sobota, 8 listopada 2014

ROZDZIAŁ 56

Rozdział dedykuję Klaudii od Pana Aresa (on mnie i tak już nie lubi więc co mi szkodzi? XD) A dedykację masz za cierpliwość i motywowanie mnie do granic możliwości ;w; Dziękować i jesteś zajebista! 



Rozdział 56. Wróg stawia warunek 


(SUNAJ)




-Powinniśmy byli cofnąć się do obozu! – Warknęła Yuno przy trzecim już chyba „obozowisku”.
Było już ciemno. I zimno… Nie tak znowu bardzo zimno, jak u mnie w rodzimym kraju, ale i tak Yuno miała fioletowe palce. 
Obecne obozowisko miało być tym na nocowanie. Yuno miała jakieś „magiczne” namioty, co to w złożonej wersji małe tak, że mieściły się w kieszeniach.

Po mojej prawej stronie Octavian kłócił się o coś zażarcie ze Stevenem… znaczy się to coś, dotyczyło ran rzymianina. On jest tak uparty, że chyba wolałby się wykrwawić niż zostać teraz opatrzonym przez kogoś z obozu herosów.

No dobra, może i on jest uparty pod tym względem podobnie jak ja. Użądlenie skorpiona, a dokładniej czarna pręga po wbiciu żądła tego skorpiona, przestała się rozrastać. Ale zaś sama rana puchła i robiła się fioletowa z odcieniem zielonego… i naprawdę to bolało. Nie czułem już w ogóle w tej ręce i powoli szyja od tej strony również mi drętwiała, ale miałem nadzieje, że to tylko moje przewrażliwienie… zawsze byłem i jestem przewrażliwiony na punkcie własnego zdrowia… odkąd dowiedziałem się o kilku chorobach zrobiłem się nawet chyba zbyt przesadny. Powoli mi to przechodzi, to przewrażliwienie, co chociażby widać teraz. Jakby to mi się stało jakieś dwa lata temu, pewnie topiłbym się teraz w łzach i karteczkach od lekarzy. Jestem dzieciakiem. Jack ma zakichaną racje. Dlatego skoro on się tak upiera, że zachowuję się jak zwyczajny gówniarz, to chcemy udowodnić, że nie! Nie pójdę tym byle użądleniem ani do Stevena, ani do żadnego lekarza. Nawet jeśli Jack’a teraz nie ma i tak jakoś się dowie.

-Słuchajcie, nie mamy pojęcia gdzie ich mogło wciąć – Steven ku mojemu zaskoczeniu mówił to, bandażując ramię Octaviana… chociaż mina rzymianina świadczyła o tym, że jeszcze sekunda i Steven oberwie – Znaczy jasne, są te jaskinie Pastheai. Ale, są zawalone – tu rzucił mi szybkie, zimne i pełne wyrzutu spojrzenie.

Yuno dorzuciła kilka patyków do ogniska.

-Są zawalone, owszem. Myślę, że tylko niewielka sieć korytarzy ocalała, po za tym… Lea, a Pasithea już w szczególności, nie są głupie… nie użyją tego samego miejsca jako miejsca do przetrzymywania zakładników, ofiar, czy bogowie wiedzą na co im to.

Travis pokiwał sennie głową. On jeden najmniej ucierpiał z nas wszystkich, miał tylko rankę na szyi od uderzenia w drzewo podczas ucieczki.
Steven w końcu skończył opatrywać rany Octaviana, a ten poderwał się i odskoczył od syna Apolla tak szybko, że przez chwilę zastanawiałem się czy przypadkiem ten go nie uderzył. Ale rzymianin tylko przyglądał się z niesmakiem i pogardą naszej grupce… właściwie nie całej grupce. Na Yuno patrzył z powątpiewaniem i lekkim uśmiechem, jakby widział starą koleżankę, z którą rozstał się w kłótni. Aczkolwiek jakakolwiek by prawda nie była, nie odezwał się do niej.
-Ej, Sun wszystko gra? – Spytała Yuno – Jesteś czerwony i się pocisz.

Jakkolwiek ta uwaga sprawiła, że na pewno poczerwieniały mi policzki, tak po spojrzeniu na zdrową dłoń, zauważyłem, że drży mi bardziej niż gdy miałem pisać sprawdzian całoroczny z matematyki… wcześniej przez cały rok nie uważając, a później nie starając się nadrobić. Uwierzcie mi, nigdy wcześniej jak przed tym sprawdzianem ręce mi się tak bardzo nie trzęsły… teraz dosłownie drżały jakbym był w epicentrum trzęsienia ziemi.
I jeszcze tak czułem się przez wzgląd na zawroty głowy…
-Wszystko jest okej – odpowiedziałem jednak, nawet udało mi się powiedzieć, to na tyle szybko, iż głos mi nie drżał.
-Masz gorączkę – stwierdził Steven i podszedł nieco bliżej – nie zadrapałeś się podczas naszego odwrotu?
Zaprzeczyłem szybko i odruchowo zakryłem zdrową dłonią ranę. Steven na szczęście tego nie zauważył, marszczył czoło patrząc mi prosto w oczy, a ja czułem się jakby to spojrzenie potrafiło rozczytać całą moją historię. No i widziałem w tych oczach pewnego rodzaju troską, coś co sprawiało, że gdyby Steven zapytał się raz jeszcze gotów był bym mu pokazać nawet ranę.
Ale syn Apolla o nic już się nie spytał. Zdjął swoją kurtkę, pomimo tego, że pod nią miał jakąś cienką bluzkę z napisem „Bez tej koszuli też nieźle wyglądam” i podał mi ją, abym się okrył. W obecnym stanie nawet jakbym chciał to nie potrafiłbym mu odmówić. Teraz dopiero poczułem się jakbym miał gorączkę. Skronie mi pulsowało, czułem te wszystkie dreszcze, a świat przed oczami zaczynał mi wirować.
-Pójdę się przespać – stwierdziłem.
Steven pokiwał głową i pomimo dosyć wyraźnego sprzeciwu odprowadził mnie do namiotu, który miałem dzielić właśnie z nim oraz Travisem. W drugim mieli nocować Octavian i Yuno.
-Ej, Sunaju…
-Mów mi Sun – warknąłem, kiedy udało mi się z trudem zdjąć koszulę i położyłem się na byle jakiej pryczy.
-Ech… Sun – poprawił się niechętnie syn Apolla – cokolwiek próbujesz teraz osiągnąć, wiedz, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie udowodnisz nikomu swojego męstwa czy tam czego ty chcesz udowodnić, jeśli przez swoją głupotę coś ci się stanie.
Zmarszczyłem czoło. Czyżby się jakoś dowiedział, zauważył? Ale postawiłem na najbezpieczniejszą kartę:
-O… o czym mówisz?
Wtedy Steven potrząsnął głową jakby odpędzał natrętne myśli, spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem.
-Wybacz zamyśliłem się. Mówiłeś coś?
Pokręciłem szybko głową, Steven po chwili wyszedł, narzekając, że nie ma przy sobie niczego na gorączkę… jakby mu na tym zależało… jasne…

Szybko zasnąłem. Byłem zbyt wycieńczony by nawet myśleć. Niestety zapowiadało się na to, że nie będzie mi dane zbytnio się wyspać. Prawie od razu zacząłem mieć te cholerne sny herosów… nigdy nie potrafię ich opanować.


Byłem w… bibliotece? Tak to chyba jest biblioteka, bo jakoś nie widzę jadalni z tyloma półkami na książki. O jeden z regałów opierał się… jak oni go nazywali? Bezimienny? Chyba…
No tak czy inaczej, opierał się o regał, w jednej dłoni trzymał kieliszek z czymś wino podobnym, a w drugiej obracał w palcach jakiś srebrny sztylet.
Spomiędzy oddalonych nieco regałów, wyłonił się jakiś blondyn.
-To wystarczy? – Spytał i rzucił na stół jakiś pergamin.
Bezimienny chrząknął cicho i rozwinął pergamin. Wydaje mi się, że chłopak nie przeczytał ani zdania, jednakże odpowiedział po chwili:
-Tak. Potrzebujemy teraz tylko jednej osoby.
-Dokładniej jej trupa – rozmówca Bezimiennego złożył ręce na piersi – Nie łatwiej byłoby po prostu go złapać?
Syn Bachusa zwinął pergamin powrotem, poprawił broszkę w kształcie skarabeusza, która  przypięta była do jego czarno-żółtej bluzy.
-O nie, nie, nie. On jeśli przebywa w obozie jest zbyt strzeżony. Teraz… złapała go bogini halucynacji. Musi jej uciec, wtedy SPO ruszy.
Blondyn zmarszczył czoło i zerknął niespokojnie na Bezimiennego.
-A co z Jack’em?
-Nie mam co do niego planów – Bezimienny przełknął ślinę.
-Jeśli będzie chciał wrócić…?
-Nie pozwolę na to – Syn Bachusa rzucił od niechcenia na stół pergamin – nie zabiję go, ale nie pozwolę na to aby z  powrotem był jednym z nas.
-A jeśli nas zaatakuje?
-Wtedy go zabiję – odpowiedział jakby mówił o tym, że pójdzie z kimś do cukierni – Naprawdę synu Ateny, czyżbyś nie znał naszego kodeksu?
Bezimienny wybuchnął zimnym śmiechem, a blondyn na chwilę wydawał się rozważać ucieczkę. Było w tym śmiechu Bezimiennego coś co sprawiało, że przypominał mi teraz Lea’ę… Ogarnięty jakąś własną „idealną” wizją, choćby miało to kosztować czyjeś życie… ale jego śmiech był okrutny i przerażający, przywodził mi na myśl noże rzucane w moją stronę… jakby on szydził właśnie ze mnie, pomimo tego, że przecież on nie wie, że ja tu „jestem”.
-Z-znam. Oczywiście, że znam! – Syn Ateny skulił się lekko, ale prawie natychmiast również się wyprostował – Po prostu śmiem twierdzić, że… Jack, jako były dowódca mógłby…
-Nie – przerwał szybko Bezimienny – To jest proste, Lucas. Nie przeciwstawi się nam, przeżyje. Zaatakuje nas, zginie.
-A-ale…
-Przy okazji… - Bezimienny podrapał się po podbródku – Lucas… chcę żeby sprawa była jasna, zanim rozpoczniemy autentyczną walkę. Zostajesz moim zastępcą. Odejdę, zginę, odstąpię… nieważne, przejmiesz dowództwo.
Blondyn otworzył szeroko usta, a w jego oczach widziałem, że w tym momencie nic więcej nie potrzebował do szczęścia, jednakże pewnie z „skromności” zaczął starą, oklepaną, gadkę:
-Ależ to nie jest konieczne! Przecież… - nagle chłopak w ogóle wyprostował się tak jakby… a nieważne – Skakanka jest twoim zastępcą.
-Yhm… Tyle, że Skakanka zginie.
-Co?
-Zabijesz ją. Lub ja to zrobię. Służyła dobrze, ale robi się nieco niewygodna. Kiedy zakończymy spory z obozami i Hogganvik zginie z naszej ręki, Skakanka poniesie również śmierć. Nie mogę pozwolić, aby szerzyła wśród SPO jakąś niepewność. Rozumiesz?
-Ale przecież jest przyjaciółką Jack’a! Jeśli ją zabijemy wiadomym będzie, że…
-Między innymi za to ją zabijemy. Jeśli Gilotyna, Brzytwa i Halabarda, będą mieli również coś przeciwko to…
-Zabijemy w takim razie połowę naszych!
Bezimienny pokiwał głową.
-Tak. Ale chwasty się wyrywa, kiedy tylko się pojawiają. Jack o to nie dbał i nasz ogród jest zniszczony, trzeba z powrotem zaprowadzić należyty porządek. Przy okazji… Jack ma dwójkę „przyjaciół” w CHB – Syn Ateny nagle znowu zaczął się bardziej interesować tym co mówi Bezimienny – To syn Hadesa i Posejdona. Są ważni na obozie, chcę ich śmierci. Ich obu.
Sparaliżowało mnie. Przez chwilę miałem nadzieję, że się przesłyszałem, jednakże niestety nie.
-Syn Hadesa i Posejdona? – Powtórzył blondyn – Czy mam rozkazać agentowi w CHB…
-Nie, tym zająć się musi ktoś wyznaczony przeze mnie.
Syn Ateny spojrzał pytająco na dowódcę, ten z kolei znowu wybuchnął śmiechem.
-Spokojnie, nie myśl sobie, że do czegoś takiego wyślę zwykłego herosa. Wiesz po kogo posłać? Prawda?
Syn Ateny pokiwał z przerażeniem głową i odbiegł, wydaje mi się najszybciej jak tylko potrafił. Syn Bachusa zaś podszedł ponownie do pergaminu i rozwinął go. Udało mi się rzucić szybko na niego okiem. To była mapa… obozu herosów z jakimiś dopiskami.
Bezimienny pokręcił głową i wbił sztylet w mapę… nie wiem czy przypadkowo, czy też nie, ale ostrze wbiło się w puste miejsce niedaleko domków… później uświadomiłem sobie, że jeśli się nie mylę, w tym pustym miejscu obecnie stoi domek Nyks…


Ocknąłem się kiedy na zewnątrz powoli wschodziło słońce. Trząsłem się cały i ciężko powiedzieć czy z powodu snu czy też gorączki… właściwie to czułem się jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem, całe ramię piekło mnie jakby ktoś ciągle trzymał je w ogniu, na dodatek rana robiła się lekko zielona, a kolorowe plamki tańczące przed oczami nie polepszały sytuacji.

Patrzyłem się więc w sufit namiotu, próbując powstrzymać te plamki oraz nagłe zawroty żołądka, informujące o tym, że faktycznie ogólnie jest ze mną nie najlepiej. Ale przejdzie mi to, po prostu musi mi to przejść.

-Chłopaki wstajemy! – Ryknęła gdzieś niedaleko namiotu Yuno.
Usłyszałem jęknięcie niezadowolenia Travisa oraz po chwili odgłosy świadczące o tym, że zarówno on jaki Steven wstali. Później Travis powiedział jakiś tam dowcip i Steven oraz syn Hermesa wybuchnęli śmiechem. Później ktoś wyszedł z namiotu, a osoba która została podeszła do parawanu zasłaniającego moje łóżko.
-Ej, wszystko gra Sun? – Spytał Steven.
Chciałem odpowiedzieć, że „jasne, wszystko gra”, ale udało wydusić mi się krótkie i raczej mało przekonywujące:
-Yhm…
Steven westchnął ciężko i przeszedł za parawan. Nawet teraz nie próbowałem ukryć rany na ręce. Jeśli syn Apolla ją zauważył to najwyraźniej nie zrobiła na nim wrażenia, jeśli nie… to cóż tym lepiej.

-Czemu nie powiedziałeś, że cię dziabnęły? – Spytał poważnie i usiadł na krawędzi łóżka.
Spojrzałem na parawan, byleby tylko nie musieć patrzeć mu w twarz.
-Nie będę zachowywać się jak dzieciak. Przejdzie mi…
Steven zacmokał, nie poczułem, że ścisną mi tę chorą rękę. Wtedy dopiero zwróciłem uwagę jak bardzo jest z nią nie fajnie. Cała sina, od opuszków palcy po ramię. Rana opuchnięta fioletowo-zielona, zacząłem nawet chyba widzieć kość… mam nadzieję, że to jednak tylko mi się wydaje.
-Sun – Steven spojrzał na mnie ostrzegawczo – To nie za dobrze wygląda, wiesz?
-Nic mi nie jest – warknąłem.
Steven puścił moją rękę.
-Nie ruszymy dalej z tobą w takim stanie, nigdzie… ani do obozu, ani dalej.
-Żartujesz – wycedziłem – idziemy i to już.
Chciałem się podnieść, ale wystarczyło, że uniosłem głowę zaczęło mi ciemnieć przed oczami i Steve natychmiast położył mnie z powrotem.
-Poczekaj minutę, zaraz wrócę – westchnął ciężko i wybiegł wręcz z namiotu.
Zacząłem przeklinać wszystkich znanych mi bogów. Naprawdę, dałbym radę wstać, gdyby on nie skakał nade mną jak jakiś przewrażliwiony brat.

(NICO)



Żeby nie było to nie był mój pomysł! Bo prawdę mówiąc zdaję sobie sprawozdanie z tego jak dziwnie teraz wyglądam, niosąc na baranach półnagiego wyglądającego na jedenastolatka, chłopaka. Cóż… można powiedzieć, że mogło być gorzej. Wsadzili nas zamiast do celi, czy czegoś innego, do jakiegoś kłębowiska korytarzy z czego w każdej chwili mogli pojawić się strażnicy z mgły i zabrać nas do Pasitheai. Rozdzieliliśmy się jak tylko Percy oprzytomniał i wrócił do siebie… chyba na szczęście nic mu nie było, aczkolwiek mimo to nie podobało mi się to, że byliśmy zmuszeni się rozdzielić. Ale z drugiej strony było to sensowne… 


Natrafiłem później na ledwo przytomnego i żywego Anvika. Z chłopakiem nie jest najlepiej i teraz gdy jest obok szumi mi w uszach, majaczy też coś o „niewidzialnych ścianach”, z czego nie do końca go rozumiałem. I poważnie naprawdę czułem się dziwnie, niosąc go na plecach… z drugiej strony byłoby jeszcze dziwniej gdybym niósł go na rękach. Znalezienie Percy’ego (czy pozostałych) w gąszczu tych korytarzy nie należało do najłatwiejszych, a każdy dźwięk wydawał mi się być mgielnymi wojownikami… właściwie wydaje mi się, że Pasithea zrobiła sobie jakąś grę. No, jakby bawiło ją to, że próbujemy się jakoś wydostać. Nie widzę na to wielkich szans, ale postanowiłem nie dzielić się tymi optymistycznymi myślami.

Głowa Anvika w końcu opadła bezwładnie na moje ramię, ale chłopak na szczęście żył, tylko to wszystko zaczęło go wymęczać. Zaś parę minut później natknąłem się na Percy’ego. Przyglądał się tym ścianom jakby były wyjątkowo interesujące, uderzył nawet w nią pięścią, jednakże po za nieprzyjemnym chrzęstem nic innego się nie wydarzyło.
Lekko zdziwił się jak mnie zobaczył. Pokręciłem jednakże szybko głową, żeby nie pytał i położyłem delikatnie Anvika. Ogólnie nie wyglądał najlepiej. Był posiniaczony, wszędzie miał mniejsze lub większe rany, a kostki u stóp zdarte prawie do kości. Na dodatek jego znaki na dłoniach wyglądały jakby ktoś je dopiero zrobił, czerwone i tylko gdzie niegdzie czarne.
Percy klęknął przy Anviku, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
-Jak tylko się rozdzieliliśmy trafiłem na niego – wytłumaczyłem – błądził się po korytarzach i bredził coś.
-Trzeba mu podać nektar – zauważył Percy.
Ukląkłem obok niego.
-Zabrali nam przecież – westchnąłem.
Percy zacmokał cicho i wyciągnął z dodatkowej kieszeni kurtki niewielką buteleczkę z dosłownie naparstkiem nektaru. Wątpiłem aby taka ilość mogła wiele zdziałać, ale Percy wlał nektar do ust Anvika. Chłopak zachłystnął się i chwilę później otworzył niebieskie oczy.
-Co wy tu robicie? – To było pierwsze o co zapytał.
-Podejrzewam, że to co ty – Percy uśmiechnął się lekko i pomógł Anvikowi usiąść – czekamy.
Syn Hekate zmarszczył czoło jakby próbował sobie coś przypomnieć.
-Słuchaj Anvik, my nie czekamy – zganiłem Percy’ego spojrzeniem – my próbujemy się stąd wydostać.
-Próbujemy, próbujemy – zza rogu korytarza wyłonił się Jack – tylko coś nam kurwa, nie za bardzo idzie.
Anvik wyprostował się lekko na widok syna Hermesa.
-Jack? – Wydusił w końcu syn Hekate, jego ton był nawet łagodny – Mh… To bardzo dobrze, że tutaj jesteś.
-Coś mnie ominęło? – Spytał z lekkim uśmiechem Percy, po czym spojrzał na mnie mówiąc „Od kiedy obecność Jack’a to dobrze?”
Ale Jack najwyraźniej odczytał coś z tego zdania Anvika, gdyż nie rzucił żadnego mądrego komentarza zamiast tego spuścił wzrok i wydawał się być… przybity. On przybity? Chyba zbliża się koniec świata.
-Być może – warknął jednakże – Kto ci tą piękną twarzyczkę obił? Chyba powinienem mu osobiście podziękować.
-Oj zamknij się Walker – wycedził szybko Percy – Anvik słuchaj, masz pomysł jak się stąd wydostać?
-Tak – Anvik wlepił wzrok w jedną ze swoich ran. Chyba nawet lekko poczerwieniał – Ale najpierw chcę porozmawiać z Jackiem. Na osobności – wycedził, chociaż dalej nie podnosił wzroku.
Jack o dziwo nic nie powiedział. A ja i Percy, nie chętnie bo nie chętnie oddaliliśmy się od tej dwójki. Jednakże nie chcieliśmy odejść za daleko, dlatego też ukryliśmy się po prostu za najbliższą ścianą. Bynajmniej nie w celu podsłuchiwania, chociaż i tak dochodził do nas strzępek rozmowy.
-… Sam się o to prosiłeś – warknął przyciszonym głosem Anvik. Po czym mruknął coś nie zrozumiale i dopiero po chwili usłyszeliśmy coś znowu - … Nie masz wielkiego wyboru. Zrobisz to.
-To jest kurwa szaleństwo! – Ryknął na całe gardło Jack, ale Anvik szybko go uciszył – Mam zrobić coś takiego?! Ich już kurwa pogięło do reszty?! Takie są ich jebane warunki?!
-Cicho – wycedził Anvik.
Później i Jack mówił przyciszonym głosem więc nie wiele zrozumieliśmy a i nie próbowaliśmy dosłyszeć. Percy wtedy spojrzał na mnie nie pewnie.
-Co oni kombinują? – Spytał.
Wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem. Nie wtrącajmy się.
Percy pokiwał głową i zbliżył się nieco bardziej do mnie, praktycznie przygwoździł mnie do ściany.
-Masz rację. Pewnie i tak to nic istotnego – zerknął ukradkiem za swoje ramię, a po chwili zbliżył swoje usta do mojego ucha – Kocham cię.
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Oczywiście było to, na swój własny sposób miłe… ale to nie jest najlepszy moment na wyznania miłosne!
-Percy, przełóżmy proszę cię zwierzanie się na kiedy indziej, proszę.
Ale oczywiście Percy jak zwykle musiał się uprzeć przy swoim i zaczął mnie całować, namiętnie i lekko za agresywnie, niż pozwalała na to sytuacja. Nie za bardzo miałem chęć na oddawanie pocałunku, biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie kilka kroków dalej znajdował się Anvik i Jack, a gdzieś jeszcze łazi Leo… Ale jak zwykle sam smak i uczucie pocałunku dały za wygraną i w końcu skończyłem wtulony w syna Posejdona, jakbyśmy w ogóle nie byli w tym „labiryncie”, tylko siedzieli w domku trzynastym lub trzecim.


-Jackson! Di Angelo! Chodźcie już! – Ryknął, przerywając oczywiście, Jack.
Percy przewrócił oczami i ciągle obejmując mnie ramieniem wróciliśmy do syna Hermesa i Hekate.
Anvik już stał na nogach, aczkolwiek wyglądał jakby zaraz miał się rozpłynąć w powietrzu… prawdę mówiąc Jack nie wyglądał lepiej. Co prawda ranny nie był. Ale na pewno był blady jakby widział trupa, a w oczach widziałem, zaraz po zawsze obecnej ignorancji, strach… po prostu zwyczajny ludzki strach. Śmieszne…
-My… - zaczął Jack, ale poczerwieniał na policzkach… znając go pewnie ze wściekłości – Dobra twój plan, ty pieprz.
Percy uniósł ironicznie brwi, ale Jack tego nie wyłapał, a ja ledwo powstrzymałem się od cichego parsknięcia.
Anvik widocznie też nie załapał, bo złożył ręce na piersi i odpowiedział jakby nigdy nic:
-Musimy na chwilę się oddalić.
-Gdzie?
-Gówno cię to obchodzi Jackson! – Ryknął Jack.
Anvik zganił go szybkim spojrzeniem, które Jack olał. Zauważyłem jeszcze jedną „ciekawą” rzecz… dłonie Jack’a drżały z podenerwowania, które ukrywał na twarzy… na dodatek żyła na czole pulsowała mu szybko, a źrenice miał zwężone jak przerażony kot.
-Nigdzie daleko, Percy – głos Anvika był nieco inny… jakby bardziej dorosły i pewny siebie – Zaraz wrócimy.
Percy nagle również zbladł jak kreda, zmarszczył czoło i zaczął obserwować ze zdziwieniem Anvika, który teraz przy niechętnej pomocy Jack’a zaczął się z nim oddalać. Dopiero kiedy ta dwójka zniknęła za najbliższym korytarzem spytałem:
-Co się stało?
-Jego głos…
Westchnąłem ciężko.
-Co jego głos?
-Był nie jego. Ale ja ten głos skądś kojarzę!
Westchnąłem ciężko i oparłem się o ścianę.
-Leo długo nie wraca – zauważyłem.
Percy jak zwykle na wzmiankę o Leonie lekko poczerwieniał ze wściekłości.
-Nie przejmuj się nim – warknął – zaraz przyjdzie.
Pokiwałem niepewnie głową.


Minęło już naprawdę wiele, wiele minut. A zarówno po Leo jak i Jack’u i Anviku nie było śladu. Percy zaczął kręcić się w tę i z powrotem, a każdy dźwięk stawiał go na baczności… Prawdę powiedziawszy naprawdę nie mieliśmy pojęcia dlaczego znaleźliśmy się w takim miejscu, a nie złóżmy w jakiejś celi czy coś… Lea sama nie była przekonana co do umieszczenia nas tu, ale Pasithea widocznie miała inne plany i wtedy właśnie bogini wyznaczyła datę… za miesiąc, czyli 3 stycznia… Tydzień przed tym dniem pozwoli bogom opuścić Olimp, co oznacza… szalonych bogów na wolności. A samego dnia postanowiła zniszczyć Obóz CHB, a później Jupiter.
To również denerwowało do granic możliwości Percy’ego, postanowił, że gdy tylko wrócimy do Obozu wyruszamy. Tylko po co? Owszem Pasitheę trzeba pokonać, jednakże… na razie faktycznie nie mamy czego szukać czy powstrzymywać.
Kiedy już Percy chciał zacząć szukać Jack’a i Anvika (z naciskiem na ostatniego), pojawili się w towarzystwie Leo, który z niewiadomego powodu zaśmiewał się w najlepsze. Anvik wyglądał nieco lepiej, kilka ran nawet wydawało się zniknąć, a reszta nie krwawiła, kostki z kolei miał obandażowane. Jack z kolei rzucał mordercze spojrzenia Leo, jednakże sam wydawał się nie mieć na nic siły, nie uśmiechał się już w ten denerwujący i łobuzerski sposób, a ogniki złośliwości zostały całkowicie zastąpione przez niepewność… Teraz jak już się nie uśmiechał, przestał wydawać się nawet aż taki przystojny, co powitałem z nie małą ulgą, bo z niewiadomego powodu ostatnio bardzo często rzucało mi się to w oczy.
-Więc jak Anvik – zacząłem – masz pomysł?
Wtedy Leo postanowił się uciszyć, rzucił zaskoczone spojrzenie Percy’emu, ale on tylko wzruszył ramionami.
-Tak tylko… - Anvik spojrzał niespokojnie na Jack’a – Na pewno chcecie odejść?
-Stąd? Cały czas – Percy uśmiechnął się sztywno.
Anvik pokiwał ze zniecierpliwieniem głową.

(STEVE)



-Możemy już ich nadgonić? – Spytał po raz trzeci w ciągu ostatnich dziesięciu minut Sun.
Zaprzeczyłem ponownie.
Minęło już sporo czasu odkąd Yuno, Travis i Octavian (ten ledwo się zgodził) udali się dalej, a ja postanowiłem zostać w tym „obozie” i przypilnować aby jad i zakażenie które wdało się w ranę nie narobiło już większych szkód, co i tak Sun traktował jako karę.
-To chociaż wrócić do obozu? – Jęknął.
Ponownie zaprzeczyłem. A chłopak uderzył twarzą w poduszkę i już po chwili usłyszałem jak cicho chrapie. Westchnąłem ciężko, bo prawdę powiedziawszy nie nadaję się na niańkę, ale cóż… sam zaproponowałem zostanie i muszę to jakoś znieść.
Usiadłem przy krześle w namiocie i zacząłem gapić się w zeszyt leżący na stoliku. Nie, ten zeszyt nie jest mój, jest Sun’a, a przynajmniej tak podejrzewam… raczej wątpię by Travis był wielkim miłośnikiem pisania. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przeglądanie cudzych zapisków nie jest zbyt dobrym posunięciem, ale po ilości czasu spędzonych z Travisem nauczyłem się, że ciekawości czasami nie powinno się poskramiać i teraz po prostu jakoś tak wyszło, że zacząłem wertować kartki zeszytu.
Nie było to nic nadzwyczajnego. Kilka wpisów z czasów szkoły. Kilka bazgrołów zrobionych podczas lekcji. Kilka prób opisania czegoś. Później było dosłownie kilka zdań dotyczących osób z obozu… tu wrednie pozwoliłem sobie przeczytać:
Nico di Angelo – idiota jakich mało. Tylko jak go poznałem zaczęły się kłopoty, najpierw mój brat… później to wszystko inne. Syn Hadesa, więc oczywiście się puszy. Nienawidzę go.”

Było w tym coś co mnie na chwilę zastanowiło. Brat Sun’a? Osobiście nigdy o nim nie wspominał, może raz albo dwa, że umarł mu ktoś ostatnio… Ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Percy Jackson – Chłopak di Angelo, lekko mnie drażni. Też idiota, ale trochę mniejszy, a jego wyraz twarzy wskazuje na to, że inteligencją to nie grzeszy. Czasami wydaje mi się, że jest z nim coś nie tak oczywiście pomijając to, że zostawił Annabeth dla CHŁOPAKA! Jakoś dziwnie w jego przypadku przyprawia mnie to o złość… bo w sumie, czemu akurat di Angelo?”

Westchnąłem ciężko, nie powiem trochę śmieszy mnie to, że chłopak opisuje każdą napotkaną osobę z drugiej zaś strony, było w tych zapiskach coś co mi kogoś przypominało.

Leo Vale  Valdez – syn Hefajstosa. Nie mam o nim zdania, jest zabawny i nawet trochę dziecinny. Ale wkurzył mnie kiedy pomylił mnie z dzieckiem Afrodyty… nie jestem wcale uroczy!”

Tutaj właściwie po części zgadzałem się z Sun’em, Leon jest trochę dziecinny. Przypomina mi lekko Travisa, ale chyba lepiej, żeby o tym nie wiedział.

Jason Grace – Syn Zeusa. Jest super! Jak dla mnie oczywiście. Żałuję tylko, że mało ze sobą rozmawiamy, bo chłopak jest jak dla mnie idealnym gościem do rozmów. Jeśli miałbym problem byłby drugą osobą do której bym z nim poszedł, no i rozwala mnie ta jego blizna przy ustach.”

Tak, Jason jest kimś komu można się zwierzać, stanowczo…

Vivien Której-Nazwiska-Napisać-I-Wymówić-Nie-Potrafię – Nie cierpię jej! Nie cierpię jej bardziej od di Angelo, ale mniej od Jack’a! Córka Aresa, wredna, małpa. Koleguje się z Jack’em i jak dla mnie mogą równie dobrze ze sobą chodzić, jest wkurzająca jak on, ma białe włosy jak on i równie bardzo wszystkim dokucza jak on! Gdybym tylko miał okazję zepchnąłbym ją do morza z jakiegoś klifu”

Tu wolałem przemilczeć. Później napisane było o Annabeth, Piper, kilku dzieciakach Afrodyty i Hypnosa. A po tym:

Hogganvik Fugunaga – Syn Hekate i jednocześnie najlepsza osoba na całym obozie. Może jest lekko sztywny, fakt. Może i jest tajemniczy, ale kiedy z nim rozmawiam tak sam na sam, dowiaduję się kilku rzeczy. On jest chyba najmądrzejszą osobą jaką znam i nigdy, przenigdy nie spotkałem kogoś kto potrafi mówić na dowolny temat tak interesująco jak on. Przypomina mi trochę Nilsa i traktuję go właśnie jak starszego brata. Ale współczuję mu… chciałbym się z nim zamienić, żeby to on miał moje „problemy” a ja jego, żeby nie było to tak, że on przez tyle lat musi cierpieć.”

Tutaj również wolałem nie myśleć o tym, gdyż Hogganvik mimo wszystko wywołuje u mnie przerażenie.

Jack Walker – Gdybym nie był dobrze wychowany użyłbym pięknego słowa na „s”, którego ta istota (bo nie mam zamiaru o nim pisać jak o człowieku) tak często używa. Nienawidzę go, prawie na równi z di Angelo. To zarozumiały, snobistyczny dupek! Na dodatek narcyz, który chyba mógłby pobić tego prawdziwego Narcyza. On jest najgorszą rzeczą na jaką można trafić i obiecuję, że kiedyś mu pokażę, że wcale nie jestem dzieciakiem, za jakiego mnie bierze!”

Niestety ponownie musiałem się zgodzić.

Steven Scott – Jest synem Apolla. W sumie gdybym się uparł na tym mógłbym skończyć pisanie o nim. Ale… Lubię go chyba. Drażnił mnie kilka tygodni temu, gdy gadał wierszem i był sztywny, teraz… Prawdę powiedziawszy nawet go podziwiam i uważam, że gdyby tylko jeszcze trochę starał się być „normalny” szło by z nim jakoś się dogadać… Kiedyś”

Przygryzłem wargę, bo prawdę powiedziawszy głupio mi było czytać o sobie… Aczkolwiek…

Cóż chciałem już odłożyć zeszyt, bo później było opisane jeszcze kilka innych osób, a nie chciałem wyjść już na przesadnie wścibską osobę, ale zastanowiła mnie nagle jedna rzecz na następnej stronie, a mianowicie wpis na marginesie „Ostatni sen: śmierć. Będę musiał powiedzieć ponownie Percy’emu aby nie robił nic pochopnie… Denerwuję się”.

Wtedy dopiero zamknąłem zeszyt. Nie wiem co przez ten wpis miał na myśli Sun, ale zaniepokoiło mnie to lekko. Bądź co bądź snów herosów nie powinno się lekceważyć.

Chciałem teraz podejść do chłopaka by sprawdzić mu opatrunek, ale usłyszałem jakieś klikanie przy namiocie i postanowiłem to sprawdzić.
Wyciągnąłem miecz i szedłem niepewnie w stronę tego dźwięku. Przy drzewie stał jakiś chłopak, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Na oko był w moim wieku, długie brązowe włosy miał spięte w kucyk, oczy były koloru czerwonego wchodzącego w fiolet, był całkiem… przystojny… zaś klikanie wywoływał pies, siedzący obok chłopaka, nie mam pojęcia tylko czemu akurat to zwierze wywoływało taki odgłos.
-Dzień dobry – chłopak skłonił głową, zaś czarny pies wstał na łapy i wyszczerzy zęby… metalowe, ostre zęby.
-Nie podoba mi się twoja uprzejmość, biorąc pod uwagę fakt, że jesteśmy w takim a nie innym miejscu – warknąłem – Kim jesteś?
-Nazywam się Tantibus – odparł z uśmiechem – Jak się miewasz?
-Świetnie – odparłem sztywno – Czego chcesz?
Chłopak zerknął na mnie z rozbawieniem, było w nim coś znajomego, coś czego nie mogłem sobie uświadomić.
-Wiesz… Po prostu powiedzmy sobie szczerze, że dawno się nie widzieliśmy. Kiedy to ostatnio było…? Kilka dni przed twoim trafieniem do poprawczaka, nie?

Nagle jakiś dreszcz przebiegł mi po plecach… No tak! Ten chłopak ma identyczne rysy twarzy i głos… Ale… To nie mógł być on, to nie może być Lional! On przecież ma zmiażdżone nogi…

-Nie… nie znam cię – wydukałem i mimowolnie zrobiłem krok do tyłu.

Chłopak zaśmiał się.

-Masz rację! Jestem tylko czyimś cieniem! Nie mniej miło mi cię spotkać! A teraz zginiesz!
Powiedział to dosyć szybko i nawet nie zdążyłem w porę zareagować gdy pies rzucił się na mnie i przewrócił na śnieg. Próbowałem go zrzucić ale bestia była chyba robotem, bo dosłownie przygwoździła mnie do śniegu, robiłem co mogłem aby nie dogryzł mi się do gardła, zaś sobowtór Lionala krążył wokół mnie.

-Wiesz – kontynuował ze śmiechem – To śmieszne, że ludzie widzą mnie jako osobę którą kochają najbardziej! Co było takiego w twoim koledze, że aż tak go postrzegasz?! Miłość twojego życia, która przez ciebie wpadła pod pociąg i prawie zginęła? Doprawdy rozczulające.
-Kłamiesz! – Ryknąłem i ponownie podjąłem próbę zepchnięcia psa z siebie, niestety bezskutecznie i prawie rozszarpał mi gardło.
Tantibus roześmiał się pownie.
-Doprawdy? Szkoda mi ciebie Scott. Zakochałeś się w głupim śmiertelniku, który przez ciebie już nigdy nie wstanie na nogi – w tym momencie coś zaczęło szczypać mi oczy i nawet przez chwilę chciałem aby ten pies zrobił swoje – nigdy się już z nim nie spotkasz i usilnie próbujesz znaleźć sobie kogoś z kim mógłbyś być. Na kogo padło? Aaa… wiem, na tego biednego syna Hermesa? Kiedy złamiesz mu serce?
Pies zrobił się coraz bardziej zaciekły i poczułem, że rozszarpał mi już rękaw bluzy i po łokciu spływa mi ciepła krew, mimo to rana na ręce jest lepsza niż rozszarpane gardło.
-Nigdy tego nie zrobię! – Ryknąłem.
-Yhm… Tak jak z nim? Tak samo jak z tą dziewczyną…?
-Nie mów o niej! – Nie zwróciłem uwagi kiedy łzy mi spłynęły po policzkach.
Pies jakby nieco złagodniał, ale ciągle dobierał mi się do gardła, a ja nie miałem już siły.
-No tak, tak… Co to się z nią stało? Wylądowała w szpitalu z uszkodzeniem organów wewnętrznych, tak?
-To nie była moja wina!
-Nieee… Wcale i…
Jego dalszą wypowiedź przerwał świst i wycie psa i po chwili bestia zmieniła się w pył, usłyszałem śmiech triumfu i krzyk:
-No, no pizdeczko, nawet psy cię pokładają na podłogę?!
Od razu poznałem, że była to Vivien. Tantibus wytrzeszczył oczy, spojrzał z przerażeniem na to co pozostało z jego psa i zniknął, ale za nim usłyszałem w swojej głowie jego głos „Jeszcze się spotkamy lub odwiedzę twoich przyjaciół”.
Wstać pomogła mi ta dziewczyna o niebieskich włosach, Lauren… chyba. Uśmiechnęła się do mnie.
-No to już jesteśmy kwita – odparła – Uratowałam ci życie.
-Śnisz dziewuszko! – Warknęła Vi i przewróciła w dłoniach sztylet do rzucania – Potwór, zabity przeze mnie!
Lauren przewróciła oczami.
-Wracamy do obozu – odparła po chwili – Zabierz Sun’a.
-Ale…
-Pozostali tam są. Wszyscy i nie jest najlepiej – westchnęła.
-Nie jest najlepiej? – Warknęła Vi – Jest zajebiście! Wiesz, bogowie będą ze sobą walczyć.
-Co?!
-Gówno, pizdeczko, idziemy!

***


 Oł, trochę już czasu minęło od poprzedniego rozdziału za co przepraszam, ale sami rozumiecie... Wena to zło i tak dalej xD 
Rozdział jest krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle i postaram się aby kolejny był dłuższy *^* 
Tak czy inaczej kolejny postaram się dodać w poniedziałek lub wtorek, ale nie obiecuję, gdyż mój plan dnia codziennie praktycznie wygląda tak, że wstaję, piszę, idę do szkoły, w szkole piszę, po szkole piszę, a w weekendy tylko piszę, ale przez brak weny piszę jedno zdanie na 10 min i po prostu powoli mnie to zaczyna przerastać, ale trudno ;;w;; 
Dziękuję jak dotrwaliście do końca i jedna chyba smutna wiadomość, powoli zbliżamy się do końca przygody, nie wiem jeszcze za jak nie długo, ale już małymi kroczkami przygotowuję się do końca (nawet już mam napisany ostatni rozdział xD). Trzymajcie się! 

16 komentarzy:

  1. To jest tak xD komentarz miałam napisany ale jakiś żyd z bloggera mi go ukradl wiec nie ma i nie chce mi się drugi raz pisac. Powiem tyle: Wiem ze jestem zajebista i niech se ta baba bierze tego potwora mam swoje rosyjskie niedźwiadki xD
    Ja i pojong Killjoysów z mojej łapki pozdrawiamy i niech Apollo wenę ześle c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plus jeszcze Tani Tubiś wygrywa życie xD

      Usuń
    2. xD No co zrobisz? xDDD
      ;ww; coś lubią Ci się kraść te komentarze, kobieto ;w; xD

      Dziękować za wenę xD

      Usuń
  2. No w końcu. ;D Tak długo czekałam. XD

    In primo luogo: rozdział zajebisty, cudowny, boski i wgl super. ;D Biedny Sun. Czemu cierpią wszyscy, których lubię? To niesprawiedliwe. ;D
    No i zaciekawiła mnie ta przeszłość Travisa. ;D Nie spodziewałam się czegoś takiego po nim.
    I te opisy osób Suna. Mam o nich takie samo zdanie. ;D No oprócz Nico oczywiście. :D

    In secondo luogo: rozdział wcale nie jest za krótki. Przecież moje są trzy razy krótsze. ;D W ogóle to Twoje są jednymi z najdłuższych jakie czytałam. ;D

    In terzo luogo: Że koniec??? Nieeee. No proszę. Przedłużaj jak najbardziej się da. Albo zrób potem następny blog. ;*** Kontynuację BoO czy coś takiego. Albo połącz magów i herosów. Cokolwiek. ;D
    Przy ostatnim rozdziale chyba się popłaczę. ;D Jakoś sobie nie mogę tego wyobrazić. XDDD

    Pozdrawiam, weny życzę i czekam na nexta. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety jest często, że postacie które lubimy cierpią ;w; wim coś o tym ;w; xD

      Tam, tam chyba się pomyliłaś bo było o przeszłości Stevena xD On jest ogólnie postacią z trochę... nieciekawą przeszłością, zaczynając od ojczyma po jego ostatniej dziewczynie skończywszy (bo ten chłopak to ze sobą za długo nie chodzili XD)/

      Hah... Więc widzę iż Sun przypadł ci do gustu? Well... nie spodziewałam się prawdę mówiąc xDD

      Oj, rozdział jest krótszy raptem 14 stron a poprzednie miały około 20 ;w; Ale weny brak i czasami się zastanawiam czy i tak nie są za długie ;w;

      I ostatnie to cóż... Niestety już powoli to wszystko dobiega końca, herosi się wreszcie ruszą i pójdą pokonać Pasitheę, ale najpierw kogoś innego. Przedłużam jak tylko potrafię, ale powoli brakuje mi już pomysłów ;w; więc... ;w;
      I prawdopodobnie zrobię tak jak Ty, czyli zrobię drugi spis treści i będzie KBoO moja xD Zastanawiałam się jeszcze nad połączeniem PJ z HP, bo Kronik rodu Kane jeszcze nie miałam okazji czytać i dopiero dostanę na święta jakoś ;w; więc może wtedy xD
      Ale spokojnie z moim tempem pisania, za szybko końca nie będzie, nie umiem oszacować ile, może to będzie 5 rozdziałów, może 10, a może nawet jeszcze z 20 zobaczymy ^^

      Dziękuję za wenę i również pozdrawiam :3

      Usuń
    2. HAHA No tak pomyliłam się. Sorry. Wybacz, zaraziłam się blondynizmem od przyjaciółki. ;DDD
      Sun jest zajebisty. ;D Gdyby był trochę starszy....

      Rozdziały są idealnej długości. Chociaż może wolałabym krótsze, ale częściej. ;D

      O tak- 20. ;D

      Ja nie wiem czy połączyć herosów i magów, czy dodać innych. Już nawet wymyśliłam sobie takich bohaterów. ;D Tak jakby herosów, ale nie do końca. XD
      Sama już nie wiem co wybrać. :))) Albo zrobię dwa ''Tomy''. Pierwszy z moimi wymyślonymi bohaterami (coś w stylu takiej grupy jak Ty zrobiłaś, ale nie do końca), a w drugiej części magów. Serio już sama nie wiem. Ale coś tam wymyślę. I mam nadzieje, że Ty też.

      Usuń
    3. Cieszę się więc, że lubisz Suna xD

      Co do długości, myślę, że kilka nie długo pewnie będzie krótszych bo coraz mniej weny i czasu itd. ;w;

      A ja bym poczytała o połączeniu herosów i magów, chętnie *^* XD Ale pozostawiam to do Twojego ustalenia xD

      Usuń
    4. No zobaczę co mi przyjdzie do głowy. ;D Mam dużo pomysłów, ale żaden nie pasuje do moich planów. ;D
      Mam jeszcze w planach stworzenia bloga o dzieciach herosów (w tym dzieci Nico). ;D

      Ale Ty też musisz już zacząć coś planować. :***

      Usuń
    5. Planuję, planuję, tylko coś pomysły mnie omijają xD

      Jak Nico ma dzieci .O.? Bo po za tym pomysł fajny, no ale jak Nico i dzieci .O. ?

      Usuń
    6. No wiesz. Will zawsze może zginąć poświęcając się, a Nico zabujać w jakiejś super lasce. ;DDDD Może być przecież bi. :***

      Usuń
    7. Nope... Nope... Nope... Kobieto złamiesz mi tym serce ;---; xD

      Usuń
    8. Ech no dobra. Dla Ciebie zrezygnuję z tego. ;D Przynajmniej na razie. ;D

      Usuń
    9. Ej, no bez przesady ;---; Po prostu nie mogę sobie wyobrazić Nica jako Bi, czy w ogóle hetero xDD Nie musisz od razu z tego powodu zmieniać planów ;-;

      Usuń
  3. xD Pizdeczka xD Leże i nie wstane... No i Wen poszedł w... do lasu... I co? No nic! Zajebiście... xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ambitnie xDD Cóż jak słusznie zauważyła Tasogare, uroki Vi XDD

      Usuń