środa, 1 października 2014

ROZDZIAŁ 42

Rozdział 42. Propozycja zdrajcy 


(JASON)


Jestem jednym z tych herosów, którym prorocze sny nie śnią się aż tak często, jednakże tej nocy było inaczej.

W moim śnie patrzyłem na Obóz Jupiter… A dokładniej na jego zgliszcza. Przechodziłem obok ciał moich byłych przyjaciół i dziwnie nie robiło to na mnie wrażenia. Słyszałem coś jakby cichy śpiew, nie rozróżniałem słów, ale on ciągnął mnie do siebie.

Ominąłem ciało Reyny, tylko raz odwracając się by na nią spojrzeć, choćbym nie wiem jak bardzo chciałbym się zmusić nie umiałem sprawić aby było mi jej żal… w ogóle nie było mi żal niczego. Musiałem się dostać do tego co śpiewał.

I w końcu… na samym końcu obozu, siedziała rozluźniona Lea, trzymała w jednej dłoni wagę a w drugiej jakiś granatowy kwiat. Gdy mnie spostrzegła uśmiechnęła się kpiąco i zacisnęła dłoń mocniej na wadze, aż ta przełamała się na pół.
-Cześć Jason – przywitała mnie i wypuściła kawałki wagi – Wybacz, że nie zaprosiłam cię na herbatę, ale jak widzisz nawet siedzieć nie za bardzo jest gdzie.
Rozejrzałem się i nagle wszystko do mnie dotarło. Te wszystkie trupy… te ruiny.
-Coś ty zrobiła? – Warknąłem.
-Nic. Po prostu twój umysł jest na tyle skomplikowany, że wywołać umiem tylko taką wizję – uśmiechnęła się kpiąco – Słuchaj, dzisiaj jesteś już ósmym herosem z którym rozmawiałam i jestem już zmęczona.
Złożyłem dłonie na piersi. Na szczęście to wszystko było tylko wizją? Znaczy się wszystko… oprócz mnie i Lea’i.
-Czego chcesz?
-Kilkoro herosów dołączyło do mojej pani – westchnęła ciężko – Ale to ciągle nie wiele. Po prostu chcę cię przekonać by…
-Chyba śnisz- warknąłem – jeśli myślisz, że tak jak ty zdradzę obóz, herosów i bogów, to jesteś w błędzie. Nigdy!
-Dlaczego wy nie wybiegacie  w przyszłość? – Lea przewróciła oczami – Pasithea was zniszczy, jeśli się do niej nie dołączycie.
-Nie dała rady Gaja, nie da rady i ona – uderzyłem pięścią w dłoń.
Lea parsknęła z pogardą.
-Jesteś krótkowzroczny, Jasonie Grace, z własnym umysłem nie wygrasz… nie wygrasz z halucynacją. Więc spytam raz jeszcze, dołączysz?
-Nie, nie jestem zdrajcą w przeciwieństwie do ciebie.
-Szkoda – westchnęła ciężko – Żegnam więc i oby twój ojciec miał cię w opiece.

(NICO)


Zerwałem się z łóżka.

Lea zbyt często ostatnio pojawia się w moich snach i zbyt często proponuje, abym dołączył do tej bogini, a ja za każdym razem odmawiam i jestem zmuszony patrzeć na różne… nie przyjemne rzeczy, które wolałbym zostawić w przeszłości.
Ciekaw jestem czy też innym faktycznie składała te „propozycje nie do odrzucenia”… Z każdą chwilą mam coraz większą ochotę jej dołożyć.
Wstałem z trudem, byłem lekko obolały, po wczorajszej gonitwie w lesie.
Ubrałem się, po czym oparłem się łokciami na parapecie i obserwowałem jak pozostali wychodzą ze swoich domków na zbiórkę…
Jednakże nie zauważyłem, żeby ktoś podchodził do trzynastki, dlatego też gdy rozległo się pukanie, zmarszczyłem czoło i podszedłem niepewnie do drzwi. Kiedy je otworzyłem wparował do mojego domku Leo, wyglądał jakby przebiegł szmat drogi.
-Co jest Leo? – Zapytałem – Mógłbyś uprzedzać, że przyjdziesz.
-Sorry – Leo złapał się dłońmi za kolana – Kilkoro dzieci Ateny mnie goniło, ale nie o to chodzi – machnął szybko dłonią – Jest sprawa i za nim pójdę z nią do Chejrona, chciałem się nią z tobą podzielić.
Westchnąłem ciężko.
-Leo, czy ja wyglądam na aż tak godnego zaufania? Znaczy dobra… okej, mów… ale proszę niech to będzie ostatni raz, dobrze?
Leo wyprostował się i pokiwał niechętnie głową.
-Więc, chodzi o to, że ostatnim czasem gdy zasypiam jakby „kontaktuje się” – Leo zrobił palcami w powietrzu cudzysłów – ze mną Lea. Chce, żebym się dołączył do armii Pasitheai, oczywiście odmawiam…
-Leo, mnie też to się śni – odparłem poważnie – nie rozumiem, czemu przyszedłeś z tym do mnie. Powinieneś udać się natychmiast do Chejrona, skoro ja nie mam takiego zamiaru.
Leo popatrzył na mnie pytająco, ale o nic się nie spytał, zamiast tego potarł swój nadgarstek i rozejrzał się niespokojnie po holu.
-Jest coś jeszcze… coś bardziej odmiennego – westchnął ciężko – Później sen mi się zamazuje i znajduję się w jaskini. Chyba nie muszę mówić jak wygląda jaskinia nie? – Zaśmiał się cicho, a ja zaprzeczyłem – No i… Gdy zrobię parę kroków, widzę ciała… ciała kilkorga obozowiczów… Nie, nie ma wśród nich ciebie – dodał pośpiesznie widząc moją minę – Ale jest ich już i tak wystarczająco. A później jest głos, którego nie potrafię zidentyfikować. Mówi, że każdy mój wybór ocali jednego, ale drugiego już nie… że wiele osób zginie przeze mnie lub przez mój wybór. Nico nie przyszedłem do ciebie narzekać, ale ten dzisiejszy sen był inny… również w jaskini, ale ten głos dodał po chwili „Dziecię zrodzone od pana śmierci, przeżyje lecz też zginie”… Nie rozumiem tego, ale…
-Leo myślisz, że może mi się coś stać przez twój wybór? – Parsknąłem cicho – Leo… każdy może zginąć, a twój sen może być dziełem Pasitheai, co jeśli chce cię zwieść?
Leo pokręcił głową.
-A co jeśli to proroczy sen? Nico, jestem twoim kumplem i jakoś nie uśmiecha mi się to, że w moim śnie ktoś mówi, że przeżyjesz lecz też zginiesz… i jak w ogóle to możliwe?
Przemyślałem jego słowa, a kiedy przypomniałem sobie jedną rzecz zamarłem… cholera! Jednakże zmianę na mojej twarzy zauważył Leo i zaczął się wypytywać, a ja mając dwie możliwości podałem tą najłagodniejszą:
-Ech… „Przeżyje lecz też zginie”, wiesz… nie jestem Steve’m, żeby zagłębiać się w metafory, ale być może chodzi o ciało które przeżyje i serce które zginie… no wiesz, że przeżyje ale też no, wiesz… - opuściłem głowę.
Na szczęście Leo zrozumiał westchnął ciężko, obiecał, że uda się z tym wkrótce do Chejrona po czym udał się na zbiórkę, a ja łaskawie ją przeczekałem i dopiero wtedy wyszedłem z domku.

Było nieprzyjemnie, wiał wiatr i niedaleko obozu zbierały się potężne, chmury deszczowe, pomimo tego, że jesień powoli się już kończyła.
Kiedy nastał czas na śniadanie udałem się na nie tylko i ze względu na to, że nie mogłem gdzie indziej znaleźć Percy’ego. Tak więc jedzenia praktycznie nie tknąłem, tylko raz po raz ukradkiem zerkałem na Percy’ego.

-Cześć Nico – przywitał mnie po skończonym posiłku i pocałował delikatnie w czoło – Coś się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – zaśmiał się cicho.
Zganiłem go spojrzeniem.
-To akurat nie bardzo by mnie ruszyło – odpowiedziałem – Mam pytanie. Czy po szermierce będziesz miał chwilę czasu by pogadać? Na osobności – dodałem pośpiesznie na widok zbliżającego się Jasona.
Percy pokiwał ochoczo głową i wtedy przywitał się z nami Jason:
-Cześć chłopaki – uśmiechnął się lekko, przez co jego blizna na wardze zniknęła na chwilę – Słyszałem z dobrego źródła, że byliście na randce. Udała się, mam nadzieję?
Percy zaśmiał się, ja zaś pokiwałem głową.
-Po za niuansem, że spotkaliśmy dwóch nowych herosów, a do obozu dotarł tylko jeden – odparłem po chwili.
Jason pokiwał głową i odpowiedział:
-Tak słyszałem o tym, no nic, nie wińcie tylko siebie. Herosi giną młodo, takie jest nasze życie jeśli szybko nie trafimy do obozu. No dobra bo szedłem do Leo, trzymajcie się!
-Jason! – Krzyknąłem za nim – Ale jak idziesz do Leo, to nie wiem czy nie jest on w Wielkim domu!
Jason popatrzył na mnie z zaskoczeniem, ale skinął głową po czym odszedł. Percy westchnął tylko ciężko i po paru chwilach udał się na zajęcia szermierki.

(PERCY)


-Dobra – zacząłem – Sun, możesz dzisiaj pójść na pierwszy ogień?
Sun pokiwał niechętnie głową.
-Masz swój własny mieczy, czy używasz treningowego?
-Nie mam własnego – warknął sucho.
Pokiwałem głową i rzuciłem mu zwykły treningowy miecz.
Chłopak chwycił go i zgiął się lekko pod jego ciężarem, wywołując liczne chichoty reszty, jedynie Jack oraz Vi śmieli się na całe gardło, uciszyłem ich natychmiast, jednakże Sun, nawet się nie zaczerwienił.
-Więc…? – Spytał unosząc z trudem, miecz i kierując go w moim kierunku.
Westchnąłem ciężko i nakazałem mu wyjść na środek.
-Więc – odparłem – pokaż co tam potrafisz.
Teraz dopiero chłopak zapłoną rumieńcem, który dosyć śmiesznie współgrał z jego nienaturalnie bladą skórą.
Później na mnie natarł, ale to były słabe ciosy, które często kończyły się straceniem równowagi, a w związku z tym kolejnym wybuchem śmiechu i w końcu byłem zmuszony mu odpuścić.
-Dobra, starczy – westchnąłem – widzę, że ty na razie nawet miecza nie umiesz dobrze trzymać, oczywiście bez urazy – dodałem pośpiesznie, widząc jego minę – Każdy od czegoś zaczynał.

Później nauczyłem go w miarę dobrze operować mieczem, ale ten był źle dla niego wyważony. Później prostych ataków i parowania ciosów. Kiedy popełniał już mniej błędów postanowiłem:
-No okej, Sun dasz radę połączyć atak z obroną?
-Tak – odparł pomimo tego, że cały już się trząsł z wysiłku.
-Na pewno? Może mała przerwa?
-Na pewno.
No jeśli tak bardzo chce. Chłopak prawie od razu się na mnie rzucił, lecz szybko go podciąłem.
Przewrócił się i uderzył twarzą prosto w jakiś kamień rozkrwawiając sobie przy okazji nos. Nie podnosił się jakiś czas i lekko się przestraszyłem.
-Ej, nic ci nie jest?
Ponownie wybuchły  śmiechy a ja podszedłem do leżącego, aby sprawdzić czy nic poważnego sobie nie zrobił. Wtedy chłopak poderwał się i uderzył swoim mieczem w rękojeść mojego, po czym wykonał piruet i w ułamku sekundy zostałem rozbrojony.
-C-co? Jak? – Wydukałem.
Byłem kompletnie zaskoczony, owszem, chłopak mnie zaskoczył, ale do takiej taktyki potrzeba było wiele siły i doświadczenia i jednego i drugiego mu brakowało.
Chłopak otarł wierzchem dłoni krew spływającą mu już po wardze i uśmiechnął się triumfalnie, jednakże zaraz stracił resztki sił i wypuścił miecz.
Zapadła cisza, patrzyli na mnie z niedowierzaniem, zarządziłem koniec na dzisiaj, po czym podałem chustkę Sun’owi.
-Jak to zrobiłeś? – Spytałem kiedy usiedliśmy obaj na trawie.
Chłopak złożył dłonie na piersi i odwrócił głowę w przeciwnym kierunku.
-Ej, pytam poważnie – zaśmiałem się cicho.
-Mhm… skąd mam wiedzieć jak? Po prostu... – warknął cicho.
Popatrzyłem na niego, a on za wszelką cenę unikał mojego wzroku, w końcu kiedy postanowiłem dać mu spokój i udać się do Nica, odezwał się:
-Kiedy dostanę normalny miecz?
Zaśmiałem się słabo.
-Wiesz… to nie takie proste.
-Kiedy?
-Może po kolacji, pójdziemy do magazynku… byłeś tam?
Zaprzeczył, po czym dźwignął się na nogi i nic nie mówiąc odszedł do domku numer jedenaście… nietypowy chłopak, no ale w sumie… nie dziwię się.

Po chwili poszedłem poszukać Nica. Opierał się o ścianę domku Hadesa i patrzył niewidzącym wzrokiem przed siebie, dopiero kiedy dotknąłem jego ramienia mnie spostrzegł.
-O! Już po zajęciach? – Nico zmarszczył czoło.
-Skończyłem wcześniej – odparłem – O czym chciałeś pogadać?
-Wejdźmy do środka – wskazał głową na drzwi.
Poszliśmy do salonu, Nico usiadł na kanapie ja obok niego, objąłem go delikatnie, pomimo tego, że popatrzył na mnie spode łba.
-Mam dwie sprawy o których chciałbym porozmawiać – odparł po chwili poważnie – jedna jest mniej ważna druga bardziej, więc zacznę od niej.
Pokiwałem głową i zacząłem uważnie słuchać, bojąc się uronić jakiegoś jego słowa.
-Więc… Chodzi o Lea’ę. Leo mówił, że próbowała się z nim skontaktować i namówić go do dołączenia się do armii Pasitheai. Ze mną także próbowała się skontaktować. Obawiam się po prostu, że jeśli będzie namawiać większość herosów, któryś z tych silniejszych w końcu jej ulegnie. Rozumiesz co mam na myśli?
-Myślisz, że te zniknięcia? Nyssa, Kate, Corman, że oni…
Nico pokiwał smętnie głową.
-Oczywiście to tylko mój domysł – Nico natychmiast machnął dłonią – Nic nie sugeruję. Po prostu wolałbym, żeby Chejron lub Dionizos, wiem dobry żart, bardziej ostrzegli herosów.
-Większość z nas nie jest dziećmi i wie po której są stronie – zacząłem – jeśli dołączyli się teraz do Pasitheai, to nic nie stałoby im na przeszkodzie by nie zrobić tego później.
Nico popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
-Wiesz co Percy, odkąd cię znam, rzadko mówiłeś coś mądrego… bez urazy, czasami poważnie mnie zadziwiasz.
Zaśmiałem się słabo i dałem mu delikatnego pstryczka w nos, na co on wystawił mi język. Kiedy obaj się uspokoiliśmy, Nico spoważniał i kontynuował:
-A kolejna sprawa… Nawet nie wiem czy jest sens o niej mówić. Po prostu chodzi o tego najnowszego obozowicza, Sunaja? – Pokiwałem głową – Coś w nim jest takiego, że wyczuwam jego… moc, jako herosa – Nico zmarszczył czoło – gdy przechodzi obok szumi mi w uszach, jakby ktoś zaraz miał umrzeć…
-Może jest na coś chory? – Zaproponowałem.
Nico popatrzył na mnie ostro.
-Nie, nie chodzi o TAKIE wyczuwanie śmierci. Nie wiem… po prostu on jest jakiś dziwny… nie, nie, nie… to złe określenie. On jest inny. On nie jest taki jak reszta. Ktoś powinien go mieć na oku, lub coś…
Pokiwałem głową i wtedy przypomniałem sobie akcję z szermierki i opowiedziałem ją Nico. Chłopak zmarszczył czoło, po czym spojrzał na kominek niedaleko.
-On jest dziwnie znajomy – odparł wzruszając ramionami – Tak jakbym już go kiedyś widział.
-Wiesz co, Nico? Zaczynam odnosić podobne wrażenie… ale czy możemy już o nim nie rozmawiać?
-Doprawdy, Jackson? – Zaśmiał się cicho i odwrócił głowę w moją stronę – A o czym, mamy gadać?
Złapałem go delikatnie za szczękę i przyciągnąłem jego twarz bliżej mojej.
-Czy koniecznie musimy o czymś rozmawiać? – Mruknąłem.
Nico spojrzał ukradkiem na drzwi od holu, pstryknął palcami i zatrzasnęły się z hukiem.
-Nie musimy – odparł po chwili.
To mi wystarczyło. Pocałowałem go namiętnie i może lekko agresywnie, ale nie miał nic przeciwko, wręcz przeciwnie pozwalał na to.
Po dłuższej chwili przerwałem by złapać oddech, położyłem go delikatnie i zacząłem całować po szyi, Nico jęknął cicho, a ja uśmiechnąłem się w duchu. Po chwili obaj byliśmy bez koszulek i całowaliśmy się już praktycznie bez przerwy, a moja dłoń wędrowała od jego pępka do suwaka w jego spodniach.
Oczywiście z naszym szczęściem, gdy już miałem zsunąć jego spodnie, ktoś musiał zapukać do drzwi.
Nico przewrócił oczami i chciał wstać, ale powstrzymałem go i szepnąłem mu do ucha:
-Nie zwracaj uwagi. Pójdzie sobie.
-A jeśli to coś ważnego? – Westchnął ciężko.
Chciałem odpowiedzieć „trudno”, ale w sumie… pukanie robiło się coraz bardziej głośne i natarczywe, Nico wyślizgnął się, spode mnie, zapiął suwak u spodni i nawet nie nakładając koszuli (co chciałem mu wypomnieć, ale było odrobinę za późno) wszedł do holu i otworzył drzwi. Przez chwilę nic się nie działo, lecz po chwili usłyszałem ciche westchnięcie Nica, po czym jedno, krótkie pytanie, przez które, zacząłem siarczyście przeklinać:
-Czego chcesz Jack?
Tak jak się spodziewałem Jack wparował bez odpowiedzi do holu, po czym z wściekłością wkroczył do salonu. Popatrzyłem na niego unosząc do góry jedną brew.
Chłopak spojrzał na mnie, później na Nica i wybuchnął śmiechem.
-No nie mówcie mi, że wy właśnie…  ten tego? – Ponownie wybuchnął śmiechem, ale był to strasznie sztuczny niepodobny do niego śmiech.
Popatrzyłem na niego z irytacją, Nico zaś westchnął ciężko i odparł:
-Nawet jeśli… co ci do tego? Wyjdź stąd łaskawie. Wyjdź za nim nie będę zmuszony przywołać kilkoro szkieletów, by skopały ten twój zadek i nie wywaliły na zbity łeb za próg.
Jack pokręcił głową.
-Słuchaj di Angelo, nie mogę raz po raz poodwiedzać parę osób? – Warknął.
W tym momencie rozległo się nieco słabsze niż poprzednie pukanie do drzwi. Nico już miał ruszyć by ponownie otworzyć drzwi, jednakże Jack chwycił go mocno za ramię.
-Nawet. Się. Nie waż – odparł nieco przyciszonym tonem.
-Zostaw go – podszedłem do niego i odepchnąłem go od Nica – to jego dom i ma prawo wpuszczać kogo chce.
Znowu to pukanie tym razem głośniejsze oraz przerywane głosem:
-Ambasadorze, mógłbyś łaskawie otworzyć?
-Octavian? – Zaśmiałem się cicho.
Jack wzdrygnął się, po czym podbiegł do jednego z tylnich okien, które jako jedne z nielicznych dawało się uchylić.
-A z resztą, róbcie co chcecie! – Warknął Jack, otworzył okno i wyskoczył z niego rzucając krótkie – miłej zabawy!
Nico uniósł brwi, westchnął ponownie i otworzył drzwi i po wytłumaczeniu Octavianowi, że Jack’a „wcale tutaj nie było i nie ma”, podszedł do mnie, pocałował mnie i odpowiedział:
-Wiesz co Percy, idź już na zajęcia. Ja muszę chwilę coś przemyśleć, zobaczymy się na kolacji… lub ognisku.
-Na pewno? Mogę zostać – uśmiechnąłem się lekko.
-Na pewno – odparł Nico i rzucił mi moją bluzkę.

(STEVE)


Słysząc śmiech który ponownie zagłuszył moje myślenie, zatrzasnąłem zeszyt i odszedłem od drzewa Róży.
Chciałem zwrócić temu komuś uwagę by łaskawie mógłby się śmiać ciszej jednakże mój zamiar został powstrzymany gdy znalazłem „powód” ogólnego rozradowania kilkorga osób.

Niewysoki chłopak, na oko mający dwanaście lat, o bladej cerze oraz kruczoczarnych włosach próbował wyminąć grupkę dzieci Aresa, Apolla, Afrodyty oraz Hermesa, ale praktycznie każdy z nich, albo go popychał, albo podkładał mu nogi.

Młody wyraźnie był bliski łez, ale próbował zgrywać dzielnego, raz nawet próbował oddać tej całej Vivien, ale ona tylko kopnęła go z całej siły w brzuch i chłopak poleciał na jednego z moich braci, który tylko odsunął się delikatnie i chłopak o czarnych włosach wywalił się jak długi. Rozległ się ponownie śmiech i kilka wyzwisk w jego stronę. Postanowiłem jednak zainterweniować:
-Możecie łaskawie go zostawić? – Warknąłem podchodząc jeszcze bliżej – Nie wiem jak wy, ale ja widzę chłopaka a nie worek treningowy.
Vivien splunęła z niesmakiem i razem z resztą ponownie zaczęła się nabijać z młodego chłopaka, który próbował się podnieść ale wyraźnie nie miał sił.
-Co on wam zawinił? – Stanąłem pomiędzy grupką a tym chłopakiem.
-Żałuj więc, że nie widziałeś go na szermierce! – Krzyknęła dziewczyna od Afrodyty – Obserwowałam z daleko, było całkiem śmiesznie.
Parsknąłem cicho.
-Widziałem to, wbrew pozorom też byłem na szermierce – warknąłem – to śmieszne w ogóle nie było i dziwię się jak można naśmiewać się z kogoś kto bogom winny nie jest. Więc powiem raz jeszcze, odejdźcie i zostawicie go w spokoju.
-Sorry ale nie, mamy odrobinę jeszcze czasu do kolejnych zajęć, a raczej nie przewiduję dobrej zabawy na nich – odparła Vivien.
Pokręciłem głową, po czym zdjąłem swój sygnet i przywołałem swój miecz. Parę osób zaśmiało się cicho, ale natychmiast przestało gdy w diamencie, zaczęły błyskać się błyskawice, a sama klinga zaczęła się niebezpiecznie iskrzyć.
-Dobra! – Warknęła Vivien, najwyraźniej pamiętając czym się skończyła ostatnia potyczka między nami – Później zajmiemy się tym smarkiem, na razie niech się cieszy, że przyjechał jego rycerz na białym koniu, chodźcie!
Machnęła dłonią i tłumek niechętnie się rozstąpił. Popatrzyłem za siebie, chłopak już wstał i patrzył na mnie z niedowierzaniem
Miał czarne jak węgiel oczy, ale gdy mój miecz się błyskał jego oczy robiły się lekko złotawe… ciekawe.
Przemieniłem miecz powrotem w sygnet i nałożyłem go na palec.
-A teraz się przyznaj – zapiszczał z lekkim przerażeniem chłopak – co będziesz z tego miał?
-Mh… - zastanowiłem się – satysfakcje, że żadna krzywda się tobie nie stała?
-To odrobinę za późno – warknął i schował dłonie w kieszeń spodni, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić.
Jednakże nie zaszedł daleko, po chwili się zatrzymał i powiedział przez ramię:
-Nie mniej dziękuję, jakbyś jeszcze mnie nie znał, to nazywam się Sunaj Larson. A teraz, hej, ale nie mam czasu.
I odbiegł… w stronę lasu. Nie zdążyłem go jednak zatrzymać.
Ten chłopak ma dziwną aurę, coś co jakoś… stawia wszystkie moje zmysły na baczności. To odrobinę niepokojące, ale dzięki niemu znalazłem idealne zdanie kończące mój wiersz.

(NICO)
 

Przechodząc pomiędzy drzewami w lesie, usłyszałem ciche westchnięcie, a kiedy zaczęło mi nieprzyjemnie szumieć w uszach, byłem praktycznie w stu procentach pewien kogo zaraz spotkam.
I miałem rację.
W głębi lasu, bardzo daleko od obozu, pod jednym z tych wiekowych drzew siedział Sun. Widać było po nim, że pomimo tego, że stara się być dzielnym tak naprawdę potwornie rozpacza i właściwie, doskonale wiedziałem czemu.
Podszedłem do niego, lecz on już patrzył w moim kierunku za nim znalazłem się w polu jego widzenia. Westchnął ciężko i odwrócił ode mnie wzrok.
-Jak to jest – zaczął lekko zachrypniętym głosem – że kiedy podchodzisz dostaję takiego bólu głowy, że mógłbym zacząć wyć?
-A czytałeś może o narodzinach Ateny? – Zażartowałem sucho.
Chłopak popatrzył na mnie jak na kretyna, a w jego czarnych oczach pojawiły się iskierki mordu.
-Spadaj – warknął i machnął dłonią w kierunku gdzie pewnie według niego znajdował się obóz – Jakoś nie mam ochoty na towarzystwo.
-Jesteś bez broni – zauważyłem – w lesie czai się wiele potworów czy ty naprawdę chcesz skończyć jako kolacja dla nich?
Chłopak dźwignął się na nogi, przyłożył obie dłonie do kącików ust, po czym krzyknął na całe gardło:
-Niech przychodzą! Nie boję się!
Jego głos poniósł się echem po lesie i wiele ptaków wzbiło się w powietrze, przerażone najpewniej tym dźwiękiem.
-Możesz sobie wyzywać kogo chcesz… nawet mojego ojca, Hadesa – warknąłem – Ale z łaski swojej proszę, ja nie mam dzisiaj zamiaru zmierzać się z potworami.
Sun popatrzył na mnie przez ramię, był lekko czerwony na twarzy, ale z jego oczu wciąż nie znikały te mordercze iskry. W końcu podszedłem do niego i chwyciłem go za ramię. Wbrew moim wcześniejszym oczekiwaniom nie wyrywał się.
-Do obozu? – Spytałem.
-A czy mam inne wyjście? – Wzruszył ramionami.
Parsknąłem cicho, Sun jeszcze w ostatnim momencie zdążył się zapytać:
-A nauczysz mnie kiedyś tak robić?
Zmarszczyłem czoło.
-Podróżować cieniem? – Sun pokiwał głową – Chyba nie. Nie jesteś dzieckiem Hadesa, ani pewnym typem potwora, więc nie będziesz raczej mógł posiąść tej umiejętności.
-A jeśli bym się postarał?
-Zobaczymy… - westchnąłem ciężko, po czym otoczyła nas ciemność i wylądowaliśmy w obozie.
Dopiero tam Sun wyrwał mi się, po czym bez żadnego pożegnania odbiegł do jedenastki. Przewróciłem oczami, wróciłem do swojego domku, nie miałem specjalnie co ze sobą zrobić, ale jakoś tak czas upłyną szybko i „po chwili” nastał czas kolacji.
Nie miałem ochoty nic zjeść, ale udałem się tam. Usiadłem przy stole przynależnym do domku Hadesa i z małym zainteresowaniem przyglądałem się innym.
Percy pił jakiś niebieski napój i zerkał raz po raz na mnie.
Leo opowiadał właśnie jakiś żart, przez co całe jego rodzeństwo zaśmiewało się w niebogłosy.
Jason siedział sam i wyraźnie był zamyślony, raz po raz zerkał w kierunku jednego ze stołów, ale nie dostrzegałem którego.
Piper nie było.
Steve przynudzał Will’a (który w ogóle nie wydawał się jednakże znudzony) na temat użytej w swoim wierszu metafory.
Jack krzyczał przez pół pawilonu, aby dogadać się z Vi, która odpowiadała również zbyt głośnymi zdaniami, a w przerwach pomiędzy nimi dogadywała Leonowi, który zdawał się nie zwracać na nią uwagi.
Anvik siedział na samym końcu stołu Hekate, a jego rodzeństwo ewidentnie nie chciało mieć z nim nic wspólnego. Podobna rzecz miała się mieć z Sune’m. Tyle, że on chciał nawiązać kontakt z resztą, a to inni nie chcieli z nim rozmawiać.
Po dłuższym czasie kolacja dobiegła końca, a ja udałem się do Percy’ego, nie zdążyłem jednakże nawet zamienić z nim słowa, gdyż podszedł do nas Sun.
-Więc… idziemy do tego magazynku? – Warknął na powitanie.
Zmarszczyłem czoło. O co chodzi?
Percy westchnął ciężko, po czym szepnął mi do ucha:
-Obiecałem mu, że znajdę mu jakąś broń.
-Chyba nie masz na to pozwolenia – odszepnąłem.
Percy wzruszył  ramionami, ale nie odpowiedział. Zaprowadził Sun’a do magazynku, a ja nie widząc innego wyjścia poszedłem za nimi.

Chłopak przymierzał się do mieczy, sztyletów nawet łuków i włóczni, ale nic mu nie odpowiadało. Nie wiem ile nam to zajęło, ale dłużyło się i dłużyło, miałem ochotę zaproponować przerwę (znaczy zacząć szukać jutro… albo najlepiej wcale), ale Percy sam pochłonął się w poszukiwaniach.
-Spróbuj tego – Percy wziął w dłoń jakiś sztylet – Sun!
Ale chłopak wszedł za jakieś skrzynie i nie wychodził.
-Sun!
Dopiero po trzecim wołaniu, Sun objawił się. Uśmiechał się sztywno, w dłoni trzymał szary łuk, a na plecak miał kołczan ze strzałami czarnymi jak noc.
-Nie trzeba. Chcę ten łuk – Uniósł go lekko – oraz ten miecz.
Teraz również zauważyłem, że na dłoni Sun’a zapięta była bransoletka wyglądająca jak dwie stykające się kości dłoni ludzkiej. Sun zdjął bransoletkę a ta przemieniła się w biały miecz, wyglądający jakby wykonany z kości.
-Skąd go wytrzasnąłeś? – Spytał Percy.
Sun wydął usta, po czym odparł:
-Niech cię to zbytnio nie interesuje – założył łuk na plecy, a on razem z kołczanem po prostu wyparował.
-Pokaż mi ten miecz, na chwilę – Poprosiłem.
Sun wahał się dłuższą chwilę, lecz po chwili wręczył mi miecz. Przyjrzałem się głowni broni, widniał na niej napis po grecku znaczący:
-Wichura – wyszeptałem i oddałem go nowemu właścicielowi – wygląda jakby cię wybrał.
-Naprawdę? – Percy popatrzył na mnie nieprzytomnie.
-Później pogadamy – szepnąłem – Sun! Idź na zajęcia!
Chłopak był zbyt zafascynowany swoją bronią by odpowiedzieć, ale wyszedł na dwór, a ja z Percy’m chwilę później i zastał nas dziwny widok…
Chyba wszyscy obozowicze byli na zewnątrz i patrzyli po sobie z przerażeniem. Niebo było szare i błyskało się raz po raz. A później echem poniósł się głos… głos Lea’i:
-Tak czekałam na to, aż wszyscy się zbierzecie. Mówię w imieniu mojej pani Pasitheai.
Przez zgromadzonych przeszedł stłumiony pomruk, a w samym środku zgrupowania, zaczęła pojawiać się ledwo wyraźna sylwetka zdrajczyni.
-Mówię do was herosi, ale raczej nie zwracam się do dzieci Afrodyty – dodała ironicznym tonem – Dołączcie się do Pasitheai! Ten obóz upadnie, to tylko kwestia dni… może tygodni, Pasithea nie oszczędzi nikogo kto walczy przeciwko niej! Macie ostatnią szansę, dołączcie do Pasitheai, oszczędzi was, a nawet stworzy z waszą pomocą zupełnie inny świat! Świat bez bogów i bez potworów! Gdzie waszą rodziną nie będzie obóz! Będą wasze własne rodziny! Czy większość z was nie chce normalnego życia?! Bez ciągłego strachu? Ciągłych niebezpieczeństw?! Macie dobę, jeśli nie dołączycie, wszystkich was, Pasithea zmieni  w proch!
Lea skłoniła się, po czym zniknęła całkowicie. Jej słowa ciągle toczyły się echem po obozie, a kiedy przestały, luną deszcz… nie jakaś mżawka, potężny deszcz.
Kilkoro obozowiczów zapiszczało i rozpierzchło się, niektórzy zostali, ciągle osłupieni po nagłej propozycji zdrajczyni. Wtedy Chejron dopiero zareagował:
-Percy! Podejdź tutaj!

(PERCY)


Podszedłem na lekko uginających się nogach do Chejrona.
-Tak? – Spytałem.
-Zmieniłem jednak zdanie. Stwórz ośmioosobową drużynę i wyruszcie, aby oddać dwa artefakty tym grupom herosów, którzy nie należą do obozu.
Wtedy podszedł bliżej Jason i wtrącił:
-Może lepiej, żebym ja dowodził? Nie kwestionuję, zdolności Percy’ego ale…
-Percy jest wytyczony do prowadzenia – odparł poważnie Chejron i zganił Jasona wzrokiem.
I wtedy wszystko mi się wyjaśniło.
-Już mam tak jakby stworzoną drużynę – odparłem przypominając sobie swój sen – Chcę na tej misji, Nica di Angelo, Jack’a Walkera, ciebie Jasonie, Steven’a Scotta, tego nowego Sunaja Larsona, Hog… Hog… no Anvika! I Leona Valdeza.
Chejron pokiwał w zamyśleniu głową, poprosił Jasona, żeby sprowadził tę grupkę osób, po czym zwrócił się bezpośrednio do mnie:
-Proszę cię Percy, żebyś zachował rozwagę. Nie ratuj TYLKO swoich przyjaciół, pomyśl o pozostałych herosach. Każdy heros, jest na swój sposób ważny i każda strata trafia wszystkich. Dlatego też nie myśl tylko i wyłącznie o bliskich.
Zerknąłem. Powoli w naszym kierunku zbierała się nowa grupa… grupa która za chwilę wyruszy w kolejną misję.

-Proszę pana… niczego nie obiecuję – odparłem i spojrzałem na Nica. 

***
Geniusz, nie napisałam tekstu ode mnie xDD Dobra, nieważne... 
Oto rozdział. Nie wiem czy krótki czy długi czy średni, ciężko ocenić xD Ale wiem, że długo go pisałam ;w; Więc mam nadzieję, że się podobał. Zastanawiam się czy nie dodać jakiejś narracji, lub zamienić czyjąś narrację na czyjąś (Jasona tak mało daję ;w; ). Ale jeszcze pomyślę.
Nie wiem jak będzie z  kolejnym rozdziałem, gdyż net jest coraz gorszy, ale modlę się bym mogła dodać jutro ;w; 

6 komentarzy:

  1. Standardowo genialne a co do długości jak dla mnie jest idealna.
    Oczywiście moje komentarze są tak bardzo kreatywne.. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojjj... tam... Ważne, że ktoś w ogóle komentuje ;w; Bo czasami z wyświetleniami i z komentarzami, a dokładniej różnicą pomiędzy nimi, to człowiek się może normalnie załamać xD
      Dzięki za opinię :)))

      Usuń
  2. Długość jest w sam raz. XD
    Cudowny rozdział.
    Szkoda mi trochę tego nowego. Niech w końcu zostanie uznany. XDDD
    Pozdrawiam i weny życzę. No i żeby internet ci nie szwankował. :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie wyszedł za krótki xD I, że się podoba ^^"
      A Sun... Sun jeszcze trochę musi poczekać z uznaniem, bo to nie taka prosta sprawa ;w;
      Dzięki za wenę (jak ktoś ma na zbyciu to chętnie przygarnę ;w; tylko toćkę) i również pozdrawiam.
      I stwierdzam, że może jednak uda mi się z tym netem, a jak nie to... do 5 nie jest tak strasznie długo xD Znaczy... nie tak długo jak załóżmy tydzień temu ;w;

      Usuń
    2. Masz rację. Będziemy musieli wytrzymać.
      I mam jeszcze jedną prośbę. Niech ktoś przyłapie Octaviana na tym jak całuje Jacka. XD

      Usuń
  3. Ten pomysł z Octavianem jest genialny!!!!!!! Rozdział jest profesjonalny!!!!!!!!
    Z niecierpliwością czekam na następny!!!!!!!!!!!!!!

    Córka Hadesa nadmiernie emanująca radością ;)

    OdpowiedzUsuń