lub coś co je przypominało.
Wyglądała na zamyśloną, widać było, że myślami jest znacznie dalej od domku trzeciego.
-Hej Percy – przywitała się moja siostra – Um… To jest Yuno Gasai, moja przyjaciółka, Łowczyni. Yuno to jest mój brat, Percy Jackson.
-Miło mi cię poznać – dziewczyna ciągle nie zmieniła swojego wyrazu twarzy, a głos miała taki… lodowaty, że aż w całym domu powiało chłodem.
Mimo to udało mi się wydusić krótkie:
-Cześć.
Mgła zamyślenia opadła z fioletowych oczu Yuno i podeszła do mnie i podała mi rękę.
-Jesteś z Łowczyń – zauważyłem marszcząc czoło – chyba nie powinnaś aż tak kontaktować się z chłopakiem, co?
-Zasady, zasady, zasady – teraz o dziwo głos miała ciepły i całkiem przyjemny dla ucha – Przecież mogę ci podać rękę, prawda? Nie porazi mnie piorun…
Wzruszyłem ramionami. Co do Łowczyń mogłem być wszystkiego pewien. Uścisnąłem jej jednakże dłoń, a ona wróciła do Jasmine.
-Długo się znacie? – Spytałem chcąc podtrzymać rozmowę.
Jasmine zmarszczyła lekko brwi.
-Od pierwszego dnia zwerbowania – odpowiedziała po chwili – Tego dnia kiedy złożyłam przysięgę, dołączyła również Yuno.
-Ta… Dom dziecka może się znudzić – zaśmiała się cicho Yuno i wyjęła z kieszeni jakąś okrągłą broszkę, z dziwnie znajomym napisem.
Poprosiłem, żeby to pokazała co uczyniła bez zbędnych pytań. Przyjrzałem się broszce, była to zwykła okrągła broszka z nazwą domu dziecka, oraz ulicą… Ale obie te rzeczy były bardzo znajome.
-Coś nie tak? – Spytała Yuno.
-Och… myślę, że mój brat po prostu nie ma takiej złej pamięci – moja siostra uśmiechnęła się lekko – Ten dom dziecka…. Pamiętasz Percy pierwsze spotkanie z Lea’ą? – Pokiwałem głową – One są z tego samego domu dziecka, w sensie Yuno i Lea.
Spojrzałem na białowłosą i odrzuciłem jej broszkę.
-Znasz Lea’ę? – Spytałem.
-Tak – odpowiedziała przyciszonym tonem – To była moja… przyjaciółka. A później uciekła. Bez słowa.
-Wiesz oczywiście, co ona… zrobiła? – Dopytywałem.
Yuno lekko się uraziła, a przynajmniej tak poznałem po prychnięciu i złożeniu rąk na piersi.
-Oczywiście, że wiem – odparła po chwili – Ale robicie z niej jakiegoś potwora, a ja nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ona mogła zrobić się aż taka okrutna.
-Już to przerabiałyśmy Yuno – westchnęła Jasmine.
Ale jej przyjaciółka zdawała się być nieprzekonana. Pewnie też tak bym reagował gdybym miał przyjaciela, który później zdradził, ale mnie by przy tym nie było. Ale niestety taka jest prawda… Lea zdradziła, przy czymkolwiek nie upierała się ta Yuno.
Po kilku minutach dziewczyny wróciły do swoich spraw, a ja nie za bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić, więc zasnąłem. Być może z nudów, a może po prostu byłem aż tak zmęczony?



Tak czy inaczej obudziłem się w… jaskini. Znaczy nawet nie tyle obudziłem co znalazłem się. Nawet się nie zaskoczyłem gdy zauważyłem, że o stalagmit (czy tam stalaktyt, dla mnie nigdy nie było różnicy! To tak czy siak o to na dole) opiera się ten blondyn. Tym razem wyglądał jakby przetrwał tydzień w puszczy, włosy miał potargane, ubrania lekko poszarpane i zabłocone, z butami podobnie. Ale jego twarz była spokojna, pomimo tego, że na policzku miał brzydką szramę.
-Znowu ty? – Powitałem go szorstko.
-Mógłbym powiedzieć to samo – westchnął ciężko – Tym razem to ty wywołałeś połączenie, nie ja.
-Nie potrafię tego.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mnie z roztargnieniem.
-Ależ potrafisz – odpowiedział z uśmiechem – właśnie tego dokonałeś.
Zmarszczyłem czoło. Ja nie chciałem wywoływać absolutnie żadnej wizji. A już szczególni z nim… nadal przecież nie wiem jak się nazywa.
-Upieram się jednak, że nie ja to wywołałem – warknąłem – Więc czego chcesz?
Chłopak wzruszył ramionami, wydawało mi się, że syknął z bólu, ale po jego twarzy nie było tego widać.
-Właściwie jeśli już nadarzyła się okazja – zaczął monotonnym głosem – Powiedz mi, czy wiesz jak pokonać Pasitheę? Od razu muszę cię jednakże ostrzec iż sztuczka jaką zastosowaliście z Gają, ma raczej zerowe szanse powodzenia.
No i chłopak tym sposobem poruszył temat który nie wiadomo już ile, mnie drażni. Nie mam planu. Wiem z tego wszystkiego tyle co Anvik powiedział krótkie „W świątyni”, że można pokonać ją tylko tam. A świątynia najbliższa znajduje się w SPO… nie mam pojęcia jak pogodzić obie te rzeczy.
-Nie wiem – przyznałem zgodzie z prawdą – Nie mam pojęcia.
-Tak, myślałem – chłopak westchnął ciężko – Ale za to ja wiem, jak możecie ją pokonać. Tylko czy zechcesz mnie wysłuchać?
-Zależy… - złożyłem ręce na piersi.
Blondyn wzruszył ramionami.
-Pokonacie ją w świątyni, to oczywiste… Ale obawiam się jednej rzeczy. To jest bogini, nie pokonacie jej od tak. Będziecie potrzebować pomocy boga który często ma do czynienia z… mh… umieraniem.
-Hades? – Wyrwało mi się.
-Lub Tanatos – burknął chłopak – Na pewno potrzebujecie pomocy któregoś z nich. Ale… pomimo tego co powiedział ten drugi, wątpię aby pomogli wam za darmo.
-A Hades przypadkiem nie postradał zmysłów? – Zmarszczyłem czoło.
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo.
-Och, szczerze w to wątpię – odpowiedział po chwili.
-A więc…?
-I jeszcze SPO – chłopak zignorował moje poprzednie pytanie – potrzebujecie karty przetargowej. Kogoś kogo w SPO chcą.
Zamyśliłem się. Kogo ci z SPO niby chcą? Nie miałem bladego pojęcia, a blondyna najwyraźniej to rozbawiło. Wkurza mnie on lekko.
-Nie wiesz? – Spytał. Pokiwałem głową – A pomyśl kogo tak bardzo chcieli zabić ostatnim razem?
-A… Anvik?- Wydukałem – Mam użyć go jako… karty przetargowej? Oszalałeś?
Chłopak wzruszył ramionami.
-Nie musisz koniecznie jego. Myślę, że chłopak może mieć coś jeszcze do zaoferowania w kwestii dostępu do świątyni.
-Ale Anvik zniknął – przyznałem – Nie wiem gdzie się podział.
Chłopak z niewiadomego powodu wybuchnął śmiechem. Szczerze powiedziawszy zrobiło mi się głupio, bo było w tym śmiechu coś z nabijania się z mojej osoby, ale nie miałem pojęcia czemu. Jedno było pewne, miałem ochotę go walnąć. Ale chłopak po chwili się uspokoił, przetarł wierzchem dłoni o oczy i odpowiedział:
-Więc musicie go znaleźć – mruknął – gdy to zrobisz… cóż, myślę, że wtedy wrócimy do rozmowy.
-Czekaj! – Ryknąłem, ale za późno.
Jaskinia się zamazała a późniejsze rzeczy które widziałem były absolutnie pozbawione sensu.



Wydawało mi się, że cały mój „sen” trwał kilka minut, ale kiedy otworzyłem oczy na zewnątrz robiło się powoli ciemno, a nade mną stała moja siostra i patrzyła na mnie takim wzrokiem jakby przyglądała się młodszemu bratu… przestraszyła mnie lekko i krzyknąłem. Jasmine zachichotała cicho.
-Oj, Percy bez przesady, nie jestem tak straszna, prawda?
Wziąłem głęboki wdech i usiadłem na łóżku.
-Nie, nie, nie – zaprzeczyłem szybko i potarłem dłonią czoło – Po prostu jestem trochę rozdrażniony.
Jasmine poprawiła swoją kurtkę Łowczyń i spojrzała na mnie pytająco.
-Śniło ci się coś?
-Nie – skłamałem – Która godzina?
-Za godzinę ognisko – odpowiedziała.
Westchnąłem ciężko i wstałem. Kilka minut trwało aż mój mózg przestał rozmyślać o tym co widziałem, ale to wszystko było tak pozbawione sensu, że skronie mi pulsowało jak oszalałe. Wyszliśmy później z Jasmine z domku, trochę głupio się czułem gdyż dziewczyna szła trzymając mnie za rękę, ale z drugiej strony również cieszyło mnie to. Śmiała się po drodze i opowiadała mi różne „przygody” z tych kilku ostatnich tygodni. Kiedy była w trakcie opowiadania, jak jakaś Łowczyni pomyliła ją z jeleniem, zauważyłem, że przy jakim drzewie kłóci się dwójka osób. Z daleka nie widziałem kim są te osoby, ale jedna z nich miała niebieskie włosy, co lekko mnie zaciekawiło… a przynajmniej na tyle, że postanowiłem tam pójść. Jasmine udała się za mną.
To były dwie dziewczyny. Jedną znałem i była to Vi, nie poznałem jej tylko z daleka gdyż miała nałożony kaptur. Z kolei druga… cóż, to pewnie była ta dziewczyna o której mówił Jason i Steven.
-Nowa słuchaj – warknęła Vi – niech ci się łaskawie nie wydaje, że wszędzie masz przyjaciół! Radź sobie sama, dobra?!
-Wielkie halo – oburzyła się ta z niebieskimi włosami – Spytałam cię tylko czy możesz mi powiedzieć gdzie znajdę tu kogoś kto dowodzi. Macie chyba kogoś takiego, nie?!
Vi splunęła z niesmakiem.
-Słuchaj, nowa – wytknęła dziewczynę palcem – dla mnie każda nieokreślona osoba jest śmieciem! Więc łaskawie nie pytaj mnie. Rozumiesz?! Porozmawiaj sobie z jakimś świętoszkiem typu Jason. Lub harcerzykiem jak Percy! Albo z takim Emo jak Nico! Ale ode mnie W-A-R-A! Chyba, że szukasz guza… Wtedy możesz iść do mnie lub do Jack’a, jak wolisz! A teraz spadaj.
Ale dziewczyna z którą Vi prowadziła „dyskusję” nie ruszyła się ani o centymetr. Piorunowała wzrokiem córkę Aresa, tak jakby szykowała już dla niej najbardziej bolesną śmierć. Oczywiście wiedziałbym jak to by się za chwilę skończyło, Vi wkopałaby tę dziewczynę w śnieg, lub powiesiła za kurtkę na tym drzewie… jakoś nie chciałem, żeby tak to się skończyło dlatego postanowiłem się odezwać:
-Jakiś problem?
Vi uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Obrzuciła mnie spojrzeniem pt. „Później się policzymy”, po czym popchnęła mnie na Jasmine i głośno tupiąc gdzieś odeszła. Kiedy już przestałem tracić równowagę, spojrzałem na nową.
-Bardzo na ciebie naskoczyła? – Spytałem.
Dziewczyna przewróciła oczami.
-Nie. Potrafię o siebie zadbać. Szkoda tylko, że tyle osób jest zbyt impulsywnych – westchnęła ciężko – Nie będziesz się wydzierał jeśli spytam cię, gdzie jest tu jakiś dowódca?
-Nie – odparłem – Problem jest obecnie taki, że teraz zarówno Chejron jak i Pan D. są po za obozem.
-Kurde – dziewczyna prychnęła głośno – więc wygląda na to, że moja sprawa musi jednak poczekać.
Zmarszczyłem czoło.
-Jaka sprawa?
-To nie ma znaczenia – dziewczyna spojrzała wymownie na drzewo. Po chwili powiedziała, chcąc pewnie zmienić temat – Pewnie jesteś Percy, co?
-Aha… - potaknąłem – To jest moja siostra Jasmine – wskazałem na nią – A ty jesteś…?
Dziewczyna westchnęła ciężko.
-Jestem Lauren Collins – odpowiedziała jednak i podała mi dłoń… bardzo lodowatą dłoń – Jestem w obozie od kilku dni z czego dopiero dzisiaj mogłam wyjść z kliniki.
Dziewczyna wygląda na jakieś szesnaście lat… znowu zagadka biologiczna czemu, nie trafiła do obozu wcześniej… ostatnio zdarza się to dosyć często.
-Coś poważnego? – Spytała Jasmine. Swoją drogą bardzo uważnie przyglądała się Lauren.
Dziewczyna zaprzeczyła szybko:
-Nie. Chociaż według tego… Stevena powinnam jeszcze zostać. Ale słowo daję, nie wytrzymałabym kolejnych jego… dziwnych gadek.
-Dziwnych gadek? – Zaśmiałem się cicho – Nie mów mi proszę, że on znowu gada wierszem!
Lauren zrobiła zaskoczoną minę, wydęła lekko usta w zamyśleniu i po chwili odparła:
-Nie. On gada wierszem?
-W takim razie, możesz sprecyzować „dziwne gadki”? – Przekrzywiłem lekko głowę.
-Uch… Tego nie potrafię opisać – odparła – On jak na medyka, jest trochę oschły, wiesz? I mówił do siebie… bardzo często. Nie, nie jest osobą którą chce jeszcze raz spotkać, a tym bardziej być przez niego leczona!
Zmarszczyłem czoło. Nie do końca wiedziałem co Lauren ma na myśli. Steven jest inny, to fakt… Ale nie jest typem osoby oschłej, wręcz przeciwnie… A tym bardziej nie rozmawia sam ze sobą.
Ale nim zdołałem o to spytać, Lauren gdzieś wcięło, nawet nie zauważyłem gdzie i kiedy sobie poszła… Cholerne ADHD i moje zamyślenia.
-Kim jest Steven? – Spytała Jasmine kiedy szliśmy do domku dziewiątego po Leo.
-Um… To syn Apolla – wytłumaczyłem – chyba pojawił się w obozie zaraz po tym jak cię zabrały Łowczynie, albo dzień wcześniej… nie pamiętam. A co?
Jasmine zamyśliła się. Często tak było. W przeciwieństwie do mnie moja siostra częściej myślała, rzadko robiła coś pod wpływem uczuć, ale był tego minus… ciągłe bujanie w obłokach, dlatego też minęło trochę czasu nim odpowiedziała:
-Wydawało mi się, że widziałam kogoś nowego w domku Apolla – westchnęła w zamyśleniu.
Pokiwałem głową. Ciągle próbowałem pojąć o co mogło chodzić Lauren w tym, że Steven gadał sam do siebie i był oschły… Ani jedno ani drugie nie pasowało mi do Scotta. Po prostu chłopak jest zbytnim idealistą oraz osobą o zdrowych zmysłach aby przejawiać takie rzeczy.
Ta takim zamyśleniu minęła mi cała droga do domku Hefajstosa. Jasmine w między czasie się odłączyła i poszła do domku Artemidy. A ja zapukałem do chyba najdziwniejszych drzwi na całym obozie. Tak w ogóle… nie chciało mi się ani trochę iść na zwiad z Valdezem. Już dawno darowałem sobie szanse na jakiekolwiek dogadanie się z nim… po prostu ni w ząb mi się to nie udaje. Drażni mnie Valdez, ciągle się gdzieś wpycha i mam powoli tego dosyć. Jeszcze podczas poprzedniej wojny, również nasze relacje były kruche, teraz można by rzec, że szkło znajomości pękło i wpadliśmy coś w pomiędzy obojętność a wrogość, z naciskiem na ostatnie. A przynajmniej w moim przypadku.
Dłuższą chwilę trwało, aż w końcu wyszedł Leo. Był cały umorusany, twarz miał dosłownie czarną od sadzy pomijając tę część gdzie miał gogle. Wyglądał trochę śmiesznie, ale przywykłem już, że Leo wiecznie musi coś naprawiać lub coś tworzyć.
-Czyli co stary – westchnął – mały zwiad i wracamy w pełni chwały do obozu, tak?!
Przewróciłem oczami.
-Tak, tak – przetarłem dłońmi czoło – Idźmy już.

Leo wybuchnął śmiechem i pognał w kierunku lasu. A, że ja nie chciałem pozostać w tyle pobiegłem za nim i starałem się ignorować to, że nagle rozbolała mnie głowa i wydawało mi się, że słyszę jakiś kobiecy śmiech… w końcu, to na pewno wiatr. 


***

O... Ya XD Dałam radę x'D Cóż... brak neta to absolutnie koszmar, a brak neta i brak weny to... w ogóle piekło ;w; ale dałam radę :D Wena naszła i net się pojawił! 
No tak czy inaczej mam nadzieję, że się podoba. Jest... toćkę dłuższy niż zwykle i mam nadzieję, że to nie problem :D I tak miało być dłużej i musiałam usunąć kilka szczegółów z perspektywy Jack'a i Percy'ego, ale dodam je później najwyżej ;w; 
Co do nexta to się zobaczy, jak będzie z weną i netem ^^" 

41 komentarzy:

  1. Ach...! Leo... (~<3) i mój najsoneczniejszy chłopiec! ~<3 Gwiazda ambitnie bo się "uczy"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyż się uczem, ale do matmy się nie da u mnie uczyć xD
      Leo będzie znowu coraz więcej i z Sun'em pewnie podobnie XD
      Dzięki za opinie ^^" XDD

      Usuń
    2. a Nick? To mnie powaliło... xD To ty nazywasz opinią? xD Mój Wen uciekł! ;__; I ni ma Wena! ;__; A ja zacofany człowiek dopiero BoO zaczełam czytać... ;__; (Mam tak jagby szlaban na BoO) ;__;

      Usuń
    3. Nick, Nick, cichać xD Tak nazywam każdy komentarz opinią jeśli zawiera "Fajny" i synonimy oraz "Nie fajny" i synonimy lub cokolwiek związanego z rozdziałem xD
      Mi też uciekł, nie lubi Steve'a i jak mam pisać jego perspektywę to zwiewa ;w; xD

      Ja nie potrafię się przełamać aby skończyć BoO moje serce się kraje na widok tego co dzieje się z Percico i z Frazel ;w;

      Usuń
    4. Frazel przerzyje... I tak czytam jak le ninja kiedy w domu nie ma nikogo. Jestem w połowie pierszej perspektywy Reyny.. Moje serduszko też sie kraja... :c Ale pisze specjala.. Idzie jak po betonie... Ech... Wen dostanie opierdol...

      Usuń
    5. A ja Frazel lubiem ;w;

      Ninja zawsze spoko xD A Reyna ma zajebiste perspektywy, zaraz po Nico xD (moja top 4 1. Nico 2. Reyna 3. Jason 4. Leo [przez to, że tyle o tej pieprzonej Kalispo]) xD

      Wen to zuo ;w;

      Usuń
    6. Mój Wen przyjaźni się ze Slenderem i Mery... xD Kalipso to ZUO! I jeszcze Leo sobie głowe nią bendzie zawracał! Pfff... *postawa obrażonej 6 latki* oglondałaś The 100?

      Usuń
    7. Ta... Nienawidzę tej laski Kalipso, jest zaraz po Annabeth xD

      I nie oglądałam ;w;

      Usuń
    8. Naburmuszona buśka... Zrozum to Ann to zło... xD Fajne. Polecam. XD Co prawda nie ma tam (chyba) gejów ale są też dzikie seksy w krzakach... xD

      Usuń
    9. Ann to piekło, a Kalipso to zło. Btw. zaczęłam titanicować Percabeth xD (już dawno to robiłam, ale teraz się przyznaję xD)

      I może zobaczem, ja mało oglądam ;w; xD

      Usuń
    10. Ann zawsze można zabić. Kalipso jest tak jagby nie śmiertelna.. :/ Fajne. Rozpierdol. sPISgi. Krew.. Itd

      Usuń
    11. Ann... Phhy... Kalipso... phhy... zrzucić do Tartaru jak taka kur...de (wszystko przez Jack'a ;_; ) Nieśmiertelna ;w;

      Usuń
    12. Ja raz twój rozdział czytałam i jak brat mi przerwał to prawie wie go kurwami obrzuciłam... Gruzlańdczycy to zrobià za nas! xD Nie wiem czy wiesz o co z Gruzlandią chodzi?

      Usuń
  2. No w końcu! Tak długo czekałam i się doczekałam. ;D
    Ale warto było czekać. ;D Rozdział cudowny...po prostu boski. Apollo nie żałował Ci weny. :)))
    Nico się śmieje? Chciałabym to widzieć. ;D
    I ja kłócąca się z Vi. ;D Podoba mi się to. ;*
    Sun coraz bardziej mnie ciekawi. Te jego moce i w ogóle.
    Co tu jeszcze napisać? Nie wiem. Nawet wena do komentarza mnie opuściła. Ale tak też bywa. ;D

    Weny dużo życzę i czekam na nexta. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyś jeszcze wiedziała jak musiałam się namęczyć, żeby skończyć sensownie perspektywę Persiaka i dodać coś dzisiaj xD
      Hah... Apollo nagle tak mi podarował, w najmniej odpowiednim momencie bo akurat temperaturę sobie mierzyłam xD

      Well... Sun jeszcze będzie miał kilka (nawet myślę, że więcej xD) okazji do wykazania swoich mocy xD

      I teraz właśnie piszę kolejny rozdział i wena jak na razie jest, aczkolwiek zwiewa jak zwykle gdy ma być perspektywa Scott'a xD

      Dziękuję za wenę, również Ci jej życzę ^^'

      Usuń
    2. Będzie perspektywa Scotta? Mmmm zapowiada się ciekawie. ;D
      Z weną tak już jest. Najczęściej pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. ;D Mnie ostatnio nawiedziła na wfie, kiedy akurat broniłam w nogę (nienawidzę bronić, ale ktoś się musiał poświęcić), a dzisiaj na spr z historii. Ale wyparowała tak nagle jak się pojawiła. XD

      Usuń
    3. *-gwiazda- to nie -gwiazda- jak się nie wetnie..* Mi Wen wrócił na kartkówce z matematyki... -_- Trudnej kartkówce...

      Usuń
    4. Jak dla mnie matma nigdy nie jest trudna. ;D No może jednostki. I hate it! Ale wszystkie wzory, pierwiastki, funkcje, potęgi, liczbę pi, równania, układy równań itd. mam w małym paluszku. ;D

      Usuń
    5. A ja w ogóle jestem Geniuszem! Tylko mie gdy myśle o gejach.... xD

      Usuń
    6. Haha. Ty zawsze myślisz o gejach (tak przynajmniej myślę). ;D

      Usuń
    7. Odkąd poznałam ciebie to tylko w 97,67 procentach czasu. Raszta to opka, wkórwiający ludzie itd. Ale to też wionże się z gejami... xD Ty nie lepsza! :P

      Usuń
    8. Ja ciągle o gejach myślę xDD Co widać u mnie w opku ;w; xDDD

      A mnie wena naszłą well... na matmie numer 1 i matmie numer 2, ale na Polskim numer 1 mi poszła XDD ;w;

      A ja na wuefie zawsze bronię w nogę i nie narzekam, lubiem xD

      Usuń
    9. Jakbyś miałą w przeciwnej drużynie psychopatę i dziewczynę ważącą 90 kg,, która dwa razy złamała nos moim kumpelom na wf-ie i raz złamała palec,,,a i jeszcze raz skręciła (wszystko w ciągu jednego półrocza) zmieniłabyś zdanie. ;D

      Ja sobie nawet ostatnio wyobrażałam takich kolegów razem...w łóżku. XD Na serio jestem chora. ;D

      P.S. W końcu zdecydowałam sobie kupić Krew Olimpu i właśnie zaczynam czytać po polsku. ;D Zobaczymy co dobrze, a co źle zrozumiałam po ang. :***

      Usuń
    10. Zdrajca! Mi ten skur.. Nauczyciel wpisał z WF kondycje ponizej pzecientną poniewarz nie chciałam grać w koszykówke. Tak jagbym to nie ja ćwiczyła jazdy konnej i pływania. No zdechnie kuwa...;w;

      Usuń
    11. A ja wczoraj byłam trzecia w biegach. ;D Masakra, nienawidzę tego. XD
      Aaa i jeszcze dziś w szkole jedna dziewczyna z 2 gimbazy chciała się pociąć. Odkryto, że już od dawna się cięła, ale dzisiaj chciała się chyba zabić. Na szczęście jej koleżanka zdążyła zawołać nauczycielkę. I jeszcze byłam wtedy w łazience. Bogowie, nigdy bym nie pomyslała, że w mojej szkole może się zdarzyć coś takiego. I jeszcze jutro będziemy mieli apel i w ogóle.

      Usuń
    12. My mieliśmy dziś... Musiała spudniczke załorzyć... :/ Jak się tak chciała zabićvto gratuluje IQ. Ja bym poszła do lsu/opuszczonego budynku na pola itd.. To bardziej coś w stylu... Pròby zwrócenia nnasiebie uwagi. (Wera psychologiem)

      Usuń
    13. Ale z niej wszyscy się naśmiewają, wybrali ją sobie na kozła ofiarnego. W końcu nie wytrzymała po jakiejś lekcji i postanowiła ze sobą skończyć. Ale nie wiem czy by się odważyła.
      A ślady na rękach sama widziałam.

      Usuń
    14. Myśle że wiem o czym mówie (Tyle W11 robi swoje) po prostu chciała zwrócić uwage (podświadomie) na problem. Jagby na serio o tym myślała by np wieczorem wzieła tabletki i zostawiła list (samobujcy z regóły tak robią bo to logiczne) powiesiła się w lesie, pocieła w starym opuszczonym budynku, podpaliła przed sejmem (xD) Moja kol też gada że się powiesi itd (ona też po chuja się tnie) no ale c

      Usuń
    15. Ja się nie tnę, więc nie wiem. ;D

      Usuń
    16. Co zrobisz? Nic nie zrobisz oprócz śpiewania pod oknem źe ją kochamy... xD

      Usuń
    17. Ej... Ja mam blizny na rękach od kochanego psiunia mojej cioci (całkiem przypadkiem nazywa się Gaja... ;w;) Nauczyciele widzą i tylko się gapią jak na głupią. xD

      Co do samego cięcia się ja też się nie tnę (chyba, że liczymy skaleczenia nożem...dobra kończę XD) więc, tyż ni wim...;w;

      Mam kol co to się tnie dla tak zwanego szpanu... więc na samo cięcie się jestem uczulona, nie dziękuję xD

      Usuń
    18. Ja umieram u dentysty i na pobieraniu krwi... Ah ta hemofobia... Też znam taką co dla szpanu.. A ja im wszystkim że dla mnie to ono mogą zgwałcić się nożem i mam to w powarzaniu. Tak koxham ludckość. I moja instruktorka ma kunia co to on się nom stop kaleczy i śmiejemy się że się tnie... xD Tyle W11 się naoglądać co ja... xD

      Usuń
    19. Też kiedyś oglądałam W11, ale tak jakoś mi się znudziło, odkąd przestałam chcieć być policjantką (od zabójstw oczywiście). ;D
      A ta dziewczyna to na pewno nie dla szpanu, bo NIKT o tym nie wiedział i miała na serio przerąbane w szkole. Ale to w szczególności przez jej klasę (a i b), no i trochę przez moją, ale równoległą, bo akurat z mojej klasy, nikt nic do niej nie ma. ;D
      Ja NIGDY nie będę się cięła. ;D Jak już coś to lepsze tabletki. XD

      Usuń
    20. Tabletki najlepsze... xD Bez krwi. Spokojnie. xD Ja ci tylko mówie że ona na prawde (tak serio serio) nie chciała się zabić. Tylko podświadomie zwrócić uwage na problem. Chociaż jej zdaniem na serio chciała. Ale to psychologia. Tego w komie nie wyjaśnie.. ;w;

      Usuń
    21. Ja nawet nie próbuję zrozumieć.
      Masakra, jutro konkurs, a ja nie pamiętam nawet co było w pierwszej gimbazie. ;D Będzie cud, jeśli zdobędę jakieś punkty. ;D

      Usuń
    22. NAPISAŁAM WSZYSTKO!!! No może oprócz trzech jezior Afryki i jednej rzeki. ;D Pomogły kopniaki na szczęście przyjaciółek. XDDD

      Usuń
    23. A ja cie moge kopnąć? Nie koniecznie na szczęście.. :c Mantalniw skopałam prawie wszystkich...

      Usuń
    24. Mnie można kopnąć tylko na szczęście. ;D

      Usuń
    25. Szkoda.. Do niedzieli może mmie nie być. ;)

      Usuń