czwartek, 9 października 2014

ROZDZIAŁ 47

Rozdział 47. Syn Apolla o głupich pomysłach 


(Sunaj)



Kiedy się ocknąłem głowa mi nawalała, jednakże w dużo łagodniejszy sposób niż gdy obok znajdował się di Angelo. Po chwili odzyskałem zdolność uświadomienia sobie gdzie jestem… znaczy nie dokładnie. Byłem w niewielkim (ale też nie przesadnie ciasnym) pomieszczeniu, zdawał się być zrobiony tylko z ścian, w takim razie jakim cudem tutaj jestem? Zamurowali mnie?
-Cześć – powiedział ktoś obok, podskoczyłem lekko.
Spojrzałem szybko w stronę tego głosu. Ku mojej uldze o ścianę opierał się ktoś kogo znałem… może nie znowu od najlepszej strony (jak większość obozowiczów), ale znałem i raczej obecnie nie był to mój wróg… Will.
-Will? – Wstałem z podłogi.
Blondyn pokiwał głową.
-Trafiłeś tutaj sam czy może cię zabrali? – Spytał po chwili.
Prychnąłem cicho.
-Sam, ale to nie ma teraz znaczenia. Muszę się stąd wydostać! Ostrzec Nica i jego siostrę, nie mam czasu na czekanie aż zarżną mnie jak świnię!
Chłopak rzucił krótkie spojrzenie na ścianę za mną
-Chętnie bym pomógł, no ale sam widzisz… nie za bardzo jest nawet jak stąd uciec. Drzwi są jakoś ukryte, przydałaby się więc jakaś magia… widziałem kiedyś jak dzieci Hekate robiły tak, że drzwi wtapiają się w ścianę.
-Nie jestem dzieckiem Hekate – odparłem – I nie mam zielonego pojęcia skąd wytrzasnąć magię.
Will wzruszył ramionami, a ja zacząłem się gorączkowo rozglądać po „celi”, każde wgłębienie w ścianie dawało mi nadzieję, że może znajdę wyjście, jednakże kończyło się to za każdym razem rozczarowaniem.
-Nie trać sił – westchnął syn Apolla – Próbowałem już wszystko, dosłownie wszystkiego.
Rzuciłem mu krótkie spojrzenie spod przymrużonych powiek. Will wydawał się tak spokojny, że aż mnie jasny szlag trafiał, już nawet nie chodzi o to, że zaraz mogę zginąć! Muszę ostrzec te Hadesiątka, nieważne jak bardzo jedno z nich mnie wkurza!
-Właściwie zastanawiałem się do czego potrzebna jest im krew herosów – zaczął Will – Teraz gdy dowiedziałem się w jaki sposób powstają ci wojownicy z mgły coś mnie tknęło… Oni są zrobieni jakby z herosów… W ich, nazwę to, „żyłach” płynie wiele półboskiej krwi, nic dziwnego, że ciężko jest je pokonać. Ciekaw jestem jak bardzo potężny wojownik powstałby, gdyby do jego budowy użyto krwi któregoś z dzieci wielkiej trójki…
Pokręciłem głową. Teraz akurat to nie był dla mnie temat numer jeden, bardziej liczyło się dla mnie wydostanie stąd, nagle coś zwróciło moją uwagę:
-A tam co jest? – Spytałem wskazując na sufit, a raczej na jedną wielką metalową kratę zamiast niego.
-Laboratorium lub coś w ten deseń – odpowiedział po chwili zamyślenia Will.
Nie było to znowu tak wysoko, oczywiście nie dałbym rady się wspiąć tam, ale…
-Na pewno nie posiadasz liny, prawda? – Spytałem.
Will wybuchnął ciepłym śmiechem i popatrzył na mnie jak na pięcioletnie dziecko, które powiedziało coś słodkiego… aż chciałem wystawić mu język lub środkowy palec.
-Gdybym miał, to już zacząłbym coś kombinować.
Westchnąłem ciężko. Znowu zacząłem gorączkowo myśleć… Zaraz nad tą kratą jest wystający kamień… ale nie mamy liny, z ubrań też nie za bardzo możemy, bo nie mamy ich aż tak dużo… znaczy nie są takie długie. Na duchy przodków! Przecież nie ma sytuacji bez wyjścia!
-Wiesz ile mniej więcej mamy czasu? – Spytałem.
Will zerknął od niechcenia na zegarek na ręce.
-Mh… ostatnio zabrali Nyssę i Cormana jakieś pięć godzin temu… Myślę, że robią to nieregularnie, więc nie wiem.
-Masz na myśli tę córkę Hefajstosa i syna Hypnosa?
Will pokiwał szybko głową. Usiadłem przy ścianie, miałem pewien plan, ale za Chiny nie wiedziałem jak go urealnić.
Zacząłem rozwiązywać sobie buta, przede mną ukląkł Will.
-Masz jakiś pomysł młody? – Spytał rozemocjonowanym głosem.
Zdjąłem tenisówkę z stopy i popatrzyłem wnikliwym wzrokiem w oczy syna Apolla. Uśmiechnąłem się lekko, po czym odparłem:
-Tak, ale jeśli nie mamy wiele czasu, nie wypali.
Wstałem szybko po czym zacząłem kręcić butem, Will patrzył na mnie jak na wariata, a ja w końcu wypuściłem tenisówkę, która uderzyła prosto w kratę. Rozległo się głuche łupnięcie, po czym kolejne nieco głośniejsze, but spadł z powrotem, więc szybko go nałożyłem, nawet nie zawiązując.
-Po co to zrobiłeś? – Spytał Will.
Prychnąłem cicho.
-Krata jest tak słaba, że podskakuje przy nawet niewielkim w nią uderzeniu, teraz musimy się tylko jakoś tam wspiąć.
-Łatwiej powiedzieć trudniej zrobić – mruknął niechętnie syn Apolla.
Przyznałem mu rację, ale mój plan ciągle był realny, niestety nie wiedziałem czy wypali.
Usiadłem z powrotem w tym samym miejscu i zacząłem skupiać swoje myśli przy okazji pstrykając palcami, musiałem wyglądać śmiesznie, gdyż Will zakrył sobie dłonią usta, aby przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem, ale olałem go i próbowałem dalej.

Bo mój pomysł był prosty. Parokrotnie już zdarzyło mi się w sytuacji kryzysowej wytworzyć z czarnego piasku (z braku lepszego słowa) coś co byłoby w stanie uratować mi życie. Być może udałoby mi się wytworzyć coś na tyle stałego co mogłoby nam posłużyć za linę, lub coś w ten deseń.
Will na pewno nie zrozumiał co dokładnie próbuję zrobić, ale przestało go to bawić obserwował moje poczynania z ciekawością… chyba od momentu kiedy pomiędzy moimi palcami pojawił się ten czarny „piasek”. Gdy się wytwarzał było to dziwne uczucie i obawiam się, że nawet opisać nie byłbym tego w stanie… Coś jak ciepły prąd przechodzący od głowy do opuszków palców, powietrze wokół mnie wtedy zaczyna się poruszać i włosy latają na wszystkie strony jakbym był w środku huraganu. W tym momencie też tak było ale nie potrafiłem wywołać tego „piasku”, tylko ledwo widoczną szarawą mgłę.
Usłyszałem z daleka kroki, dokładnie za mną, obróciłem się nerwowo, a Will przywarł do ściany i syknął do mnie:
-Ktoś tu idzie.
I wtedy gdy moje serce zaczęło przyśpieszać, zrobiłem to co próbowałem od nie wiadomo jak długa, wytworzył się czarny piasek i uformował się w solidną, czarną linę.
-Fałszywy alarm – odpowiedział po chwili napięcia – ale podziałał.
Westchnąłem ciężko, dyszałem ciężko, gdyż z niewiadomego dla mnie powodu wyczerpywało to moją energię i obecnie mogłem nawet teraz położyć się i po prostu zasnąć.
Ale wstałem i na drżących nogach podszedłem tak abym mógł zaczepić linę o ten wystający kamień, udało mi się to dopiero za czwartym razem.
-Ty idź pierwszy – polecił Will.
Pokiwałem głową, ręce mi lekko drżały… ogólnie cały się trząsłem, w życiu jeszcze nie działo się tyle na raz, byłem po prostu szczerze mówiąc przerażony.


Zacząłem wspinać się po linie, oczywiście było kilka prób, nigdy nie byłem tak bardzo sprawny fizycznie, to mój brat zawsze był silniejszy i szybszy i…
Nie, nie chcę o nim teraz myśleć! Cholera przy najmniej mogłem pomyśleć o nim po wszystkim!
Zachwiałem się przy samym końcu i prawie zleciałem, jednakże cudem udało mi się złapać liny drugą dłonią i pomimo odcisków na niej nie zleciałem na łeb na szyje.
Will również zaczął się wspinać, a ja próbowałem otworzyć kratę, tak jak mówiłem na początku była bardzo słaba, wręcz miałem wrażenie, że za chwilę cała zamieni się w pył, otworzyłem ją jednakże po dłuższej chwili, ponieważ za bardzo bałem się, że stracę równowagę… chwilę również mi zajęło, aż odważyłem się wspiąć na podłogę i wyjść z tej „celi”.


-Hah… ucieczka godna Bonda – odparł po wszystkim Will.
Spojrzałem na niego z lekką irytacją, która mi przeszła gdy zacząłem się rozglądać i… o rany! Teraz znajdowaliśmy się w miejscu z mnóstwem półek na książki i różnych zwojów. Po między nimi i w samym środku pomieszczenia były cudaczne maszyny.
-Nie tylko ja to widzę, prawda? – Spytał syn Apolla.
Zaprzeczyłem i podszedłem z ciekawością do jednej z tych maszynerii. Wyglądało na to, że pracują już od dawna, gdzie nie gdzie pokrywała je rdza, ale mimo to zdawały się działać bez zarzutu… znaczy tak mi się tylko wydawało, bo nie miałem bladego pojęcia do czego służą.
-Spójrz tylko na te książki – Will zaczął z prędkością światła przeszukiwać regały – wszystkie po grecku i każda opisuje boga… no dobra nie każda ale większość! Kilka jest o mitach, a ta jest chyba o obozie!
-Ciekawe czy jest tu coś o tej bogini z którą walczycie – zamyśliłem się.
-Walczymy – poprawił mnie syn Apolla.
Pokiwałem ze znudzeniem głową.
-Dobra skończmy się zachwycać – westchnąłem – na razie po za nami chyba tutaj nikogo nie ma, a ciągle musimy znaleźć Nica.
Will odłożył zieloną książkę na miejsce po czym spojrzał na mnie pytająco.
-Mówiłem chyba, że jest tu Nico, nie? – Zmarszczyłem czoło.
Will wydął tylko usta i nie odpowiedział. Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu wyjścia i w końcu je znalazłem.

(JACK)
 


-Nie, ja to pierdolę, mam dosyć – warknąłem – poszliśmy szukać di Angelo, świetnie! Ale możecie mi powiedzieć po co na jasnego Apolla łazimy w kółko?!
Jackson popatrzył na mnie z mordem w oczach, znowu znajdowaliśmy się przy tej wnęce w ziemi, gdyż zarówno Grace jak i Jackson, kręcili się już od dwóch godzin w kółko.
-A może jednak tam powinniśmy sprawdzić – warknął Jackson i nawet nie czekając na odpowiedź, wsunął się do tej wnęki.
Przewróciłem oczami i wkrótce zaraz po nim wskoczyłem do, jak się okazało, wejścia do jaskini. Po mnie wszedł tam Jason.
-Rozejrzymy się tutaj – powiedział Jackson – Jeśli nic nie znajdziemy to zawrócimy.
Grace pokiwał głową i Jackson ponownie objął prowadzenie, ja wcisnąłem dłonie w kieszenie i nie pozostało mi nic innego jak niechętne udanie się za tą dwójką.
Znaleźliśmy po chwili jakiś korytarz, ale jego koniec był zawalony… znaczy po prostu kończył się jedną wielką dziurą, na której końcu migotało jakieś niewyraźne światło.
-Nie podoba mi się tu – westchnął Grace.
-Ale tam coś jest – stwierdziłem.
-Jeśli był tu Nico, raczej by aż tak głęboko się nie zapuszczał – odpowiedział syn Jupitera.
-A kto go tam wie? – Westchnąłem wzruszając ramionami.
Percy popatrzył na mnie i pokiwał głową, po czym usiadł na krawędzi i po chwili zaczął schodzić w dół.
-Ej, ja tylko tak mówię – zaśmiałem się – nie musisz mnie tak słuchać koleś, chociaż nie powiem przydałoby się – dodałem po chwili.
-Idziecie czy nie? – Warknął.
Jakoś nie widziałem innego wyjścia, więc również zacząłem opuszczać się w dół… jak ja kocham wspinaczki! Znaczy… te wspinaczki w dół… Nieważne…
-A ty Grace? – Parsknąłem śmiechem, zresztą jak zawsze gdy wymawiałem jego nazwisko.
Syn Jupitera wzruszył ramionami, po czym po prostu zrobił krok nad przepaścią i zaczął po prosty latać w dół.
-Takiemu to dobrze – westchnąłem.
I nawet nie zdążyłem zareagować kiedy Grace chwycił mnie i Jacksona w pasie i zaczęliśmy lecieć (w sensie dosłownie) w dół.
-Pierdol się Grace! Nie potrzebuję twojej zakichanej pomocy! – Ryknąłem.
Syn Jupitera tylko spojrzał na mnie przelotnie i zaśmiał się. Kiedy wylądowaliśmy miałem ochotę mu przywalić, ale powstrzymała mnie jedna ważna rzecz. Usłyszeliśmy czyjś krzyk.
Z korytarza przed nami wypadł ten Larson, blady jak ściana, brudny i posiniaczony. Spojrzał na nas z niedowierzaniem, po czym opadł nieprzytomny na podłogę.
Grace nie wiele myśląc podbiegł do chłopaka, podał mu nektaru. Larson zakrztusił się, nie ocknął się całkowicie, ale popatrzył na nas, w jego oczach widać było strach większy niż nawet kiedy pierwszy raz zobaczył Vi. I znowu zachciało mi się na ten widok śmiać.
-Sun wszystko gra? – Spytał Jackson, podchodząc do Grace’a i Larsona.
Młody pokiwał lekko głową, po czym wstrząsnął nim dreszcz, próbował się podnieść ale był koszmarnie osłabiony.
-Co się stało? – Zapytał po chwili syn Posejdona – Gdzie Nico?
Chłopak pokręcił przecząco głową. Jackson przeklął głośno, a Larsonowi udało się wydukać:
-A-ale… m-musimy… go ostrzec… szybko…
Po czym młody zamknął oczy i zaczął płytko oddychać.
-Jack zostań z nim – warknął Jackson – Jason idziemy szukać Nica!
-Nie – warknąłem – Nie będę niańczyć bachorów! Idę z tobą, niech Grace zostanie, jako wzorowa opiekunka.
-Walker cholera jasna nie kłóć się! – Ryknął Jackson.
Grace uniósł dłoń w geście uspokojenia.
-Zostanę – powiedział – Idźcie.
Prychnąłem cicho, chciałem coś jeszcze dodać na temat zajęć Grace’a, ale Jackson jak zwykle miał inne plany i pognał przed siebie, więc i mi nie zostawił większego wyjścia.


Ciekawe było to, że nie spotkaliśmy nic na swojej drodze, biegliśmy po prostu prosto przed siebie, nie napotykaliśmy żadnych potworów ani pułapek… ani nic. Po prostu… czułem się jak na jakimś pieprzonym wyścigu. No a przynajmniej do czasu…
Jak na zawołanie mieliśmy przed sobą potwory, otoczyły kogoś kogo poznałem i z daleka… di Angelo. Zachowywał się trochę inaczej… dziwnie trzymał miecz i w ogóle, ciężko to nawet opisać. Ale na jego widok Jackson przyśpieszył tempo, dobył Orkana, po czym nawet nie zdążyłem zareagować jak z okrzykiem na ustach, zabił te potwory… nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a kiedy pozostał po nich tylko pył, a jego miecz ponownie stał się długopisem, Jackson przytulił z całej siły di Angelo, który wydawał się być oszołomiony, gdyż dopiero po dłuższej chwili jego ręce przestały zwisać bezwładnie i również wtulił się w swojego chłopaka… prychnąłem cicho i oparłem się o ścianę.

Wydawało mi się, że któryś z nich szlocha, ale nie byłem w stanie stwierdzić który to, a szkoda, bo mógłbym coś powiedzieć, a tak musiałem stać jak debil i gapić się na nich.
Dopiero po chwili ogarnąłem o co chodzi, Jacksonowi… czemu tak bardzo (a przynajmniej tak to wygląda) boi się puścić di Angelo… Chłopak miał całkiem białe oczy… takie...:
-Oślepłeś di Angelo? – Wychrypiałem.
Jackson dzięki mojemu komentarzowi w końcu przestał obejmować syna Hadesa, zamiast tego obrzucił mnie tak nienawistnym spojrzeniem, jakim nigdy nikt mnie jeszcze nie obrzucił… nie, nie przejąłem się tym, miałem to gdzieś.
-N-Nico – wyszeptał Jackson i oparł swoje czoło o czoło syna Hadesa.
Przewróciłem oczami.
-Percy… proszę… - di Angelo mówił tak jakby każde słowo sprawiało mu ból – wyjdźmy stąd. Ja już mam dosyć. Ja już mam tego dosyć…
Po jego policzkach popłynęły łzy, a ja zacząłem się zastanawiać ile jeszcze ta opera mydlana będzie trwać.
-Ciii… Nico jestem tutaj – Jackson wyraźnie ledwo powstrzymywał swoje własne emocje – Już stąd wychodzimy.
Kiedy tylko to powiedział di Angelo opadł mu w ramiona… podobnie jak Larson, on również zemdlał.. co z tymi ludźmi jest nie tak dzisiaj? Jackson poniósł go na własnych ramionach w drogę powrotną, a ja znowu nie miałem wielkiego wyjścia tylko iść za nim.


Po dłuższej chwili doszliśmy do punktu wyjścia. Grace nie ruszył się ani o centymetr z miejsca, ciągle klęczał nad nieprzytomnym Larsonem, ale poderwał się na widok Nica.
-Co… Co mu jest? – Spytał drżącym głosem.
Percy z trudem przełknął ślinę, po czym pokręcił głową i odpowiedział:
-Oślepł – Jackson spuścił głowę – Nie wiem nic więcej. Jason weź teraz Jack’a i Larsona, dobra… Ja poczekam.
Grace pokiwał głową i znowu nim zdążyłem zareagować już szybowaliśmy ku wyjściu, tym razem nie wyrażałem swojego sprzeciwu.
Grace zostawił nas przy wejściu do jaskini, Larson zaczął powoli odzyskiwać przytomność.
-Mh… i co dzieciaku? W co się znowu wpakowałeś? – Spytałem na powitanie.
Larson wytrzeszczył oczy na mój widok.
-G-gdzie Will? Gdzie ja jestem?! – Spytał… a raczej ryknął, przez co ponownie zaczął przestawać się orientować, ale klasnąłem  mu przed twarzą, to lekko się ocknął.
-Will? Nie było tam Will’a – warknąłem – Co was do jasnego Apolla, podkusiło tam wchodzić?
Larson popatrzył na mnie ze smutkiem.
-Wybuch… - powiedział nieprzytomnym głosem – Co ja zrobiłem?
Znowu zamknął oczy i już nie pomagało klaskanie czy pstrykanie mu przed nosem, westchnąłem ciężko.
Po kilku minutach wrócił Jason w towarzystwie Jacksona i di Angelo, który odzyskał przytomność i kiedy wylądowali, tylko opierał się o ramię Jacksona… pomijając to, że… cały się trząsł, był posiniaczony, oczy miał białe i pełne łez… i w ogóle wyglądał jak wrak człowieka, to nic się nie zmienił.


Postanowiliśmy się nie ociągać, Grace poniósł Larsona, Jackson stanowił oparcie dla di Angelo, który uporczywie milczał przez całą drogę, a ja jak zwykle jakby nigdy nic szedłem za nimi.



Trochę nam zajął powrót do obozu. Jackson ciągle trząsł się nad di Angelo, ja nie zwracałem uwagi jak poprzednio łaziliśmy, więc w rezultacie, musieliśmy polegać na synu Jupitera, ale jakoś udało nam się wrócić. Obóz jak to obóz… nie zmienił się ani trochę… praktycznie w ogóle… niektórzy grali w koszykówkę… inni sobie łazili… jeszcze inni plotkowali, dopiero na nasz widok to wszystko zostało przerwane. Kilka dziewczyn i jeden z synów Afrodyty zasłonili sobie dłońmi usta, inni patrzyli na siebie porozumiewawczo i właściwie jedyną osobą która olała całkowicie nasz powrót była moja „ulubiona” córka Aresa, Vi.

(PERCY)


-Nico… proszę, ja muszę wiedzieć, co się dokładnie stało? Jak TO w ogóle się stało? – Spytałem ponownie.
Nico milczał, drżał cały i opierał swoją głową na moim ramieniu, ale nic nie mówił. Bałem się o niego, jeśli ktoś coś mu zrobił, to wrócę tam i zamorduję… czy to potwór, czy to heros, czy to bóg! Po prostu…
-Percy… nie mam sił – wydukał i ponownie po jego policzkach popłynęły łzy.
Bolało mnie to. Uniosłem jego głowę, ujmując go dłonią delikatnie za podbródek i spojrzałem mu w oczy, cały czas mnie coś kuło od środka… Dlaczego on? Czym sobie zasłużył? Dlaczego to nie ja jestem na jego miejscu?
-Nico proszę cię… - ponowiłem prośbę – powiedz mi.
-To samo się stało – powiedział w końcu – to nie jest niczyja wina. Już dawno wiedziałem, że coś się dzieje, ale… - głos ugrzązł mu w gardle – Percy, ja chcę cię zobaczyć!
Wybuchnął płaczem i wtulił się w moją koszulę. Pogładziłem go po włosach i pozwoliłem mu się wypłakać.
Cieszyłem się, że nie był ranny i nie było konieczności by musiał zostać w klinice, a teraz mogłem być sam na sam z nim w jego domku… ale z drugiej strony…
Sam ledwo wytrzymywałem ten fakt… Bolało mnie to i to cholernie bardzo, wolałbym, żeby to była czyjaś wina… żeby to była klątwa czy coś… mógłbym wtedy zrzucić na kogoś winę… mógłbym tego kogoś znaleźć i zabić! Niestety rzeczywistość była gorsza…
-Kocham cię, Nico – powiedziałem – I przysięgam ci… przysięgam ci na Styks, że jeszcze będziesz widzieć. Mnie, Hazel, Leo… wszystkich.
Nico uniósł lekko głowę.
-Percy… nie powinieneś – wyszeptał.

-Cii… Kocham cię, Nico – wytarłem łzy spływające mu po policzku.

***

Okej teraz to serio mam za co przepraszać, za długość, za godzinę dodania, za pewnie masę błędów, ale wszystko to zrobione koszmarnie szybkim tempie ;w; 

No nic, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje ;w; 

Co do kolejnego rozdziału to pewnie pojawi się dopiero w sobotę, chyba, że zdarzy się cud i uda mi się w piątek, ale mówię to będzie w takim razie cud xD 

16 komentarzy:

  1. Super rodział, ale taki smutny mi sie wydaję. Nico nie zasłużył. Mam nadzieje że planujesz happy end.

    Córka Hadesa nadmiernie emanująca radością. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał być smutny i cieszę się, że w takim razie udało mi się to osiągnąć xD

      Dzięki za komentarz ^^"

      Usuń
  2. Cuda się zdarzają. XDDD Mam wielką nadzieje, że uda Ci się dodać rozdział dzisiaj. :))))
    Co się stało z Willem?
    Lubisz się znęcać nad herosami, co?
    Sun mi kogoś przypomina, ale nie wiem kogo. XDDD
    Rozdział cudny.
    Taki smutny, ale akurat pasuje do mojego nastroju. :****
    Chyba się jednak nie obrażę, jak jeszcze trochę pomęczysz Nico czy kogoś innego. :)))) Zaczyna podobać mi się to cierpienie herosów. :***
    Pozdrawiam i dużoooo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dodać, ale nic nie obiecuję xD
      Na wyjaśnienie sprawy z Willem to albo w kolejnym albo w tym co dodam, będzie ;w;
      I tak kocham się znęcać nad herosami xD

      Jeśli zaczyna Ci się podobać cierpienie herosów to dobrze... dobrze... znaczy po prostu im wcześniej je polubisz tym lepiej xD

      Również pozdrawiam i dziękuję za wenę ^^"

      Usuń
    2. Acha! To już wiem skąd Vicky ma skłoności psychopatyczne! xD

      Usuń
    3. Haha śmieszne. XDDD Ja mam skłonności psychopatyczne od urodzenia. :)))

      Usuń
    4. Tak już mają dzieci Hadesa. :***

      Usuń
    5. To dobrze. Bo już myślałam że jestem dziwnym Hadesiątkiem! xD

      Usuń
  3. Brawo dla mnie! W końcu się zebrałam (bo piąteczek) i przeczytałam... I szczerze? Nie wiem o co chodzi bo wcześniejszych cz nie czytałam... :/ Brawo ja! Bardzo długie. To dobrze. Podobało mi się tylko takie to smmuuuttnnneeed... :/ No przynajmniej końcówka.. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. xDD No mam tych rozdziałów od cholery XD
      Cieszę się, że się podoba i, że jednak wyszło smutnie (ciągle ciężko mi jest opisać emocje ;w; ), także ten... dzięki za opinię :D

      Usuń
    2. No siostrzyczko (moge tak do ciebie mówić?) jak pewnie zauwarzyłaś lubie komentować... xD Ja też mam z tym kłopoty.. No chyba że wczuje się w bochatera..

      Usuń
    3. Jasne, możesz tak mówić ^^
      Tak zauważyłam xDD
      Nie emocje to zuo ;w; zawsze boję się, że wyjdzie to za sztucznie (między innymi dlatego Percy mówi tak mało do Nico "kocham cię" xD)

      Usuń
    4. Jesteś bardzo spostrzegawcza! Mam już trzy przyrodnie siostry... ;W; W tym jedna jest noworodkiem...xD Nie sorry cztery! (Długa historia) Ja przez te opowiadania mam spaczoną psychike! Ostatnio zamiast gają przeczytałam bitwa z geją i potem jeszcze się poprawiłam że bitwa z gejem... I takie po chwili moje WTF??!! xD

      Usuń
  4. Takie smutne a jednocześnie genialne..
    ZA CO TY PRZEPRASZASZ?! Jest (powtórzę się) genialnie!
    Przestań przepraszać ;A;
    No koniec tego pojazdu.
    Standardowo czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że uda ci się dodać dzisiaj C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba ^^
      Ale ja lubię przepraszać XD Dobrze już nie będę, chyba, że będzie powód ;w;
      Postaram się dodać kolejny rozdział dzisiaj ^^'

      Usuń