Rozdział z dedykacją dla Victorii Di Angelo
Dziękuję za czytanie i motywowanie mnie do pisania kolejnych rozdziałów
każdy Twój komentarz napędza mnie nową weną co jest dla mnie podwójnie ważne
po za tym Twoje komentarze również wywołują u mnie banana na twarzy
O Twoich rozdziałach nie wspominając, bo one to już w ogóle uśmiech na cały dzień =D
Dziękuję!!!
Rozdział 57. Miś na zgodę
(JACK)
Dwa dni… Dwa jebane dni po tym koszmarze.
Od tych dwóch jebanych dni próbuję się jakoś poskładać i w
kij, nie potrafię! Bo zrobiłem głupotę! Kurwa, wielką głupotę, przez którą JA
mogę zginąć! O ile nie gorzej… Jak optymistycznie podsumował Anvik. I
stwierdzam, iż nienawidzę Tanatosa! Po prostu kurwa go nienawidzę!
Co do powrotu do obozu… Cóż łaskawie przemilczę fakt, że to
wszystko zasługa Anvika. Zaraz jak wróciliśmy Jackson chciał wyruszać na
zbawienną misję, ale jak słusznie zauważył di Angelo nie za bardzo mieliśmy po
co… Zresztą pozostali (Vi, Collins, Larson, Travis, Scott i Octavian) mieli
kilka ciekawych historii do opowiedzenia. Na dodatek Larson trafił do kliniki i
kilkoro dzieci Apolla zastanawia się czy nie będzie trzeba amputować mu ręki…
jeśli tak, to zgłaszam się do zrobienia tego zabiegu! Przynajmniej się trochę
odstresuję…
Cóż pomijając Larsona i jego drobnego problemu, nie działo
się nic. Absolutnie nic… No pomijając fakt, że obóz wyglądał jak w środku lata,
dzięki Valdezowi. Na dodatek Anvik wzmocnił w miarę swoich sił barierę, Scott
coś pomajsterkował przy słońcu i temperatura osiągała około trzydziestu stopni…
zimno, źle. Gorąco, źle. Jebana pogoda!
No i wszyscy szykowali się do walki… Kilkoro młodszych
obozowiczów którzy mieli taką możliwość wróciło do domów. Grupowi mieli więcej
obowiązków, zaś ograniczono zwiady w lesie do minimum. Pozostali ćwiczyli kiedy
tylko mogli i wypatrywali niebezpieczeństw… Ogólnie wszystko super, fajnie,
tylko kij nam na to, kiedy Pasithea ruszy tą swoją boską dupę i zaatakuje? Na
dodatek Bezimienny również ma chrapkę na obóz, cóż, nie przewiduję dłuższej przyszłości
obozowi… Ale wtedy moje poświęcenie pójdzie na kij i będę dopiero mega
wkurwiony! Nie to, że już nie jestem… Że też musiałem się na to zgodzić! Jestem
idiotą, czasami… Znaczy nie jestem
idiotą, jestem stanowczo zbyt impulsywny. Ach… Kogo ja kurwa próbuję oszukać?!
Zdaje się, że po całej tej wojnie po prostu… mnie nie będzie… Dziękuję raz
jeszcze kurwa pomysłom Anvika!
-Hej, Jack! – Obok mnie przebiegł Travis i zatrzymał się na
chwilę by się przywitać.
-Spadaj – warknąłem i szedłem dalej.
Już drugi dzień mi tak ucieka. Łażę bez celu po obozie i
kurwa cieszę się, że jeszcze ta wojna się nie kończy… chcę jeszcze pobyć na tym
świecie. Ja pierdolę!
Zacisnąłem dłonie w pięści. Możecie sobie myśleć o mnie co
chcecie i gówno mnie obchodzi czy mi uwierzycie, ale kurwa boję się!
Najchętniej to cofnąłbym się w czasie, w ogóle cofnąłbym się o parę lat!
Zostałbym w SPO i wszyscy byli by szczęśliwi, kurwa!
Wpadłem po chwili na kogoś.
-Kurwa, uważaj jak łazisz, ćwoku! – Ryknąłem nawet nie
patrząc na kogo wpadłem.
-A może tak trochę grzeczniej? – Spytał Fuego.
Syn Nyks… Ph… można by zapomnieć, że w ogóle istnieje,
pojawia się od święta i większość czasu spędza w domku, praktycznie nie
wystawiając z niego nosa… I jeszcze ten debil mi coś rozkazuje?!
-Bo co?! – Ryknąłem ponownie. Kilka dziewczyn przechodzących
obok podskoczyło po czym spojrzało na mnie maślanymi oczami i odbiegło… kurwa,
jak ja tego nie cierpię! – Co mi zrobisz?! Mam i tak wszystko gdzieś! Możesz
mnie nawet kurwa zabić i zgwałcić, mam to gdzieś, okej?!
Fuego zmrużył oczy i zaczął mi się dziwnie przeglądać.
-Em… - Chłopak podrapał się w kark – Spoko. Ale może nie
dzisiaj, okej?
-Żartowałem, kurwa! – Odparłem mechanicznie, bo
doświadczenia z tego typu sprawami miałem już wystarczająco.
Fuego pokręcił ze zniecierpliwieniem głową.
-Nie zauważyłem – westchnął ironicznie – Słuchaj jestem
nieco zajęty, więc wiesz…
Wtedy właśnie zauważyłem osobę której absolutnie nie
chciałem widzieć, dlatego po prostu złapałem Fuego za koszulę i obróciłem go
tak by mnie zasłonił… co z jego posturą nie był ciężkie… nie, nie jest gruby,
ale solidnie umięśniony.
-Ej, co ty…?
-Stul pysk – wycedziłem i poczekałem, aż Octavian przejdzie
obok z wysoko uniesioną głową i dopiero wtedy odepchnąłem Fuego.
Syn Nyks przewrócił z rozdrażnieniem oczami.
-Narka, Jack – westchnął i ruszył w stronę domku Hefajstosa.
Wzruszyłem ramionami, bo było mi kij obojętne kto się ze mną
żegna… jak dla mnie równie dobrze mógł powiedzieć „spierdalaj”, mam go gdzieś.
Po za tym nie mam nastroju! Kurwa, najchętniej położył bym
się w łóżku i nigdy bym z niego nie wstawał, mam dosyć! Mam tego wszystkiego
zajebiście dosyć!
Wróciłem pod domek Hermesa, jak zwykle o tej porze było w
nim pusto, ale nie chciałem tam wchodzić. Usiadłem na lekko skrzypiących
schodkach i po prostu ukryłem twarz w dłoniach. Wieki minęły od kiedy ostatni
raz płakałem, więc zacząłem przeklinać, jak jedna łza mi popłynęła po policzku…
Ja pierdole jaka ze mnie łajza!!!
-Rozumiem, że masz ważny powód by rozpaczać na widoku? –
Spytał „ktoś” jak się okazało siedzący obok mnie.
-Odpierdol się ode mnie, Octavian! Odpierdol się! – Ryknąłem
i zmusiłem się by na niego spojrzeć.
Jebany anemik, naprawdę tyle jest osób na obozie, a do mnie
musiała się przykleić taka mizerota! Kij mnie to, nawet jak on wygląda, niech się
odpierdoli!
-Aha… - mruknął i zaczął obserwować z pogardą kilka domków
niedaleko – Zły dzień?
-Nie kurwa, zajebisty ci powiem! Po prostu zajebisty! Kocham
umierać! Kocham się poświęcać! Kocham być kurwa osobą która i tak za kilka
tygodni zginie! Jest zajebiście!
Wodniste oczy rzymianina w końcu przestały błądzić po
domkach i spojrzały na mnie niepewnie, jakby się zastanawiały czy powiedziałem
to w ironii czy na serio.
-Kryzys? – Westchnął po chwili – Cóż… czego bym się
spodziewał, po Mongrel?!
-Jak chcesz mnie teraz kurwa dobić Octavian to śmiało!
Możesz sobie robić ze mną co chcesz, okej?! Lepiej?!
Octavian gapił się na mnie z lekkim niedowierzaniem, jakby
widział mnie po raz pierwszy, a ja za późno zdałem sobie sprawę, że kurwa
rozkleiłem się na maxa i z oczy jebanymi strumieniami płyną mi łzy.
-Możesz mi powiedzieć co się stało?! A nie rozpaczasz na pół
obozu? – Warknął… Jeszcze kto pomyśli, że dupek się przejmuje.
To wszystko kotłowało się we mnie już od dwóch dni i po
prostu nie wytrzymałem i wydusiłem z siebie:
-To mnie już kurwa przerasta, rozumiesz?! Ja pierdolę takie
życie jak mam je tak szybko skończyć! Ja już mam dosyć tego swojego jebanego
charakteru, ja już po prostu… Czekaj, co robisz?! – Ryknąłem gdyż chłopak
przysunął się nieco bliżej mnie.
-Słucham cię, Mongrel–
wyjaśnił oschle.
Mechanicznie położyłem czoło na jego ramieniu i kurwa słowo
daję, naprawdę rozkleiłem się jeszcze bardziej! Naprawdę to mnie przerasta…
Octavian zdawał się nie mieć pojęcia jak zareagować, gdyż
rozglądał się niespokojnie i raz po raz unosił dłoń którą natychmiast odkładał
z powrotem… ale miałem to gdzieś.
-Śmierdzisz papierosami – zauważył rzymianin.
To mnie rozwaliło! I przez łzy wybuchnąłem śmiechem.
-Masz kiedy kurwa komentarze strzelać! Co cię to?!
Ocavian wzruszył ramionami, a ja jako iż poczułem się nieco
lepiej otarłem wierzchem dłoni oczy i zacząłem się bujać na schodach.
-Powiesz mi co takiego zrobiłeś, Mongrel?
-Jesteś jebaną wyrocznią, nie wiesz?
Octavian wydął usta w zamyśleniu, po czym zerknął na rzymski
tatuaż na swoim przedramieniu i westchnął ciężko.
-Powiedzmy sobie szczerze, Apollo ma coś nie tak teraz z
głową i moje zdolności… Mh… zostały nieco zmniejszone.
-Aha… A może w ogóle ich nie posiadasz? – Warknąłem.
-Mongrel, nie
nadużywaj mojej i tak już wystarczająco dużej, w stosunku do ciebie,
cierpliwości.
-Wal się! Kurwa, wal się! Kim ty w ogóle jesteś, żeby się
wcinać?! Możesz sobie być tam pretorem,
centurionem, augurem czy kij was, tam rzymian wie! Ale odpierdol się ode
mnie!
Octavian przewrócił ze zniecierpliwieniem wodnistymi oczami…
Kurwa, chyba zacznę nazywać go gadem. Pokręcił z irytacją głową.
-Dobrze, żegnam więc.
I wstał, ale nie zrobił nawet kroku, gdyż złapałem go od
tyłu za tunikę… niech palant sobie nie myśli, że mnie można od tak zostawiać!
-Nie. Tak. Szybko! – Wycedziłem i również wstałem.
Najchętniej bym mu przyłożył, żeby się wyładować. Ale
postanowiłem, że powinienem postawić na nieco bardziej pociągający wariant i
pocałowałem rzymianina. Nienawidzę go kurwa i jego obecność wyprowadza mnie z
równowagi i niech sobie on nie myśli, że jestem jakimś ciemnotą z CHB!
Kiedy przestałem i usiadłem powrotem na schodach, Octavian
stał w miejscu, wyglądając na sparaliżowanego, a ja znowu nie wytrzymałem i się
rozkleiłem. KURWA CO ZE MNĄ JEST NIE TAK?! Pominę już to, że całowałem się
praktycznie z dorosłym facetem, bo ile on ich ma? Na pewno ma więcej niż
osiemnaście!
Chłopak po chwili usiadł obok mnie.
-Czy mam to traktować jako… coś? - Spytał.
-Tak! – Przełknąłem łzy – Tak, kurwa! Traktuj sobie to jak
chcesz tylko odejdź!
-A mogę…?
-Odpierdol się! Kurwa, odpieprz się! Odejdź ode mnie!
Rozumiesz?! Odejdź!!!
Zamknąłem mocno oczy, a Octavian wstał i bez słowa odszedł…
Miałem nadzieję, że nikt nie słyszał moje darcia się na całe gardło, bo… Kurwa,
naprawdę ostatnio nie jestem w formie.
Otworzyłem oczy po kilku minutach, kiedy zdołałem się już
opanować. Zerknąłem mimowolnie na miejsce gdzie przed chwilą jeszcze siedział
Octavian. Zaśmiałem się pod nosem… W tym miejscu leżał miś… po prostu zwyczajny
biały, pluszowy miś.
-Bardzo, kurwa zabawne!
Wziąłem zabawkę w dłonie. Powinienem to wyrzucić. Po prostu
wyrzucić! Ale zupełnie bez potrzeby wziąłem miśka i wszedłem szybko do domku,
po czym schowałem zabawkę do mojego plecaka i walnąłem się na łóżku…
Jestem martwy.
(SUNAJ)
Siedziałem już od jakiejś godziny w domku Hekate. Ogólnie
wszyscy lokatorzy tego domku byli na spotkaniu… No dobra nie wszyscy, Anvik
siedział przy biurku i przeglądał jakieś zapiski, a ja siedziałem na jego łóżku
i starałem się nie drażnić leżącego obok mnie kota, Magicam, bo tak ten sierściuch
się zwie, prawdę powiedziawszy mnie przeraża.
-Sun, siedzisz tu już od dawna – zauważył Anvik i znowu
zaczął coś pisać – Nie powinieneś być w klinice?
Powinienem być. Ale Stevena nie było w klinice, a reszta
dzieciaków Apolla woli mnie unikać, więc nikt nie zauważył, że zniknąłem,
jednakże odparłem:
-Nie. Mogłem wyjść.
Anvik rzucił mi rozbawione spojrzenie przez ramię.
-Skoro tak mówisz – wzruszył ramionami i wrócił do pisania.
-Yhm… Anvik mogę mieć… prośbę?
Syn Hekate chwilę milczał, jakby zastanawiał się co powinien
odpowiedzieć. Po chwili odsunął się od biurka i spojrzał na mnie niepewnie.
-Zależy jaką.
Wziąłem głęboki oddech. Magicam prychnął na mnie, jak zwykle
kiedy zrobiłem coś nagle, ale starałem się nie zwracać na niego uwagi, tylko na
Anvika. Patrzył się na mnie złoto-szarymi oczami, które przy każdym ich
zamknięciu robiły się albo bardziej szare, albo bardziej złote, co mnie lekko
dekoncentrowało, ale w końcu udało mi się powiedzieć:
-Bo… Jesteś synem Hekate, bogini magii i tak dalej, no i
jeszcze… um , bez urazy… jesteś starszy ode mnie – Anvik przygryzł wargę, ale
ciężko powiedzieć, czy z zażenowania czy aby nie wybuchnąć śmiechem – A ja… No
jestem od Tanatosa i… nie do końca potrafię jeszcze panować nad swoimi mocami i
pomyślałem, że może ty… no, pomożesz mi je kontrolować, czy co…
Anvik westchnął ciężko i zaczął rozmasowywać sobie dłonią
czoło, znałem go na tyle, że wiedziałem już, że go lekko zakłopotałem… w sumie,
nie powinienem był o to prosić.
-Sun, to nie jest tylko tak, że nie chcę ci pomóc – zaczął,
a ja już wiedziałem, że nici będą z mojej prośby – Ale nie wiem czy byłbym
nawet w stanie ci pomóc! Nasz moce są zdecydowanie inne, rozumiesz? Po za tym
nie nadaję się na nauczyciela – uśmiechnął się lekko.
Oparłem się plecami o ścianę a Magicam rzucił mi
ostrzegawcze spojrzenie.
-Ale może chociaż spróbujesz? –Spytałem.
Anvik poczochrał swoje mysie włosy i podrapał się po
policzku.
-Okej – odparł – Ale proszę nie spodziewaj się cudów. Moim
zdaniem o takie rzeczy powinieneś prosić Nica, wasze moce są… podobne.
-Nigdy go o to nie poproszę – złożyłem ręce na piersi.
Syn Hekate po chwili powrócił do swoich zapisków, sam nie
wiedziałem co on tam z nimi kombinuje, a nie chciałem być wścibski, pomimo
tego, że coś mówiło mi, że to coś ważnego.
Po za tym teraz nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo udało mi
się go przekonać aby pomógł mi w okiełznaniu tych moich mocy. Podejrzewałem, że
będzie się wybraniał a tu… Heh… może jednak nie powinienem był tak długo z tym
zwlekać.
Po kilku minutach ciszy drzwi domku Hekate otworzyły się,
ale do domku nie weszło żadne dziecko Hekate… a Annabeth, córka Ateny. Przez
pierwszą chwilę wydawało mi się, że zabłądziła, bo jej wzrok błądził niespokojnie
po pomieszczeniu, ale pomimo to nie wyszła z domku, zamiast tego zaczęła:
-Anvik? Czy jak ci to tam, mówią. Powinieneś był pojawić się
na spotkaniu.
Anvik zacisnął dłonie w pięści i wazon stojący całkiem
niedaleko Annabeth eksplodował, aż dziewczyna krzyknęła.
-Wyjdź – wycedził.
Córka Ateny zmarszczyła czoło, jej szare oczy zabłysnęły
niebezpiecznie.
-Czemu?
Anvik wstał z krzesła, a ja zauważyłem, że jego nogi otacza
jakby bladoniebieska mgła, ale wolałem w milczeniu przyglądać się rozwoju
wypadków.
-Po prostu wyjdź. Nie
mam zamiaru ciebie oglądać.
Annabeth popatrzyła na niego jak na wariata.
-O co ci chodzi? – Dziewczyna złożyła ręce na piersi.
-Och… O nic. Zupełnie
o nic – Anvik również złożył ręce na
piersi, a ja wiedziałem, że jeśli zaraz ktoś im nie przerwie może wydarzyć się
kilka nieprzyjemnych rzeczy – Wyjdź – powtórzył.
Annabeth pokręciła szybko głową.
-Nie pojawiłeś się na spotkaniu. Postanowiłam ci powiedzieć,
że na następnym powinieneś się zjawić. A teraz chcę, żebyś postawił sprawę
jasno… czemu zawsze tak na mnie
reagujesz?
Anvik zdawał się olać jej pytanie.
-Powiedz mi córko Ateny – zaczął zamiast tego – za jak
wielką szczęściarę się uważasz?
-Co?
Anvik prychnął rozdrażniony.
-Po prostu w co poniektórych obozach za morderstwa się ginie!
-O co ci chodzi?! – Ryknęła Annabeth, jakby zapomniała o
swoim opanowaniu – Naskakujesz na mnie, bez powodu! Każesz mi się wynosić bez
powodu! Mówisz o morderstwach bez powodu! O co ci chodzi?!
Krzesło na którym dosłownie niedawno jeszcze siedział Anvik
zaczęło lewitować, po czym uderzyło z hukiem o ścianę, tym razem Annabeth nie
przestraszyła się… w przeciwieństwie do mnie.
-Bez powodu?! Śmiesz to jeszcze nazywać bez powodu?! –
Dłonie Anvika podpaliły się niebieskim ogniem – Czyli zabicie kogoś jest czymś
normalnym tak?!
-Jakie zabicie?! – Annabeth postukała się palcem w czoło.
Tym razem książka uderzyła w ścianę, zaraz nad moją głową.
-Wynoś się – głos Anvika ponownie zrobił się monotonny i
opanowany – Wyjdź, jeśli sama nie pamiętasz o tak jeszcze niedawno żyjącej
osobie.
-O kim ty mówisz, dzieciaku?
-Wyjdź – powtórzył syn Hekate.
-Najpierw…
-Wyjdź, powiedziałem! To nie jest twój domek, ani nie jesteś
moją przyjaciółką!
Ale Annabeth ani drgnęła. Anvik pstryknął więc palcami i
dziewczyna po prostu wyleciała z domku, a drzwi z hukiem zamknęły się za nią.
-Powinienem wcześniej był to zrobić – westchnął chłopak.
Pokiwałem niepewnie głową.
-Emm… ona w sumie zadawała prawidłowe pytania… O co
chodziło?
Anvik zwiesił smętnie głowę i usiadł obok mnie, przeganiając
tym samym Magicam.
-To dłuższa historia… Naprawdę dłuższa historia i której
poznania nie chcesz raczej poznać – zauważyłem, że Anvik zerka na blizny na
swoich dłoniach – Po prostu…
-Aha! – Drzwi domku otworzyły się z impetem i weszły dwie
osoby… dwie dziewczyny, ta która weszła tu z okrzykiem na ustach to była
grupowa – Anvik, durniu! My prowadzimy spotkanie, na którym wyjaśniamy kilkorgu
obozowiczom jak dokładnie działa nowa bariera, a ty sobie flirtujesz z
dzieciakiem Tanatosa?
Byłem praktycznie pewien, że poczerwieniałem na całej
twarzy.
Anvik zaś przez chwilę wyglądał jakby chciał zaprzeczyć, ale
praktycznie dosłownie szczęka opadła mu do podłogi na widok tej drugiej
dziewczyny która weszła tu za grupową… To była Yuno.
-Ty… - Anvik wstał jak w transie.
Yuno spojrzała na niego niepewnie.
-Wszystko gra? – Spytała.
Anvik wyglądał jakby zobaczył ducha i w rezultacie grupowa
domku Hekate musiała pstryknąć mu palcami przed twarzą.
-Tak… Tylko ty wyglądasz jak ona – wydukał, przyciszonym głosem.
-Ona? - Powtórzyła Yuno.
-Wyglądasz… Jak moja siostra.
(NICO)
-P-przestań! No! Percy! Przestań! – Zalewałem się łzami, a
Percy ciągle mnie gilgotał.
A kiedy w końcu przestał, czułem się jakby zaraz miały
odpaść mi policzki.
Sun’a nie było więc korzystaliśmy z okazji na pobycie sam na
sam. Z resztą nie zapowiadało się aby syn Tanatosa wrócił za szybko, bo poszedł
do Anvika… cokolwiek oni razem robią, spędzają duuuuuuużo czasu. Naprawdę dużo
czasu.
-Percy może powinniśmy pójść do… - przerwał mi pocałunkiem.
-Gdzie? – Wyszeptał mi do ucha – Mam nadzieję, że w miejsce
które zaczyna się na „s” a kończy na „a”?
-Jesteś jednak głupi, Percy – westchnąłem.
Syn Posejdona postanowił, że puści tę uwagę mimo uszu i
zaczął całować mnie po szyi a w przerwie mruknął tylko:
-Właściwie tutaj też jest wygodnie.
Zaśmiałem się cicho. Faktycznie potrzebowałem się
odstresować, no ale może nie w taki sposób!
-P-Percy, weź przestań to jest… - zacząłem, ale przerwał mi
całując agresywnie w usta.
Później wszystko jakoś samo się potoczyło… Ja byłem w samych
bokserkach, a Percy bez koszulki i naprawdę wcale mi nie przeszkadzał nam fakt,
że stosujemy takie czułości na mało
wygodnej kanapie. Całe moje ciało przeszywały pewne przyjemne dreszcze, nie
wiem jak bardzo było po mnie widać jak bardzo podoba mi się to co teraz się
dzieje. Pozwalałem właściwie Percy’emu robić swoje, a wszystko co robił… jego
dotyk, pocałunki, były po prostu wyjątkowe.
Kiedy już powoli zbliżało się co, powiedzmy sobie szczerze
było nieuchronne i moje bokserki były praktycznie ze mnie ściągnięte, drzwi
domku otworzyły się z impetem i usłyszeliśmy dziewczyński śmiech.
-Ebola! Absurd! Chodźcie już!
To była Vi… Percy wręcz spadł z kanapy a ja podciągnąłem
szybko bieliznę, w sumie w ostatnim momencie, bo do salonu weszła córka Aresa.
Na nasz widok… cóż powiedzmy sobie dosyć ciekawy nasz widok, stanęła jak wryta,
a po chwili ponownie wybuchnęła śmiechem.
-No ja pierdziele! – Krzyknęła, a Percy poderwał się z
podłogi – Czy wy zawsze się jebiecie kiedy ja chcę wpaść z wizytą?!
Dziękowałem wszystkim bogom, że u mnie w domku było
wystarczająco ciemno, bo obawiam się, że zrobiłem się cały czerwony.
-Vi… Wypad – warknąłem.
Córka Aresa zacmokała, a ja zauważyłem dwa koty łaszące się
obok jej nóg… Przypominały (te koty) pomieszanie Persa z Syjamem, ale zerkały
zarówno na mnie, jak i na Percy’ego z mordem w oczach, dorównującym ich
właścicielce.
-To Absurd – wskazała na jednego z kotów – A to Ebola.
Absurd, Ebola… Przedstawiam wam najbardziej pedalską i gejowską parę na obozie.
Brakuje im tylko ubierania się na tęczowo bo „Jestem gejem” mają wydrukowane,
różową czcionką na czole.
Koty parsknęły cicho i miałem wrażenie jakby zaraz miały
skoczyć mi na kostki.
-Ej, poważnie Vi – Percy narzucił na siebie koszulę – Wyjdź.
Nie mam nic przeciwko odwiedzinom – powiedział to takim tonem, jakby jednak
miał coś przeciwko – ale daj nam się chociaż ubrać.
Vi wybuchnęła śmiechem i jej oko, które nie było zakryte
opaską błysnęło złowrogo.
-Synu Posejdona, rozwalasz mnie – stwierdziła po chwili –
Ale spoko… Wiesz ty może kontynuuj, ja chętnie nagram jakieś gejowskie porno…
znaczy się, sporo na tym zarobię!
Uderzyłem dłonią w czoło.
Mam jedno pytanie… Jedno… Malutkie… Cholera… Pytanie… Czemu
zawsze gdy próbuję być sam na sam z Percy’m i kiedy już możemy się sobą
nacieszyć przerywa nam… albo Vi, albo Jack… Zmawiają się czy co?!
-Vi nie masz nic innego do roboty… Na przykład udawanie psa
Jack’a i łażenie za nim? – Jęknął Percy.
-Nie-jestem-psem! – Wrzasnęła Vi – Annabitch i ten tu –
wskazała na mnie głową – mówią, że masz glony zamiast mózgu… olśnię cię… Nie
masz tam nic, twoja czaszka jest sama w sobie muszlą… wyjątkowo pustą muszlą…
Percy zawahał się. A Vi zaśmiała się.
-To jak to ci mówią? „Glonomóżdżek”? Dzisiaj chrzczę cię na
Muszlogłowego, złotko!
Ebola i Absurd miauknęły zgodnie, a ja ukryłem z
zażenowaniem twarz w dłoniach, z kolei Percy złożył ręce na piersi.
-Vi… Naprawdę nie mam teraz ochoty na twoje wymyślanie
nowych pseudonimów. Idź pomęcz kogoś innego.
-Nie – odparła szczerząc zęby – Tu jest fajnie. Ciemno.
Mrocznie. Emowato. I gorąco!
Chłopaki, przesadziliście z czułościami, aż się niedobrze robi.
-Więc wyjdź – westchnąłem.
Dziewczyna pokręciła głową i rozsiadła się na kanapie
naprzeciwko, zaś Absurd i Ebola usiadły w jej nogach i gapiły się raz na mnie a
raz na Percy’ego.
-Ale wiecie? Jednak da się wytrzymać… wspominałam, że masz
zajebiste bokserki? Nie uciskając cię za bardzo? Hm… No chyba, że nie mają za
bardzo czego…
-Vi… - Percy rzucił jej mordercze spojrzenie – Ja już nie
proszę, wyjdź.
-Ale, ale! – Vi uniosła wskazujący palec do góry – Nigdzie
kurwa nie idę. Po za tym ja mam info.
Percy usiadł obok mnie, a ja spojrzał z lekkim niesmakiem na
córkę Aresa, mówiąc tym samym, aby kontynuowała.
-Chodzi o tych niezależnych herosów, tego co to macie z nimi
na pieńku…
-SPO? – Spytał Percy i nagle przestał rzucać takie mordercze
spojrzenia dziewczynie.
-Yhm… Miałam ciekawy sen, znaczy się… nie tak ciekawy jak
ten kiedy rozwaliłam ci głowę na pół, a tobie – wskazała na mnie – spaliłam domek…
-Vi – rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie.
-Okej, okej… Po prostu SPO planuje w najbliższym czasie
atak, ale to wiecie, bo aż takimi idiotami, sorry nie jesteście… Chociaż
Muszlogłowy do tego dąży – Percy pokręcił ze zniecierpliwieniem głową – Po za
tym planują dołączyć się do Pasitheai. Fajnie, nie! Krzyżyk na drogę i tak
dalej!
Percy otworzył ze zdziwieniem usta, a ja złożyłem ręce na
piersi. Nie powiem… spodziewałem się tego, tak więc dla mnie Vi nie odkryła
Ameryki, aczkolwiek Percy był wyraźnie zszokowany.
Ale kiedy chciał o coś spytać Vi wstała, wzięła na ręce…
chyba Absurd i powiedziała wychodząc z salonu:
-Miłego dłuuuuuuuuuuuuuuuuuugiego myślenia! Heja! Macie
pozdrowienia od Jack’a, tak przy okazji!
I wybuchnęła śmiechem i wybiegła z domku.
-Ona ma nierówno pod sufitem – zauważyłem – Co robimy Percy?
Syn Posejdona zaczął się powoli ubierać i zrozumiałem, że ma
zamiar z tą informacją pójść do kogoś, ja z kolei nie za bardzo miałem ochotę
gdzieś wychodzić, byłem lekko zdenerwowany i zawstydzony, aby na razie
pokazywać się ludziom.
-Idę do Jasona – odparł Percy – Idziesz…?
-Idź sam – przerwałem – Zdrzemnę się.
-Dobrze się czujesz? – Spytał Percy i ukląkł przede mną.
Wzruszyłem ramionami, prawdę powiedziawszy czułem się byle
jak. Ostatnio szumienie w moich uszach nie ustępowało, podejrzewałem przez
pewien czas, że to obecność Sun’a, ale nawet gdy jego nie było w pobliżu w
uszach mi szumiało… na dodatek wyczuwałem w całym obozie obecność duchów… nie
podobało mi się to, ale na razie wolałem o tym nie mówić.
Percy pocałował mnie namiętnie, po czym wstał z klęczek i
wyszedł z domku, a ja szybko ubrałem się. Naprawdę nie wiedziałem co ze sobą
zrobić, odechciało mi się spać, więc zdecydowałem się również wyjść, aczkolwiek
nie miałem zamiaru do nikogo iść, łaziłem więc w cieniach domków, póki nie
trafiłem na chyba jedną z najbardziej rozróżniającą się osobę z tłumu… Tę całą
niebieskowłosą Lauren. Nie miałem ochoty rozmawiać, ale to ona pierwsza mnie
zaczepiła:
-Nico, nie?
-Yhm… - mruknąłem niepewnie.
Złote oczy dziewczyny patrzyły na mnie z pewną dozą
ciekawości. Po chwili zdałem sobie sprawę, że dziewczyna w obu dłoniach ściska
dwa świecące się na lekką miedzianą barwę, sztylety.
-Um… Ktoś cię zaatakował? – Spytałem.
Dziewczyna zaprzeczyła szybko.
-Nie. Po prostu potrzebuję treningu, może zechciałbyś…?
-Nie mam czasu – odparłem szybko.
Dziewczyna poprawiła fałdy na swojej z lekka za dużej bluzie
i spojrzała na mnie raz jeszcze.
-Jedna rundka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, no co ty na
to?
Rozejrzałem się. Właściwie w sumie, nie miałbym nic
przeciwko, byleby tylko nikt tego nie obserwował, bo jeszcze po obozie rozeszła
by się plotka, że niby wdrażam się w obozowe życie… brrr…
-No okej – westchnąłem, kiedy upewniłem się, że nikogo w
pobliżu nie ma – Jedna mała rundka. Um… Chcesz walczyć sztyletami?
Dziewczyna jakby dopiero zorientowała się, że jej sytuacja z
bronią nie przedstawia się najlepiej, schowała za pasek dwa sztylety i sięgnęła
po coś zawieszonego na plecach. Przez chwilę zdawało mi się, że to jest
kołczan, ale gdy zdjęła to z pleców, okazało się być… karabinem maszynowym,
najprawdziwszym karabinem maszynowym.
-Żartujesz, nie? – Zaśmiałem się pod nosem.
Dziewczyna zrobiła taki ruch jakby przeładowywała broń, a ja
zacząłem liczyć swoje szanse w starciu z bronią palną… ale w tej chwil broń
zmieniła się w czarno-czerwony miecz z klingą ozdobioną białym diamentem.
-Jestem śmiertelnie poważna – uśmiechnęła się lekko – To jak?
3… 2… 1…
I zaatakowała. Była szybsza niż bym mógł ją o to
podejrzewać. Atakowała jak burza i poważnie ledwo odbijałem jej ciosy. Fakt
faktem byłem lekko zaskoczony i kiedy pierwszy szok minął zauważyłem, że
dziewczyna popełnia sporo błędów… Np. odsłania pachwinę przy półobrocie i
obrocie. Jednakże wiedziałem, że takie typu błędy zdarzają się nawet
najlepszym, więc na razie wolałem się nie przyczepić.
Starałem się z niewiadomego powodu tylko odbijać i parować
ciosy, a nie samemu atakować. Coś w podświadomości powstrzymywało mnie przed tą
decyzją… z kolei Lauren nie miała co do tego skrupułów i atakowała… czasami
miałem wrażenie, że na ślepo i kiedy przy niewiadomo którym już razie
zaatakowała praktycznie nie patrząc na moja ruchy, wykonałem skrzyżowanie
mojego miecza z jej. Dziewczyna była lekko zdziwiona, że jednak zrobiłem coś
więcej niż zwykłe odbicie miecza, gdyż na chwilę jej napór na miecz zelżał, ale
dosłownie na chwilę.
Teraz dopiero dziewczyna jakby przypomniała sobie o
obserwowaniu przeciwnika, bo jej złote oczy błądziły po mojej twarzy.
Postanowiłem jednak zakończyć walkę i jednym prostym ruchem rozbroiłem
dziewczynę. Jej miecz upadł na trawę i ponownie zmienił się w karabin
maszynowy, a dziewczyna zszokowana uniosła obie dłonie do góry.
-Ty… mnie pokonałeś! – Zauważyła… nieco inteligentnie – Mylili
co do ciebie.
-Wiadomo, że… Mylili się? Co masz na myśli?
Dziewczyna jęknęła cicho, jakby próbowała zganić sama
siebie.
-To bez znaczenia, Nico – dziewczyna pokręciła szybko głową –
I…
Nagle ziemia pod naszymi nogami się zatrzęsła i zaczęły
robić się spore szczeliny… Przez chwilę nie miałem pojęcia co się takiego
dzieje, póki z tych szczelin nie wynurzyły się szkielety. Najpierw dwa, a zaraz
po nich cały tuzin. Ale to nie ja je wywołałem…
Z dłoni Lauren buchały czarne płomienie, a nad jej głową
wirował holograficzny znak… znak który bardzo dobrze kojarzę.
Szkielety klękły przed zdezorientowaną dziewczyną, a
holograficzny znak Hadesa rozpłynął się.
-Rozkaż im odejść – poleciłem drżącym głosem.
Lauren przełknęła ślinę i rozemocjonowanym głosem wydukała:
-I-idźcie.
Szkielety zamieniły się w pył, a pęknięcia w ziemi
zasklepiły się. Dziewczyna z oczami powiększonymi o przynajmniej połowę
wyjąkała:
-Czy to… Czy to było uznanie?
-Yhm… - poczułem, że nogi się pode mną uginają, ale
podszedłem do Lauren – Witaj Lauren Collins, córko Hadesa, pana Podziemi i umarłych…
Witaj moja siostro.
I przytuliłem ją do siebie. Po prostu tak od serca, gdyż nie
miałem pojęcia jak powinienem zareagować, na tę nagłą sytuację. Dziewczyna była
poważnie zaszokowana, a kiedy pozwoliłem jej odetchnąć zacisnęła dłonie w
pięści.
-Gdzie jest domek Hadesa? – Spytała.
-Tam – wskazałem na najbardziej nielubiany z domków na
obozie – Pomóc ci z rzeczami?
-Nie… Nie ma takiej potrzeby – Lauren zaczęła pstrykać
palcami z podenerwowania – Ja… Wprowadzę się po ognisku.
Pokiwałem głową.
-Muszę tylko znaleźć ci miejsce do spania – zauważyłem – Mam
tylko dwie główne sypialnie.
-Eee… A ty przypadkiem nie jesteś jedynym obecnie dzieckiem
Hadesa? – Lauren złożyła ręce na piersi.
Podrapałem się po karku.
-To dłuższa historia. Powiedzmy, że kogoś przygarnąłem… No
nic, znajdę ci coś, najwyżej tę noc prześpię na kanapie – wyszczerzyłem zęby –
Dobra, Lauren, pożegnaj się czy co tam masz zamiar zrobić i do ogniska!
Dziewczyna zaśmiała się ciepło, a ja odszedłem od niej… Nie
wiem czemu byłem szczęśliwy, powinienem być zły czy zaskoczony, ale byłem szczęśliwy,
że mam jednak siostrę. Siostrę należącą do CHB.
(STEVE)
-Tak, tak, już? – Westchnąłem ciężko.
-Nie! – Warknął Sun – Czuję się świetnie… Możesz mnie już
zwolnić.
Przewróciłem oczami. Chłopak nie zdawał sobie sprawy, że z
jego ręką naprawdę nie jest najlepiej i absolutnie
nie powinien był wychodzić z kliniki. Ogólnie, miał szczęście, że akurat go
znalazłem, tak szybko. Wychodzenie na dwór z taką raną, nawet zabandażowaną, to
naprawdę nie jest najlepszy pomysł.
-Yhm… Zrobię to, ale za minimum tydzień.
-Tydzień? – Chłopak opadł z zażenowaniem na łóżko – To szmat
czasu.
-Zdaję sobie z tego sprawę – westchnąłem – Piłeś już to
dzisiaj? – Wskazałem głową na szklankę z zielonkawą cieczą.
Chłopak skrzywił się i pokręcił przecząco głową, a ja
uśmiechnąłem się lekko.
-To pij.
-To jest okropne –
Sun złożył ręce na piersi.
-Ja wiem – westchnąłem i usiadłem na rogu jego łóżka – zdaję
sobie sprawę, że jakbym dołożył tam miodu było by bardziej zdatne do…
-Mam uczulenie na miód – warknął Sun – I na kocią sierść i
na pyłki i na czekoladę w porach zimowych i na…
-Okej – przerwałem – więc między innymi dlatego nie ma tam
miodu, pij, a później dam ci coś do przeżucia tego smaku.
Chłopak rzucił niechętne spojrzenie na szklankę i po
dłuższym zastanowieniu sięgnął po nią i jednym duszkiem wypił całą jej
zawartość. Jak zwykle po wypiciu tego zbladł lekko i wzdrygnął się z
niesmakiem, ale w ramach tego podawałem mu wtedy zwyczajną truskawkową gumę do
żucia, bo z tego co zdążyłem wyczytać z notatek medycznych niweluje ona lekko
smak niezbyt dobrych lekarstw.
Wstałem z łóżka i zacząłem krążyć po klinice. Ostatnio Toby’emu
znowu się pogorszyło, przez chwilę nawet było prawdopodobieństwo, że w jego
ranę wdało się zakażenie, na szczęście była to tylko zwykła gorączka, co nie
zmienia faktu, że niepokoję się o brata.
Po za tym w klinice nie było nikogo innego. Sun zwiewał jak
tylko nadarzała się okazja, przez co zaczynam się zastanawiać czy przywiązanie
go do łóżka, nie jest takim złym pomysłem, a Toby praktycznie ciągle jest nieprzytomny.
To wszystko sprawiało, że warty w klinice były nudne i dłużyły się… No dobra,
jak ja miałem wartę to czasami udawało mi się pogadać z Sun’em, ale moi bracia
i siostry po prostu olewali wartę i wychodzili, nieważne ile razy bym ich nie
upominał. Ale darowałem im to z powodu małej ilości osób rannych czy tam
chorych, gdyby sytuacja była inna goniłbym ich aż do skutku.
-Sun…
-Nie mów mi Sun, już mnie tym denerwujesz – warknął – Mów mi
Död, proszę.
Westchnąłem ciężko… Sunaj, niedobrze. Sun, niedobrze… A Död,
w ogóle coś znaczy?
-Dobrze, Död – Sun
uśmiechnął się lekko i ponownie zaczął wyglądać przez okno – Masz tutaj… przyjaciół?
To było coś co mi się biło po głowie odkąd przeczytałem te
opinie Sun’a o innych obozowiczach. Osoby które mają towarzystwo raczej, a
przynajmniej tak mi się wydaje, tak nie robią.
Sun obrzucił mnie lekko rozdrażnionym spojrzeniem.
-Mam – odpowiedział, ale zawahał się za nim to zrobił – Nie pytaj
mnie o prywatne sprawy.
-Byłem po prostu ciekawy – wytłumaczyłem i z nudów zacząłem
przeglądać swoje własne zapiski.
Miałem jeszcze kilka pytań do Sun’a, czy jak on wolał Död’a,
ale w tym momencie drzwi od kliniki otworzyły się po czym zamknęły z takim
hukiem, że obrazek wiszący na ścianie spadł na podłogę. Nie musiałem nawet
patrzyć kto wszedł, tylko jedna osoba na całym osobie, ma taką wizytówkę.
-Cześć jajogłowy! – Warknął na powitanie Jack – Słuchaj mam
do ciebie interes.
-Później… - warknąłem.
-Nie później. Teraz, kurwa – chłopak wytrącił mi z dłoni
zeszyt, zmuszając tym samym abym na niego spojrzał – Potrzebuję kogoś od
Apolla.
-Myślę, że Octavian, nie będzie miał nic przeciwko –
odpowiedziałem. Sun wybuchnął śmiechem, ale natychmiast się uspokoił gdy Jack
rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Nie jego, kogoś bardziej od Apolla.
Zmarszczyłem czoło.
-On jest mniej od Apolla? – Spytałem.
Jack uderzył się otwartą dłonią w czoło.
-Uch… Nie możesz być aż tak tępy, kurwa.
Podrapałem się po szczęce i zmusiłem się na spojrzenie na
syna Hermesa. Chłopak był blady jak ściana, ale podejrzewam, że to z powodu
wściekłości a nie złego samopoczucia, po za tym zauważyłem, że jego prawa ręka
jest pokryta siatką drobnych, ale solidnie krwawiący ran.
-Co ci się stało? – Spytałem wskazując na ramię.
Jack złapał mnie za koszulkę.
-Nie. Twój. Kurwa. Interes. Okej?
Przełknąłem ślinę i pokiwałem lekko głową, bo brakuje mi
tylko oberwanie od Jack’a
Jak chłopak tylko się opanował schował swoją tę zakrwawioną
rękę za siebie, tak abym na nią nie patrzył a sam kontynuował:
-Słuchaj potrzebuję jakoś lekarstwa… Mega mocnego, znieczulającego
lekarstwa, masz jakiś na tym jebanym składzie?
Sun zakrztusił się nagle, a ja zerknąłem podejrzliwie na
syna Hermesa.
-Po co ci lek znieczulający?
-Bo go kurwa potrzebuję, nie wystarcza ci ten powód?
Zaprzeczyłem.
-To chociaż daj jakiś środek nasenny, ja pierdolę!
-Jack! – Nie wytrzymałem – Po co ci do cholery środki
nasenne lub znieczulające!
-Jajogłowy, nie wkurwiaj mnie, tylko mi je daj! – Ryknął Jack.
-Do celów własnych czy dla kogoś? – Zmarszczyłem czoło.
-To nie ma znaczenia! – Jack machnął dłonią – A zresztą… rób
jak chcesz i tak je zdobędę!
I wyszedł trzaskając drzwiami, a ja usiadłem ciężko na
krześle.
-Po co mu to? – Spytał Sun.
Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową. Podniosłem swój
zeszyt i pech lub przypadek trafił, że natrafiłem na karteczkę z napisem „Twoja Luise”. Zatrzasnąłem szybko zeszyt
i westchnąłem ciężko, już i tam wystarczająco dużo o niej myślałem po spotkaniu
z Tantibusem, nie potrzebuję kolejnych przypomnień o niej.
***
No więc to tak się przedstawia... Kolejny rozdział xD Który znowu zajął mi mniej niż powinien ;-; Z góry mówię, że nie za bardzo mam czas na poprawienie błędów, jutro się nimi najwyżej zajmę ;)
A kolejny rozdział powinien pojawić się albo jutro albo popojutrze ;-;
To nie jest tak, że jaj jestem nienormalna. To oni są zbyt poważni!
OdpowiedzUsuńA i jak coś to odszczepcie się wszyscy od moich kotów. Ebola i Absurd najsuper! Ale czaisz, że ja tez mam genialne wyczucie czasu? Umiem wejść w najlepszym momencie i najczęściej mam włączoną kamerę w telefonie, bo wiem, że zastanę gdzieś coś dziwnego xD
Jack taki wrażliwy ;w; Rozpacz na pół obozu ;w;
Weny życzę, zabieram koty i idę pić kawę, bo znów głos straciłam ;w;
Tasogar ;w;
(I jak mi znów jakiś żyd podpierdoli komewntar to zajebię tych z blogspota)
Dokładnie kobieto xDD Koty genialne :')
UsuńJack'owi spokojnie przejdzie, szybko, wisz taka tam rozpacz chwilowa xDD
Dzięki za wenę i smacznej kawy :3
Skończyła się ;w;
Usuń;-; mogę pożyczyć ;----;
UsuńOMG!!! OMG!!! OMG!!!
OdpowiedzUsuńOd czego zacząć?
Może od podziękowania. ;D Taki super rozdział z dedykacją dla mnie. ;DDDD
Ech ten Jack. Raz mówi Octavianowi, że go nienawidzi, a potem całuje. ;D Nie wyrabiam z nim. XDDD Dziwny ten człowiek. ;DDDD No i ta jego deprecha. ;D
Obrażam się na Vi. Jak mogła przerwać w takim momencie? A ja liczyłam na rozwinięcie scenki. :DDD
Ale rozwaliły mnie te imiona: Ebola i Absurd. Hahaha Chyba też tak nazwę zwierzątko, jeśli jakieś jeszcze będę miała. :) I zgadzam się z nią co do Annabitch.
I niezły pomysł z tym Muszlogłowym, ale i tak się na nią focham. XDDDD
W końcu zostałam uznana. ;DDDD I to w jakim stylu. :*** Taki zaciesz. XDDD Dzięki takim rozdziałom ciągle humor mam zajebisty humor. ;DDD
Ciekawe, jak na tę wiadomość zareagują Percy i inni,. ;DDDD
O co chodzi z tą Ann? Zabiła sis Anvika czy kogo? Ten chłopak coraz bardziej mnie ciekawi. ;DDDD No i podoba mi się jego reakcja na widok Ann. ;DDD Szacun dla niego. :***
Skoro Sun go lubi, to ja też. ;DDDD
Mam tylko jedno pytanko. ;D Czemu moje komy wywołują u Cb banana na twarzy? Albo nie... Może jednak nie chcę wiedzieć. ;D
Pozdrawiam, weny dużo życzę i czekam na nexta. ;D Mam nadzieje, że jednak uda Ci się go dodać jutro. XDDD
Pierwowzór Vi sie wtrąca: Do imion zastrzeżone prawa autorskie. Ja wymyślałam xD i Annabitch też moje c:
UsuńBardzo proszę za dedykację xD
UsuńJack'a prawdę powiedziawszy nawet ja nie ogarniam ;-; Ot taki charakterek z niego, ale niedługo w kwestiach miłosnych mu się wyprostuje, ale to niedługo ciężko stwierdzić xD I deprecha mu niedługo minie, bo mu się tylko wydaje, że ma taki zły humor XD
Uwierz mi, jak pisałam tę scenkę miała być dłuższa i miała być +18, ale... cóż... powiedzmy sobie szczerzę poddałam się i przekładam ją ponownie na kiedy indziej xD
Co do kotów Vi... Na początki Ebola nazywała się Cholera, ale właścicielce się odwidziało XD
Uznanie miało być w ogóle później, ale pomyślałam (znowu mój geniusz chciał napisać "pomyślałem"... powinnam coś z tym zrobić bo jak przy rodzince coś strzelę tooo... brr ;-; ), że muszę już cię częściej dodawać i w ogóle, bo tak jakoś głupio mi, że olewam niektóre postacie... znaczy nie Twoją, chodzi mi o ogólnik XD No rozumiesz... ;-;
Ann(abitch) cóż pośrednio zabiła kogoś, a powiedzmy to tak, że Anvik nie do końca przy tym był... No nic, tak czy inaczej powinnam to niedługo wyjaśnić xD
Ale pewne jest, że Anvik jej nienawidzi, a jego reakcja pewnikiem przypominałaby moją na jej widok xD
Ojj, co do komów... Ogólnie Twoje komy są ambitne (bez ironii) i długie, co sprawia, że człowiekowi gęba się sama szczerzy xD
Dziękuję za wenę i również pozdrawiam i na nexta u Cb również czekam, a żeby udało mi się jakoś jutro dodać to zacznę pisać xD
Taa... Tylko muszę najpierw skończyć robić zamówienia ze strony na fb... to zuo...Adminowanie to czasami zuo, mówię Ci ;-;
Jack przypomina mnie w czasie okresu. ;DDD
UsuńEbola jest super. Cholera już przereklamowana. Przynajmniej ja tak uważam. XDDD
Więcej się od tej scenki nie wykręcaj. :D Ja ją chcę!!!
Właśnie sobie uświadomiłam, że olewam Lexie. Będę musiała ją albo bardziej uaktywnić, albo.... zabić hahaha. ;DDD
Tak samo zareagowałabym na widok Ann. XD TA CÓRKA ATENY TO ZUO!!!
Moje komy są różne. :D Twoje i tak dłuższe. XDDD
Przekazuję Ci trochę weny. Tak bardzo pragnę kolejnego rozdziału. XDDD
A kto tam Jack'a wie, może ma męski okres? ;) XDDD
UsuńTo taa... wisz może za kilkaset lat zamiast cholera ludzie będą mówić ebola? XDD
Im więcej morderstw tym lepiej *-* wait... Nie! Czekaj! Uaktywnij ją! XD
I owszem... Annabeth to zuo... zuo wcielone;-;
Moje są dłuższe, bo za dużo gadam, ot mój urok... Twoje są na temat, ja mogę zacząć gadać w komie równie dobrze o tym co dzisiaj jadłam, bo ot, naszła mnie taka myśl XD soł...
Dziękuję za wenę ^^'
Jack jest nieprzewidywalny. ;D Może rzeczywiście ma ten męski okres. XDDD
UsuńZa te kilkaset lat będą mówić zamiast: O cholera! Zapomniałam zadania!- O ebola! Zapomniałam zadania. ;D
Chyba też zacznę tak mówić od teraz. XDDD
Kobieto! Gdybyś Ty widziała moją rozmowę z Michałem na gg, teraz leżałabyś na podłodze z wielkim bananem na twarzy. :**** Czasami umiem takie głupstwa wypisywać. ;D Przynajmniej w komach się ograniczam. :***
Czasami się zastanawiam, czy taki charakter Jack'a to na pewno był dobry pomysł, bo czasami sama się gubię ;-; xD
UsuńO tak! Chyba też zacznę tak mówić, skoro na razie to nie jest przekleństwo, może nawet nauczyciele się nie przyczepią XD
Hahaha XD Mogę sobie wyobrazić, gdybyś widziała rozmowy moje i "mojego" Jupiterątka, też byś się pokładała na podłodze xD
Taki charakterek właśnie jest super. inny od wszystkich. XD
UsuńNo właśnie. No bo co nauczyciele powiedzą? Dostała uwagę, bo powiedziała ,,ebola''???
Kiedyś kumpela przesłała mi jej rozmowę z byłym chłopakiem. Doczytać nie mogłam, bo dosłownie popłakałam się ze śmiechu. Chłopacy do jednak debile. :****
Kiedy rozdział?
No niby racja. Może to właśnie mi wyjaśni fenomen tej postaci. W sensie czemu tyle osób go lubi xD
UsuńHaha... Już widzę taką uwagę "[Imię ucznia] po otrzymaniu oceny ndst na całą klasę ryknęła/ryknął "Ebola!"." XDD
Haha... Domyślam się xD Ja prawdę powiedziawszy nie czytałam rozmowy pary czy tam byłej pary i podejrzewam, że muszą się takie rozmowy różnić czymś, ale po rozmowach z moimi kolegami muszę się niestety zgodzić... to debile XD
A rozdział się jeszcze pisze, jak mi się uda to dodam dzisiaj xD
Lubimy go, bo jest inny. ;DDD No i jest gejem. XDDD
UsuńChyba zrobię eksperyment z tą ''ebolą''. ;DDD
Będę taka szczęśliwa, jeśli uda Ci się dodać. ;DDDD Czytać nie ma co. ;(
Hah... W sumie z tą innością to fakt i z gejem też xD
UsuńI chyba również zrobię, ot tak z ciekawości XDD
Właśnie dodałam rozdział, ale... Uch... powiem szczerze nie jest najlepszy ;-;
Jack..?
OdpowiedzUsuńNo ładnie XD
*refleks*
Mój komentarz dzisiaj bije wielką kreatywnością ale od 8.00 do 17.00 byłam u koni i no mój mózg pracuje na takich obrotach jak mózg Percy'ego.. Więc no.. XD
Rozdział genialny i czekam na kolejny.
xDD Jack'a widzę, że nikt powoli go nie ogarnia xD
UsuńOj trudno, znam ten ból, co prawda ja nie przy koniach no ale... xD
Cieszę się, że się podoba i kolejny być może uda mi się dodać dzisiaj :3
Co ty Shiro u tych koni robiłaś... xD Ech.. Wnioskuje że Jack myśli iż ten Funegog czy jak mu tam to nekrofil? xD A Percy nie umie drzwi zamknąć? ;__; A koty to.. Długowłosy kot orientalny? Zapomniałam jak to się nazywa.. No i.. Tyle.. Bo... Bo. Bo migren tag bardzo.. ;__;
OdpowiedzUsuńFuego XD Być może tak wnioskuje, ale stawiam bardziej na gwałciciela xD
UsuńNie, dla Percy'ego to zbyt skomplikowane, pamiętaj xD
A koty to kundle Syjama i Persa xD No nwm, nwm xD
Migreny to zuo, ja mam dzisiaj gorączkę itd. soooł ;-;
Koty to ragdolle ;w;
UsuńAle on najpietw zabije a potem zgwałci. Co do rasy to morzliwe. Jednak najfajniejsze to savannah. xD Ale bracissek morze zacznie ogarniać co? ;__;
UsuńŁo..
UsuńPiszą o mnie XD
Co robiłam?
Głównie nic gdyby nie to , że były zemną dwie koleżanki i było epicko.
A szczególnie kiedy Laura która nigdy nie siedziała na koniu wsiadła na Parkoura na pasie do woltyżerki i sobie zaczęła jeździć ( skręcanie w jej wykonaniu było genialne XD ) no i Oliwia oczywiście stwierdziła, że to jest nudne jak Laura popyla po "padoku" najwolniejszym chodem więc zaczęła za nią latać z palcatem i takim oto sposobem Laura która nie umie jeździć kłusowała. I nawet jej to wychodziło XD
Dobra koniec tej paplaniny o koniach bo czuję się jak .. dobra nie istotne XD.
Odpowiedziałam na pytanie teraz mogę się wyłączyć z rozmowy XD
Dziekuje. Ja ostatnio na oklepa bo koń jest zapoprenżony.. I to w terenie! :D I koniec rozmowy.
UsuńKoty to ragdolle wiem bo sama to ustalałam xD
Usuń