Rozdział 44. Podróże w kanałach
(LEO)
-Dobra tu jest nasz przystanek! – Obudziłem tymi słowami
każdego.
Nikt się nie buntował, nawet pomimo tego, że doskonale
wiedziałem, że praktycznie tej nocy nikt z nas nie spał, co dziesięć minut
zamienialiśmy się wartami, gdyż gdy tylko mrużyliśmy oczy w naszych głowach
wypalał się obraz mordowanych obozowiczów na tle zniszczonego obozu.
Percy modlił się nawet aby to było tylko złudzenie, chociaż
doskonale wiedział po rozmowie z Roxanną, że właśnie tak było. Rozmawiał
również ze swoją siostrą Jasmine, która, jak nam powiedział, podobno całkiem
nieźle znosi swoją nową robotę.
Kiedy schodziliśmy z pokładu, Nico zachowywał się jakoś
dziwnie, często się potykał i jak pijany nie za bardzo mógł utrzymać równowagę,
nawet jakieś czary-mary Anvika nie wiele zdziałały i w końcu skończyło się na
tym, że Nico, trzymał się bardzo blisko Percy’ego.
Prowadził Jason, gdyż Percy koszmarnie bardzo przejmował się
stanem Nica (żeby on jeden), Syn Hadesa zdawał się nawet nie mieć sił by
zaprzeczyć.
-Słuchajcie – odparłem po chwili – nie, żeby coś, lubię
sobie czasami połazić po mieście i w ogóle ale… no może byśmy sprecyzowali
gdzie dokładniej mamy się udać?
Jason przyznał mi rację, Anvik powiedział, żeby na niego nie
liczyć, gdyż pewnie miejsce pobytu Zachodzących słońc zostało zmienione, Sun w
ogóle był nie w temacie, jedynie Jack odparł:
-Ja nic nie pamiętam, więc nie patrzcie do cholery na mnie!
– Popatrzył wymownie na przystanek autobusowy.
Wymieniłem szybkie spojrzenia z Jasonem.
-Percy… dowodzisz – odparł po chwili.
Jackson wziął głęboki oddech po czym pokiwał głową i odparł:
-Podzielimy się na dwójki. Ja pójdę z Jack’em, Jason ty
idziesz ze Steve’m, Nico pójdziesz z L… z Anvikiem, a Sun będziesz towarzyszył
Leonowi. Jeśli któryś z nas trafi na symbol, zawiadamia pozostałych, dobra?
Jeśli nie znajdziemy wejścia w ciągu trzech godzin, spotykamy się przed tym
pomnikiem – Percy wskazał na posąg Posejdona, stojący po środku… tak całkiem
przypadkiem, nie?
Pokiwaliśmy niechętnie głowami, popatrzyłem nie pewnie na
Nica, ale Sun już oddalił się od pozostałych, a jakoś nie uśmiechało mi się go
zgubić, więc pobiegłem za nim.
Chłopak był milczącym towarzyszem, co mnie lekko
denerwowało, nawet Nico ostatnim czasem mówił więcej, niż ten nowy, a zarazem
koszmarnie dziwny chłopak.
-Ej, bo my tak przed tą misją nie za bardzo gadaliśmy, nie,
mały? – Próbowałem zaangażować rozmowę.
-Aha… nie jestem mały, ale z resztą się zgadzam – odparł i
wyszczerzył sztucznie zęby – Coś ci przeszkadza? Chcesz podłożyć mi nogę? Czy
może ponabijać się jaki to kiepski jestem w walce?
Zmarszczyłem czoło po czym zaśmiałem się.
-Wybacz, ale jakoś mnie to nie rajcuje! Rozumiem, że ktoś ci
dokuczał?
Chłopak wzruszył ramionami i zapatrzył się na jakąś parę
całującą się przed cukiernią, co ja wolałem odwrócić wzrok, gdyż zawsze wtedy
uświadamiałem sobie, jak bardzo kogoś mi w życiu jest brak.
Kiedy w końcu przestał się gapić, westchnął ciężko, a my
kontynuowaliśmy poszukiwania i dopiero dwie przecznice dalej chłopak łaskawie
odpowiedział:
-A to dziwne? Jestem niski…
-Ty lepiej spójrz na mnie – warknąłem.
Chłopak olał moją uwagę:
-Jestem niski, młody oraz niewyszkolony. Czemu by mi nie
podokuczać?
-Wiesz, co? Nie zrażaj się tylko do obozu, bo skończysz jak
Nico – odparłem.
Sun nie spytał o co mi chodziło, być może go to nie
interesowało, albo po prostu domyślał się o czym mówiłem.
-Czyli co, szukamy SPO? – Spytałem chcąc podtrzymać rozmowę.
-Mhm… - mruknął chłopak – Jakoś tak wyszło.
Przewróciłem oczami. Naprawdę wolałbym za towarzysza mieć
kogoś bardziej rozmownego… ja po prostu muszę gadać.
Mijaliśmy te wszystkie budynki i zaglądaliśmy praktycznie w
każdy kąt, ale nie mogliśmy znaleźć SPO.
Chłopak ciągle milczał, co odrobinę mnie denerwowało, ja
poważnie nie znoszę ciszy. Zacząłem pstrykać palcami, co w pewnym sensie
spotkało się z reakcją od strony Sun’a… patrzył teraz na mnie z mordem w oczach.
-No dobra, ale gdzie może być wejście? –Spytałem.
-Cóż, herosku – rozległ się basowy głos za nami – na pewno
nie tutaj.
(JACK)
-Koleś! – Ryknąłem – Ja chyba lepiej wiem gdzie może
znajdować się ta grupa!
-Mhm… - mruknął obojętnie – Ale jak przed chwilą prowadziłeś
to przez twoje „pożyczanie” goniły nas Psy! Nie dziękuję, za powtórkę.
Przewróciłem oczami i wcisnąłem dłonie w kieszenie.
-Nie wiem jak ty, Jackson ale chciałbym mieć tę misję już za
sobą. Jak byś mnie więcej słuchał już bylibyśmy w kanałach!
Percy nagle się zatrzymał przez co uderzyłem w jego plecy.
-Kanały? Teraz to mówisz? Jack, kretynie, mogliśmy się nawet
nie rozdzielać.
Zmarszczyłem czoło, Percy odszedł gdzieś, a ja zostałem sam
na środku tego samego rynku od którego zaczęliśmy poszukiwania (tak bardzo daleko odeszliśmy)
Dopiero jakieś dziesięć minut później, wrócił. Ogłosił, że
pozostali zaraz będą, a Leo jest lekko poturbowany gdyż miał bliskie spotkanie
z jakimś potworem którego nazwy w życiu bym nie powtórzył.
Oparłem się o podnóże posągu Posejdona, Jackson zaś bawił
się wodą z fontanny.
Pierwsi pojawili się Scott i Grace, zaraz po nich przybyli
Valdez i Larson.
Ale minęło dobre pół-godziny za nim nie wrócił di Angelo w
towarzystwie Anvika. Syn Hadesa ciągle nie wyglądał najlepiej, co oczywiście mu
wypomniałem, jednak ten mnie najzwyczajniej na świecie olał.
Po Jacksonie zaś widać było, że jest zaniepokojony stanem
swojego chłopaka, ale nie powiedział tego na głos… zamiast tego opowiedział o
tym do czego razem doszliśmy.
Po wszystkim, Larson westchnął ciężko i powiedział coś o
matołach, ale popchnąłem go prosto na fontannę to się lekko uspokoił.
Oczywiście nie pamiętałem gdzie mogą być te kanały więc parę
kroków dalej rozpoczęła się zażarta dyskusja, która trwała tak długo, że Valdez
nie wytrzymał i poszedł kupić sobie lody z pobliskiego sklepu, a nawet kiedy
już wrócił, rozmowa ciągnęła się dalej.
Dopiero kiedy ustaliliśmy gdzie znajdują się zamknięte
kanały mogliśmy ruszyć z kopyta.
-No to… wyruszamy – mruknął Percy.
Leo zakrztusił się lodem.
-Wyru… co zrobimy?! – Wydukał.
Ryknąłem śmiechem, a Jackson przewrócił oczami.
-Wyruszamy, Leo, wyruszamy – powtórzył łaskawie Jason.
-Głodnemu chleb na myśli, co nie Valdez? – Burknąłem.
Syn Hefajstosa wzruszył ramionami. Po chwili czekania, aż
łaskawie skończy loda, mogliśmy iść w stronę gdzie od wielu, wielu lat znajdują
się zamknięte kanały.
Byłem lekko podenerwowany, za nic nie pamiętam tych ludzi i
nie wiem jak zareagują.
Dopiero po godzinie znaleźliśmy wejście, a nad nim migoczący
w słońcu napis „SPO” i jestem praktycznie pewny, że śmiertelnicy nie widzą tego
symbolu.
Wziąłem głęboki oddech, podeszliśmy do drzwi i wtedy wypalił
się przed nami krwiście czerwony, wyglądający jak hologram napis, po grecku,
znaczący „Podajcie hasło, a drzwi otworem stać będą”.
-Nie było cię tu przypadkiem Scott? – Warknąłem.
Steve obrzucił mnie lekceważącym spojrzeniem.
-Jack? Hasło? Znasz? – Jackson popatrzył na mnie
wyczekująco.
-Ja? Skąd? – Warknąłem.
Jackson westchnął ciężko i zaczął stukać stopą w podłogę, do
czasu aż przed nim nie wystąpił Anvik.
-Zachodzące słońca, jeszcze kiedyś wzejdą – odparł ponuro,
patrząc prosto na napis.
Hologram się rozmazał, usłyszeliśmy zgrzyt, po czym drzwi
otworzyły się, ukazując, posępny, długi korytarz.
-Skąd wiedziałeś? – Spytał podejrzliwie Grace.
-Byłem już tutaj, wiele lat temu… że też od tyyyyyylu lat
nie chciało im się zmieniać hasła – westchnął ciężko.
-Wielu lat? – Prychnął Jackson – To w ogóle cud, że
pamiętasz. Wiesz ja mało pamiętam z dzieciństwa.
-A kto powiedział, że byłem tu jako dziecko? – Warknął.
Popatrzyliśmy po sobie z lekką niepewnością, ale
postanowiliśmy po paru chwilach, że nie tu co stać jak kołki i weszliśmy do
środka.
W korytarzu panował zapach lekkiej stęchlizny, ale było
sucho. Anvik powiedział, że najprawdopodobniej to dzieło magii jednego z dzieci
Hekate.
Z każdym krokiem byłem co raz bardziej podenerwowany, ale
zacisnąłem dłonie w pięści i starałem się tego nie okazywać.
-Jack, nic sobie nie przypominasz? – Spytał po chwili
błądzenia, Grace.
-Nie – warknąłem – może przestaniecie zadawać to pytanie co
pięć minut, a skupicie się na znalezieniu tych herosów?
Popatrzyli na mnie z wściekłością, ale to olałem.
Prowadził Anvik z zapalonym w dłoni magicznym światłem, ja
zaraz po nim. Valdez się nudził, szczególe gdy usłyszał, że nie może nucić
sobie swojej ulubionej piosenki.
-Słyszycie to? – Spytał po chwili di Angelo.
Wytężyliśmy słuch, ale to nic nie dało, w korytarzach
panowała cisza.
-Nie – zaprzeczył Percy – coś ci się musiało przesłyszeć,
Nico.
-Ale to ciągle jest… no teraz! – Nico spojrzał niespokojnie
przez ramię.
-Masz cholerną schizofrenię – warknąłem – Di Angelo, weź nie
spowalniaj naszej grupy.
Jackson zgromił mnie spojrzeniem, ale jego chłopak ciągle
nasłuchiwał i kiedy już miałem go popchnąć, żeby się łaskawie ruszył,
usłyszałem chrobotanie, a zaraz po nim specyficzne klikanie. Odwróciliśmy się
natychmiast, a moje serce na chwilę przestało bić, aby później zacząć tłuc jak
oszalałe. Za nami stały trzy, wielkie prawie dwu metrowe, metalowe pająki.
Straciłem czucie w całym ciele i cofnąłem się za
pozostałych. W myślach powtarzałem sobie co chwila „to tylko metalowe roboty.
Tylko roboty… nie pająki”.
Jakkolwiek odważny bym nie był, wszelkie robactwo sprawiało,
że przestawałem kontaktować z rzeczywistością i marzyłem tylko o tym by schować
się za czymś.
-Walker, weź może nam pomóż?! – Ryknął Larson.
Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy zaczęła się walka. A ja
nawet nie miałem sił by się ruszyć.
-Walker, cholera jasna, nie udawaj Ateniątka! – Tym razem to
Jackson postanowił zmusić mnie do walki.
Ruszyłem się dopiero wtedy gdy jeden z metalowych robali
przygniótł Leo, a drugą szykował się do przeszycia go na pół. Natarłem wtedy na
pająka i odciąłem mu nogę tym samym umożliwiając tym samym Valdezowi ucieczkę.
Ale każdy ruch tego robota
z którym przyszło mi przez Valdeza walczyć, sprawiał, że robiło mi się
co raz bardziej duszno.
-Leo! – Grace przerwał na chwilę swoje ataki – To na sto,
dzieło jakiegoś dziecka Hefajstosa. Jakieś pomysły jak to pokonać?
-Jeden – Valdez uniósł tyleż palców do góry – Sun, łuk i
postaraj się strzelić oczy, nie mają
takiej dobrej ochrony.
Larson odskoczył niezgrabnie od przeciwnika, a na plecach
chłopaka zmaterializował się łuk, Larson oddał jeden celny strzał w oko robot i
ten po chwili zadygotał, z jego odnóży buchnęła para, po czym nastąpił wybuch,
niszczący pozostałe pająki. Odbiegliśmy więc szybko od miejsca wybuchu.
Larson dyszał ciężko, ale był wyraźnie z siebie zadowolony.
Jackson zaś kręcił z niedowierzaniem głową.
-To była solidna robota – zauważył ze smutkiem Valdez – aż
żal było to niszczyć.
-Ani trochę – burknąłem.
-Oooo…. – Valdez klasną w dłonie – Pan się boi pajączków? –
Zaczął poruszać palcami, jak gdyby to były odnóża tych robali.
-Spadaj – warknąłem.
Valdez wybuchnął śmiechem, za co oberwał ode mnie, dłonią w
kark. Po chwili Grace nas uspokoił i nakazał dalszą drogę.
Ale nie zaszliśmy tak daleko jak gdybyśmy chcieli. Z jednego
z bocznych korytarzy wynurzył się co najmniej tuzin osób. Zarówno dziewczyn jak
i chłopaków. Najmłodszy z nich mógł mieć co najmniej pięć lat, zaś najstarsza
osoba wyglądała na prawie dwadzieścia.
Spojrzeli po nas, nie byli zaskoczeni, więc musieli słyszeć
naszą potyczkę, większość z nich za to była wściekła.
-Zabić intruzów! – Ryknął jakiś chłopak ubrany w moro.
-Ej! Chcieliśmy tylko porozmawiać – odparłem.
Wtedy przez grupkę przeszedł szmer niedowierzania. Przed
chłopaka w moro, wystąpiła rudowłosa dziewczyna, ta sama którą w moich snach
nazywana była Skakanką. Ale teraz była znacznie starsza.
-Jack? – Spytała z niedowierzaniem – Na lawę Wulkana! Ty nie
powinieneś tutaj wracać!
Nie za bardzo wiedziałem co odpowiedzieć, ale wyręczył mnie
chłopak w moro:
- Jack, nie Jack, trzeba ich zabić!
-Nie! – Warknęła ruda – Poczekajmy aż wróci Bezimienny!
Gilotyna – zwróciła się do chłopaka w moro – możesz ich zamknąć.
-Zamknąć?! Tak do cholery witasz starego druha?! –
Warknąłem.
-Ty nie powinieneś tutaj wracać – powtórzyła sennym głosem.
I w tym momencie nastała ciemność, tak jakby zasną… tyle, że
aż tak śpiący nie byłem, by zasypiać na stojąco!
(NICO)
Ocknąłem się jako ostatni. Byliśmy pozbawieni broni
(pomijając miecz Percy’ego i Jasona). Pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy
przypominało pustą salę kościelną.
-Urocze przywitanie – mruknął Steve, który tak dawno się nie
odzywał, że niemal zacząłem się zastanawiać do kogo jego głos należy.
-A gdzie jest Anvik? – Spytał po chwili rozglądania się
Jason.
Wzruszyliśmy ramionami, Jack krążył jak wariat po
pomieszczeniu, Leo zaś odkrył, że nie może przywołać ognia, a ja nie potrafiłem
przenieść się cieniem.
Percy westchnął ciężko, podszedł do mnie i objął mnie
ramieniem. Sun popatrzył na nas pytająco, ale po chwili spuścił wzrok i zaczął
cicho gwizdać marsz pogrzebowy.
-I co odsiadywać mamy tu tak po prostu? – Spytał z lekką irytacją
Steve.
-A mamy inne wyjście? – Odparł obojętnym tonem Jack.
Popatrzyliśmy po sobie… nie mieliśmy. Jack próbował otworzyć
drzwi, ale okazało się, że jeszcze od zewnątrz są chronione jakimś hasłem.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale w końcu drzwi otworzyły się
i ktoś w tempie błyskawicznym popchnął do sali Anvika, po czym usłyszeliśmy
głos gdy drzwi się zamknęły:
-Tyle, że od ostatniego razu gdy tu byłeś minęło
czterdzieści lat. Trochę się pozmieniało.
Popatrzyliśmy po sobie z jeszcze większym zaskoczeniem.
Anvik podniósł się od razu z podłogi i popatrzył na nas jak zbity pies.
-Czterdzieści lat? – Zaczął Percy – Ile ty ich masz?
Anvik poczochrał swoje mysie włosy i spojrzał na nas
niespokojnie, po czym usiadł obok mnie i westchnął ciężko.
-I tak trochę tu posiedzimy. A skoro już mamy jakiś temat
to… - ponownie westchnął – No więc, ja jestem najprawdopodobniej obecnie
najstarszą osobą w tej grupie – czułem, że jego spojrzenie utkwiło na mnie co
starałem się zignorować.
-Byłeś w czymś jakby w hotelu Lotos? – Zapytałem.
Anvik pokręcił przecząco głową.
-Nie. Ja nigdzie nie przeczekałem tych… trzystu
pięćdziesięciu siedmiu lat? Bogowie, zaczynam się już gubić w liczeniu.
Myślę, że większości z nas szczęka opadła. Około trzysta
pięćdziesiąt siedem lat? Co do…?
-To jak ty to… ty jesteś bogiem? – Wydukał Jason.
Anvik roześmiał histerycznie.
-Nie starzeję się już od tylu lat, więc można i tak
powiedzieć. Ale mogę zginąć, jeśli ktoś mnie zrani. To jest moja klątwa, która została mi przedłużona na wieczność, odkąd zniszczyłem broszkę… tę broszkę którą masz przy sobie Jack –
wskazał na syna Hermesa.
Jack przesłał mu mordercze spojrzenie, z niewiadomego
powodu, a ja zacząłem się powoli gubić.
-Stary! – Zaśmiał się Leo – Nazywasz to klątwą?! Nie
starzejesz się! Wiesz, jak ja bym chciał się nie starzeć?!
Anvik popatrzył na niego jak na wariata.
-Pomyśl, synu Hefajstosa! Jak myślisz dlaczego im herosi są
starsi tym więcej potworów przywołują?! – Leo spojrzał wymownie na swoje stopy
– Są potężniejsi – odpowiedział za nas wszystkich – Jak myślisz jak bardzo
heros zwraca na siebie uwagę gdy jest sam, mając na karku ponad trzystuletnie
doświadczenie?! Jak myślisz jak bardzo wyobcowany się czuje kiedy widział już
tyle wojen, tyle śmierci i nie może dołączyć do obozu?! Jak myślisz jak bardzo
jest z nim źle kiedy konsekwencje jego decyzji, wloką się za nim przez prawie
trzysta lat?! Jak myślisz jak to jest być uznawanym we wszystkich obozach czy
grupach herosów za zdrajcę, przez kilka chorych decyzji?!
Anvik na chwilę przerwał złapał oddech po czym pokazał nam
swoją lewą dłoń, na której był wypalony jakiś znak.
-Wiecie co to jest? – Warknął.
Przypatrzyliśmy się, ale ja nie mogłem sobie dopasować owego
znaku do czegokolwiek, kiedy już chłopak chciał odpowiedzieć Steve wydukał:
-Czy to ten znak? Ten znak którzy dostają ci, nie zasługujący na litość? Ten który sprawia, że każdy heros widzący taki znak powinien zabić tę osobę?
-Tak – odparł poważnie Anvik – jestem zdrajcą obu obozów i
obu grup herosów. Służyłem Kronosowi, Pasitheai, oraz pomagałem przez pewien
czas Gai. Jestem przeklęty przez własną matkę oraz wyklęty przez dowódców
herosów, jestem zdrajcą i teraz po raz pierwszy od trzystu lat pomagam bogom,
którzy zabili moją siostrę.
Zapadła cisza. Większość z nas opuściła głowy, bojąc się
cokolwiek powiedzieć. Ja chyba jako jeden z nielicznych rozumiałem częściowo
jego położenie, ja sam jestem herosem którego rozwój był przez pewien czas
wstrzymany… właśnie, przez pewien czas. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak może
czuć się ktoś kto przez tyle lat, musi patrzeć jak umierają jego bliscy, jak
każda decyzja ciąży na nim do końca życia i po raz pierwszy zrozumiałem czemu
jego wzrok nie jest szczęśliwy ani smutny, patrzy się na niego i widzi się
dzieciaka, ale za każdym razem gdy patrzyłem mu w oczy, widziałem mądrość.
Teraz już wiem czemu.
-No i super – warknął po chwili ciszy Jack – Ale nam to nic
nie daje!
Steve obrzucił Jack’a krytycznym spojrzeniem, mówiąc tym
samym „to nie jest odpowiednia pora na to”, ale Walker go zignorował.
Anvik ku naszemu zaskoczeniu pokiwał głową, westchnął ciężko
i odparł:
-Masz rację. Zbyt dużo już powiedziałem. Niedługo wróci ich
dowódca, wtedy dopiero będziemy mieli problemy, większe niż kto ile ma lat.
Leo westchnął cicho, a Percy spojrzał na mnie z pytaniem
„Czy masz jakiś pomysł?”, pokręciłem przecząco głową. Sun znowu zaczął nucić
marsz pogrzebowy, pomimo tego, że Leo próbował go zagłuszyć pstrykaniem
palcami.
Jason podszedł do Jack’a i odciągnął go na bok, pytając o
coś z czego słyszałem tylko „powinniśmy trzymać się poprzedniego planu”, po
czym odeszli za daleko bym mógł słyszeć ich rozmowę.
Steve pierwszy postanowił przerwać ciszę, która zapadła gdy
Jack i Jason wrócili do reszty:
-A wracając do tematu przyszłości oraz naszej sytuacji
obecnej – odchrząknął cicho jakby miał zaraz zacząć recytować wiersz – Co wiemy
o ich dowódcy?
-Nooo… - Anvik westchnął ciężko – nazywają go bezimiennym i
jest synem Bachusa.
Jason parsknął cicho.
-Syn Bachusa, dowódcą? – Spytał z powątpiewaniem.
-Nie lekceważ go – ostrzegł Anvik – Jeśli to jest ta sama
osoba, o której myślę, to jeśli macie zamiar coś palnąć, możemy równie dobrze
teraz poderżnąć sobie gardła.
Jack poruszył się niespokojnie. Ale mało kto zwrócił na
niego uwagę, widziałem na twarzach pozostałych niepewność.
Kiedy chciałem coś powiedzieć, otworzyły się ponownie drzwi
i do sali weszli bliźniacy… rudowłosi, z mnóstwem piegów na twarzy, uśmiechali
się krnąbrnie, jeden z nich dzierżył włócznię, a drugi halabardę.
-Bezimienny wrócił – zachrypiał jeden, na którego koszuli
był napis „nakarm rekina jakimś debilem”.
-Taa… I macie iść z nami – wychrypiał ten z napisem na
koszuli „Bo we mnie jest seks”.
-Ale ty nie! – Warknął wskazując na Anvika – Na ciebie czeka
Gilotyna i parę jego kolegów i koleżanek, jeśli tylko spróbujesz wyjść – odparł
ten z „rekinem”.
Jego bliźniak zaśmiał się oschle, po czym złapał Sun’a za
koszulę i niczym kociaka, wyprowadził z Sali. „Rekin” wyprowadził nas, zamknął
drzwi, zostawiając Anvika samego.
Szliśmy korytarzem, najprawdopodobniej całym pokrytym
betonem. Było w nim niemiłosiernie chłodno, przez co Leo szczękał zębami. Sun
ciągle wierzgał, trzymany przez tego drugiego bliźniaka, Steve próbował mu
pomóc, ale został uderzony w brzuch, co natychmiast doprowadziło go do
„porządku”.
Korytarz którym szliśmy zdawał się niemieć końca, ale przed
wielkimi drzwiami, bliźniacy zatrzymali się. Jeden z nich wypuścił prosto na
ziemię Sun’a, przez co on wylądował z głuchym łoskotem, na betonie. Steve
pomógł mu natychmiast wstać.
Bliźniacy popatrzyli po sobie z lekkim strachem,
ale nie trwało to długo. Pchnęli szybko drzwi i wepchnęli nas to sporego
pomieszczenia, pełnego zarośniętych przez jakieś rośliny kolumn.
W samym środku był wielki… ba! Ogromny stół, a na jego
początku na najwyższym krześle, siedział chłopak.
Miał krótkie, potargane w każdą stronę brązowe włosy, był
bardzo chudy i umięśniony. W dłoni trzymał kieliszek z sokiem lub nawet jakimś
alkoholem, na lewym policzku miał niewielką bliznę… i szczerze? Nie tak, serio…
Jest nawet całkiem przystojny.
Po jego prawej siedział, jakby ktoś mu wetknął trójząb w tyłek,
jakiś chłopak o krótkich czarnych włosach oraz o orlim nosie, ale nie
dostrzegałem szczegół, gdyż, siedział w zbyt wielkim cieniu.
Zaś po jego lewej siedziała ta rudowłosa, która kazała nas
zamknąć.
Brązowowłosy machnął dłonią i bliźniacy skłonili się i
wyszli z pokoju.
-Naprawdę? – Westchnął ciężko – Jack’u? Naprawdę?
-Niby co? – Warknął Walker.
-Zachowuj się! – Chłopak o czarnych włosach uderzył pięścią
w stół.
Bezimienny spojrzał na niego z niesmakiem i upił trochę
zawartości kieliszka.
-Okaż trochę szacunku, byłemu dowódcy – odparł z udawanym
uśmiechem Bezimienny – Podejdźcie.
Zrobiliśmy to niechętnie. Bezimienny obrzucił nas szybkim
spojrzeniem, a jego wzrok najdłużej zatrzymał się na Jack’u, który lekko
pobladł i zauważyłem, że jego dłonie zaczynają drżeć.
Bezimienny odłożył kieliszek, wstał po czym podszedł do nas
i stanął naprzeciwko Jack’a. Oczy brązowowłosego były złotawe i zalśniły
dziwnym światłem, kiedy Jack zrobił krok do tyłu.
-Po co tutaj wróciłeś? – Bezimienny złożył ręce na piersi.
-Na pewno nie w celu pogawędki – warknął lekko drżącym
głosem syn Hermesa – Chciałem tylko i wyłącznie oddać broszkę.
Jack wygrzebał z kieszeni biżuterię w kształcie skarabeusza
i na otwartej dłoni podsunął ją w stronę Bezimiennego.
-Masz. Mi to na kij! – Warknął Walker.
Ale Bezimienny pokręcił głową.
-To plan waszego Chejrona, hę? – Odparł – Dacie nam nasz
symbol, abyśmy sprzeciwili się Pasitheai? Oooo…. Nie. Wiele lat temu, obiecaliśmy sobie, że nie
pomożemy ani Obozowi Herosów, ani Obozowi Jupiter. Dlatego też nie przyjmę tej
broszki.
-Masz i nie gadaj! – Odwarknął natychmiast Jack.
Jason popatrzył niespokojnie, na zaistniałą sytuację.
Wiedzieliśmy, że Jack stąpa po kruchym lodzie, ale wtedy Bezimienny zrobił coś
co raczej, nikt z nas się nie spodziewał. Pocałował Jack’a.
Broszka upadła z hukiem na podłogę, a my się gapiliśmy z na
w pół otwartymi ustami.
-Na bogów, Bezimienny, mówiłeś, że to już przeszłość! – Od
stołu wstała ta rudowłosa.
Chłopak przestał, odszedł parę kroków od Jacka, który stał
jak sparaliżowany, z oczami wielkimi jak spodki. Leo parsknął cichym śmiechem,
ale opanował się kiedy Jason zgromił go wzrokiem.
-Nie przyjmiemy broszki – kontynuował jakby nigdy nic
Bezimienny – Nie jesteś już również mile widziany u nas, Jack… Dlatego też nie widzę powodu dla którego
mielibyśmy pomóc w walce z Pasitheaią.
-Nie?
Do pomieszczenia wparował Anvik, wymieniłem szybkie
spojrzenie z Percy’m.
-No niech mnie! – Bezimienny zaśmiał się sztucznie – Ludzie!
Patrzcie kto nas odwiedził!
Miałem dziwne przeczucia dlatego też zerknąłem na górę…
zamarłem. Pod sufitem, znajdowały się spore balkony, a na nich… tłumy ludzi,
wszyscy uzbrojeni w łuki lub kusze. Zmusiłem Percy’ego aby tam spojrzał. Syn
Posejdona ewidentnie zbladł, pokazał naszą sytuację również Jasonowi, który
stał najbliżej.
Rozbrzmiał śmiech, oraz pomruki niedowierzania.
-Zamknij się! – Warknął Anvik – Sytuacja jest zła! Pasithea
nie zagraża tylko obu obozom, zagraża również wam. Macie swoją przeklętą
broszkę! Z nią będziecie w stanie pokonać Pasitheaę i przy okazji pomóc
pozostałym.
-Pomóc pozostałym? – Prychnął z pogardą Bezimienny – A czy
oni pomogli kiedykolwiek nam? Czy grupa którą ty założyłeś również pomoże w
walce?!
Anvik spuścił wzrok, Bezimienny splunął, po czym zaśmiał
się.
-Tak myślałem! Więc dlaczego my mamy?
-Bo tak jest dobrze? – Zasugerował nieśmiało Sun.
Percy przewrócił oczami. Zapadła cisza, Bezimienny wpatrywał
się chwilę w chłopaka, po chwili wahania podszedł do niego, złapał go za
policzek, po czym trzepną, dosyć mocno… Usłyszałem dosyć wyraźne napinanie
łuków, oraz nakładanie bełtów na kusze, chociaż pozostali zdawali się tego nie
słyszeć.
Bezimienny odszedł od Sun'a, który teraz patrzył na niego z
mordem w oczach, dowódca zaś nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, zamiast tego
machnął szybko dłonią w stronę Anvika, po czym krzyknął:
-Zabić go! W imię Zachodzącego Słońca!
-Nie!
Przed Anvika w ułamku sekundy wybiegł Steve, wszystko działo
się cholernie szybko… następnym co widziałem było oślepiające światło, krzyki
paru osób, smród spalenizny. Po czym nastąpił wybuch i odrzuciło mnie na
ścianę… zapadła ciemność.
Ocknąłem się w klaustrofobicznie małym pomieszczeniu,
wszystko było niewyraźne i rozmazane. Uderzyłem pięścią w drzwi, ale oczywiście
nic to nie dało.
-Pst… - usłyszałem kogoś za ścianą – Nico się ocknął – to
był głos Jasona.
-Nic ci nie jest?! – Wypalił natychmiast z drugiej strony
Percy.
Byłem tylko lekko obolały więc odpowiedziałem:
-Nie. Gdzie jesteśmy?
-W przechowalni – odparł z pomieszczenia naprzeciwko, Jack –
Takie miejsce, gdzie przechowywaliśmy tych z obozu.
-Co im robiliście? – Wypalił Sun.
-Pranie mózgu – zaśmiał się Jack – Nie wiem! Nie pamiętam.
Usiadłem przy drzwiach, całe zardzewiałe, ale nie wyglądało
na to aby łatwo je było wyważyć. Słyszałem przyśpieszony oddech Sun’a, a ja
ciągle próbowałem skupić na czymś wzrok, ale wszystko się zamazywało.
-Jakieś pomysły? – Zaczął Leo, tym razem nie mogłem
namierzyć skąd dochodził jego głos – Wiecie, ja nie mam zamiaru gnić tutaj w
nieskończoność.
Chwila ciszy, a kiedy już myślałem, że nikt nic nie powie
usłyszałem jak ktoś wstaje po czym głos Jack’a:
-Cóż… Gdybym miał czym podważyć, wyważyć czy wyłamać drzwi
nie byłoby problemu… Ale nie mam.
Po tych słowach usłyszałem cichy syk od strony Jasona, bo
czym wyciągany miecz i… mało cichy wybuch.
-Taa… - mruknął Grace za nim ktokolwiek z nas zareagował –
Dziękuję ci tato, za te kilka mocy.
-Geniusz… - burknął Jack, kiedy Jason wyłamał błyskawicami
drzwi.
Grace wyszczerzył zęby…
Nie było wśród nas ani Anvika ani Steve’a i mieliśmy w
związku z tym mieszane odczucia.
-Zakładając, że żyją – zaczął Sun – wiesz może gdzie by
mogli się znajdować? – Popatrzył na Jack’a.
Ale nim Walker odpowiedział usłyszeliśmy jak coś… ktoś opada
z łoskotem na podłogę, odwróciliśmy się… Za nami leżał Steve, a na plecach
trzymał Anvika… A dokładniej obaj teraz leżeli na podłodze. Percy, Jason oraz
Jack podbiegli do nich, wyglądali na solidnie obtłuczonych, skrawki ich ubrań
były nadpalone, a miejscach dziur widniało kilka niezbyt ładnie wyglądających
ran.
Percy poniósł na plecach nieprzytomnego Anvika, a Jason i
Jack przewiesili sobie przez ramiona ręce Steve’a i również podprowadzili go
bliżej. On wykazywał jakieś przebłyski świadomości, jednakże mówił, szeptem i
kompletnie bez sensu.
-Jack, ty prowadź – Leo skinął głową – Ja pomogę go nieść.
Walker niechętnie się zgodził i zamienił się rolami z Leo,
ja zaś ciągle widziałem jakby przez mgłę, ale starałem się to zignorować… zaraz
mi to przecież minie, to tylko wina tego uderzenia w głowę.
-Gdzieś tu było… wyjście – wydukał Jack.
Zaczął macać jedną ze ścian, póki nie natrafił na wystający
w niej kamień, popchnął go i naszym oczom okazał się korytarz.
-Oni są głupi? – Warknął Leo – Przecież to wyjście jest
kilka metrów od „cel”.
-Nie podejrzewali, że ktoś z nas ma broń – odparł Percy.
-To prawdopodobne – mruknąłem - A jak przy broni jesteśmy to co z naszą?
-Jak wyjdziemy - westchnął Jack - powinna pojawić się z powrotem.
Weszliśmy do korytarza, Jason i Leo, którzy podtrzymywali
Steve’a, byli ostatni, Percy był zaraz za Jack’iem, a ja i Sun po środku.
-Zaraz wyjdziemy… - odparł Jack.
Jakby na potwierdzenie jego słów, korytarz zaczął być co raz
bardziej stromy i dosłownie po chwili doszliśmy do drabiny, Jack przepuścił
pozostałych i kiedy jako ostatni (oprócz właśnie jego) wspinałem się po
drabinie, zauważyłem, że Jack, wcale nie ma zamiaru iść za nami. Wahał się czy
nie pójść w drogą powrotną.
-Jack? Idziesz? – Spytałem.
-A co? Wchodź już di Angelo, wnerwiasz mnie!
Pokręciłem głową, co okazało się błędem. Kolorowe plamki
zatańczyły mi przed oczami i wylądowałem prosto w ramiona Jack’a. Popatrzył na
mnie oschle i natychmiast wypuścił, a ja poczułem się jak kretyn.
-Poważnie, di Angelo? – Warknął.
Przygryzłem wargę i już bez dalszego ociągania, wszedłem po
drabinie. Za mną wbrew moim wcześniejszym obawom, ruszył Jack. Znajdowaliśmy
się na jakimś rynku, westchnąłem z ulgą. Nasza broń z powrotem znalazła się przy
nas.
-Nico? – Zaczął Percy – Mógłbyś nas już przenieść cieniem.
Wiesz jakoś nie uśmiecha mi się tłumaczenie, dlaczego nie idziemy do szpitala z
rannymi.
Pokiwałem lekko głową, Percy spojrzał mi nagle ze strachem w
oczy.
-Co jest? – Spytałem.
-Wydawało mi się… - Percy popatrzył na moje oczy jeszcze
bardziej uważnie, więc spuściłem wzrok – A! Nieważne. Dasz radę?
-Tak.
Po chwili namawiania Jack’a by złapał mnie za rękę,
przeniosłem naszą grupę na Argo II.
Genialny rozdział! Czyli to co się stało Nico teraz zaczyna się tzw. odzywać? Tyle akcji, tyle ... Po prostu genialnie XD
OdpowiedzUsuńStandardowo czekam na kolejny.
*o* Cieszę się, że się podoba ^^"
UsuńI yup, właśnie to się zaczyna odzywać (taki tam spóźniony zapłon ;w; )
W sumie takie spóźnione to lepsze no bo wiesz nikt się tego nie spodziewał.. I teraz będzie 1000 sposobów jak sprawić aby Nico cierpiał w wykonaniu Karoliny XD
UsuńxDDD Yeah, ja tak lubię przedłużać i wymyślać jak by tu torturować Nico... On mi tego nie wybaczy ;w;
UsuńYeah. XD Doczekałam się. :)))
OdpowiedzUsuńTaka niespodzianka, po takim zjebanym dniu. XDDD Dziękuję Ci za to. :***
Ile akcji w tym rozdziale. XDDD Podoba mi się.
Biedny Nico znowu będzie cierpiał. Na, ale cóż taki już jego los. :)))
Czemu ja nie piszę tak dobrze jak Ty? No czemu?
Czekam na nexta.
Pozdrawiam i duuuuużo weny życzę ;w;
Czyli nie tylko ja miałam zrypany dzień? Bogowie myślałam, że w ogóle nie będę miała humory czegoś dodać ;w;
UsuńTyle akcji bo w ogóle to miały być dwa rozdziały, ale były stanowczo za krótkie więc zlepiłam w jeden xD
Yup, Nico trzeba torturować... trzeba ;w;
I jak to nie piszesz jak piszesz (powtarzam po raz któryś tam ;w;). Piszesz bardzo dobrze. jakby było inaczej to nie miałabyś tylu komentarzy *-*
Dziękuję za pozdrowienia i również życzę weny ^^"
P.S kiedy next u Ciebie? :>
Mówię tylko, że piszę Gorzej od Ciebie. XDDD
UsuńTaak Nico musi być torturowany. :)))
Taki jakiś dziś dzień do dupy. Do 16 w szkole. Sprawdzian i test, dwie karne kartkówki i w ogóle głowa od rana mnie boli. Masakiera. XD
Next miał być dziś, ale nie mam głowy do pisania, więc najprawdopodobniej będzie jutro. XDDD
Ojj... Nie piszesz gorzej ;w; (ja tylko mówię prawdę ;w;)
UsuńJa niby do 15... ale tyle tego było... uch... I jeszcze koleżance trzeba było kompa naprawić i wzrok sobie przebadać... nie, nie, nie... nie dla poniedziałków ;w;
Okej, to czekam na rozdział *-* tak w ogóle to przypomniałaś mi, że powinnam przepisać co wyskrobałam na matmie ;w; xD
Xd Ja jak zwykle pomocna. XD
UsuńA jutro się najem tortem na angielskim. :)))
Też muszę niedługo iść do okulistki.
Tort *-* bogowie jak ja dawno tortu nie jadłam ;w; dasz troszkę? ;w;
UsuńA okulistki... brr... to nie wina wady wzroku, że nic nie mogę przeczytać... to wina dysleksji, ale kto mnie tam słucha? XDD
Haha wina dysleksji, jasne. Mi i tak by nikt nie uwierzył, bo mam wadę na -. XD
UsuńJak coś zostanie (chociaż wątpię XD) to Cię poczęstuję. XDDDD
Urodziny wychowawczyni zawsze spoko. :***
(też mam -, ale cicici XD)
UsuńOkej, to modlę się chociaż o kawałeczek,bo wiesz... tort... to coś czego... nie można... tak... po prostu olać xDD
Fajnie masz, że urodziny wychowawczyni świętujecie ;w; u mnie na urodziny zawsze musi dać potrójną pracę domową XD ;w;
Haha XD Współczuję.
UsuńNo jak by odmówiła takiej fajnej imprezy? W tamtym roku dzięki temu nie pisaliśmy kartkówki i w tym też nam się upiecze spr. XDDDD
A jak zrobicie taką imprezę-niespodziankę to też nie odmówi. :)))
Mh... trzeba spróbować, aczkolwiek prędzej się na nas wydrze, że "szkoła to nie miejsce na takie imprezy!" ;w; Bardzo, bardzo, bardzo sztywną mam wychowawczynię ;w;
UsuńAle... w sumie, spróbować nie zaszkodzi xDD Trzeba by tylko z przewodniczącym pogadać, już to widzę :"D
A my mamy zajebistą przewodniczącą, wychowawczynię, matematyczkę, polonistkę, księdza XD
UsuńCoś jest z nami nie tak? :)))
Nieee... Po prostu trafili Ci się lepsi ludzie xD Mnie dzisiaj na przystanku od "jeba*ych emo" wyzywali, także ten ;w;...
UsuńNo to widzę, że mam szczęście. XDDD
UsuńJakby mnie ktoś tak nazwał (znaczy ''jebana'', a nie ''emo'') to bym przylała. :))) Albo co bardziej prawdopodobne, wydrapała oczy. :****
Ja na przystanku byłam, słuchałam muzyki, po za tym wszelkie obelgi w moją stronę po mnie spływają xD Więc ten tylko... ;w;
UsuńNo mnie też zbytnio nie ruszają, ale bez przesady.
UsuńNiech ludzie nauczą się tolerancji. XDDD
Super <3<3<3<3
OdpowiedzUsuńBoskaśny <3<3<3
Nico- super zaawansowany schizofremik <3<3<3<3
Czekam na nexta ;)
Cieszę się, że się podoba ^^"
UsuńCo do Nica... No a jak? xD
I next będzie za chwilę od półgodziny do godziny ^^"
Głodnemu zawsze chleb na myśli.. Ach ten nie wyżyty Leo.... xD Ateniątko? xD
OdpowiedzUsuń