poniedziałek, 10 listopada 2014

ROZDZIAŁ 57

Rozdział z dedykacją dla Victorii Di Angelo
Dziękuję za czytanie i motywowanie mnie do pisania kolejnych rozdziałów
każdy Twój komentarz napędza mnie nową weną co jest dla mnie podwójnie ważne
po za tym Twoje komentarze również wywołują u mnie banana na twarzy 
O Twoich rozdziałach nie wspominając, bo one to już w ogóle uśmiech na cały dzień =D 
Dziękuję!!! 



Rozdział 57. Miś na zgodę 


(JACK)



Dwa dni… Dwa jebane dni po tym koszmarze.

Od tych dwóch jebanych dni próbuję się jakoś poskładać i w kij, nie potrafię! Bo zrobiłem głupotę! Kurwa, wielką głupotę, przez którą JA mogę zginąć! O ile nie gorzej… Jak optymistycznie podsumował Anvik. I stwierdzam, iż nienawidzę Tanatosa! Po prostu kurwa go nienawidzę!


Co do powrotu do obozu… Cóż łaskawie przemilczę fakt, że to wszystko zasługa Anvika. Zaraz jak wróciliśmy Jackson chciał wyruszać na zbawienną misję, ale jak słusznie zauważył di Angelo nie za bardzo mieliśmy po co… Zresztą pozostali (Vi, Collins, Larson, Travis, Scott i Octavian) mieli kilka ciekawych historii do opowiedzenia. Na dodatek Larson trafił do kliniki i kilkoro dzieci Apolla zastanawia się czy nie będzie trzeba amputować mu ręki… jeśli tak, to zgłaszam się do zrobienia tego zabiegu! Przynajmniej się trochę odstresuję…
Cóż pomijając Larsona i jego drobnego problemu, nie działo się nic. Absolutnie nic… No pomijając fakt, że obóz wyglądał jak w środku lata, dzięki Valdezowi. Na dodatek Anvik wzmocnił w miarę swoich sił barierę, Scott coś pomajsterkował przy słońcu i temperatura osiągała około trzydziestu stopni… zimno, źle. Gorąco, źle. Jebana pogoda!


No i wszyscy szykowali się do walki… Kilkoro młodszych obozowiczów którzy mieli taką możliwość wróciło do domów. Grupowi mieli więcej obowiązków, zaś ograniczono zwiady w lesie do minimum. Pozostali ćwiczyli kiedy tylko mogli i wypatrywali niebezpieczeństw… Ogólnie wszystko super, fajnie, tylko kij nam na to, kiedy Pasithea ruszy tą swoją boską dupę i zaatakuje? Na dodatek Bezimienny również ma chrapkę na obóz, cóż, nie przewiduję dłuższej przyszłości obozowi… Ale wtedy moje poświęcenie pójdzie na kij i będę dopiero mega wkurwiony! Nie to, że już nie jestem… Że też musiałem się na to zgodzić! Jestem idiotą, czasami… Znaczy nie jestem idiotą, jestem stanowczo zbyt impulsywny. Ach… Kogo ja kurwa próbuję oszukać?! Zdaje się, że po całej tej wojnie po prostu… mnie nie będzie… Dziękuję raz jeszcze kurwa pomysłom Anvika!
-Hej, Jack! – Obok mnie przebiegł Travis i zatrzymał się na chwilę by się przywitać.
-Spadaj – warknąłem i szedłem dalej.
Już drugi dzień mi tak ucieka. Łażę bez celu po obozie i kurwa cieszę się, że jeszcze ta wojna się nie kończy… chcę jeszcze pobyć na tym świecie. Ja pierdolę!
Zacisnąłem dłonie w pięści. Możecie sobie myśleć o mnie co chcecie i gówno mnie obchodzi czy mi uwierzycie, ale kurwa boję się! Najchętniej to cofnąłbym się w czasie, w ogóle cofnąłbym się o parę lat! Zostałbym w SPO i wszyscy byli by szczęśliwi, kurwa!
Wpadłem po chwili na kogoś.
-Kurwa, uważaj jak łazisz, ćwoku! – Ryknąłem nawet nie patrząc na kogo wpadłem.
-A może tak trochę grzeczniej? – Spytał Fuego.
Syn Nyks… Ph… można by zapomnieć, że w ogóle istnieje, pojawia się od święta i większość czasu spędza w domku, praktycznie nie wystawiając z niego nosa… I jeszcze ten debil mi coś rozkazuje?!
-Bo co?! – Ryknąłem ponownie. Kilka dziewczyn przechodzących obok podskoczyło po czym spojrzało na mnie maślanymi oczami i odbiegło… kurwa, jak ja tego nie cierpię! – Co mi zrobisz?! Mam i tak wszystko gdzieś! Możesz mnie nawet kurwa zabić i zgwałcić, mam to gdzieś, okej?!
Fuego zmrużył oczy i zaczął mi się dziwnie przeglądać.
-Em… - Chłopak podrapał się w kark – Spoko. Ale może nie dzisiaj, okej?
-Żartowałem, kurwa! – Odparłem mechanicznie, bo doświadczenia z tego typu sprawami miałem już wystarczająco.
Fuego pokręcił ze zniecierpliwieniem głową.
-Nie zauważyłem – westchnął ironicznie – Słuchaj jestem nieco zajęty, więc wiesz…
Wtedy właśnie zauważyłem osobę której absolutnie nie chciałem widzieć, dlatego po prostu złapałem Fuego za koszulę i obróciłem go tak by mnie zasłonił… co z jego posturą nie był ciężkie… nie, nie jest gruby, ale solidnie umięśniony.
-Ej, co ty…?
-Stul pysk – wycedziłem i poczekałem, aż Octavian przejdzie obok z wysoko uniesioną głową i dopiero wtedy odepchnąłem Fuego.
Syn Nyks przewrócił z rozdrażnieniem oczami.
-Narka, Jack – westchnął i ruszył w stronę domku Hefajstosa.
Wzruszyłem ramionami, bo było mi kij obojętne kto się ze mną żegna… jak dla mnie równie dobrze mógł powiedzieć „spierdalaj”, mam go gdzieś.

Po za tym nie mam nastroju! Kurwa, najchętniej położył bym się w łóżku i nigdy bym z niego nie wstawał, mam dosyć! Mam tego wszystkiego zajebiście dosyć!

Wróciłem pod domek Hermesa, jak zwykle o tej porze było w nim pusto, ale nie chciałem tam wchodzić. Usiadłem na lekko skrzypiących schodkach i po prostu ukryłem twarz w dłoniach. Wieki minęły od kiedy ostatni raz płakałem, więc zacząłem przeklinać, jak jedna łza mi popłynęła po policzku… Ja pierdole jaka ze mnie łajza!!!
-Rozumiem, że masz ważny powód by rozpaczać na widoku? – Spytał „ktoś” jak się okazało siedzący obok mnie.
-Odpierdol się ode mnie, Octavian! Odpierdol się! – Ryknąłem i zmusiłem się by na niego spojrzeć.
Jebany anemik, naprawdę tyle jest osób na obozie, a do mnie musiała się przykleić taka mizerota! Kij mnie to, nawet jak on wygląda, niech się odpierdoli!
-Aha… - mruknął i zaczął obserwować z pogardą kilka domków niedaleko – Zły dzień?
-Nie kurwa, zajebisty ci powiem! Po prostu zajebisty! Kocham umierać! Kocham się poświęcać! Kocham być kurwa osobą która i tak za kilka tygodni zginie! Jest zajebiście!
Wodniste oczy rzymianina w końcu przestały błądzić po domkach i spojrzały na mnie niepewnie, jakby się zastanawiały czy powiedziałem to w ironii czy na serio.
-Kryzys? – Westchnął po chwili – Cóż… czego bym się spodziewał, po Mongrel?!
-Jak chcesz mnie teraz kurwa dobić Octavian to śmiało! Możesz sobie robić ze mną co chcesz, okej?! Lepiej?!
Octavian gapił się na mnie z lekkim niedowierzaniem, jakby widział mnie po raz pierwszy, a ja za późno zdałem sobie sprawę, że kurwa rozkleiłem się na maxa i z oczy jebanymi strumieniami płyną mi łzy.
-Możesz mi powiedzieć co się stało?! A nie rozpaczasz na pół obozu? – Warknął… Jeszcze kto pomyśli, że dupek się przejmuje.
To wszystko kotłowało się we mnie już od dwóch dni i po prostu nie wytrzymałem i wydusiłem z siebie:
-To mnie już kurwa przerasta, rozumiesz?! Ja pierdolę takie życie jak mam je tak szybko skończyć! Ja już mam dosyć tego swojego jebanego charakteru, ja już po prostu… Czekaj, co robisz?! – Ryknąłem gdyż chłopak przysunął się nieco bliżej mnie.
-Słucham cię, Mongrel– wyjaśnił oschle.
Mechanicznie położyłem czoło na jego ramieniu i kurwa słowo daję, naprawdę rozkleiłem się jeszcze bardziej! Naprawdę to mnie przerasta…
Octavian zdawał się nie mieć pojęcia jak zareagować, gdyż rozglądał się niespokojnie i raz po raz unosił dłoń którą natychmiast odkładał z powrotem… ale miałem to gdzieś.
-Śmierdzisz papierosami – zauważył rzymianin.
To mnie rozwaliło! I przez łzy wybuchnąłem śmiechem.
-Masz kiedy kurwa komentarze strzelać! Co cię to?!
Ocavian wzruszył ramionami, a ja jako iż poczułem się nieco lepiej otarłem wierzchem dłoni oczy i zacząłem się bujać na schodach.
-Powiesz mi co takiego zrobiłeś, Mongrel?
-Jesteś jebaną wyrocznią, nie wiesz?
Octavian wydął usta w zamyśleniu, po czym zerknął na rzymski tatuaż na swoim przedramieniu i westchnął ciężko.
-Powiedzmy sobie szczerze, Apollo ma coś nie tak teraz z głową i moje zdolności… Mh… zostały nieco zmniejszone.
-Aha… A może w ogóle ich nie posiadasz? – Warknąłem.
-Mongrel, nie nadużywaj mojej i tak już wystarczająco dużej, w stosunku do ciebie, cierpliwości.
-Wal się! Kurwa, wal się! Kim ty w ogóle jesteś, żeby się wcinać?! Możesz sobie być tam pretorem, centurionem, augurem czy kij was, tam rzymian wie! Ale odpierdol się ode mnie!
Octavian przewrócił ze zniecierpliwieniem wodnistymi oczami… Kurwa, chyba zacznę nazywać go gadem. Pokręcił z irytacją głową.
-Dobrze, żegnam więc.
I wstał, ale nie zrobił nawet kroku, gdyż złapałem go od tyłu za tunikę… niech palant sobie nie myśli, że mnie można od tak zostawiać!
-Nie. Tak. Szybko! – Wycedziłem i również wstałem.
Najchętniej bym mu przyłożył, żeby się wyładować. Ale postanowiłem, że powinienem postawić na nieco bardziej pociągający wariant i pocałowałem rzymianina. Nienawidzę go kurwa i jego obecność wyprowadza mnie z równowagi i niech sobie on nie myśli, że jestem jakimś ciemnotą z CHB!

Kiedy przestałem i usiadłem powrotem na schodach, Octavian stał w miejscu, wyglądając na sparaliżowanego, a ja znowu nie wytrzymałem i się rozkleiłem. KURWA CO ZE MNĄ JEST NIE TAK?! Pominę już to, że całowałem się praktycznie z dorosłym facetem, bo ile on ich ma? Na pewno ma więcej niż osiemnaście!

Chłopak po chwili usiadł obok mnie.
-Czy mam to traktować jako… coś?  - Spytał.
-Tak! – Przełknąłem łzy – Tak, kurwa! Traktuj sobie to jak chcesz tylko odejdź!
-A mogę…?
-Odpierdol się! Kurwa, odpieprz się! Odejdź ode mnie! Rozumiesz?! Odejdź!!!
Zamknąłem mocno oczy, a Octavian wstał i bez słowa odszedł… Miałem nadzieję, że nikt nie słyszał moje darcia się na całe gardło, bo… Kurwa, naprawdę ostatnio nie jestem w formie.

Otworzyłem oczy po kilku minutach, kiedy zdołałem się już opanować. Zerknąłem mimowolnie na miejsce gdzie przed chwilą jeszcze siedział Octavian. Zaśmiałem się pod nosem… W tym miejscu leżał miś… po prostu zwyczajny biały, pluszowy miś.
-Bardzo, kurwa zabawne!
Wziąłem zabawkę w dłonie. Powinienem to wyrzucić. Po prostu wyrzucić! Ale zupełnie bez potrzeby wziąłem miśka i wszedłem szybko do domku, po czym schowałem zabawkę do mojego plecaka i walnąłem się na łóżku…


Jestem martwy.  

(SUNAJ)



Siedziałem już od jakiejś godziny w domku Hekate. Ogólnie wszyscy lokatorzy tego domku byli na spotkaniu… No dobra nie wszyscy, Anvik siedział przy biurku i przeglądał jakieś zapiski, a ja siedziałem na jego łóżku i starałem się nie drażnić leżącego obok mnie kota, Magicam, bo tak ten sierściuch się zwie, prawdę powiedziawszy mnie przeraża.

-Sun, siedzisz tu już od dawna – zauważył Anvik i znowu zaczął coś pisać – Nie powinieneś być w klinice?
Powinienem być. Ale Stevena nie było w klinice, a reszta dzieciaków Apolla woli mnie unikać, więc nikt nie zauważył, że zniknąłem, jednakże odparłem:
-Nie. Mogłem wyjść.
Anvik rzucił mi rozbawione spojrzenie przez ramię.
-Skoro tak mówisz – wzruszył ramionami i wrócił do pisania.
-Yhm… Anvik mogę mieć… prośbę?
Syn Hekate chwilę milczał, jakby zastanawiał się co powinien odpowiedzieć. Po chwili odsunął się od biurka i spojrzał na mnie niepewnie.
-Zależy jaką.
Wziąłem głęboki oddech. Magicam prychnął na mnie, jak zwykle kiedy zrobiłem coś nagle, ale starałem się nie zwracać na niego uwagi, tylko na Anvika. Patrzył się na mnie złoto-szarymi oczami, które przy każdym ich zamknięciu robiły się albo bardziej szare, albo bardziej złote, co mnie lekko dekoncentrowało, ale w końcu udało mi się powiedzieć:
-Bo… Jesteś synem Hekate, bogini magii i tak dalej, no i jeszcze… um , bez urazy… jesteś starszy ode mnie – Anvik przygryzł wargę, ale ciężko powiedzieć, czy z zażenowania czy aby nie wybuchnąć śmiechem – A ja… No jestem od Tanatosa i… nie do końca potrafię jeszcze panować nad swoimi mocami i pomyślałem, że może ty… no, pomożesz mi je kontrolować, czy co…
Anvik westchnął ciężko i zaczął rozmasowywać sobie dłonią czoło, znałem go na tyle, że wiedziałem już, że go lekko zakłopotałem… w sumie, nie powinienem był o to prosić.
-Sun, to nie jest tylko tak, że nie chcę ci pomóc – zaczął, a ja już wiedziałem, że nici będą z mojej prośby – Ale nie wiem czy byłbym nawet w stanie ci pomóc! Nasz moce są zdecydowanie inne, rozumiesz? Po za tym nie nadaję się na nauczyciela – uśmiechnął się lekko.
Oparłem się plecami o ścianę a Magicam rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
-Ale może chociaż spróbujesz? –Spytałem.
Anvik poczochrał swoje mysie włosy i podrapał się po policzku.
-Okej – odparł – Ale proszę nie spodziewaj się cudów. Moim zdaniem o takie rzeczy powinieneś prosić Nica, wasze moce są… podobne.
-Nigdy go o to nie poproszę – złożyłem ręce na piersi.
Syn Hekate po chwili powrócił do swoich zapisków, sam nie wiedziałem co on tam z nimi kombinuje, a nie chciałem być wścibski, pomimo tego, że coś mówiło mi, że to coś ważnego.
Po za tym teraz nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo udało mi się go przekonać aby pomógł mi w okiełznaniu tych moich mocy. Podejrzewałem, że będzie się wybraniał a tu… Heh… może jednak nie powinienem był tak długo z tym zwlekać.

Po kilku minutach ciszy drzwi domku Hekate otworzyły się, ale do domku nie weszło żadne dziecko Hekate… a Annabeth, córka Ateny. Przez pierwszą chwilę wydawało mi się, że zabłądziła, bo jej wzrok błądził niespokojnie po pomieszczeniu, ale pomimo to nie wyszła z domku, zamiast tego zaczęła:
-Anvik? Czy jak ci to tam, mówią. Powinieneś był pojawić się na spotkaniu.
Anvik zacisnął dłonie w pięści i wazon stojący całkiem niedaleko Annabeth eksplodował, aż dziewczyna krzyknęła.
-Wyjdź – wycedził.
Córka Ateny zmarszczyła czoło, jej szare oczy zabłysnęły niebezpiecznie.
-Czemu?
Anvik wstał z krzesła, a ja zauważyłem, że jego nogi otacza jakby bladoniebieska mgła, ale wolałem w milczeniu przyglądać się rozwoju wypadków.
-Po prostu wyjdź. Nie mam zamiaru ciebie oglądać.
Annabeth popatrzyła na niego jak na wariata.
-O co ci chodzi? – Dziewczyna złożyła ręce na piersi.
-Och… O nic. Zupełnie o nic – Anvik również złożył ręce na piersi, a ja wiedziałem, że jeśli zaraz ktoś im nie przerwie może wydarzyć się kilka nieprzyjemnych rzeczy – Wyjdź – powtórzył.
Annabeth pokręciła szybko głową.
-Nie pojawiłeś się na spotkaniu. Postanowiłam ci powiedzieć, że na następnym powinieneś się zjawić. A teraz chcę, żebyś postawił sprawę jasno… czemu zawsze tak na mnie reagujesz?
Anvik zdawał się olać jej pytanie.
-Powiedz mi córko Ateny – zaczął zamiast tego – za jak wielką szczęściarę się uważasz?
-Co?
Anvik prychnął rozdrażniony.
-Po prostu w co poniektórych obozach za morderstwa się ginie!
-O co ci chodzi?! – Ryknęła Annabeth, jakby zapomniała o swoim opanowaniu – Naskakujesz na mnie, bez powodu! Każesz mi się wynosić bez powodu! Mówisz o morderstwach bez powodu! O co ci chodzi?!
Krzesło na którym dosłownie niedawno jeszcze siedział Anvik zaczęło lewitować, po czym uderzyło z hukiem o ścianę, tym razem Annabeth nie przestraszyła się… w przeciwieństwie do mnie.
-Bez powodu?! Śmiesz to jeszcze nazywać bez powodu?! – Dłonie Anvika podpaliły się niebieskim ogniem – Czyli zabicie kogoś jest czymś normalnym tak?!
-Jakie zabicie?! – Annabeth postukała się palcem w czoło.
Tym razem książka uderzyła w ścianę, zaraz nad moją głową.
-Wynoś się – głos Anvika ponownie zrobił się monotonny i opanowany – Wyjdź, jeśli sama nie pamiętasz o tak jeszcze niedawno żyjącej osobie.
-O kim ty mówisz, dzieciaku?
-Wyjdź – powtórzył syn Hekate.
-Najpierw…
-Wyjdź, powiedziałem! To nie jest twój domek, ani nie jesteś moją przyjaciółką!
Ale Annabeth ani drgnęła. Anvik pstryknął więc palcami i dziewczyna po prostu wyleciała z domku, a drzwi z hukiem zamknęły się za nią.
-Powinienem wcześniej był to zrobić – westchnął chłopak.
Pokiwałem niepewnie głową.
-Emm… ona w sumie zadawała prawidłowe pytania… O co chodziło?
Anvik zwiesił smętnie głowę i usiadł obok mnie, przeganiając tym samym Magicam.
-To dłuższa historia… Naprawdę dłuższa historia i której poznania nie chcesz raczej poznać – zauważyłem, że Anvik zerka na blizny na swoich dłoniach – Po prostu…
-Aha! – Drzwi domku otworzyły się z impetem i weszły dwie osoby… dwie dziewczyny, ta która weszła tu z okrzykiem na ustach to była grupowa – Anvik, durniu! My prowadzimy spotkanie, na którym wyjaśniamy kilkorgu obozowiczom jak dokładnie działa nowa bariera, a ty sobie flirtujesz z dzieciakiem Tanatosa?
Byłem praktycznie pewien, że poczerwieniałem na całej twarzy.
Anvik zaś przez chwilę wyglądał jakby chciał zaprzeczyć, ale praktycznie dosłownie szczęka opadła mu do podłogi na widok tej drugiej dziewczyny która weszła tu za grupową… To była Yuno.
-Ty… - Anvik wstał jak w transie.
Yuno spojrzała na niego niepewnie.
-Wszystko gra? – Spytała.
Anvik wyglądał jakby zobaczył ducha i w rezultacie grupowa domku Hekate musiała pstryknąć mu palcami przed twarzą.
-Tak… Tylko ty wyglądasz jak ona – wydukał, przyciszonym głosem.
-Ona?  - Powtórzyła Yuno.
-Wyglądasz… Jak moja siostra.

(NICO)



-P-przestań! No! Percy! Przestań! – Zalewałem się łzami, a Percy ciągle mnie gilgotał.
A kiedy w końcu przestał, czułem się jakby zaraz miały odpaść mi policzki.
Sun’a nie było więc korzystaliśmy z okazji na pobycie sam na sam. Z resztą nie zapowiadało się aby syn Tanatosa wrócił za szybko, bo poszedł do Anvika… cokolwiek oni razem robią, spędzają duuuuuuużo czasu. Naprawdę dużo czasu.
-Percy może powinniśmy pójść do… - przerwał mi pocałunkiem.
-Gdzie? – Wyszeptał mi do ucha – Mam nadzieję, że w miejsce które zaczyna się na „s” a kończy na „a”?
-Jesteś jednak głupi, Percy – westchnąłem.
Syn Posejdona postanowił, że puści tę uwagę mimo uszu i zaczął całować mnie po szyi a w przerwie mruknął tylko:
-Właściwie tutaj też jest wygodnie.
Zaśmiałem się cicho. Faktycznie potrzebowałem się odstresować, no ale może nie w taki sposób!
-P-Percy, weź przestań to jest… - zacząłem, ale przerwał mi całując agresywnie w usta.
Później wszystko jakoś samo się potoczyło… Ja byłem w samych bokserkach, a Percy bez koszulki i naprawdę wcale mi nie przeszkadzał nam fakt, że stosujemy takie czułości na mało wygodnej kanapie. Całe moje ciało przeszywały pewne przyjemne dreszcze, nie wiem jak bardzo było po mnie widać jak bardzo podoba mi się to co teraz się dzieje. Pozwalałem właściwie Percy’emu robić swoje, a wszystko co robił… jego dotyk, pocałunki, były po prostu wyjątkowe.

Kiedy już powoli zbliżało się co, powiedzmy sobie szczerze było nieuchronne i moje bokserki były praktycznie ze mnie ściągnięte, drzwi domku otworzyły się z impetem i usłyszeliśmy dziewczyński śmiech.
-Ebola! Absurd! Chodźcie już!
To była Vi… Percy wręcz spadł z kanapy a ja podciągnąłem szybko bieliznę, w sumie w ostatnim momencie, bo do salonu weszła córka Aresa. Na nasz widok… cóż powiedzmy sobie dosyć ciekawy nasz widok, stanęła jak wryta, a po chwili ponownie wybuchnęła śmiechem.
-No ja pierdziele! – Krzyknęła, a Percy poderwał się z podłogi – Czy wy zawsze się jebiecie kiedy ja chcę wpaść z wizytą?!
Dziękowałem wszystkim bogom, że u mnie w domku było wystarczająco ciemno, bo obawiam się, że zrobiłem się cały czerwony.
-Vi… Wypad – warknąłem.
Córka Aresa zacmokała, a ja zauważyłem dwa koty łaszące się obok jej nóg… Przypominały (te koty) pomieszanie Persa z Syjamem, ale zerkały zarówno na mnie, jak i na Percy’ego z mordem w oczach, dorównującym ich właścicielce.
-To Absurd – wskazała na jednego z kotów – A to Ebola. Absurd, Ebola… Przedstawiam wam najbardziej pedalską i gejowską parę na obozie. Brakuje im tylko ubierania się na tęczowo bo „Jestem gejem” mają wydrukowane, różową czcionką na czole.
Koty parsknęły cicho i miałem wrażenie jakby zaraz miały skoczyć mi na kostki.
-Ej, poważnie Vi – Percy narzucił na siebie koszulę – Wyjdź. Nie mam nic przeciwko odwiedzinom – powiedział to takim tonem, jakby jednak miał coś przeciwko – ale daj nam się chociaż ubrać.
Vi wybuchnęła śmiechem i jej oko, które nie było zakryte opaską błysnęło złowrogo.
-Synu Posejdona, rozwalasz mnie – stwierdziła po chwili – Ale spoko… Wiesz ty może kontynuuj, ja chętnie nagram jakieś gejowskie porno… znaczy się, sporo na tym zarobię!
Uderzyłem dłonią w czoło.

Mam jedno pytanie… Jedno… Malutkie… Cholera… Pytanie… Czemu zawsze gdy próbuję być sam na sam z Percy’m i kiedy już możemy się sobą nacieszyć przerywa nam… albo Vi, albo Jack… Zmawiają się czy co?!
-Vi nie masz nic innego do roboty… Na przykład udawanie psa Jack’a i łażenie za nim? – Jęknął Percy.
-Nie-jestem-psem! – Wrzasnęła Vi – Annabitch i ten tu – wskazała na mnie głową – mówią, że masz glony zamiast mózgu… olśnię cię… Nie masz tam nic, twoja czaszka jest sama w sobie muszlą… wyjątkowo pustą muszlą…
Percy zawahał się. A Vi zaśmiała się.
-To jak to ci mówią? „Glonomóżdżek”? Dzisiaj chrzczę cię na Muszlogłowego, złotko!
Ebola i Absurd miauknęły zgodnie, a ja ukryłem z zażenowaniem twarz w dłoniach, z kolei Percy złożył ręce na piersi.
-Vi… Naprawdę nie mam teraz ochoty na twoje wymyślanie nowych pseudonimów. Idź pomęcz kogoś innego.
-Nie – odparła szczerząc zęby – Tu jest fajnie. Ciemno. Mrocznie. Emowato. I gorąco! Chłopaki, przesadziliście z czułościami, aż się niedobrze robi.
-Więc wyjdź – westchnąłem.
Dziewczyna pokręciła głową i rozsiadła się na kanapie naprzeciwko, zaś Absurd i Ebola usiadły w jej nogach i gapiły się raz na mnie a raz na Percy’ego.
-Ale wiecie? Jednak da się wytrzymać… wspominałam, że masz zajebiste bokserki? Nie uciskając cię za bardzo? Hm… No chyba, że nie mają za bardzo czego…
-Vi… - Percy rzucił jej mordercze spojrzenie – Ja już nie proszę, wyjdź.
-Ale, ale! – Vi uniosła wskazujący palec do góry – Nigdzie kurwa nie idę. Po za tym ja mam info.
Percy usiadł obok mnie, a ja spojrzał z lekkim niesmakiem na córkę Aresa, mówiąc tym samym, aby kontynuowała.
-Chodzi o tych niezależnych herosów, tego co to macie z nimi na pieńku…
-SPO? – Spytał Percy i nagle przestał rzucać takie mordercze spojrzenia dziewczynie.
-Yhm… Miałam ciekawy sen, znaczy się… nie tak ciekawy jak ten kiedy rozwaliłam ci głowę na pół, a tobie – wskazała na mnie – spaliłam domek…
-Vi – rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie.
-Okej, okej… Po prostu SPO planuje w najbliższym czasie atak, ale to wiecie, bo aż takimi idiotami, sorry nie jesteście… Chociaż Muszlogłowy do tego dąży – Percy pokręcił ze zniecierpliwieniem głową – Po za tym planują dołączyć się do Pasitheai. Fajnie, nie! Krzyżyk na drogę i tak dalej!
Percy otworzył ze zdziwieniem usta, a ja złożyłem ręce na piersi. Nie powiem… spodziewałem się tego, tak więc dla mnie Vi nie odkryła Ameryki, aczkolwiek Percy był wyraźnie zszokowany.
Ale kiedy chciał o coś spytać Vi wstała, wzięła na ręce… chyba Absurd i powiedziała wychodząc z salonu:
-Miłego dłuuuuuuuuuuuuuuuuuugiego myślenia! Heja! Macie pozdrowienia od Jack’a, tak przy okazji!
I wybuchnęła śmiechem i wybiegła z domku.
-Ona ma nierówno pod sufitem – zauważyłem – Co robimy Percy?
Syn Posejdona zaczął się powoli ubierać i zrozumiałem, że ma zamiar z tą informacją pójść do kogoś, ja z kolei nie za bardzo miałem ochotę gdzieś wychodzić, byłem lekko zdenerwowany i zawstydzony, aby na razie pokazywać się ludziom.
-Idę do Jasona – odparł Percy – Idziesz…?
-Idź sam – przerwałem – Zdrzemnę się.
-Dobrze się czujesz? – Spytał Percy i ukląkł przede mną.
Wzruszyłem ramionami, prawdę powiedziawszy czułem się byle jak. Ostatnio szumienie w moich uszach nie ustępowało, podejrzewałem przez pewien czas, że to obecność Sun’a, ale nawet gdy jego nie było w pobliżu w uszach mi szumiało… na dodatek wyczuwałem w całym obozie obecność duchów… nie podobało mi się to, ale na razie wolałem o tym nie mówić.



Percy pocałował mnie namiętnie, po czym wstał z klęczek i wyszedł z domku, a ja szybko ubrałem się. Naprawdę nie wiedziałem co ze sobą zrobić, odechciało mi się spać, więc zdecydowałem się również wyjść, aczkolwiek nie miałem zamiaru do nikogo iść, łaziłem więc w cieniach domków, póki nie trafiłem na chyba jedną z najbardziej rozróżniającą się osobę z tłumu… Tę całą niebieskowłosą Lauren. Nie miałem ochoty rozmawiać, ale to ona pierwsza mnie zaczepiła:
-Nico, nie?
-Yhm… - mruknąłem niepewnie.
Złote oczy dziewczyny patrzyły na mnie z pewną dozą ciekawości. Po chwili zdałem sobie sprawę, że dziewczyna w obu dłoniach ściska dwa świecące się na lekką miedzianą barwę, sztylety.
-Um… Ktoś cię zaatakował? – Spytałem.
Dziewczyna zaprzeczyła szybko.
-Nie. Po prostu potrzebuję treningu, może zechciałbyś…?
-Nie mam czasu – odparłem szybko.
Dziewczyna poprawiła fałdy na swojej z lekka za dużej bluzie i spojrzała na mnie raz jeszcze.
-Jedna rundka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, no co ty na to?
Rozejrzałem się. Właściwie w sumie, nie miałbym nic przeciwko, byleby tylko nikt tego nie obserwował, bo jeszcze po obozie rozeszła by się plotka, że niby wdrażam się w obozowe życie… brrr…
-No okej – westchnąłem, kiedy upewniłem się, że nikogo w pobliżu nie ma – Jedna mała rundka. Um… Chcesz walczyć sztyletami?
Dziewczyna jakby dopiero zorientowała się, że jej sytuacja z bronią nie przedstawia się najlepiej, schowała za pasek dwa sztylety i sięgnęła po coś zawieszonego na plecach. Przez chwilę zdawało mi się, że to jest kołczan, ale gdy zdjęła to z pleców, okazało się być… karabinem maszynowym, najprawdziwszym karabinem maszynowym.
-Żartujesz, nie? – Zaśmiałem się pod nosem.
Dziewczyna zrobiła taki ruch jakby przeładowywała broń, a ja zacząłem liczyć swoje szanse w starciu z bronią palną… ale w tej chwil broń zmieniła się w czarno-czerwony miecz z klingą ozdobioną białym diamentem.
-Jestem śmiertelnie poważna – uśmiechnęła się lekko – To jak? 3… 2… 1…

I zaatakowała. Była szybsza niż bym mógł ją o to podejrzewać. Atakowała jak burza i poważnie ledwo odbijałem jej ciosy. Fakt faktem byłem lekko zaskoczony i kiedy pierwszy szok minął zauważyłem, że dziewczyna popełnia sporo błędów… Np. odsłania pachwinę przy półobrocie i obrocie. Jednakże wiedziałem, że takie typu błędy zdarzają się nawet najlepszym, więc na razie wolałem się nie przyczepić.
Starałem się z niewiadomego powodu tylko odbijać i parować ciosy, a nie samemu atakować. Coś w podświadomości powstrzymywało mnie przed tą decyzją… z kolei Lauren nie miała co do tego skrupułów i atakowała… czasami miałem wrażenie, że na ślepo i kiedy przy niewiadomo którym już razie zaatakowała praktycznie nie patrząc na moja ruchy, wykonałem skrzyżowanie mojego miecza z jej. Dziewczyna była lekko zdziwiona, że jednak zrobiłem coś więcej niż zwykłe odbicie miecza, gdyż na chwilę jej napór na miecz zelżał, ale dosłownie na chwilę.

Teraz dopiero dziewczyna jakby przypomniała sobie o obserwowaniu przeciwnika, bo jej złote oczy błądziły po mojej twarzy. Postanowiłem jednak zakończyć walkę i jednym prostym ruchem rozbroiłem dziewczynę. Jej miecz upadł na trawę i ponownie zmienił się w karabin maszynowy, a dziewczyna zszokowana uniosła obie dłonie do góry.

-Ty… mnie pokonałeś! – Zauważyła… nieco inteligentnie – Mylili co do ciebie.
-Wiadomo, że… Mylili się? Co masz na myśli?
Dziewczyna jęknęła cicho, jakby próbowała zganić sama siebie.
-To bez znaczenia, Nico – dziewczyna pokręciła szybko głową – I…
Nagle ziemia pod naszymi nogami się zatrzęsła i zaczęły robić się spore szczeliny… Przez chwilę nie miałem pojęcia co się takiego dzieje, póki z tych szczelin nie wynurzyły się szkielety. Najpierw dwa, a zaraz po nich cały tuzin. Ale to nie ja je wywołałem…
Z dłoni Lauren buchały czarne płomienie, a nad jej głową wirował holograficzny znak… znak który bardzo dobrze kojarzę.
Szkielety klękły przed zdezorientowaną dziewczyną, a holograficzny znak Hadesa rozpłynął się.
-Rozkaż im odejść – poleciłem drżącym głosem.
Lauren przełknęła ślinę i rozemocjonowanym głosem wydukała:
-I-idźcie.
Szkielety zamieniły się w pył, a pęknięcia w ziemi zasklepiły się. Dziewczyna z oczami powiększonymi o przynajmniej połowę wyjąkała:
-Czy to… Czy to było uznanie?
-Yhm… - poczułem, że nogi się pode mną uginają, ale podszedłem do Lauren – Witaj Lauren Collins, córko Hadesa, pana Podziemi i umarłych… Witaj moja siostro.
I przytuliłem ją do siebie. Po prostu tak od serca, gdyż nie miałem pojęcia jak powinienem zareagować, na tę nagłą sytuację. Dziewczyna była poważnie zaszokowana, a kiedy pozwoliłem jej odetchnąć zacisnęła dłonie w pięści.
-Gdzie jest domek Hadesa? – Spytała.
-Tam – wskazałem na najbardziej nielubiany z domków na obozie – Pomóc ci z rzeczami?
-Nie… Nie ma takiej potrzeby – Lauren zaczęła pstrykać palcami z podenerwowania – Ja… Wprowadzę się po ognisku.
Pokiwałem głową.
-Muszę tylko znaleźć ci miejsce do spania – zauważyłem – Mam tylko dwie główne sypialnie.
-Eee… A ty przypadkiem nie jesteś jedynym obecnie dzieckiem Hadesa? – Lauren złożyła ręce na piersi.
Podrapałem się po karku.
-To dłuższa historia. Powiedzmy, że kogoś przygarnąłem… No nic, znajdę ci coś, najwyżej tę noc prześpię na kanapie – wyszczerzyłem zęby – Dobra, Lauren, pożegnaj się czy co tam masz zamiar zrobić i do ogniska!
Dziewczyna zaśmiała się ciepło, a ja odszedłem od niej… Nie wiem czemu byłem szczęśliwy, powinienem  być zły czy zaskoczony, ale byłem szczęśliwy, że mam jednak siostrę. Siostrę należącą do CHB.

(STEVE)


-Tak, tak, już? – Westchnąłem ciężko.
-Nie! – Warknął Sun – Czuję się świetnie… Możesz mnie już zwolnić.
Przewróciłem oczami. Chłopak nie zdawał sobie sprawy, że z jego ręką naprawdę nie jest najlepiej i absolutnie nie powinien był wychodzić z kliniki. Ogólnie, miał szczęście, że akurat go znalazłem, tak szybko. Wychodzenie na dwór z taką raną, nawet zabandażowaną, to naprawdę nie jest najlepszy pomysł.
-Yhm… Zrobię to, ale za minimum tydzień.
-Tydzień? – Chłopak opadł z zażenowaniem na łóżko – To szmat czasu.
-Zdaję sobie z tego sprawę – westchnąłem – Piłeś już to dzisiaj? – Wskazałem głową na szklankę z zielonkawą cieczą.
Chłopak skrzywił się i pokręcił przecząco głową, a ja uśmiechnąłem się lekko.
-To pij.
-To jest okropne – Sun złożył ręce na piersi.
-Ja wiem – westchnąłem i usiadłem na rogu jego łóżka – zdaję sobie sprawę, że jakbym dołożył tam miodu było by bardziej zdatne do…
-Mam uczulenie na miód – warknął Sun – I na kocią sierść i na pyłki i na czekoladę w porach zimowych i na…
-Okej – przerwałem – więc między innymi dlatego nie ma tam miodu, pij, a później dam ci coś do przeżucia tego smaku.
Chłopak rzucił niechętne spojrzenie na szklankę i po dłuższym zastanowieniu sięgnął po nią i jednym duszkiem wypił całą jej zawartość. Jak zwykle po wypiciu tego zbladł lekko i wzdrygnął się z niesmakiem, ale w ramach tego podawałem mu wtedy zwyczajną truskawkową gumę do żucia, bo z tego co zdążyłem wyczytać z notatek medycznych niweluje ona lekko smak niezbyt dobrych lekarstw.
Wstałem z łóżka i zacząłem krążyć po klinice. Ostatnio Toby’emu znowu się pogorszyło, przez chwilę nawet było prawdopodobieństwo, że w jego ranę wdało się zakażenie, na szczęście była to tylko zwykła gorączka, co nie zmienia faktu, że niepokoję się o brata.

Po za tym w klinice nie było nikogo innego. Sun zwiewał jak tylko nadarzała się okazja, przez co zaczynam się zastanawiać czy przywiązanie go do łóżka, nie jest takim złym pomysłem, a Toby praktycznie ciągle jest nieprzytomny. To wszystko sprawiało, że warty w klinice były nudne i dłużyły się… No dobra, jak ja miałem wartę to czasami udawało mi się pogadać z Sun’em, ale moi bracia i siostry po prostu olewali wartę i wychodzili, nieważne ile razy bym ich nie upominał. Ale darowałem im to z powodu małej ilości osób rannych czy tam chorych, gdyby sytuacja była inna goniłbym ich aż do skutku.
-Sun…
-Nie mów mi Sun, już mnie tym denerwujesz – warknął – Mów mi Död, proszę.
Westchnąłem ciężko… Sunaj, niedobrze. Sun, niedobrze… A Död, w ogóle coś znaczy?
-Dobrze, Död – Sun uśmiechnął się lekko i ponownie zaczął wyglądać przez okno – Masz tutaj… przyjaciół?
To było coś co mi się biło po głowie odkąd przeczytałem te opinie Sun’a o innych obozowiczach. Osoby które mają towarzystwo raczej, a przynajmniej tak mi się wydaje, tak nie robią.
Sun obrzucił mnie lekko rozdrażnionym spojrzeniem.
-Mam – odpowiedział, ale zawahał się za nim to zrobił – Nie pytaj mnie o prywatne sprawy.
-Byłem po prostu ciekawy – wytłumaczyłem i z nudów zacząłem przeglądać swoje własne zapiski.
Miałem jeszcze kilka pytań do Sun’a, czy jak on wolał Död’a, ale w tym momencie drzwi od kliniki otworzyły się po czym zamknęły z takim hukiem, że obrazek wiszący na ścianie spadł na podłogę. Nie musiałem nawet patrzyć kto wszedł, tylko jedna osoba na całym osobie, ma taką wizytówkę.
-Cześć jajogłowy! – Warknął na powitanie Jack – Słuchaj mam do ciebie interes.
-Później… - warknąłem.
-Nie później. Teraz, kurwa – chłopak wytrącił mi z dłoni zeszyt, zmuszając tym samym abym na niego spojrzał – Potrzebuję kogoś od Apolla.
-Myślę, że Octavian, nie będzie miał nic przeciwko – odpowiedziałem. Sun wybuchnął śmiechem, ale natychmiast się uspokoił gdy Jack rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Nie jego, kogoś bardziej od Apolla.
Zmarszczyłem czoło.
-On jest mniej od Apolla? – Spytałem.
Jack uderzył się otwartą dłonią w czoło.
-Uch… Nie możesz być aż tak tępy, kurwa.
Podrapałem się po szczęce i zmusiłem się na spojrzenie na syna Hermesa. Chłopak był blady jak ściana, ale podejrzewam, że to z powodu wściekłości a nie złego samopoczucia, po za tym zauważyłem, że jego prawa ręka jest pokryta siatką drobnych, ale solidnie krwawiący ran.
-Co ci się stało? – Spytałem wskazując na ramię.
Jack złapał mnie za koszulkę.
-Nie. Twój. Kurwa. Interes. Okej?
Przełknąłem ślinę i pokiwałem lekko głową, bo brakuje mi tylko oberwanie od Jack’a
Jak chłopak tylko się opanował schował swoją tę zakrwawioną rękę za siebie, tak abym na nią nie patrzył a sam kontynuował:
-Słuchaj potrzebuję jakoś lekarstwa… Mega mocnego, znieczulającego lekarstwa, masz jakiś na tym jebanym składzie?
Sun zakrztusił się nagle, a ja zerknąłem podejrzliwie na syna Hermesa.
-Po co ci lek znieczulający?
-Bo go kurwa potrzebuję, nie wystarcza ci ten powód?
Zaprzeczyłem.
-To chociaż daj jakiś środek nasenny, ja pierdolę!
-Jack! – Nie wytrzymałem – Po co ci do cholery środki nasenne lub znieczulające!
-Jajogłowy, nie wkurwiaj mnie, tylko mi je daj! – Ryknął Jack.
-Do celów własnych czy dla kogoś? – Zmarszczyłem czoło.
-To nie ma znaczenia! – Jack machnął dłonią – A zresztą… rób jak chcesz i tak je zdobędę!
I wyszedł trzaskając drzwiami, a ja usiadłem ciężko na krześle.
-Po co mu to? – Spytał Sun.

Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową. Podniosłem swój zeszyt i pech lub przypadek trafił, że natrafiłem na karteczkę z napisem „Twoja Luise”. Zatrzasnąłem szybko zeszyt i westchnąłem ciężko, już i tam wystarczająco dużo o niej myślałem po spotkaniu z Tantibusem, nie potrzebuję kolejnych przypomnień o niej. 

*** 

No więc to tak się przedstawia... Kolejny rozdział xD Który znowu zajął mi mniej niż powinien ;-; Z góry mówię, że nie za bardzo mam czas na poprawienie błędów, jutro się nimi najwyżej zajmę ;)

A kolejny rozdział powinien pojawić się albo jutro albo popojutrze ;-; 

24 komentarze:

  1. To nie jest tak, że jaj jestem nienormalna. To oni są zbyt poważni!
    A i jak coś to odszczepcie się wszyscy od moich kotów. Ebola i Absurd najsuper! Ale czaisz, że ja tez mam genialne wyczucie czasu? Umiem wejść w najlepszym momencie i najczęściej mam włączoną kamerę w telefonie, bo wiem, że zastanę gdzieś coś dziwnego xD
    Jack taki wrażliwy ;w; Rozpacz na pół obozu ;w;
    Weny życzę, zabieram koty i idę pić kawę, bo znów głos straciłam ;w;

    Tasogar ;w;

    (I jak mi znów jakiś żyd podpierdoli komewntar to zajebię tych z blogspota)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie kobieto xDD Koty genialne :')

      Jack'owi spokojnie przejdzie, szybko, wisz taka tam rozpacz chwilowa xDD

      Dzięki za wenę i smacznej kawy :3

      Usuń
    2. Skończyła się ;w;

      Usuń
    3. ;-; mogę pożyczyć ;----;

      Usuń
  2. OMG!!! OMG!!! OMG!!!
    Od czego zacząć?
    Może od podziękowania. ;D Taki super rozdział z dedykacją dla mnie. ;DDDD

    Ech ten Jack. Raz mówi Octavianowi, że go nienawidzi, a potem całuje. ;D Nie wyrabiam z nim. XDDD Dziwny ten człowiek. ;DDDD No i ta jego deprecha. ;D

    Obrażam się na Vi. Jak mogła przerwać w takim momencie? A ja liczyłam na rozwinięcie scenki. :DDD
    Ale rozwaliły mnie te imiona: Ebola i Absurd. Hahaha Chyba też tak nazwę zwierzątko, jeśli jakieś jeszcze będę miała. :) I zgadzam się z nią co do Annabitch.
    I niezły pomysł z tym Muszlogłowym, ale i tak się na nią focham. XDDDD

    W końcu zostałam uznana. ;DDDD I to w jakim stylu. :*** Taki zaciesz. XDDD Dzięki takim rozdziałom ciągle humor mam zajebisty humor. ;DDD
    Ciekawe, jak na tę wiadomość zareagują Percy i inni,. ;DDDD

    O co chodzi z tą Ann? Zabiła sis Anvika czy kogo? Ten chłopak coraz bardziej mnie ciekawi. ;DDDD No i podoba mi się jego reakcja na widok Ann. ;DDD Szacun dla niego. :***
    Skoro Sun go lubi, to ja też. ;DDDD

    Mam tylko jedno pytanko. ;D Czemu moje komy wywołują u Cb banana na twarzy? Albo nie... Może jednak nie chcę wiedzieć. ;D

    Pozdrawiam, weny dużo życzę i czekam na nexta. ;D Mam nadzieje, że jednak uda Ci się go dodać jutro. XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwowzór Vi sie wtrąca: Do imion zastrzeżone prawa autorskie. Ja wymyślałam xD i Annabitch też moje c:

      Usuń
    2. Bardzo proszę za dedykację xD

      Jack'a prawdę powiedziawszy nawet ja nie ogarniam ;-; Ot taki charakterek z niego, ale niedługo w kwestiach miłosnych mu się wyprostuje, ale to niedługo ciężko stwierdzić xD I deprecha mu niedługo minie, bo mu się tylko wydaje, że ma taki zły humor XD

      Uwierz mi, jak pisałam tę scenkę miała być dłuższa i miała być +18, ale... cóż... powiedzmy sobie szczerzę poddałam się i przekładam ją ponownie na kiedy indziej xD
      Co do kotów Vi... Na początki Ebola nazywała się Cholera, ale właścicielce się odwidziało XD

      Uznanie miało być w ogóle później, ale pomyślałam (znowu mój geniusz chciał napisać "pomyślałem"... powinnam coś z tym zrobić bo jak przy rodzince coś strzelę tooo... brr ;-; ), że muszę już cię częściej dodawać i w ogóle, bo tak jakoś głupio mi, że olewam niektóre postacie... znaczy nie Twoją, chodzi mi o ogólnik XD No rozumiesz... ;-;

      Ann(abitch) cóż pośrednio zabiła kogoś, a powiedzmy to tak, że Anvik nie do końca przy tym był... No nic, tak czy inaczej powinnam to niedługo wyjaśnić xD
      Ale pewne jest, że Anvik jej nienawidzi, a jego reakcja pewnikiem przypominałaby moją na jej widok xD

      Ojj, co do komów... Ogólnie Twoje komy są ambitne (bez ironii) i długie, co sprawia, że człowiekowi gęba się sama szczerzy xD

      Dziękuję za wenę i również pozdrawiam i na nexta u Cb również czekam, a żeby udało mi się jakoś jutro dodać to zacznę pisać xD

      Taa... Tylko muszę najpierw skończyć robić zamówienia ze strony na fb... to zuo...Adminowanie to czasami zuo, mówię Ci ;-;

      Usuń
    3. Jack przypomina mnie w czasie okresu. ;DDD

      Ebola jest super. Cholera już przereklamowana. Przynajmniej ja tak uważam. XDDD

      Więcej się od tej scenki nie wykręcaj. :D Ja ją chcę!!!

      Właśnie sobie uświadomiłam, że olewam Lexie. Będę musiała ją albo bardziej uaktywnić, albo.... zabić hahaha. ;DDD

      Tak samo zareagowałabym na widok Ann. XD TA CÓRKA ATENY TO ZUO!!!

      Moje komy są różne. :D Twoje i tak dłuższe. XDDD

      Przekazuję Ci trochę weny. Tak bardzo pragnę kolejnego rozdziału. XDDD

      Usuń
    4. A kto tam Jack'a wie, może ma męski okres? ;) XDDD

      To taa... wisz może za kilkaset lat zamiast cholera ludzie będą mówić ebola? XDD

      Im więcej morderstw tym lepiej *-* wait... Nie! Czekaj! Uaktywnij ją! XD

      I owszem... Annabeth to zuo... zuo wcielone;-;

      Moje są dłuższe, bo za dużo gadam, ot mój urok... Twoje są na temat, ja mogę zacząć gadać w komie równie dobrze o tym co dzisiaj jadłam, bo ot, naszła mnie taka myśl XD soł...

      Dziękuję za wenę ^^'

      Usuń
    5. Jack jest nieprzewidywalny. ;D Może rzeczywiście ma ten męski okres. XDDD

      Za te kilkaset lat będą mówić zamiast: O cholera! Zapomniałam zadania!- O ebola! Zapomniałam zadania. ;D
      Chyba też zacznę tak mówić od teraz. XDDD

      Kobieto! Gdybyś Ty widziała moją rozmowę z Michałem na gg, teraz leżałabyś na podłodze z wielkim bananem na twarzy. :**** Czasami umiem takie głupstwa wypisywać. ;D Przynajmniej w komach się ograniczam. :***




      Usuń
    6. Czasami się zastanawiam, czy taki charakter Jack'a to na pewno był dobry pomysł, bo czasami sama się gubię ;-; xD

      O tak! Chyba też zacznę tak mówić, skoro na razie to nie jest przekleństwo, może nawet nauczyciele się nie przyczepią XD

      Hahaha XD Mogę sobie wyobrazić, gdybyś widziała rozmowy moje i "mojego" Jupiterątka, też byś się pokładała na podłodze xD

      Usuń
    7. Taki charakterek właśnie jest super. inny od wszystkich. XD

      No właśnie. No bo co nauczyciele powiedzą? Dostała uwagę, bo powiedziała ,,ebola''???

      Kiedyś kumpela przesłała mi jej rozmowę z byłym chłopakiem. Doczytać nie mogłam, bo dosłownie popłakałam się ze śmiechu. Chłopacy do jednak debile. :****

      Kiedy rozdział?

      Usuń
    8. No niby racja. Może to właśnie mi wyjaśni fenomen tej postaci. W sensie czemu tyle osób go lubi xD

      Haha... Już widzę taką uwagę "[Imię ucznia] po otrzymaniu oceny ndst na całą klasę ryknęła/ryknął "Ebola!"." XDD

      Haha... Domyślam się xD Ja prawdę powiedziawszy nie czytałam rozmowy pary czy tam byłej pary i podejrzewam, że muszą się takie rozmowy różnić czymś, ale po rozmowach z moimi kolegami muszę się niestety zgodzić... to debile XD

      A rozdział się jeszcze pisze, jak mi się uda to dodam dzisiaj xD

      Usuń
    9. Lubimy go, bo jest inny. ;DDD No i jest gejem. XDDD

      Chyba zrobię eksperyment z tą ''ebolą''. ;DDD

      Będę taka szczęśliwa, jeśli uda Ci się dodać. ;DDDD Czytać nie ma co. ;(

      Usuń
    10. Hah... W sumie z tą innością to fakt i z gejem też xD

      I chyba również zrobię, ot tak z ciekawości XDD

      Właśnie dodałam rozdział, ale... Uch... powiem szczerze nie jest najlepszy ;-;

      Usuń
  3. Jack..?
    No ładnie XD

    *refleks*
    Mój komentarz dzisiaj bije wielką kreatywnością ale od 8.00 do 17.00 byłam u koni i no mój mózg pracuje na takich obrotach jak mózg Percy'ego.. Więc no.. XD

    Rozdział genialny i czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. xDD Jack'a widzę, że nikt powoli go nie ogarnia xD

      Oj trudno, znam ten ból, co prawda ja nie przy koniach no ale... xD

      Cieszę się, że się podoba i kolejny być może uda mi się dodać dzisiaj :3

      Usuń
  4. Co ty Shiro u tych koni robiłaś... xD Ech.. Wnioskuje że Jack myśli iż ten Funegog czy jak mu tam to nekrofil? xD A Percy nie umie drzwi zamknąć? ;__; A koty to.. Długowłosy kot orientalny? Zapomniałam jak to się nazywa.. No i.. Tyle.. Bo... Bo. Bo migren tag bardzo.. ;__;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fuego XD Być może tak wnioskuje, ale stawiam bardziej na gwałciciela xD

      Nie, dla Percy'ego to zbyt skomplikowane, pamiętaj xD

      A koty to kundle Syjama i Persa xD No nwm, nwm xD

      Migreny to zuo, ja mam dzisiaj gorączkę itd. soooł ;-;

      Usuń
    2. Koty to ragdolle ;w;

      Usuń
    3. Ale on najpietw zabije a potem zgwałci. Co do rasy to morzliwe. Jednak najfajniejsze to savannah. xD Ale bracissek morze zacznie ogarniać co? ;__;

      Usuń
    4. Ło..
      Piszą o mnie XD
      Co robiłam?
      Głównie nic gdyby nie to , że były zemną dwie koleżanki i było epicko.
      A szczególnie kiedy Laura która nigdy nie siedziała na koniu wsiadła na Parkoura na pasie do woltyżerki i sobie zaczęła jeździć ( skręcanie w jej wykonaniu było genialne XD ) no i Oliwia oczywiście stwierdziła, że to jest nudne jak Laura popyla po "padoku" najwolniejszym chodem więc zaczęła za nią latać z palcatem i takim oto sposobem Laura która nie umie jeździć kłusowała. I nawet jej to wychodziło XD
      Dobra koniec tej paplaniny o koniach bo czuję się jak .. dobra nie istotne XD.

      Odpowiedziałam na pytanie teraz mogę się wyłączyć z rozmowy XD

      Usuń
    5. Dziekuje. Ja ostatnio na oklepa bo koń jest zapoprenżony.. I to w terenie! :D I koniec rozmowy.

      Usuń
    6. Koty to ragdolle wiem bo sama to ustalałam xD

      Usuń