Rozdział dedykuję Klaudii od Pana Aresa (on mnie i tak już nie lubi więc co mi szkodzi? XD) A dedykację masz za cierpliwość i motywowanie mnie do granic możliwości ;w; Dziękować i jesteś zajebista!
Rozdział 56. Wróg stawia warunek
(SUNAJ)
-Powinniśmy byli cofnąć się do obozu! – Warknęła Yuno przy
trzecim już chyba „obozowisku”.
Było już ciemno. I zimno… Nie tak znowu bardzo zimno, jak u
mnie w rodzimym kraju, ale i tak Yuno miała fioletowe palce.
Obecne obozowisko miało być tym na nocowanie. Yuno miała
jakieś „magiczne” namioty, co to w złożonej wersji małe tak, że mieściły się w
kieszeniach.
Po mojej prawej stronie Octavian kłócił się o coś zażarcie
ze Stevenem… znaczy się to coś, dotyczyło ran rzymianina. On jest tak uparty,
że chyba wolałby się wykrwawić niż zostać teraz opatrzonym przez kogoś z obozu
herosów.
No dobra, może i on jest uparty pod tym względem podobnie
jak ja. Użądlenie skorpiona, a dokładniej czarna pręga po wbiciu żądła tego
skorpiona, przestała się rozrastać. Ale zaś sama rana puchła i robiła się
fioletowa z odcieniem zielonego… i naprawdę to bolało. Nie czułem już w ogóle w
tej ręce i powoli szyja od tej strony również mi drętwiała, ale miałem
nadzieje, że to tylko moje przewrażliwienie… zawsze byłem i jestem
przewrażliwiony na punkcie własnego zdrowia… odkąd dowiedziałem się o kilku
chorobach zrobiłem się nawet chyba zbyt przesadny. Powoli mi to przechodzi, to
przewrażliwienie, co chociażby widać teraz. Jakby to mi się stało jakieś dwa
lata temu, pewnie topiłbym się teraz w łzach i karteczkach od lekarzy. Jestem
dzieciakiem. Jack ma zakichaną racje. Dlatego skoro on się tak upiera, że zachowuję się jak zwyczajny gówniarz, to
chcemy udowodnić, że nie! Nie pójdę tym byle użądleniem ani do Stevena, ani do
żadnego lekarza. Nawet jeśli Jack’a teraz nie ma i tak jakoś się dowie.
-Słuchajcie, nie mamy pojęcia gdzie ich mogło wciąć – Steven
ku mojemu zaskoczeniu mówił to, bandażując ramię Octaviana… chociaż mina
rzymianina świadczyła o tym, że jeszcze sekunda i Steven oberwie – Znaczy jasne, są te jaskinie Pastheai. Ale, są
zawalone – tu rzucił mi szybkie, zimne i pełne wyrzutu spojrzenie.
Yuno dorzuciła kilka patyków do ogniska.
-Są zawalone, owszem. Myślę, że tylko niewielka sieć
korytarzy ocalała, po za tym… Lea, a Pasithea już w szczególności, nie są
głupie… nie użyją tego samego miejsca jako miejsca do przetrzymywania
zakładników, ofiar, czy bogowie wiedzą na co im to.
Travis pokiwał sennie głową. On jeden najmniej ucierpiał z
nas wszystkich, miał tylko rankę na szyi od uderzenia w drzewo podczas
ucieczki.
Steven w końcu skończył opatrywać rany Octaviana, a ten
poderwał się i odskoczył od syna Apolla tak szybko, że przez chwilę
zastanawiałem się czy przypadkiem ten go nie uderzył. Ale rzymianin tylko
przyglądał się z niesmakiem i pogardą naszej grupce… właściwie nie całej grupce.
Na Yuno patrzył z powątpiewaniem i lekkim uśmiechem, jakby widział starą
koleżankę, z którą rozstał się w kłótni. Aczkolwiek jakakolwiek by prawda nie
była, nie odezwał się do niej.
-Ej, Sun wszystko gra? – Spytała Yuno – Jesteś czerwony i
się pocisz.
Jakkolwiek ta uwaga sprawiła, że na pewno poczerwieniały mi policzki, tak po spojrzeniu na zdrową
dłoń, zauważyłem, że drży mi bardziej niż gdy miałem pisać sprawdzian
całoroczny z matematyki… wcześniej przez cały rok nie uważając, a później nie
starając się nadrobić. Uwierzcie mi, nigdy wcześniej jak przed tym sprawdzianem
ręce mi się tak bardzo nie trzęsły… teraz dosłownie drżały jakbym był w
epicentrum trzęsienia ziemi.
I jeszcze tak czułem się przez wzgląd na zawroty głowy…
-Wszystko jest okej – odpowiedziałem jednak, nawet udało mi
się powiedzieć, to na tyle szybko, iż głos mi nie drżał.
-Masz gorączkę – stwierdził Steven i podszedł nieco bliżej –
nie zadrapałeś się podczas naszego odwrotu?
Zaprzeczyłem szybko i odruchowo zakryłem zdrową dłonią ranę.
Steven na szczęście tego nie zauważył, marszczył czoło patrząc mi prosto w
oczy, a ja czułem się jakby to spojrzenie potrafiło rozczytać całą moją
historię. No i widziałem w tych oczach pewnego rodzaju troską, coś co
sprawiało, że gdyby Steven zapytał się raz jeszcze gotów był bym mu pokazać
nawet ranę.
Ale syn Apolla o nic już się nie spytał. Zdjął swoją kurtkę,
pomimo tego, że pod nią miał jakąś cienką bluzkę z napisem „Bez tej koszuli też
nieźle wyglądam” i podał mi ją, abym się okrył. W obecnym stanie nawet jakbym
chciał to nie potrafiłbym mu odmówić. Teraz dopiero poczułem się jakbym miał
gorączkę. Skronie mi pulsowało, czułem te wszystkie dreszcze, a świat przed
oczami zaczynał mi wirować.
-Pójdę się przespać – stwierdziłem.
Steven pokiwał głową i pomimo dosyć wyraźnego sprzeciwu
odprowadził mnie do namiotu, który miałem dzielić właśnie z nim oraz Travisem.
W drugim mieli nocować Octavian i Yuno.
-Ej, Sunaju…
-Mów mi Sun – warknąłem, kiedy udało mi się z trudem zdjąć
koszulę i położyłem się na byle jakiej pryczy.
-Ech… Sun – poprawił się niechętnie syn Apolla – cokolwiek
próbujesz teraz osiągnąć, wiedz, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie
udowodnisz nikomu swojego męstwa czy tam czego ty chcesz udowodnić, jeśli przez
swoją głupotę coś ci się stanie.
Zmarszczyłem czoło. Czyżby się jakoś dowiedział, zauważył?
Ale postawiłem na najbezpieczniejszą kartę:
-O… o czym mówisz?
Wtedy Steven potrząsnął głową jakby odpędzał natrętne myśli,
spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem.
-Wybacz zamyśliłem się. Mówiłeś coś?
Pokręciłem szybko głową, Steven po chwili wyszedł,
narzekając, że nie ma przy sobie niczego na gorączkę… jakby mu na tym zależało…
jasne…
Szybko zasnąłem. Byłem zbyt wycieńczony by nawet myśleć.
Niestety zapowiadało się na to, że nie będzie mi dane zbytnio się wyspać.
Prawie od razu zacząłem mieć te cholerne sny herosów… nigdy nie potrafię ich
opanować.
Byłem w… bibliotece? Tak to chyba jest biblioteka, bo jakoś
nie widzę jadalni z tyloma półkami na książki. O jeden z regałów opierał się…
jak oni go nazywali? Bezimienny? Chyba…
No tak czy inaczej, opierał się o regał, w jednej dłoni
trzymał kieliszek z czymś wino podobnym, a w drugiej obracał w palcach jakiś
srebrny sztylet.
Spomiędzy oddalonych nieco regałów, wyłonił się jakiś blondyn.
-To wystarczy? – Spytał i rzucił na stół jakiś pergamin.
Bezimienny chrząknął cicho i rozwinął pergamin. Wydaje mi
się, że chłopak nie przeczytał ani zdania, jednakże odpowiedział po chwili:
-Tak. Potrzebujemy teraz tylko jednej osoby.
-Dokładniej jej trupa – rozmówca Bezimiennego złożył ręce na
piersi – Nie łatwiej byłoby po prostu go złapać?
Syn Bachusa zwinął pergamin powrotem, poprawił broszkę w
kształcie skarabeusza, która przypięta
była do jego czarno-żółtej bluzy.
-O nie, nie, nie. On jeśli przebywa w obozie jest zbyt
strzeżony. Teraz… złapała go bogini halucynacji. Musi jej uciec, wtedy SPO
ruszy.
Blondyn zmarszczył czoło i zerknął niespokojnie na
Bezimiennego.
-A co z Jack’em?
-Nie mam co do niego planów – Bezimienny przełknął ślinę.
-Jeśli będzie chciał wrócić…?
-Nie pozwolę na to – Syn Bachusa rzucił od niechcenia na
stół pergamin – nie zabiję go, ale nie pozwolę na to aby z powrotem był jednym z nas.
-A jeśli nas zaatakuje?
-Wtedy go zabiję – odpowiedział jakby mówił o tym, że pójdzie
z kimś do cukierni – Naprawdę synu Ateny, czyżbyś nie znał naszego kodeksu?
Bezimienny wybuchnął zimnym śmiechem, a blondyn na chwilę
wydawał się rozważać ucieczkę. Było w tym śmiechu Bezimiennego coś co sprawiało,
że przypominał mi teraz Lea’ę… Ogarnięty jakąś własną „idealną” wizją, choćby
miało to kosztować czyjeś życie… ale jego śmiech był okrutny i przerażający,
przywodził mi na myśl noże rzucane w moją stronę… jakby on szydził właśnie ze mnie, pomimo tego, że przecież on nie
wie, że ja tu „jestem”.
-Z-znam. Oczywiście, że znam! – Syn Ateny skulił się lekko,
ale prawie natychmiast również się wyprostował – Po prostu śmiem twierdzić, że…
Jack, jako były dowódca mógłby…
-Nie – przerwał szybko Bezimienny – To jest proste, Lucas.
Nie przeciwstawi się nam, przeżyje. Zaatakuje nas, zginie.
-A-ale…
-Przy okazji… - Bezimienny podrapał się po podbródku –
Lucas… chcę żeby sprawa była jasna, zanim rozpoczniemy autentyczną walkę.
Zostajesz moim zastępcą. Odejdę, zginę, odstąpię… nieważne, przejmiesz
dowództwo.
Blondyn otworzył szeroko usta, a w jego oczach widziałem, że
w tym momencie nic więcej nie potrzebował do szczęścia, jednakże pewnie z „skromności”
zaczął starą, oklepaną, gadkę:
-Ależ to nie jest konieczne! Przecież… - nagle chłopak w
ogóle wyprostował się tak jakby… a nieważne – Skakanka jest twoim zastępcą.
-Yhm… Tyle, że Skakanka zginie.
-Co?
-Zabijesz ją. Lub ja to zrobię. Służyła dobrze, ale robi się
nieco niewygodna. Kiedy zakończymy spory z obozami i Hogganvik zginie z naszej
ręki, Skakanka poniesie również śmierć. Nie mogę pozwolić, aby szerzyła wśród
SPO jakąś niepewność. Rozumiesz?
-Ale przecież jest przyjaciółką Jack’a! Jeśli ją zabijemy
wiadomym będzie, że…
-Między innymi za to ją zabijemy. Jeśli Gilotyna, Brzytwa i
Halabarda, będą mieli również coś przeciwko to…
-Zabijemy w takim razie połowę naszych!
Bezimienny pokiwał głową.
-Tak. Ale chwasty się wyrywa, kiedy tylko się pojawiają.
Jack o to nie dbał i nasz ogród jest zniszczony, trzeba z powrotem zaprowadzić
należyty porządek. Przy okazji… Jack ma dwójkę „przyjaciół” w CHB – Syn Ateny
nagle znowu zaczął się bardziej interesować tym co mówi Bezimienny – To syn
Hadesa i Posejdona. Są ważni na obozie, chcę ich śmierci. Ich obu.
Sparaliżowało mnie. Przez chwilę miałem nadzieję, że się
przesłyszałem, jednakże niestety nie.
-Syn Hadesa i Posejdona? – Powtórzył blondyn – Czy mam
rozkazać agentowi w CHB…
-Nie, tym zająć się musi ktoś wyznaczony przeze mnie.
Syn Ateny spojrzał pytająco na dowódcę, ten z kolei znowu
wybuchnął śmiechem.
-Spokojnie, nie myśl sobie, że do czegoś takiego wyślę zwykłego herosa. Wiesz po kogo posłać? Prawda?
Syn Ateny pokiwał z przerażeniem głową i odbiegł, wydaje mi
się najszybciej jak tylko potrafił. Syn Bachusa zaś podszedł ponownie do
pergaminu i rozwinął go. Udało mi się rzucić szybko na niego okiem. To była
mapa… obozu herosów z jakimiś dopiskami.
Bezimienny pokręcił głową i wbił sztylet w mapę… nie wiem
czy przypadkowo, czy też nie, ale ostrze wbiło się w puste miejsce niedaleko
domków… później uświadomiłem sobie, że jeśli się nie mylę, w tym pustym miejscu
obecnie stoi domek Nyks…
Ocknąłem się kiedy na zewnątrz powoli wschodziło słońce.
Trząsłem się cały i ciężko powiedzieć czy z powodu snu czy też gorączki…
właściwie to czułem się jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem, całe ramię piekło
mnie jakby ktoś ciągle trzymał je w ogniu, na dodatek rana robiła się lekko
zielona, a kolorowe plamki tańczące przed oczami nie polepszały sytuacji.
Patrzyłem się więc w sufit namiotu, próbując powstrzymać te
plamki oraz nagłe zawroty żołądka, informujące o tym, że faktycznie ogólnie
jest ze mną nie najlepiej. Ale przejdzie mi to, po prostu musi mi to przejść.
-Chłopaki wstajemy! – Ryknęła gdzieś niedaleko namiotu Yuno.
Usłyszałem jęknięcie niezadowolenia Travisa oraz po chwili
odgłosy świadczące o tym, że zarówno on jaki Steven wstali. Później Travis
powiedział jakiś tam dowcip i Steven oraz syn Hermesa wybuchnęli śmiechem. Później
ktoś wyszedł z namiotu, a osoba która została podeszła do parawanu
zasłaniającego moje łóżko.
-Ej, wszystko gra Sun?
– Spytał Steven.
Chciałem odpowiedzieć, że „jasne, wszystko gra”, ale udało
wydusić mi się krótkie i raczej mało przekonywujące:
-Yhm…
Steven westchnął ciężko i przeszedł za parawan. Nawet teraz
nie próbowałem ukryć rany na ręce. Jeśli syn Apolla ją zauważył to najwyraźniej
nie zrobiła na nim wrażenia, jeśli nie… to cóż tym lepiej.
-Czemu nie powiedziałeś, że cię dziabnęły? – Spytał poważnie
i usiadł na krawędzi łóżka.
Spojrzałem na parawan, byleby tylko nie musieć patrzeć mu w
twarz.
-Nie będę zachowywać się jak dzieciak. Przejdzie mi…
Steven zacmokał, nie poczułem, że ścisną mi tę chorą rękę.
Wtedy dopiero zwróciłem uwagę jak bardzo jest z nią nie fajnie. Cała sina, od
opuszków palcy po ramię. Rana opuchnięta fioletowo-zielona, zacząłem nawet
chyba widzieć kość… mam nadzieję, że to jednak tylko mi się wydaje.
-Sun – Steven spojrzał na mnie ostrzegawczo – To nie za
dobrze wygląda, wiesz?
-Nic mi nie jest – warknąłem.
Steven puścił moją rękę.
-Nie ruszymy dalej z tobą w takim stanie, nigdzie… ani do
obozu, ani dalej.
-Żartujesz – wycedziłem – idziemy i to już.
Chciałem się podnieść, ale wystarczyło, że uniosłem głowę
zaczęło mi ciemnieć przed oczami i Steve natychmiast położył mnie z powrotem.
-Poczekaj minutę, zaraz wrócę – westchnął ciężko i wybiegł
wręcz z namiotu.
Zacząłem przeklinać wszystkich znanych mi bogów. Naprawdę,
dałbym radę wstać, gdyby on nie
skakał nade mną jak jakiś przewrażliwiony brat.
(NICO)
Żeby nie było to nie był mój pomysł! Bo prawdę mówiąc zdaję
sobie sprawozdanie z tego jak dziwnie teraz wyglądam, niosąc na baranach
półnagiego wyglądającego na jedenastolatka, chłopaka. Cóż… można powiedzieć, że
mogło być gorzej. Wsadzili nas zamiast do celi, czy czegoś innego, do jakiegoś
kłębowiska korytarzy z czego w każdej chwili mogli pojawić się strażnicy z mgły
i zabrać nas do Pasitheai. Rozdzieliliśmy się jak tylko Percy oprzytomniał i
wrócił do siebie… chyba na szczęście nic mu nie było, aczkolwiek mimo to nie
podobało mi się to, że byliśmy zmuszeni się rozdzielić. Ale z drugiej strony
było to sensowne…
Natrafiłem później na ledwo przytomnego i żywego Anvika. Z
chłopakiem nie jest najlepiej i teraz gdy jest obok szumi mi w uszach, majaczy
też coś o „niewidzialnych ścianach”, z czego nie do końca go rozumiałem. I
poważnie naprawdę czułem się dziwnie, niosąc go na plecach… z drugiej strony
byłoby jeszcze dziwniej gdybym niósł go na rękach. Znalezienie Percy’ego (czy
pozostałych) w gąszczu tych korytarzy nie należało do najłatwiejszych, a każdy
dźwięk wydawał mi się być mgielnymi wojownikami… właściwie wydaje mi się, że
Pasithea zrobiła sobie jakąś grę. No, jakby bawiło ją to, że próbujemy się
jakoś wydostać. Nie widzę na to wielkich szans, ale postanowiłem nie dzielić
się tymi optymistycznymi myślami.
Głowa Anvika w końcu opadła bezwładnie na moje ramię, ale
chłopak na szczęście żył, tylko to wszystko zaczęło go wymęczać. Zaś parę minut
później natknąłem się na Percy’ego. Przyglądał się tym ścianom jakby były
wyjątkowo interesujące, uderzył nawet w nią pięścią, jednakże po za
nieprzyjemnym chrzęstem nic innego się nie wydarzyło.
Lekko zdziwił się jak mnie zobaczył. Pokręciłem jednakże
szybko głową, żeby nie pytał i położyłem delikatnie Anvika. Ogólnie nie
wyglądał najlepiej. Był posiniaczony, wszędzie miał mniejsze lub większe rany,
a kostki u stóp zdarte prawie do kości. Na dodatek jego znaki na dłoniach
wyglądały jakby ktoś je dopiero zrobił, czerwone i tylko gdzie niegdzie czarne.
Percy klęknął przy Anviku, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
-Jak tylko się rozdzieliliśmy trafiłem na niego –
wytłumaczyłem – błądził się po korytarzach i bredził coś.
-Trzeba mu podać nektar – zauważył Percy.
Ukląkłem obok niego.
-Zabrali nam przecież – westchnąłem.
Percy zacmokał cicho i wyciągnął z dodatkowej kieszeni
kurtki niewielką buteleczkę z dosłownie naparstkiem nektaru. Wątpiłem aby taka
ilość mogła wiele zdziałać, ale Percy wlał nektar do ust Anvika. Chłopak
zachłystnął się i chwilę później otworzył niebieskie oczy.
-Co wy tu robicie? – To było pierwsze o co zapytał.
-Podejrzewam, że to co ty – Percy uśmiechnął się lekko i
pomógł Anvikowi usiąść – czekamy.
Syn Hekate zmarszczył czoło jakby próbował sobie coś
przypomnieć.
-Słuchaj Anvik, my nie
czekamy – zganiłem Percy’ego spojrzeniem – my próbujemy się stąd wydostać.
-Próbujemy, próbujemy – zza rogu korytarza wyłonił się Jack
– tylko coś nam kurwa, nie za bardzo idzie.
Anvik wyprostował się lekko na widok syna Hermesa.
-Jack? – Wydusił w końcu syn Hekate, jego ton był nawet
łagodny – Mh… To bardzo dobrze, że
tutaj jesteś.
-Coś mnie ominęło? – Spytał z lekkim uśmiechem Percy, po
czym spojrzał na mnie mówiąc „Od kiedy obecność Jack’a to dobrze?”
Ale Jack najwyraźniej odczytał coś z tego zdania Anvika,
gdyż nie rzucił żadnego mądrego komentarza zamiast tego spuścił wzrok i wydawał
się być… przybity. On przybity? Chyba
zbliża się koniec świata.
-Być może – warknął jednakże – Kto ci tą piękną twarzyczkę
obił? Chyba powinienem mu osobiście podziękować.
-Oj zamknij się Walker – wycedził szybko Percy – Anvik
słuchaj, masz pomysł jak się stąd wydostać?
-Tak – Anvik wlepił wzrok w jedną ze swoich ran. Chyba nawet
lekko poczerwieniał – Ale najpierw chcę porozmawiać z Jackiem. Na osobności – wycedził, chociaż dalej nie
podnosił wzroku.
Jack o dziwo nic nie powiedział. A ja i Percy, nie chętnie
bo nie chętnie oddaliliśmy się od tej dwójki. Jednakże nie chcieliśmy odejść za
daleko, dlatego też ukryliśmy się po prostu za najbliższą ścianą. Bynajmniej
nie w celu podsłuchiwania, chociaż i tak dochodził do nas strzępek rozmowy.
-… Sam się o to prosiłeś – warknął przyciszonym głosem
Anvik. Po czym mruknął coś nie zrozumiale i dopiero po chwili usłyszeliśmy coś
znowu - … Nie masz wielkiego wyboru. Zrobisz to.
-To jest kurwa
szaleństwo! – Ryknął na całe gardło Jack, ale Anvik szybko go uciszył – Mam
zrobić coś takiego?! Ich już kurwa pogięło do reszty?! Takie są ich jebane
warunki?!
-Cicho – wycedził Anvik.
Później i Jack mówił przyciszonym głosem więc nie wiele
zrozumieliśmy a i nie próbowaliśmy dosłyszeć. Percy wtedy spojrzał na mnie nie
pewnie.
-Co oni kombinują? – Spytał.
Wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem. Nie wtrącajmy się.
Percy pokiwał głową i zbliżył się nieco bardziej do mnie,
praktycznie przygwoździł mnie do ściany.
-Masz rację. Pewnie i tak to nic istotnego – zerknął
ukradkiem za swoje ramię, a po chwili zbliżył swoje usta do mojego ucha –
Kocham cię.
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Oczywiście było to, na
swój własny sposób miłe… ale to nie jest najlepszy moment na wyznania miłosne!
-Percy, przełóżmy proszę cię zwierzanie się na kiedy
indziej, proszę.
Ale oczywiście Percy jak zwykle musiał się uprzeć przy swoim
i zaczął mnie całować, namiętnie i lekko za agresywnie, niż pozwalała na to
sytuacja. Nie za bardzo miałem chęć na oddawanie pocałunku, biorąc pod uwagę
fakt, że dosłownie kilka kroków dalej znajdował się Anvik i Jack, a gdzieś
jeszcze łazi Leo… Ale jak zwykle sam smak i uczucie pocałunku dały za wygraną i
w końcu skończyłem wtulony w syna Posejdona, jakbyśmy w ogóle nie byli w tym
„labiryncie”, tylko siedzieli w domku trzynastym lub trzecim.
-Jackson! Di Angelo! Chodźcie już! – Ryknął, przerywając
oczywiście, Jack.
Percy przewrócił oczami i ciągle obejmując mnie ramieniem
wróciliśmy do syna Hermesa i Hekate.
Anvik już stał na nogach, aczkolwiek wyglądał jakby zaraz
miał się rozpłynąć w powietrzu… prawdę mówiąc Jack nie wyglądał lepiej. Co
prawda ranny nie był. Ale na pewno był blady jakby widział trupa, a w oczach
widziałem, zaraz po zawsze obecnej ignorancji, strach… po prostu zwyczajny
ludzki strach. Śmieszne…
-My… - zaczął Jack, ale poczerwieniał na policzkach… znając
go pewnie ze wściekłości – Dobra twój plan, ty pieprz.
Percy uniósł ironicznie brwi, ale Jack tego nie wyłapał, a
ja ledwo powstrzymałem się od cichego parsknięcia.
Anvik widocznie też nie załapał, bo złożył ręce na piersi i
odpowiedział jakby nigdy nic:
-Musimy na chwilę się oddalić.
-Gdzie?
-Gówno cię to obchodzi Jackson! – Ryknął Jack.
Anvik zganił go szybkim spojrzeniem, które Jack olał.
Zauważyłem jeszcze jedną „ciekawą” rzecz… dłonie Jack’a drżały z podenerwowania, które ukrywał na twarzy… na
dodatek żyła na czole pulsowała mu szybko, a źrenice miał zwężone jak
przerażony kot.
-Nigdzie daleko, Percy – głos Anvika był nieco inny… jakby
bardziej dorosły i pewny siebie – Zaraz wrócimy.
Percy nagle również zbladł jak kreda, zmarszczył czoło i
zaczął obserwować ze zdziwieniem Anvika, który teraz przy niechętnej pomocy
Jack’a zaczął się z nim oddalać. Dopiero kiedy ta dwójka zniknęła za
najbliższym korytarzem spytałem:
-Co się stało?
-Jego głos…
Westchnąłem ciężko.
-Co jego głos?
-Był nie jego. Ale ja ten głos skądś kojarzę!
Westchnąłem ciężko i oparłem się o ścianę.
-Leo długo nie wraca – zauważyłem.
Percy jak zwykle na wzmiankę o Leonie lekko poczerwieniał ze
wściekłości.
-Nie przejmuj się nim – warknął – zaraz przyjdzie.
Pokiwałem niepewnie głową.
Minęło już naprawdę wiele, wiele minut. A zarówno po Leo jak
i Jack’u i Anviku nie było śladu. Percy zaczął kręcić się w tę i z powrotem, a
każdy dźwięk stawiał go na baczności… Prawdę powiedziawszy naprawdę nie
mieliśmy pojęcia dlaczego znaleźliśmy się w takim miejscu, a nie złóżmy w
jakiejś celi czy coś… Lea sama nie była przekonana co do umieszczenia nas tu,
ale Pasithea widocznie miała inne plany i wtedy właśnie bogini wyznaczyła datę…
za miesiąc, czyli 3 stycznia… Tydzień przed tym dniem pozwoli bogom opuścić
Olimp, co oznacza… szalonych bogów na wolności. A samego dnia postanowiła
zniszczyć Obóz CHB, a później Jupiter.
To również denerwowało do granic możliwości Percy’ego, postanowił,
że gdy tylko wrócimy do Obozu wyruszamy. Tylko po co? Owszem Pasitheę trzeba
pokonać, jednakże… na razie faktycznie nie mamy czego szukać czy powstrzymywać.
Kiedy już Percy chciał zacząć szukać Jack’a i Anvika (z
naciskiem na ostatniego), pojawili się w towarzystwie Leo, który z niewiadomego
powodu zaśmiewał się w najlepsze. Anvik wyglądał nieco lepiej, kilka ran nawet
wydawało się zniknąć, a reszta nie krwawiła, kostki z kolei miał obandażowane.
Jack z kolei rzucał mordercze spojrzenia Leo, jednakże sam wydawał się nie mieć
na nic siły, nie uśmiechał się już w ten denerwujący i łobuzerski sposób, a
ogniki złośliwości zostały całkowicie zastąpione przez niepewność… Teraz jak
już się nie uśmiechał, przestał wydawać się nawet aż taki przystojny, co
powitałem z nie małą ulgą, bo z niewiadomego powodu ostatnio bardzo często
rzucało mi się to w oczy.
-Więc jak Anvik – zacząłem – masz pomysł?
Wtedy Leo postanowił się uciszyć, rzucił zaskoczone
spojrzenie Percy’emu, ale on tylko wzruszył ramionami.
-Tak tylko… - Anvik spojrzał niespokojnie na Jack’a – Na
pewno chcecie odejść?
-Stąd? Cały czas – Percy uśmiechnął się sztywno.
Anvik pokiwał ze zniecierpliwieniem głową.
(STEVE)
-Możemy już ich nadgonić? – Spytał po raz trzeci w ciągu
ostatnich dziesięciu minut Sun.
Zaprzeczyłem ponownie.
Minęło już sporo czasu odkąd Yuno, Travis i Octavian (ten
ledwo się zgodził) udali się dalej, a ja postanowiłem zostać w tym „obozie” i
przypilnować aby jad i zakażenie które wdało się w ranę nie narobiło już
większych szkód, co i tak Sun traktował jako karę.
-To chociaż wrócić do obozu? – Jęknął.
Ponownie zaprzeczyłem. A chłopak uderzył twarzą w poduszkę i
już po chwili usłyszałem jak cicho chrapie. Westchnąłem ciężko, bo prawdę
powiedziawszy nie nadaję się na niańkę, ale cóż… sam zaproponowałem zostanie i
muszę to jakoś znieść.
Usiadłem przy krześle w namiocie i zacząłem gapić się w
zeszyt leżący na stoliku. Nie, ten zeszyt nie jest mój, jest Sun’a, a
przynajmniej tak podejrzewam… raczej wątpię by Travis był wielkim miłośnikiem
pisania. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przeglądanie cudzych zapisków nie
jest zbyt dobrym posunięciem, ale po ilości czasu spędzonych z Travisem
nauczyłem się, że ciekawości czasami nie powinno się poskramiać i teraz po
prostu jakoś tak wyszło, że zacząłem wertować kartki zeszytu.
Nie było to nic nadzwyczajnego. Kilka wpisów z czasów
szkoły. Kilka bazgrołów zrobionych podczas lekcji. Kilka prób opisania czegoś. Później
było dosłownie kilka zdań dotyczących osób z obozu… tu wrednie pozwoliłem sobie
przeczytać:
„Nico di Angelo –
idiota jakich mało. Tylko jak go poznałem zaczęły się kłopoty, najpierw mój
brat… później to wszystko inne. Syn Hadesa, więc oczywiście się puszy.
Nienawidzę go.”
Było w tym coś co mnie na chwilę zastanowiło. Brat Sun’a? Osobiście
nigdy o nim nie wspominał, może raz albo dwa, że umarł mu ktoś ostatnio… Ale
nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
„Percy Jackson –
Chłopak di Angelo, lekko mnie drażni. Też idiota, ale trochę mniejszy, a jego
wyraz twarzy wskazuje na to, że inteligencją to nie grzeszy. Czasami wydaje mi
się, że jest z nim coś nie tak oczywiście pomijając to, że zostawił Annabeth
dla CHŁOPAKA! Jakoś dziwnie w jego przypadku przyprawia mnie to o złość… bo w
sumie, czemu akurat di Angelo?”
Westchnąłem ciężko, nie powiem trochę śmieszy mnie to, że
chłopak opisuje każdą napotkaną osobę z drugiej zaś strony, było w tych
zapiskach coś co mi kogoś przypominało.
„Leo Vale Valdez – syn Hefajstosa. Nie mam o nim
zdania, jest zabawny i nawet trochę dziecinny. Ale wkurzył mnie kiedy pomylił
mnie z dzieckiem Afrodyty… nie jestem wcale uroczy!”
Tutaj właściwie po części zgadzałem się z Sun’em, Leon jest
trochę dziecinny. Przypomina mi lekko
Travisa, ale chyba lepiej, żeby o tym nie wiedział.
„Jason Grace – Syn
Zeusa. Jest super! Jak dla mnie oczywiście. Żałuję tylko, że mało ze sobą
rozmawiamy, bo chłopak jest jak dla mnie idealnym gościem do rozmów. Jeśli
miałbym problem byłby drugą osobą do której bym z nim poszedł, no i rozwala
mnie ta jego blizna przy ustach.”
Tak, Jason jest kimś komu można się zwierzać, stanowczo…
„Vivien
Której-Nazwiska-Napisać-I-Wymówić-Nie-Potrafię – Nie cierpię jej! Nie cierpię
jej bardziej od di Angelo, ale mniej od Jack’a! Córka Aresa, wredna, małpa.
Koleguje się z Jack’em i jak dla mnie mogą równie dobrze ze sobą chodzić, jest
wkurzająca jak on, ma białe włosy jak on i równie bardzo wszystkim dokucza jak
on! Gdybym tylko miał okazję zepchnąłbym ją do morza z jakiegoś klifu”
Tu wolałem przemilczeć. Później napisane było o Annabeth,
Piper, kilku dzieciakach Afrodyty i Hypnosa. A po tym:
„Hogganvik Fugunaga –
Syn Hekate i jednocześnie najlepsza osoba na całym obozie. Może jest lekko
sztywny, fakt. Może i jest tajemniczy, ale kiedy z nim rozmawiam tak sam na
sam, dowiaduję się kilku rzeczy. On jest chyba najmądrzejszą osobą jaką znam i
nigdy, przenigdy nie spotkałem kogoś kto potrafi mówić na dowolny temat tak
interesująco jak on. Przypomina mi trochę Nilsa i traktuję go właśnie jak
starszego brata. Ale współczuję mu… chciałbym się z nim zamienić, żeby to on
miał moje „problemy” a ja jego, żeby nie było to tak, że on przez tyle lat musi
cierpieć.”
Tutaj również wolałem nie myśleć o tym, gdyż Hogganvik mimo
wszystko wywołuje u mnie przerażenie.
„Jack Walker – Gdybym
nie był dobrze wychowany użyłbym pięknego słowa na „s”, którego ta istota (bo
nie mam zamiaru o nim pisać jak o człowieku) tak często używa. Nienawidzę go,
prawie na równi z di Angelo. To zarozumiały, snobistyczny dupek! Na dodatek
narcyz, który chyba mógłby pobić tego prawdziwego Narcyza. On jest najgorszą
rzeczą na jaką można trafić i obiecuję, że kiedyś mu pokażę, że wcale nie
jestem dzieciakiem, za jakiego mnie bierze!”
Niestety ponownie musiałem się zgodzić.
„Steven Scott – Jest synem Apolla. W sumie gdybym się uparł na tym mógłbym
skończyć pisanie o nim. Ale… Lubię go chyba. Drażnił mnie kilka tygodni temu,
gdy gadał wierszem i był sztywny, teraz… Prawdę powiedziawszy nawet go
podziwiam i uważam, że gdyby tylko jeszcze trochę starał się być „normalny”
szło by z nim jakoś się dogadać… Kiedyś”
Przygryzłem wargę, bo prawdę powiedziawszy głupio mi było
czytać o sobie… Aczkolwiek…
Cóż chciałem już odłożyć zeszyt, bo później było opisane
jeszcze kilka innych osób, a nie chciałem wyjść już na przesadnie wścibską
osobę, ale zastanowiła mnie nagle jedna rzecz na następnej stronie, a
mianowicie wpis na marginesie „Ostatni sen: śmierć. Będę musiał powiedzieć
ponownie Percy’emu aby nie robił nic pochopnie… Denerwuję się”.
Wtedy dopiero zamknąłem zeszyt. Nie wiem co przez ten wpis
miał na myśli Sun, ale zaniepokoiło mnie to lekko. Bądź co bądź snów herosów
nie powinno się lekceważyć.
Chciałem teraz podejść do chłopaka by sprawdzić mu opatrunek,
ale usłyszałem jakieś klikanie przy namiocie i postanowiłem to sprawdzić.
Wyciągnąłem miecz i szedłem niepewnie w stronę tego dźwięku.
Przy drzewie stał jakiś chłopak, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Na
oko był w moim wieku, długie brązowe włosy miał spięte w kucyk, oczy były
koloru czerwonego wchodzącego w fiolet, był całkiem… przystojny… zaś klikanie
wywoływał pies, siedzący obok chłopaka, nie mam pojęcia tylko czemu akurat to
zwierze wywoływało taki odgłos.
-Dzień dobry – chłopak skłonił głową, zaś czarny pies wstał
na łapy i wyszczerzy zęby… metalowe, ostre zęby.
-Nie podoba mi się twoja uprzejmość, biorąc pod uwagę fakt,
że jesteśmy w takim a nie innym miejscu – warknąłem – Kim jesteś?
-Nazywam się Tantibus – odparł z uśmiechem – Jak się
miewasz?
-Świetnie – odparłem sztywno – Czego chcesz?
Chłopak zerknął na mnie z rozbawieniem, było w nim coś
znajomego, coś czego nie mogłem sobie uświadomić.
-Wiesz… Po prostu powiedzmy sobie szczerze, że dawno się nie
widzieliśmy. Kiedy to ostatnio było…? Kilka dni przed twoim trafieniem do
poprawczaka, nie?
Nagle jakiś dreszcz przebiegł mi po plecach… No tak! Ten
chłopak ma identyczne rysy twarzy i głos… Ale… To nie mógł być on, to nie może
być Lional! On przecież ma zmiażdżone nogi…
-Nie… nie znam cię – wydukałem i mimowolnie zrobiłem krok do
tyłu.
Chłopak zaśmiał się.
-Masz rację! Jestem tylko czyimś cieniem! Nie mniej miło mi
cię spotkać! A teraz zginiesz!
Powiedział to dosyć szybko i nawet nie zdążyłem w porę
zareagować gdy pies rzucił się na mnie i przewrócił na śnieg. Próbowałem go
zrzucić ale bestia była chyba robotem, bo dosłownie przygwoździła mnie do
śniegu, robiłem co mogłem aby nie dogryzł mi się do gardła, zaś sobowtór Lionala
krążył wokół mnie.
-Wiesz – kontynuował ze śmiechem – To śmieszne, że ludzie
widzą mnie jako osobę którą kochają najbardziej! Co było takiego w twoim
koledze, że aż tak go postrzegasz?! Miłość twojego życia, która przez ciebie
wpadła pod pociąg i prawie zginęła? Doprawdy rozczulające.
-Kłamiesz! – Ryknąłem i ponownie podjąłem próbę zepchnięcia
psa z siebie, niestety bezskutecznie i prawie rozszarpał mi gardło.
Tantibus roześmiał się pownie.
-Doprawdy? Szkoda mi ciebie Scott. Zakochałeś się w głupim
śmiertelniku, który przez ciebie już nigdy nie wstanie na nogi – w tym momencie
coś zaczęło szczypać mi oczy i nawet przez chwilę chciałem aby ten pies zrobił
swoje – nigdy się już z nim nie spotkasz i usilnie próbujesz znaleźć sobie
kogoś z kim mógłbyś być. Na kogo padło? Aaa… wiem, na tego biednego syna
Hermesa? Kiedy złamiesz mu serce?
Pies zrobił się coraz bardziej zaciekły i poczułem, że rozszarpał
mi już rękaw bluzy i po łokciu spływa mi ciepła krew, mimo to rana na ręce jest
lepsza niż rozszarpane gardło.
-Nigdy tego nie zrobię! – Ryknąłem.
-Yhm… Tak jak z nim? Tak samo jak z tą dziewczyną…?
-Nie mów o niej! – Nie zwróciłem uwagi kiedy łzy mi spłynęły
po policzkach.
Pies jakby nieco złagodniał, ale ciągle dobierał mi się do
gardła, a ja nie miałem już siły.
-No tak, tak… Co to się z nią stało? Wylądowała w szpitalu z
uszkodzeniem organów wewnętrznych, tak?
-To nie była moja wina!
-Nieee… Wcale i…
Jego dalszą wypowiedź przerwał świst i wycie psa i po chwili
bestia zmieniła się w pył, usłyszałem śmiech triumfu i krzyk:
-No, no pizdeczko, nawet psy cię pokładają na podłogę?!
Od razu poznałem, że była to Vivien. Tantibus wytrzeszczył
oczy, spojrzał z przerażeniem na to co pozostało z jego psa i zniknął, ale za
nim usłyszałem w swojej głowie jego głos „Jeszcze
się spotkamy lub odwiedzę twoich przyjaciół”.
Wstać pomogła mi ta dziewczyna o niebieskich włosach, Lauren…
chyba. Uśmiechnęła się do mnie.
-No to już jesteśmy kwita – odparła – Uratowałam ci życie.
-Śnisz dziewuszko! – Warknęła Vi i przewróciła w dłoniach
sztylet do rzucania – Potwór, zabity przeze mnie!
Lauren przewróciła oczami.
-Wracamy do obozu – odparła po chwili – Zabierz Sun’a.
-Ale…
-Pozostali tam są. Wszyscy i nie jest najlepiej –
westchnęła.
-Nie jest najlepiej? – Warknęła Vi – Jest zajebiście! Wiesz,
bogowie będą ze sobą walczyć.
-Co?!
-Gówno, pizdeczko, idziemy!
***
Oł, trochę już czasu minęło od poprzedniego rozdziału za co przepraszam, ale sami rozumiecie... Wena to zło i tak dalej xD
Rozdział jest krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle i postaram się aby kolejny był dłuższy *^*
Tak czy inaczej kolejny postaram się dodać w poniedziałek lub wtorek, ale nie obiecuję, gdyż mój plan dnia codziennie praktycznie wygląda tak, że wstaję, piszę, idę do szkoły, w szkole piszę, po szkole piszę, a w weekendy tylko piszę, ale przez brak weny piszę jedno zdanie na 10 min i po prostu powoli mnie to zaczyna przerastać, ale trudno ;;w;;
Dziękuję jak dotrwaliście do końca i jedna chyba smutna wiadomość, powoli zbliżamy się do końca przygody, nie wiem jeszcze za jak nie długo, ale już małymi kroczkami przygotowuję się do końca (nawet już mam napisany ostatni rozdział xD). Trzymajcie się!
To jest tak xD komentarz miałam napisany ale jakiś żyd z bloggera mi go ukradl wiec nie ma i nie chce mi się drugi raz pisac. Powiem tyle: Wiem ze jestem zajebista i niech se ta baba bierze tego potwora mam swoje rosyjskie niedźwiadki xD
OdpowiedzUsuńJa i pojong Killjoysów z mojej łapki pozdrawiamy i niech Apollo wenę ześle c:
Plus jeszcze Tani Tubiś wygrywa życie xD
UsuńxD No co zrobisz? xDDD
Usuń;ww; coś lubią Ci się kraść te komentarze, kobieto ;w; xD
Dziękować za wenę xD
No w końcu. ;D Tak długo czekałam. XD
OdpowiedzUsuńIn primo luogo: rozdział zajebisty, cudowny, boski i wgl super. ;D Biedny Sun. Czemu cierpią wszyscy, których lubię? To niesprawiedliwe. ;D
No i zaciekawiła mnie ta przeszłość Travisa. ;D Nie spodziewałam się czegoś takiego po nim.
I te opisy osób Suna. Mam o nich takie samo zdanie. ;D No oprócz Nico oczywiście. :D
In secondo luogo: rozdział wcale nie jest za krótki. Przecież moje są trzy razy krótsze. ;D W ogóle to Twoje są jednymi z najdłuższych jakie czytałam. ;D
In terzo luogo: Że koniec??? Nieeee. No proszę. Przedłużaj jak najbardziej się da. Albo zrób potem następny blog. ;*** Kontynuację BoO czy coś takiego. Albo połącz magów i herosów. Cokolwiek. ;D
Przy ostatnim rozdziale chyba się popłaczę. ;D Jakoś sobie nie mogę tego wyobrazić. XDDD
Pozdrawiam, weny życzę i czekam na nexta. :*
Niestety jest często, że postacie które lubimy cierpią ;w; wim coś o tym ;w; xD
UsuńTam, tam chyba się pomyliłaś bo było o przeszłości Stevena xD On jest ogólnie postacią z trochę... nieciekawą przeszłością, zaczynając od ojczyma po jego ostatniej dziewczynie skończywszy (bo ten chłopak to ze sobą za długo nie chodzili XD)/
Hah... Więc widzę iż Sun przypadł ci do gustu? Well... nie spodziewałam się prawdę mówiąc xDD
Oj, rozdział jest krótszy raptem 14 stron a poprzednie miały około 20 ;w; Ale weny brak i czasami się zastanawiam czy i tak nie są za długie ;w;
I ostatnie to cóż... Niestety już powoli to wszystko dobiega końca, herosi się wreszcie ruszą i pójdą pokonać Pasitheę, ale najpierw kogoś innego. Przedłużam jak tylko potrafię, ale powoli brakuje mi już pomysłów ;w; więc... ;w;
I prawdopodobnie zrobię tak jak Ty, czyli zrobię drugi spis treści i będzie KBoO moja xD Zastanawiałam się jeszcze nad połączeniem PJ z HP, bo Kronik rodu Kane jeszcze nie miałam okazji czytać i dopiero dostanę na święta jakoś ;w; więc może wtedy xD
Ale spokojnie z moim tempem pisania, za szybko końca nie będzie, nie umiem oszacować ile, może to będzie 5 rozdziałów, może 10, a może nawet jeszcze z 20 zobaczymy ^^
Dziękuję za wenę i również pozdrawiam :3
HAHA No tak pomyliłam się. Sorry. Wybacz, zaraziłam się blondynizmem od przyjaciółki. ;DDD
UsuńSun jest zajebisty. ;D Gdyby był trochę starszy....
Rozdziały są idealnej długości. Chociaż może wolałabym krótsze, ale częściej. ;D
O tak- 20. ;D
Ja nie wiem czy połączyć herosów i magów, czy dodać innych. Już nawet wymyśliłam sobie takich bohaterów. ;D Tak jakby herosów, ale nie do końca. XD
Sama już nie wiem co wybrać. :))) Albo zrobię dwa ''Tomy''. Pierwszy z moimi wymyślonymi bohaterami (coś w stylu takiej grupy jak Ty zrobiłaś, ale nie do końca), a w drugiej części magów. Serio już sama nie wiem. Ale coś tam wymyślę. I mam nadzieje, że Ty też.
Cieszę się więc, że lubisz Suna xD
UsuńCo do długości, myślę, że kilka nie długo pewnie będzie krótszych bo coraz mniej weny i czasu itd. ;w;
A ja bym poczytała o połączeniu herosów i magów, chętnie *^* XD Ale pozostawiam to do Twojego ustalenia xD
No zobaczę co mi przyjdzie do głowy. ;D Mam dużo pomysłów, ale żaden nie pasuje do moich planów. ;D
UsuńMam jeszcze w planach stworzenia bloga o dzieciach herosów (w tym dzieci Nico). ;D
Ale Ty też musisz już zacząć coś planować. :***
Planuję, planuję, tylko coś pomysły mnie omijają xD
UsuńJak Nico ma dzieci .O.? Bo po za tym pomysł fajny, no ale jak Nico i dzieci .O. ?
No wiesz. Will zawsze może zginąć poświęcając się, a Nico zabujać w jakiejś super lasce. ;DDDD Może być przecież bi. :***
UsuńNope... Nope... Nope... Kobieto złamiesz mi tym serce ;---; xD
UsuńEch no dobra. Dla Ciebie zrezygnuję z tego. ;D Przynajmniej na razie. ;D
UsuńEj, no bez przesady ;---; Po prostu nie mogę sobie wyobrazić Nica jako Bi, czy w ogóle hetero xDD Nie musisz od razu z tego powodu zmieniać planów ;-;
UsuńxD Pizdeczka xD Leże i nie wstane... No i Wen poszedł w... do lasu... I co? No nic! Zajebiście... xD
OdpowiedzUsuńTo jest urok Vi :3
UsuńAmbitnie xDD Cóż jak słusznie zauważyła Tasogare, uroki Vi XDD
Usuń