Rozdział 52. Dziecko śmierci
(PERCY)
Dobra, teraz poważnie… staliśmy jak wryci, a ja przecierałem
oczy ze zdumienia.
ON zmienił się nieco odkąd ostatnim razem go widziałem, ale
JEGO twarz pozostała bez zmian. I po prostu nie mogłem uwierzyć, że to ON
klęczy teraz przy nieprzytomnym Sunaju.
Tanatos. Tym razem nie był opalony, ale blady… w ogóle był
nieco inny, ale… poznałem go od razu.
Odprowadziłem szybko wzrokiem kilkoro dzieciaków które
zabierały Toby’ego do kliniki, aż… nie chcę myśleć o tym co Lea mu zrobiła za
nim zniknęła.
Później znowu spojrzałem na boga, położył on dłoń na czole
Sun’a i w końcu chłopak się ocknął, przestraszył się na żarty, Tanatosa. W
końcu kto by się nie przestraszył gdyby nagle ocknął się, a nad nim klęczał by
jakiś mężczyzna o czarnych skrzydłach. Ale kiedy tylko Sun się uspokoił, bóg
powiedział coś co sprawiło, że wręcz ugięły się pode mną nogi.
-Nie obawiaj się synu, nic ci nie jest – uśmiechnął się bardzo
przekonująco.
Su wytrzeszczył oczy.
-Jestem Tanatos – bóg wstał i parę dziewczyn jęknęło cicho z
zachwytu. Serio? – Jestem bogiem śmierci, ale oczywiście o tym wiecie. Nie mogę
tutaj za długo przebywać, więc wybaczcie. Chciałem tylko przekazać wam wiadomość.
Wojna już rozgorzała, będziecie musieli wyruszyć jak najszybciej na misję, nie
powstrzymacie waszej bogini w tym miejscu…
-Świątynia prawda?- Wypalił Anvik.
Bóg spojrzał na syna Hekate z pewną niepewnością, a Anvik
wyglądał jakby miał zaraz się rozpłakać, jakby nie widział boga, a starego
przyjaciela.
-Nareszcie się spotykamy, Hogganviku – bóg uśmiechnął się,
ale nie był to już ciepły uśmiech.
-Nie wiesz nawet jak bardzo żałuję, że nie przyszedłem te wiele
lat temu, śmierć… Śmierć jest lepsza od tego co muszę cierpieć – Anvik
powiedział to takim głosem jakby ktoś go ściskał za gardło. Nikt nie zwrócił na
to uwagi, ale faktycznie po jego policzkach popłynęły łzy. Dlaczego on tak
reaguje na widok Tanatosa? Nigdy go nie pojmę.
Bóg westchnął ciężko, Sun dźwignął się na nogi, ale drżał
cały i bynajmniej nie z zimna, rana na jego ciele już się zasklepiła.
-Tak w świątyni – odpowiedział po chwili Tanatos – boginię
pokonacie tylko w jej świątyni.
-Ona nie ma świątyń – odparłem.
-Ma – odparł przyciszonym głosem Anvik – SPO, chociażby. Tam
gdzie nas zamknęli.
Cholera! Już naprawdę gorzej się trafić nie mogło.
-Jeśli będziecie potrzebować pomocy – Tanatos zmarszczył
czoło i wydawało mi się, że jego wzrok zatrzymał się na Fuego – to pamiętajcie,
że bogowie którzy nie są na Olimpie, powinni móc wam coś ofiarować.
Bóg skinął głową, spojrzał ostatni raz na Sun’a, po czym
zniknął w cieniu.
Jeszcze staliśmy tak dobrą chwilę, kompletnie byliśmy wryci.
A później prawie wszyscy spojrzeli na Sun’a, chłopak był… no cóż przerażony, a
ja nie byłem pewny co mam o tym myśleć. Syn boga śmierci? Wydawałoby się to
niemożliwe, ale jednak, a później wszyscy się rozeszli aby policzyć straty,
wszyscy oprócz Suna, który wydawał się być bliski łez i wcale nie wyglądał na
szczęśliwego.
-Chodź Nico – powiedziałem. Nie chciałem już przebywać w
towarzystwie tego dzieciaka – Zobaczymy w jakim stanie jest trzynastka.
Nico pokiwał niechętnie głową, po czym poszedł ze mną do
trzynastki. Nie było z nią tak źle, tylko jedno okno było wybite, co Nico
natychmiast naprawił (a dokładniej przywołał szkielet by ten zrobił to za
niego).
(JACK)
Czy ja do kurwy, wyglądam jak ktoś kogo można wykorzystać?! Tak
tylko się kurwa pytam! Szczerze powiedziawszy to właśnie przechodziłem tak
zwaną załamkę, nad swoim losem. Poważnie mówię…
Bo prostu nie ma to jak na koniec dnia zostać PRAWIE zgwałconym.
Jebany John! Trzeba przyznać mam to szczęście, jak nie jeden to drugi i w końcu
i tak wyszło na ich. Pięknie, kurwa, po prostu pięknie.
-Już się uspokoiłeś? – Spytał ten kretyn.
-Nie, kurwa! – Ryknąłem zgodnie z prawdą.
Jestem prawie przekonany, że koleś wzruszył ramionami…
diabelny tik nerwowy. Swoją drogą nie ma to jak próbować kogoś zgwałcić, po
czym zmienić zdanie i go po prostu zamknąć, no kurwa, jak ja nie rozumiem
ludzi!
Jedyną rzeczą jaka teraz w miarę mnie pocieszała był fakt,
że jako tako wyłapałem jak można stąd zwiać i przy okazji coś im spieprzyć (w
końcu muszę zostawić po sobie jakąś pamiątkę), gorzej tylko z faktem, że ten cholerny
John stoi za drzwiami. I co minutę pyta czy się do jasnej cholery uspokoiłem! Tak
kurwa jestem oazą spokoju, nie widać?! No ja nie pierdolę!
Dobra, spokój Jack… Spokój. Bo serio, gówno z tego wyjdzie.
Jakieś kilka minut później usłyszałem dźwięk interkomu i
John był zmuszony odejść… jedna szansa na milion! Zacząłem bawić się zamkiem,
miałem przy sobie jakiś drucik co to jakby człowiek się uparł mógłby posłużyć
za wytrych. Piekielnie bardzo trzęsły mi się te ręce, aż chciałoby się je
uciąć, co nie byłoby zbyt dobrym pomysłem.
I poszło!
Odetchnąłem z ulgą i zwiałem z tego pomieszczenia. Było mi
obojętne, że nie mam broni, ani butów, ani bluzy, ani cholera jasna planu! Po
prostu jak najdalej od Johna, bo w tym momencie sobie z tym sukinkotem nie
pogadam. Z resztą odechciało mi się!
Mh… Teraz takie… właściwie po co tutaj przylazłem, nie? Noo…
powiedzmy, że przez pewien czas zastanawiałem się czy nie dołączyć, później
chciałem tylko przekonać ich, żeby nie atakowali obozu, bo Pasithea i tak go
wykończy, a teraz? Teraz to marzę tylko o tym, żeby schrzanić im system
obronny! Poważnie… Nikt nie będzie mnie obrażał, w żaden sposób! Jasna cholera!
Za dużo ostatnio przeklinam, pierdolę to…
Wbiegłem w jakiś korytarz, przy okazji, wyłączyłem
oświetlenie w jednym sektorze. Debile… Później udało mi się znaleźć zbrojownię
numer II, ta pełna była nie broni, a pewnych „komputerów”, nazwę to tak, bo
prawdziwą nazwę wymówią chyba tylko dzieciaki Hefka.
Powiedzmy, że częściowo się orientowałem. Każdy z tych „komputerów”
odpowiadał za działanie pomieszczenia lub całego korytarza, zamknięte drzwi… typu ta opuszczona
kapliczka, w której zamknęli mnie i pozostałych za pierwszym razem miała osobny
komputer. Jeśli mam szczęście mogą tam być obecnie jakieś „ofiary”. John mówił
coś o oszalałych kompanach… ta… jeśli są szaleni, na pewno spowodują jako taki
chaos. Później wyłączę zasilanie w zbrojowni numer I… tym sposobem, broń która
się „ładowała” (naprawdę nie potrafię tego do cholery wytłumaczyć, po prostu
eksperymenty dzieci Hefka) wywoła zwarcie, może nawet powstać pożar. Idioci, że
nie zabezpieczyli tego miejsca bardziej.
Gorzej było tylko ze znalezieniem odpowiedniego ustrojstwa,
bo przecież oczywiście nie było napisane „to wyłącza to, a tamto to…” tylko
były „Ψ”, „Ω”, ”Σ”, „∏”. Z rzadka jakieś liczby i bądź tu mądry i pisz wiersze!
Ale po chwili przypomniałem sobie, że „Ψ”, oznacza sektor „Y”, znaczy się należy do
pomieszczenia Yvonne, to taka laska od Hefka, odpowiedzialna za uzbrojenia,
wyłączyłem więc zasilanie tego urządzenia, a dla pewności wetknąłem do
przycisku coś co by go zablokowało. Teraz… znaleźć tylko tę opuszczoną
świątynie. Wiecie co było w niej cholera ciekawe? Nikt nie wie komu jest
poświęcona… Znaczy się, odkrył to John, ale mi nigdy nie powiedział, nawet
kiedy groziłem mu zwolnieniem z obowiązków mojego zastępcy… szkoda, że tego nie
zrobiłem. Skakanka wydaje mi się być o wiele bardziej trzeźwo myślącą osobą (ta…
może dlatego, że jest córką Wulkana, a nie Bachusa).
Nie było nic co odpowiadało by słowu „świątynia”… O czym
myślał ten dzieciak od Hefka kiedy kilkaset lat temu to tworzył? Bogowie…
zaraz! SPO… ZARAZ! Gdzie ta pieprzona litera „∏”?
Okej jest… Zrobiłem to samo
co poprzednim razem i odetchnąłem z ulgą.
-Brawo! – Pochwalił mnie stojący za mną John.
Słowo daję myślałem, że zejdę na zawał.
-Idź zajmij się teraz twoim problemem – uśmiechnąłem się
łobuzersko.
-Pożar? Fakt, jest problem, ale nie dla mnie, dla tych z
sektora „Y”, to jakiś kawałek stąd. Ci obłąkańcy? Są nieco dalej.
-Więc spieprzaj – warknąłem – Niezły z ciebie dowódca nie ma
co!
John wzruszył ramionami, czemu on zawsze wzrusza ramionami?!
Pierdolę to… podszedłem do niego i spiorunowałem wzrokiem. Kompletnie
przestałem go poznawać. Jest zimny i oschły, kiedyś było wręcz przeciwnie.
-Mogę ci coś powiedzieć? – Spytałem. Znowu wzruszył
ramionami – „Zmieniłeś się”, mówi ci to coś?
Twarz chłopaka nagle przestała mi się wydawać taka zimna,
oczy nie były zimne, ale smutne. Odepchnąłem go, żeby skorzystać z okazji i
kiedy tylko wyszedłem z pomieszczenia, złapał mnie za dłoń… cholera, myślałem,
że znowu będę miał przerąbane, ale on tylko dotknął dłonią mojego policzka, po
czym pocałował w usta… ale nie tak jak „wtedy”, tylko… z pasją. Kiedy skończył,
usłyszałem alarm pożarowy oraz krzyki. I nagle odeszła mi ochota na ucieczkę…
Poważnie powinienem się leczyć, ale John powiedział:
-Idź – głos miał normalny. Ciepły. Jasna cholera, o co w tym
chodzi? – Idź do swojego obozu, to teraz tam jest twój dom. Ostrzeż ich,
zrobiłem coś strasznego.
-Co, kurwa? – Spytałem.
Ale John mnie odepchną i odbiegł w kierunku alarmu. Jakbym
był bardziej wrażliwy to chyba pobiegł bym za nim, ale nie jestem! Mam go
gdzieś! Co z tego, że przez chwilę był normalny?! Pierdolę go i tak! I
pobiegłem w kierunku wyjścia ewakuacyjnego numer II… Po drodze jeszcze
krzyknąłem przez interkom, którego „głośniki” były rozwiane po całej kryjówce:
-Narka, kretyni!
Pewnie cholernie długo mi to zajęło, ale starałem się na
nikogo nie wpaść. Dopiero kiedy się wydostałem zdałem sobie sprawę, że broń do
mnie nie wróciła. A nawet nie miałem ochoty, żeby się po nią cofać… I co
zrobić? Na dodatek, panowała zamieć śnieżna, a ja byłem w niezbyt ciekawym
stroju, na dodatek bez butów. Mam przekichane, biorąc pod uwagę fakt, że nie za
bardzo jest stąd jak komuś coś ukraść, bo jestem na zadupiu. Ale przecież MUSZĘ
wrócić do obozu i pomóc kolejnym idiotom. Bogowie, za co mnie tak karzecie?
No więc ruszyłem. Najpierw biegłem, później się zmachałem
(chyba za dużo palę), więc szedłem. I diabelnie marzłem, palce u nóg miałem
skostniałe, z resztą cały byłem skostniały.
Ale po pewnym czasie zauważyłem kogoś nadjeżdżającego na
motorze, facet zatrzymał się zdjął kask i oddalił się za drzewo z wiadomą
sprawą, a ja? Cóż… no… skorzystałem z okazji, nałożyłem kask i zwinąłem
kolesiowi motor. Co zrobić? Hahaha… kocham te maszyny! Zdążyłem jeszcze
krzyknąć kolesiowi „Sorry, ale ten motor pasuje mi do włosów”, po czym
odjechałem. Miałem gdzieś, że dawno temu miałem styczność z tą maszyną i
niektórych rzeczy pozapominałem. Śmiałem się po prostu i miałem wszystko
gdzieś. Nawet był moment, że zastanawiałem się czy nie powinienem pojechać na
miasto, coś ukraść po czym zamieszkać w jakimś hotelu czy co… ale, pomyślałem,
że mimo wszystko ważniejsze jest dotarcie do obozu… ciekawe jak bardzo się zachrzanił
gdy mnie nie było.
Bardzo, bardzo długo mi zajęło dotarcie na miejsce… serio.
Bardzo długo. Kawałek nawet musiałem dojść, bo paliwo się skończyło, no nic…
Wkroczyłem do obozu i znowu zachciało mi się śmiać, było tu jakby przeszło
tornado… po prostu… jasna cholera! Chyba przy każdym domku trwały naprawy. Nie
było mnie raptem kilka chwil i proszę… obóz w rozsypce.
-Jack?! – Ryknęła nagle Vi, która przechodziła obok.
Podeszła do mnie i wymierzyła mi prawym sierpowym – Kurwa! Jack! Gdzieś ty się
szlajał! Zabawa cię ominęła!
-Też się cieszę, że cię widzę, piękna – odparłem.
-NIE.NAZYWAJ.MNIE.PIĘKNA! Ty, cioto! – Wycedziła.
Zaśmiałem się głośno i prawie znowu oberwałem, ale podszedł
do mnie Valdez.
-Cześć – skinął lekko głową – słuchaj nie mój interes gdzie
się podziałeś i w ogóle. Ale skoro już jesteś możesz potrzymać? – I wręczył mi
w dłonie jakąś skrzynię, a sam zaczą wiązać sobie buty.
-I co kretynie? – Spytała Vi, tym razem było to skierowane
do Valdeza.
-Nic, kochanienka – odpowiedział i przesłał jej całuska –
dawno nie gadaliśmy.
-Szmat czasy, Gumoleonie – powiedziała ze śmiechem.
Nie wiem co było w tej skrzyni, ale słyszałem jakieś
chrobotanie, nie za bardzo mi się to podobało. Ale nie chciałem komentować. No
i kurde zimno mi było w stopy, wolałbym mieć jakieś buty na sobie!
W końcu gdy ta skrzynia zaczęła się ruszać w moich dłoniach
spytałem:
-Co tam masz?
Leo zaśmiał się cicho i skończył wiązać buty.
-Nic takiego. Tylko pająki z Afryki…
Wypuściłem mimo woli skrzynkę, która rozbiła się w drobny
mak. Wbrew moim obawom, nie wylazły wielkie pająki, a wyfrunęły trzy czarne
ptaki… chyba kruki.
-Jasna cholera – jęknął Leo – Jack, kretynie…
-Nie nazywaj go kretynem, Gumoleonie – warknęła Vi, ale
wyraźnie powstrzymywała śmiech.
Leo wystawił jej język.
-To były kruki Apolla! Rozumiesz?!
Pokręciłem głową.
-W sumie… kij mnie obchodzi kogo były to ptaki. Zimno mi.
Idę do domku.
To powiedziawszy odszedłem od nich. Vi jeszcze za mną
wołała, ale olałem ją. W sumie… nie chciało mi się z nią gadać. Czasami mnie
mocno denerwuje, ale mimo to ją lubię.
Otworzyłem z impetem drzwi, usłyszałem ciche westchnięcie,
ale z początku nikogo nie zauważyłem. Dopiero po dłuższej chwili zobaczyłem
Larsona, leżącego w swoim łóżku. Oczy miał opuchnięte.
-Co smarku? Skaleczyłeś się? – Zadrwiłem.
Larson wręcz podskoczył, usiadłem na swoim łóżku, które było
naprzeciwko jego i popatrzyłem na niego. Chłopak… cóż, rozwala mnie serio…
gówniarz nie wie czego chce i w sumie, jakbym miał lepszy humor mógłbym by go
trochę powykorzystywać… żeby coś przyniósł czy coś.
-J-Jack? – Wydukał – Jasny gwint! Co tu robisz? Przecież…
-A co cie to obchodzi? Powtórzę pytanie, skaleczyłeś się?
Larson pokręcił głową i wtedy usłyszałem jak ktoś wchodzi,
to był Connor. Nie zwrócił na mnie uwagi tylko rzucił jakiś plecak na łóżko Larsona
i ukląkł przed chłopakiem.
-Słuchaj. Lubię cię – zaczął. Musiałem powstrzymać się od
śmiechu – Ale inni nie chcą cię tu. W Wielkim Domu jest kilka wolnych pokoi.
Może Octavian nawet nie długo jeden zwolni. Więc wiesz. Spakuj się.
Później Connor mnie spostrzegł i chyba prawie na zawał nie
zszedł. Ale zaśmiał się, przybił mi piątkę, mruknął coś o wagarowaniu, po czym
wyszedł z domku.
-„Spakuj się”? – Spytałem – O co chodzi?
-Nie twój interes – warknął, nieudolnie naśladując mój głos.
-Odpowiadaj!
Larson spojrzał na swoje buty.
-Jestem określony – odpowiedział.
-Świetnie! – Zaśmiałem się – Ale co? Nie chcą cię w domku
Afrodyty?
Larson przełknął
głośno ślinę i spojrzał mi w oczy. Głupi gówniarz!
-Moim ojcem jest Tanatos. Ja nie mam domku. I nikt nie chce
mi pomóc, ani mnie przetrzymać. Nawet bóg który podróżników.
Tanatos? Nie to chyba jakieś żarty są! Ten mikrus jest niby
synem boga śmierci! Hahaha… nie śmieszne.
-Nie żartuj, dobra?!
-Nie żartuję – powiedział poważnie, po czym wstał z łóżka i
zaczął pakować swoje rzeczy.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi, krzyknąłem, że otwarte
i do domku wpadł di Angelo. Spojrzał na mnie z ukosa, ale on jeden ze
wszystkich nie zdziwił się na mój widok i chwała mu za to. Zamiast tego
podszedł do Larsona i położył mu dłoń na ramieniu.
-Hej Sun – przywitał się. Miał zimny głos, ale wyczuwałem,
że nie chciał aby taki był.
Larson strącił jego dłoń, po czym wstał na równe nogi i
spiorunował go wzrokiem.
-Czego chcesz?! – Ryknął na całe gardło – Znowu chcesz mnie
wkurzać?! Jak tak, to sobie daruj! Mam ciebie powyżej uszu! Rozumiesz?!
Di Angelo westchnął ciężko.
-Nie chcę ci nic mówić – powiedział ze spokojem – Po prostu…
Po części coś nas łączy. Nie chcą cię u Hermesa, ale możesz mieszkać u mnie,
póki sytuacja się nie ustabilizuje i nie dostaniesz pozwolenia na wybudowanie
domku.
Larson był zaskoczony to fakt. Był mega zaskoczony, bo aż
plecak upadł mu na podłogę.
-Ty tak serio? – Spytał.
Di Angelo pokiwał głową.
-Chyba, że jednak mnie tak strasznie nienawidzisz to…
-Nic takiego nie powiedziałem – wypalił Larson.
Di Angelo przewrócił oczami… ciężko mi było powiedzieć, czy
przygarnięcie Larsona to był jego pomysł, ale zrobiło mi się niedobrze, przez
tą jego dobroć… udawaną czy nie, ale ja to bym najchętniej gówniarza zapakował
w worek i wysłał na Alaskę. Ot, do rodzimego kraju by trafił.
No i w końcu skończyło się na tym, że Larson się spakował i
postanowił zamieszkać u Di Angelo… doprawdy romantyczne w kij…
A ja zasnąłem. Po prostu. Było mi zimno i byłem zmęczony i
cholernie było mi żal… A czego? Śmiejcie się dalej… że jednak do niczego między
mną a Johnem nie doszło.
Pierdolone jest to moje serce, nie ma co.
I powiem tak…
Nie wiem co to jest kurwa miłość, ale chyba
się zakochałem.
(STEVE)
Pożegnałem się z Travisem. Miałem jeszcze pomóc Leo z paroma
skrzynkami. Ale powiem tak… Travis jest boski. Po prostu…
-Hm? – Leo wydawał się dzisiaj bardzo zamyślony. Nie ma co –
Ile było tych skrzyń?
-Trzy – odpowiedziałem – jedna zniszczona. Więc mamy dwie.
Co było w tej zniszczonej?
Leo machnął dłonią i podał mi jedną skrzynię, po czym wziął
drugą i poszliśmy pod domek pierwszy który chyba najbardziej ucierpiał. Powitał
nas Jason.
-Ej! Mówiłem wam, że wezmę te skrzynki, nie? – Zaśmiał się
cicho i zabrał tę od Leo.
-Ta… - Leo zaśmiał się – Ale one przyszły do ciebie. Jakby
nie patrzeć wyszło ci to na plus. W jednej masz części zamienne w drugiej
narzędzia, te drugie, będziesz mógł mi zwrócić, dobra? I na pewno nie chcesz
pomocy?
-Absolutnie – Jason wyszczerzył zęby i odebrał mi pakunek,
po czym zniknął na chwilę w jedynce.
Kiedy wrócił wręczył mi czapkę.
-Po co mi to? – Spytałem.
-Zamarzną ci uszy – odpowiedział i uśmiechnął się ciepło.
Zaśmiałem się cicho i podziękowałem, po czym nałożyłem
czapkę. Nie ma co… ostatnio zacząłem częściej rozmawiać z Jasonem i okazał się być
całkiem sympatyczny, wcześniej wydawał mi się być trochę… sztywny, ale nie…
jest całkiem fajny.
-Ej wpadniecie może do mnie? – Spytał Jason.
Leo pokręcił głową.
-Nie mam czasu, panie Iskro – odparł – Idę jeszcze do domku
Nyks, zreperować dach. Później wracam do dziewiątki i pomagam innym na obozie.
Jason pokiwał ze zrozumieniem głową. Ja też nie za bardzo
miałem czas. Musiałem udać się do kliniki. Mój brat Toby… cóż, Lea walnęła go
mieczem w oko i… powiedzmy sobie szczerze, nie chcecie wiedzieć jak to teraz
wygląda.
Powiedziałem więc Jasonowi, że muszę udać się do Toby’ego, a
Grace postanowił pójść ze mną (później naprawi co ma do naprawy), zgodziłem
się, chociaż nie wiedziałem co może zdziałać w tym przypadku syn Zeusa.
Mieliśmy się więc już rozejść, ale usłyszałem… krzyk oraz
ryk potwora. Nie wiele myśląc dobyłem miecza i z pozostałymi pobiegłem w tamtą
stronę.
Zaraz za domkiem pierwszym w śniegu leżała… dziewczyna,
musiała się potknąć i wycofywała się aby uciec przed potworem… nigdy nie
widziałem cudaczniejszego potwora… Połączenie człowieka, z koniem, wężem i
chyba jeszcze krową… Ale nie miałem czasu na podziwianie. Zaatakowaliśmy
wspólnie potwora, nie był zbyt wymagającym przeciwnikiem, a przynajmniej wtedy
gdy promienie słonecznie padły na mój miecz i laser spopielił go dosłownie…
Podeszliśmy wtedy do dziewczyny, która od razu wstała na
równe nogi i zaczęła się cofać.
-Ani kroku! – Warknęła – Rozumiecie, ani kroku! Zabiję was
potwory!
Zmieniłem miecz w sygnet.
-Nic ci nie zrobię – odpowiedziałem.
Dziewczyna jest ładna. Ale była stosunkowo niska, ale to
akurat tylko dodawało jej uroku. Opalona cera i długie niebieskie włosy,
absolutnie ze sobą współgrały.
-Yhm… Już ci wierzę! – Warknęła – No dalej! Mgło opadnij!
Dziewczyna jęknęła i złapała się za żebro. Wtedy zwróciłem
uwagę, że jest ranna. Podszedłem do niej w ostatnim momencie, gdyż zemdlała i
opadła mi prosto w ramiona.
-Łał… - Jason podrapał się w kark – Zanieśmy ją do kliniki.
Pokiwałem głową i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę
klinki.
***
No więc okej. Wow... niezła pora na dodanie rozdziału, wiem XD No ale mam nadzieję, że się podoba i z góry mówię, że krótki jest z powodu mojego ciągłego zajęcia czymś ;w; Po prostu powariuję ;w; No ale jest, nawet nie mam sił sprawdzać błędów, więc jeśli jakieś są to proszę o wybaczenie i poprawię je za kilkanaście godzin xD
Podzielam przemyślenia Jake! Szkode że tamten go nie zgwałcił.. I czemu nie molestujesz Leona?
OdpowiedzUsuńZaraz go będę molestować, zaraz xD
UsuńWisz... miał go zgwałcić... nawet miałam pewien opis, ale doszłam do wniosku, że to by było za wiele dla Jack'a XD
N-nie.. Nieeee... Nooooo... *gwiezdne wojny* Ja chcem by ktoś zgwałcił go! Prześlesz mi ten opis na emaila? xD
UsuńJa też chcę ten opis. XDDD
UsuńI popieram gwiazdę, że mogłaś go zgwałcić. ;D
Jak ja już ten opis usunęłam ;w;
UsuńNie mogłam go zgwałcić, bo wtedy serio... Pewien kolega by mnie zamordował XDD
Jestem ciekawska więc zapytam: jaki kolega i dlaczego?
Usuń*płacze* i teraz musze szukać słabych gejowskich pornoli... Ech.. Czemu ich jesy mniej od np tych z lezbijkami? Mam ochote coś obejrzeć a na YT.. To chyba ja wbiłam milion wyświetleñ YT.. Ech..
UsuńBo prawie wszystkie u mnie postacie to postacie które żyją w realnym świecie xD (Jasmine, Roxanna, Lea [zaskoczę pewnie mówiąc, że to jestem ja XD], Fuego i Jack właśnie) I Jack to je mój kolega z klasy...(pozdrawiam Olega ;w; ), on by mnie zamordował gdyby Jack'a ktoś zgwałcił :3 xDD
UsuńHaha spoko. Pozdrów ich wszystkich ode mnie. ;D
UsuńOde mnie też. Kolegi może bezpośrednio nie gwałć.. Ale Jacka?
UsuńxD Ta... Jak Roxi i Jas wrócą z Londynu to pozdrowię xD
UsuńNo dobra. Muszę spadać, bo zaraz usnę z laptopem na kolanach. ;D Dobranoc. ;D
UsuńBranoc, też chyba pójdem, w takim razie ;w;
UsuńCzekaj. Czekaj?! Czy Fue coś tam nie podał Leusioai tabletki gwałtu? Masz przyjaciela dilera?
UsuńFuego XD Nie, ale kiedyś powiedział do swojego przyjaciela, coś w stylu "Więc nie idź do mnie do domu, bo dam ci sok i wrzucę do niego jakąś tabletkę, to już z niego nie wyjdziesz.". xD (chodziło o to, że ten jego przyjaciel chciał do niego wpaść, ale on miał cholerny bałagan itd.XD)
UsuńI poszedł? xD
UsuńNie wnikałam xD Chyba nie, ale to Rafał jego nie ogarniesz, on się pcha wszędzie ;w;
UsuńRafały tak mają. I pozdrów Fuego. Skąd takie imie?
UsuńDobrze pozdrowię go xD A Fuego, bo z Hiszpańskiego (?) to znaczy ogień. To dłuższa historia, ale w sumie, można się domyślić XD
UsuńLeo mówi po Hiszpańsku *brawa dla osoby ktòra prawie napisała przez ch*
UsuńAno mówi, mówi... Ale jeszcze się chyba nie skapną, że Fuego ma imię jego żywiołu XD Dobra, lecem spać, bo jutro się ciężki dzień zapowiada ;w;
UsuńBendom parą?! Tak! To pa.
UsuńCzy ja dobrze zrozumiałam? Nowy parring? Fuego i Leo? ;D
UsuńFuleo? Lego? Jak to będzie brzmieć?
Mój brat ma całe miazto z Lego... XD I pizgałam sobie z Leoparda... xD Wiesz co? Virrena nie bendzie pumą.. To bendzie Leopard... (lampart)
UsuńJak chcesz. ;D Leopard też spoko. XD
UsuńFuego i Leo, to ma już nazwę xD Maldez, dokładniej rzecz ujmując. A co z tym będzie... cóż, zobaczycie XD
UsuńCiekawa jestem tego bardzo. ;D
UsuńTe nazwy to są tylko po to bym miała z nimi problem.. xD
UsuńOł je. Moja postać. XDDD Ale się jaram. ;D
OdpowiedzUsuńCudownie to opisałaś. ;****
I w końcu Sun został uznany. ;D Kolejna świetna wiadomość. Syn boga śmierci. ;D W takim razie jest naszym kuzynem?
I Jack. Zakochany? Jakoś go sobie zakochanego nie wyobrażam. :***
I został prawie zgwałcony. Nie ma to jak obudzić sis śmiechem po północy. Wydarła się na mnie i nazwała wariatką, co akurat jest prawdą. ;D
Właśnie mi przypomniałaś, że ja też nie poprawiłam błędów. Ale zrobię to już jutro. ;D
I w ogóle rozdział taki boski. ;D
Nie mogę doczekać się nastepnego.
Pozdrawiam i weny życzę duuużo. ;DDD
Cieszę się, że podołałam opisaniu xD
UsuńTa... Sun w ogóle miał być uznany, ho, ho, ho i jeszcze dalej, prawie pod koniec, ale postanowiłam to przyśpieszyć, bo muszę go jeszcze pomęczyć xD I chyba tak jakby jest naszym kuzynem XD (nie wiem jakie Tanatos ma więzy krwi z bogami, prawdę mówiąc... wiem tylko, że jest według niektórych źródeł synem Afro, także... XD)
Jack... wisz... Jack jest typem który sam nie wie czego chce. On nie wie KOGO kocha, ani czy w ogóle jest w stanie kogoś kochać... ponieważ... a nieważne.
Przepraszam za siostrę XDD
Cieszę się, że rozdział się podoba i dziękuję za wenę ^^"
To Jack to prawie jak ja.. A nie! Ja jestem aspołeczna!
UsuńJack przypomina mi moją kumpele z klasy. Też klnie jak nie wiem co, pali, pije, pieprzy się z trzydziestolatkami i wgl. ;DDDD
UsuńI dobrze, że uznałaś Suna teraz. ;D
To Jack nie jest aspołeczny xD Aspołeczny ostatecznie może być Sun ;w; (tak będę go męczyć tak jak Rick męczy Nica XD)
UsuńTeż będzie gejem? Może zakocha sie w Nico?
UsuńJa muszem milczeć jak zawsze 'w'
UsuńEhhh no dobra. ;D
UsuńI będom mieli razem szczeniaczki! *brawa* Tak bardzo tżeźwo myśle.. Gwiazda! Geje nie mają własnych dzieci! I na pewno nie szczeniaki! Nie! Ja wiem wg skąd się dxieci biorà?! xD Co to masz za dziwke w klasie?
UsuńEh szkoda gadać. XDDD Waży ponad 80 kg, a mysli, że jest miss świata. ;D
UsuńOMG XDD
UsuńPff... Ja widziałam kiedyś art gdzie Nico był w ciąży z Jasonem, także... ekchem... xd
Nico w ciązy. XDDD Już to sobie wyobrażam. ;D
UsuńCooo.. No chyba w the sims 2. xD Jak Jason to kosmita.. I nie chcem by chłopacy chodzili w ciąży..
UsuńMnie to zryło mózg ;w; I nie, nie w TS2 ;w; art, nie gra ;w;
UsuńAle w TS2 facet może zajść w ciąże.. D: Nope! Nie! Nicko nie będzie mamą!
UsuńI echem.. Jak ci mogło musk zryć skoro on już jest zryty?
UsuńOn mi się ciągle ryje XD I tsa... już tak robiłam w TS2 i w TS3 a moja koleżanka podobno jeszcze w TS4 XD
UsuńJa gram tylko w 3. :3 Czwórke na wigilie od cioci se zamówie.. xD Ona kupiła mi wsxystkie dodatki do TS3 jakie chciałam.. Jej nie wymienie!
UsuńO Córo! Zanim palne coś idoliotycznego *bo zachowuje się jak wpod wpływem* odchodze i jutro kontynuje! Ide do wójka Hypnosa. Zostaw mnie zboczrńcu! Miałam pooglądać! Pa pa i dobranocka. Mniejsza że to prawie rano.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam że Sun to syn Tanatosa!!!!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział jest genialny i przewspaniały, a punkt widzenia Jacka mnie rozwalił!!
Nie wiem czy lepiej by było gdyby nasz kochany Jack był z Octavianem czy z Johnem. Szczerzę wolę Oktaviana. Oczywiście nie mogę się doczekać nexta i życzę duuuuuużoooooo weny!
Z.B córka Hadesa
Chmmm.. Taka rozkmina.... No niby coś z wczoraj pamiętam.. W każdym razie obejrzałam 20 min Skyrim i zaanełam. I miałam Wena na ambitny kom.. I.. Zapomniałam...
OdpowiedzUsuńBrawo Gwiazda
OdpowiedzUsuńDziękuje! *uśmiecha się* Jednak nadal nie lubie Anonimów..
UsuńNo więc , wstałam XD
OdpowiedzUsuńI muszę to skomentować bo samo się o to prosi.
Perspektywa Jack'a naprawdę rozwala.. XD
I się jednak myliłam , myślałam, że kto inny jest ojcem Sun'a ale to nie istotne XD
Mam nadzieję ( bo spam tak bardzo) , że tutaj żadna rozmowa się nie rozwinie XD
Za dużo "XD"...
Noo.. Jak ostatnia rozmowa się rozwineła to 162 komy w jeden wieczór.. XD
UsuńTo nie istotne XD
UsuńA co jest istotne? xD Takie depresyjne to zdanie..
UsuńGenialne <3<3<3
OdpowiedzUsuńDziękuję ^^
UsuńU mnie CD. Dla zainteresowanych. XD
OdpowiedzUsuńTo lecem czytoć XD
Usuń