Rozdział 47. Syn Apolla o głupich pomysłach
(Sunaj)
Kiedy się ocknąłem głowa mi nawalała, jednakże w dużo
łagodniejszy sposób niż gdy obok znajdował się di Angelo. Po chwili odzyskałem
zdolność uświadomienia sobie gdzie jestem… znaczy nie dokładnie. Byłem w
niewielkim (ale też nie przesadnie ciasnym) pomieszczeniu, zdawał się być
zrobiony tylko z ścian, w takim razie jakim cudem tutaj jestem? Zamurowali
mnie?
-Cześć – powiedział ktoś obok, podskoczyłem lekko.
Spojrzałem szybko w stronę tego głosu. Ku mojej uldze o
ścianę opierał się ktoś kogo znałem… może nie znowu od najlepszej strony (jak
większość obozowiczów), ale znałem i raczej obecnie nie był to mój wróg… Will.
-Will? – Wstałem z podłogi.
Blondyn pokiwał głową.
-Trafiłeś tutaj sam czy może cię zabrali? – Spytał po
chwili.
Prychnąłem cicho.
-Sam, ale to nie ma teraz znaczenia. Muszę się stąd
wydostać! Ostrzec Nica i jego siostrę, nie mam czasu na czekanie aż zarżną mnie
jak świnię!
Chłopak rzucił krótkie spojrzenie na ścianę za mną
-Chętnie bym pomógł, no ale sam widzisz… nie za bardzo jest
nawet jak stąd uciec. Drzwi są jakoś ukryte, przydałaby się więc jakaś magia…
widziałem kiedyś jak dzieci Hekate robiły tak, że drzwi wtapiają się w ścianę.
-Nie jestem dzieckiem Hekate – odparłem – I nie mam
zielonego pojęcia skąd wytrzasnąć magię.
Will wzruszył ramionami, a ja zacząłem się gorączkowo
rozglądać po „celi”, każde wgłębienie w ścianie dawało mi nadzieję, że może
znajdę wyjście, jednakże kończyło się to za każdym razem rozczarowaniem.
-Nie trać sił – westchnął syn Apolla – Próbowałem już
wszystko, dosłownie wszystkiego.
Rzuciłem mu krótkie spojrzenie spod przymrużonych powiek. Will
wydawał się tak spokojny, że aż mnie jasny szlag trafiał, już nawet nie chodzi
o to, że zaraz mogę zginąć! Muszę ostrzec te Hadesiątka, nieważne jak bardzo
jedno z nich mnie wkurza!
-Właściwie zastanawiałem się do czego potrzebna jest im krew
herosów – zaczął Will – Teraz gdy dowiedziałem się w jaki sposób powstają ci
wojownicy z mgły coś mnie tknęło… Oni są zrobieni jakby z herosów… W ich, nazwę
to, „żyłach” płynie wiele półboskiej krwi, nic dziwnego, że ciężko jest je
pokonać. Ciekaw jestem jak bardzo potężny wojownik powstałby, gdyby do jego
budowy użyto krwi któregoś z dzieci wielkiej trójki…
Pokręciłem głową. Teraz akurat to nie był dla mnie temat
numer jeden, bardziej liczyło się dla mnie wydostanie stąd, nagle coś zwróciło
moją uwagę:
-A tam co jest? – Spytałem wskazując na sufit, a raczej na
jedną wielką metalową kratę zamiast niego.
-Laboratorium lub coś w ten deseń – odpowiedział po chwili
zamyślenia Will.
Nie było to znowu tak wysoko, oczywiście nie dałbym rady się
wspiąć tam, ale…
-Na pewno nie posiadasz liny, prawda? – Spytałem.
Will wybuchnął ciepłym śmiechem i popatrzył na mnie jak na
pięcioletnie dziecko, które powiedziało coś słodkiego… aż chciałem wystawić mu
język lub środkowy palec.
-Gdybym miał, to już zacząłbym coś kombinować.
Westchnąłem ciężko. Znowu zacząłem gorączkowo myśleć… Zaraz
nad tą kratą jest wystający kamień… ale nie mamy liny, z ubrań też nie za
bardzo możemy, bo nie mamy ich aż tak dużo… znaczy nie są takie długie. Na
duchy przodków! Przecież nie ma sytuacji bez wyjścia!
-Wiesz ile mniej więcej mamy czasu? – Spytałem.
Will zerknął od niechcenia na zegarek na ręce.
-Mh… ostatnio zabrali Nyssę i Cormana jakieś pięć godzin
temu… Myślę, że robią to nieregularnie, więc nie wiem.
-Masz na myśli tę córkę Hefajstosa i syna Hypnosa?
Will pokiwał szybko głową. Usiadłem przy ścianie, miałem
pewien plan, ale za Chiny nie wiedziałem jak go urealnić.
Zacząłem rozwiązywać sobie buta, przede mną ukląkł Will.
-Masz jakiś pomysł młody? – Spytał rozemocjonowanym głosem.
Zdjąłem tenisówkę z stopy i popatrzyłem wnikliwym wzrokiem w
oczy syna Apolla. Uśmiechnąłem się lekko, po czym odparłem:
-Tak, ale jeśli nie mamy wiele czasu, nie wypali.
Wstałem szybko po czym zacząłem kręcić butem, Will patrzył na
mnie jak na wariata, a ja w końcu wypuściłem tenisówkę, która uderzyła prosto w
kratę. Rozległo się głuche łupnięcie, po czym kolejne nieco głośniejsze, but
spadł z powrotem, więc szybko go nałożyłem, nawet nie zawiązując.
-Po co to zrobiłeś? – Spytał Will.
Prychnąłem cicho.
-Krata jest tak słaba, że podskakuje przy nawet niewielkim w
nią uderzeniu, teraz musimy się tylko jakoś tam wspiąć.
-Łatwiej powiedzieć trudniej zrobić – mruknął niechętnie syn
Apolla.
Przyznałem mu rację, ale mój plan ciągle był realny,
niestety nie wiedziałem czy wypali.
Usiadłem z powrotem w tym samym miejscu i zacząłem skupiać
swoje myśli przy okazji pstrykając palcami, musiałem wyglądać śmiesznie, gdyż Will
zakrył sobie dłonią usta, aby przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem, ale olałem go
i próbowałem dalej.
Bo mój pomysł był prosty. Parokrotnie już zdarzyło mi się w
sytuacji kryzysowej wytworzyć z czarnego piasku (z braku lepszego słowa) coś co
byłoby w stanie uratować mi życie. Być może udałoby mi się wytworzyć coś na
tyle stałego co mogłoby nam posłużyć za linę, lub coś w ten deseń.
Will na pewno nie zrozumiał co dokładnie próbuję zrobić, ale
przestało go to bawić obserwował moje poczynania z ciekawością… chyba od
momentu kiedy pomiędzy moimi palcami pojawił się ten czarny „piasek”. Gdy się
wytwarzał było to dziwne uczucie i obawiam się, że nawet opisać nie byłbym tego
w stanie… Coś jak ciepły prąd przechodzący od głowy do opuszków palców,
powietrze wokół mnie wtedy zaczyna się poruszać i włosy latają na wszystkie
strony jakbym był w środku huraganu. W tym momencie też tak było ale nie
potrafiłem wywołać tego „piasku”, tylko ledwo widoczną szarawą mgłę.
Usłyszałem z daleka kroki, dokładnie za mną, obróciłem się
nerwowo, a Will przywarł do ściany i syknął do mnie:
-Ktoś tu idzie.
I wtedy gdy moje serce zaczęło przyśpieszać, zrobiłem to co
próbowałem od nie wiadomo jak długa, wytworzył się czarny piasek i uformował się
w solidną, czarną linę.
-Fałszywy alarm – odpowiedział po chwili napięcia – ale podziałał.
Westchnąłem ciężko, dyszałem ciężko, gdyż z niewiadomego dla
mnie powodu wyczerpywało to moją energię i obecnie mogłem nawet teraz położyć
się i po prostu zasnąć.
Ale wstałem i na drżących nogach podszedłem tak abym mógł
zaczepić linę o ten wystający kamień, udało mi się to dopiero za czwartym
razem.
-Ty idź pierwszy – polecił Will.
Pokiwałem głową, ręce mi lekko drżały… ogólnie cały się
trząsłem, w życiu jeszcze nie działo się tyle na raz, byłem po prostu szczerze
mówiąc przerażony.
Zacząłem wspinać się po linie, oczywiście było kilka prób,
nigdy nie byłem tak bardzo sprawny fizycznie, to mój brat zawsze był silniejszy
i szybszy i…
Nie, nie chcę o nim teraz myśleć! Cholera przy najmniej
mogłem pomyśleć o nim po wszystkim!
Zachwiałem się przy samym końcu i prawie zleciałem, jednakże
cudem udało mi się złapać liny drugą dłonią i pomimo odcisków na niej nie
zleciałem na łeb na szyje.
Will również zaczął się wspinać, a ja próbowałem otworzyć
kratę, tak jak mówiłem na początku była bardzo słaba, wręcz miałem wrażenie, że
za chwilę cała zamieni się w pył, otworzyłem ją jednakże po dłuższej chwili,
ponieważ za bardzo bałem się, że stracę równowagę… chwilę również mi zajęło, aż
odważyłem się wspiąć na podłogę i wyjść z tej „celi”.
-Hah… ucieczka godna Bonda – odparł po wszystkim Will.
Spojrzałem na niego z lekką irytacją, która mi przeszła gdy
zacząłem się rozglądać i… o rany! Teraz znajdowaliśmy się w miejscu z mnóstwem
półek na książki i różnych zwojów. Po między nimi i w samym środku
pomieszczenia były cudaczne maszyny.
-Nie tylko ja to widzę, prawda? – Spytał syn Apolla.
Zaprzeczyłem i podszedłem z ciekawością do jednej z tych
maszynerii. Wyglądało na to, że pracują już od dawna, gdzie nie gdzie pokrywała
je rdza, ale mimo to zdawały się działać bez zarzutu… znaczy tak mi się tylko
wydawało, bo nie miałem bladego pojęcia do czego służą.
-Spójrz tylko na te książki – Will zaczął z prędkością
światła przeszukiwać regały – wszystkie po grecku i każda opisuje boga… no
dobra nie każda ale większość! Kilka jest o mitach, a ta jest chyba o obozie!
-Ciekawe czy jest tu coś o tej bogini z którą walczycie –
zamyśliłem się.
-Walczymy – poprawił mnie syn Apolla.
Pokiwałem ze znudzeniem głową.
-Dobra skończmy się zachwycać – westchnąłem – na razie po za
nami chyba tutaj nikogo nie ma, a ciągle musimy znaleźć Nica.
Will odłożył zieloną książkę na miejsce po czym spojrzał na
mnie pytająco.
-Mówiłem chyba, że jest tu Nico, nie? – Zmarszczyłem czoło.
Will wydął tylko usta i nie odpowiedział. Zacząłem się
rozglądać w poszukiwaniu wyjścia i w końcu je znalazłem.
(JACK)
-Nie, ja to pierdolę, mam dosyć – warknąłem – poszliśmy szukać
di Angelo, świetnie! Ale możecie mi powiedzieć po co na jasnego Apolla łazimy w kółko?!
Jackson popatrzył na mnie z mordem w oczach, znowu
znajdowaliśmy się przy tej wnęce w ziemi, gdyż zarówno Grace jak i Jackson,
kręcili się już od dwóch godzin w kółko.
-A może jednak tam powinniśmy sprawdzić – warknął Jackson i
nawet nie czekając na odpowiedź, wsunął się do tej wnęki.
Przewróciłem oczami i wkrótce zaraz po nim wskoczyłem do,
jak się okazało, wejścia do jaskini. Po mnie wszedł tam Jason.
-Rozejrzymy się tutaj – powiedział Jackson – Jeśli nic nie
znajdziemy to zawrócimy.
Grace pokiwał głową i Jackson ponownie objął prowadzenie, ja
wcisnąłem dłonie w kieszenie i nie pozostało mi nic innego jak niechętne udanie
się za tą dwójką.
Znaleźliśmy po chwili jakiś korytarz, ale jego koniec był
zawalony… znaczy po prostu kończył się jedną wielką dziurą, na której końcu
migotało jakieś niewyraźne światło.
-Nie podoba mi się tu – westchnął Grace.
-Ale tam coś jest – stwierdziłem.
-Jeśli był tu Nico, raczej by aż tak głęboko się nie
zapuszczał – odpowiedział syn Jupitera.
-A kto go tam wie? – Westchnąłem wzruszając ramionami.
Percy popatrzył na mnie i pokiwał głową, po czym usiadł na
krawędzi i po chwili zaczął schodzić w dół.
-Ej, ja tylko tak mówię – zaśmiałem się – nie musisz mnie
tak słuchać koleś, chociaż nie powiem przydałoby się – dodałem po chwili.
-Idziecie czy nie? – Warknął.
Jakoś nie widziałem innego wyjścia, więc również zacząłem
opuszczać się w dół… jak ja kocham wspinaczki! Znaczy… te wspinaczki w dół…
Nieważne…
-A ty Grace? – Parsknąłem śmiechem, zresztą jak zawsze gdy
wymawiałem jego nazwisko.
Syn Jupitera wzruszył ramionami, po czym po prostu zrobił
krok nad przepaścią i zaczął po prosty latać w dół.
-Takiemu to dobrze – westchnąłem.
I nawet nie zdążyłem zareagować kiedy Grace chwycił mnie i
Jacksona w pasie i zaczęliśmy lecieć (w sensie dosłownie) w dół.
-Pierdol się Grace! Nie potrzebuję twojej zakichanej pomocy!
– Ryknąłem.
Syn Jupitera tylko spojrzał na mnie przelotnie i zaśmiał
się. Kiedy wylądowaliśmy miałem ochotę mu przywalić, ale powstrzymała mnie
jedna ważna rzecz. Usłyszeliśmy czyjś krzyk.
Z korytarza przed nami wypadł ten Larson, blady jak ściana,
brudny i posiniaczony. Spojrzał na nas z niedowierzaniem, po czym opadł
nieprzytomny na podłogę.
Grace nie wiele myśląc podbiegł do chłopaka, podał mu
nektaru. Larson zakrztusił się, nie ocknął się całkowicie, ale popatrzył na
nas, w jego oczach widać było strach większy niż nawet kiedy pierwszy raz
zobaczył Vi. I znowu zachciało mi się na ten widok śmiać.
-Sun wszystko gra? – Spytał Jackson, podchodząc do Grace’a i
Larsona.
Młody pokiwał lekko głową, po czym wstrząsnął nim dreszcz,
próbował się podnieść ale był koszmarnie osłabiony.
-Co się stało? – Zapytał po chwili syn Posejdona – Gdzie Nico?
Chłopak pokręcił przecząco głową. Jackson przeklął głośno, a
Larsonowi udało się wydukać:
-A-ale… m-musimy… go ostrzec… szybko…
Po czym młody zamknął oczy i zaczął płytko oddychać.
-Jack zostań z nim – warknął Jackson – Jason idziemy szukać
Nica!
-Nie – warknąłem – Nie będę niańczyć bachorów! Idę z tobą,
niech Grace zostanie, jako wzorowa opiekunka.
-Walker cholera jasna nie kłóć się! – Ryknął Jackson.
Grace uniósł dłoń w geście uspokojenia.
-Zostanę – powiedział – Idźcie.
Prychnąłem cicho, chciałem coś jeszcze dodać na temat zajęć
Grace’a, ale Jackson jak zwykle miał inne plany i pognał przed siebie, więc i
mi nie zostawił większego wyjścia.
Ciekawe było to, że nie spotkaliśmy nic na swojej drodze,
biegliśmy po prostu prosto przed siebie, nie napotykaliśmy żadnych potworów ani
pułapek… ani nic. Po prostu… czułem się jak na jakimś pieprzonym wyścigu. No a
przynajmniej do czasu…
Jak na zawołanie mieliśmy przed sobą potwory, otoczyły kogoś
kogo poznałem i z daleka… di Angelo. Zachowywał się trochę inaczej… dziwnie
trzymał miecz i w ogóle, ciężko to nawet opisać. Ale na jego widok Jackson
przyśpieszył tempo, dobył Orkana, po czym nawet nie zdążyłem zareagować jak z
okrzykiem na ustach, zabił te potwory… nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a
kiedy pozostał po nich tylko pył, a jego miecz ponownie stał się długopisem,
Jackson przytulił z całej siły di Angelo, który wydawał się być oszołomiony,
gdyż dopiero po dłuższej chwili jego ręce przestały zwisać bezwładnie i również
wtulił się w swojego chłopaka… prychnąłem cicho i oparłem się o ścianę.
Wydawało mi się, że któryś z nich szlocha, ale nie byłem w
stanie stwierdzić który to, a szkoda, bo mógłbym coś powiedzieć, a tak musiałem
stać jak debil i gapić się na nich.
Dopiero po chwili ogarnąłem o co chodzi, Jacksonowi… czemu
tak bardzo (a przynajmniej tak to wygląda) boi się puścić di Angelo… Chłopak
miał całkiem białe oczy… takie...:
-Oślepłeś di Angelo? – Wychrypiałem.
Jackson dzięki mojemu komentarzowi w końcu przestał
obejmować syna Hadesa, zamiast tego obrzucił mnie tak nienawistnym spojrzeniem,
jakim nigdy nikt mnie jeszcze nie obrzucił… nie, nie przejąłem się tym, miałem
to gdzieś.
-N-Nico – wyszeptał Jackson i oparł swoje czoło o czoło syna
Hadesa.
Przewróciłem oczami.
-Percy… proszę… - di Angelo mówił tak jakby każde słowo
sprawiało mu ból – wyjdźmy stąd. Ja już mam dosyć. Ja już mam tego dosyć…
Po jego policzkach popłynęły łzy, a ja zacząłem się zastanawiać
ile jeszcze ta opera mydlana będzie trwać.
-Ciii… Nico jestem tutaj – Jackson wyraźnie ledwo
powstrzymywał swoje własne emocje – Już stąd wychodzimy.
Kiedy tylko to powiedział di Angelo opadł mu w ramiona…
podobnie jak Larson, on również zemdlał.. co z tymi ludźmi jest nie tak
dzisiaj? Jackson poniósł go na własnych ramionach w drogę powrotną, a ja znowu
nie miałem wielkiego wyjścia tylko iść za nim.
Po dłuższej chwili doszliśmy do punktu wyjścia. Grace nie
ruszył się ani o centymetr z miejsca, ciągle klęczał nad nieprzytomnym
Larsonem, ale poderwał się na widok Nica.
-Co… Co mu jest? – Spytał drżącym głosem.
Percy z trudem przełknął ślinę, po czym pokręcił głową i
odpowiedział:
-Oślepł – Jackson spuścił głowę – Nie wiem nic więcej. Jason
weź teraz Jack’a i Larsona, dobra… Ja poczekam.
Grace pokiwał głową i znowu nim zdążyłem zareagować już
szybowaliśmy ku wyjściu, tym razem nie wyrażałem swojego sprzeciwu.
Grace zostawił nas przy wejściu do jaskini, Larson zaczął
powoli odzyskiwać przytomność.
-Mh… i co dzieciaku? W co się znowu wpakowałeś? – Spytałem na
powitanie.
Larson wytrzeszczył oczy na mój widok.
-G-gdzie Will? Gdzie ja jestem?! – Spytał… a raczej ryknął,
przez co ponownie zaczął przestawać się orientować, ale klasnąłem mu przed twarzą, to lekko się ocknął.
-Will? Nie było tam Will’a – warknąłem – Co was do jasnego
Apolla, podkusiło tam wchodzić?
Larson popatrzył na mnie ze smutkiem.
-Wybuch… - powiedział nieprzytomnym głosem – Co ja zrobiłem?
Znowu zamknął oczy i już nie pomagało klaskanie czy pstrykanie
mu przed nosem, westchnąłem ciężko.
Po kilku minutach wrócił Jason w towarzystwie Jacksona i di
Angelo, który odzyskał przytomność i kiedy wylądowali, tylko opierał się o
ramię Jacksona… pomijając to, że… cały się trząsł, był posiniaczony, oczy miał
białe i pełne łez… i w ogóle wyglądał jak wrak człowieka, to nic się nie
zmienił.
Postanowiliśmy się nie ociągać, Grace poniósł Larsona,
Jackson stanowił oparcie dla di Angelo, który uporczywie milczał przez całą
drogę, a ja jak zwykle jakby nigdy nic szedłem za nimi.
Trochę nam zajął powrót do obozu. Jackson ciągle trząsł się
nad di Angelo, ja nie zwracałem uwagi jak poprzednio łaziliśmy, więc w rezultacie,
musieliśmy polegać na synu Jupitera, ale jakoś udało nam się wrócić. Obóz jak
to obóz… nie zmienił się ani trochę… praktycznie w ogóle… niektórzy grali w koszykówkę…
inni sobie łazili… jeszcze inni plotkowali, dopiero na nasz widok to wszystko
zostało przerwane. Kilka dziewczyn i jeden z synów Afrodyty zasłonili sobie
dłońmi usta, inni patrzyli na siebie porozumiewawczo i właściwie jedyną osobą
która olała całkowicie nasz powrót była moja „ulubiona” córka Aresa, Vi.
(PERCY)
-Nico… proszę, ja muszę wiedzieć, co się dokładnie stało?
Jak TO w ogóle się stało? – Spytałem ponownie.
Nico milczał, drżał cały i opierał swoją głową na moim
ramieniu, ale nic nie mówił. Bałem się o niego, jeśli ktoś coś mu zrobił, to
wrócę tam i zamorduję… czy to potwór, czy to heros, czy to bóg! Po prostu…
-Percy… nie mam sił – wydukał i ponownie po jego policzkach
popłynęły łzy.
Bolało mnie to. Uniosłem jego głowę, ujmując go dłonią delikatnie
za podbródek i spojrzałem mu w oczy, cały czas mnie coś kuło od środka… Dlaczego
on? Czym sobie zasłużył? Dlaczego to nie ja jestem na jego miejscu?
-Nico proszę cię… - ponowiłem prośbę – powiedz mi.
-To samo się stało – powiedział w końcu – to nie jest
niczyja wina. Już dawno wiedziałem, że coś się dzieje, ale… - głos ugrzązł mu w
gardle – Percy, ja chcę cię zobaczyć!
Wybuchnął płaczem i wtulił się w moją koszulę. Pogładziłem
go po włosach i pozwoliłem mu się wypłakać.
Cieszyłem się, że nie był ranny i nie było konieczności by
musiał zostać w klinice, a teraz mogłem być sam na sam z nim w jego domku… ale
z drugiej strony…
Sam ledwo wytrzymywałem ten fakt… Bolało mnie to i to
cholernie bardzo, wolałbym, żeby to była czyjaś wina… żeby to była klątwa czy
coś… mógłbym wtedy zrzucić na kogoś winę… mógłbym tego kogoś znaleźć i zabić!
Niestety rzeczywistość była gorsza…
-Kocham cię, Nico – powiedziałem – I przysięgam ci…
przysięgam ci na Styks, że jeszcze będziesz widzieć. Mnie, Hazel, Leo…
wszystkich.
Nico uniósł lekko głowę.
-Percy… nie powinieneś – wyszeptał.
-Cii… Kocham cię, Nico – wytarłem łzy spływające mu po
policzku.
***
Okej teraz to serio mam za co przepraszać, za długość, za godzinę dodania, za pewnie masę błędów, ale wszystko to zrobione koszmarnie szybkim tempie ;w;
No nic, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje ;w;
Co do kolejnego rozdziału to pewnie pojawi się dopiero w sobotę, chyba, że zdarzy się cud i uda mi się w piątek, ale mówię to będzie w takim razie cud xD
Super rodział, ale taki smutny mi sie wydaję. Nico nie zasłużył. Mam nadzieje że planujesz happy end.
OdpowiedzUsuńCórka Hadesa nadmiernie emanująca radością. :)
Miał być smutny i cieszę się, że w takim razie udało mi się to osiągnąć xD
UsuńDzięki za komentarz ^^"
Cuda się zdarzają. XDDD Mam wielką nadzieje, że uda Ci się dodać rozdział dzisiaj. :))))
OdpowiedzUsuńCo się stało z Willem?
Lubisz się znęcać nad herosami, co?
Sun mi kogoś przypomina, ale nie wiem kogo. XDDD
Rozdział cudny.
Taki smutny, ale akurat pasuje do mojego nastroju. :****
Chyba się jednak nie obrażę, jak jeszcze trochę pomęczysz Nico czy kogoś innego. :)))) Zaczyna podobać mi się to cierpienie herosów. :***
Pozdrawiam i dużoooo weny życzę.
Postaram się dodać, ale nic nie obiecuję xD
UsuńNa wyjaśnienie sprawy z Willem to albo w kolejnym albo w tym co dodam, będzie ;w;
I tak kocham się znęcać nad herosami xD
Jeśli zaczyna Ci się podobać cierpienie herosów to dobrze... dobrze... znaczy po prostu im wcześniej je polubisz tym lepiej xD
Również pozdrawiam i dziękuję za wenę ^^"
Acha! To już wiem skąd Vicky ma skłoności psychopatyczne! xD
UsuńHaha śmieszne. XDDD Ja mam skłonności psychopatyczne od urodzenia. :)))
UsuńxD Ja też ;w;
UsuńTak już mają dzieci Hadesa. :***
UsuńTo dobrze. Bo już myślałam że jestem dziwnym Hadesiątkiem! xD
UsuńBrawo dla mnie! W końcu się zebrałam (bo piąteczek) i przeczytałam... I szczerze? Nie wiem o co chodzi bo wcześniejszych cz nie czytałam... :/ Brawo ja! Bardzo długie. To dobrze. Podobało mi się tylko takie to smmuuuttnnneeed... :/ No przynajmniej końcówka.. xD
OdpowiedzUsuńxDD No mam tych rozdziałów od cholery XD
UsuńCieszę się, że się podoba i, że jednak wyszło smutnie (ciągle ciężko mi jest opisać emocje ;w; ), także ten... dzięki za opinię :D
No siostrzyczko (moge tak do ciebie mówić?) jak pewnie zauwarzyłaś lubie komentować... xD Ja też mam z tym kłopoty.. No chyba że wczuje się w bochatera..
UsuńJasne, możesz tak mówić ^^
UsuńTak zauważyłam xDD
Nie emocje to zuo ;w; zawsze boję się, że wyjdzie to za sztucznie (między innymi dlatego Percy mówi tak mało do Nico "kocham cię" xD)
Jesteś bardzo spostrzegawcza! Mam już trzy przyrodnie siostry... ;W; W tym jedna jest noworodkiem...xD Nie sorry cztery! (Długa historia) Ja przez te opowiadania mam spaczoną psychike! Ostatnio zamiast gają przeczytałam bitwa z geją i potem jeszcze się poprawiłam że bitwa z gejem... I takie po chwili moje WTF??!! xD
UsuńTakie smutne a jednocześnie genialne..
OdpowiedzUsuńZA CO TY PRZEPRASZASZ?! Jest (powtórzę się) genialnie!
Przestań przepraszać ;A;
No koniec tego pojazdu.
Standardowo czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że uda ci się dodać dzisiaj C:
Cieszę się, że się podoba ^^
UsuńAle ja lubię przepraszać XD Dobrze już nie będę, chyba, że będzie powód ;w;
Postaram się dodać kolejny rozdział dzisiaj ^^'