Rozdział 63. A Śmierć świadkiem tajemnicy będzie
(PERCY)
Naprawdę chciałem aby to było tylko złudzenie. Mgła, czy
coś… Ale… to było jak najbardziej prawdziwe.
Anvik stał z nożem przed ciałem Nica i śmiał się. Po prostu
się śmiał. Ja z kolei powinienem... ja wiem? Płakać… Zamiast tego czułem smutek
oraz jeszcze większą od tego, chęć zabicia syna Hekate. Chęć większą niż
smutek.
Rzuciłem się na syna Hekate, złapałem go za gardło i próbowałem go po
prosu udusić! Chociażż lepiej by było zrzucić go do Tartaru!
-Zostaw go! – Ryknęła ni stąd ni zowąd Yuno. Nie miałem
zamiaru jej słuchać.
Anvik nawet się nie wyrywał, jego oczy ciągle błyszczały
fanatycznie, a usta ciągle układały się w nikły uśmiech, który dopiero z każdą
sekundą gdy moja dłoń zaciskała się coraz bardziej na jego gardle, zmieniał się
w grymas.
I wtedy jak spojrzałem ukradkiem na ciało Nica, moje siły po
prostu osłabły i wypuściłem z uścisku Anvika, po czym ugięły się pode mną nogi.
-Kretyn – wychrypiał Anvik.
Nawet nie spojrzałem na niego. To wszystko, to nie może być
prawda… to musi być cholerny sen! Obudzę się i wszystko będzie po staremu!
-Dlaczego… - wydusiłem – Dlaczego to zrobiłeś?!
Anvik spojrzał mi prosto w oczy, pomimo moich sprzeciwów.
Powinienem był go zabić! Cholera jasna! On zabił Nica, dlaczego nie potrafiłem
więc ja zabić jego?!
-Jesteś ślepy –
warknął w odpowiedzi – To nie jest…
nie był, Nico. Jakbyś nie był ślepy na Mgłę, zobaczyłbyś to i nie próbował mnie
zabić z byle powodu!
-Byle powodu?! – Wstałem na nogi i szybko otarłem łzy –
Zabiłeś go!
Wyciągnąłem długopis i odetkałem go, wyciągnąłem miecz w
kierunku Anvika.
Po chwili staliśmy obok, jego
ciała mierząc w siebie mieczami.
-Nie zabiłbym nikogo z sojuszników! – Wycedził przez zęby –
Otwórz oczy Jackson!
-Zabiłeś go – powtórzyłem. Nie docierał do mnie cały sens
jego wypowiedzi.
-Uspokójcie się! Anvik ma rację, Percy! – Yuno pokręciła
głową.
Vi z kolei stała na uboczu, śmiała się pod nosem, ale akurat
to miałem gdzieś. Ponownie zalała mnie fala wściekłości i żalu do Anvika.
Wszystkie moje myśli mówiły tylko teraz: zabij
go!
-Ma racje? On go zabił!
-Więc się zemścij! – Anvik opuścił swój miecz i odsłonił
klatkę piersiową – No już!
Jak później o tym pomyślałem… Nie powinienem był tego robić
i raczej nikt w tym pokoju się tego nie spodziewał. Po prostu wymierzyłem
Orkanem prosto w serce chłopaka i wbiłem w nie miecz.
Yuno krzyknęła, Vi nawet przestała się śmiać. A ja poczułem
jak chęć zemsty na nim się ulatnia i z moich oczu znowu wypływają łzy.
Ale… chwila! Anvik żył i śmiał się, z mieczem wbitym w
serce.
-Mówiłem… Moja klątwa z czasem się pogłębia – uśmiechnął się
ze smutkiem – Teraz zabić mnie może tylko potwór albo bóg. Znasz jakiegoś w okolicy? Mh... SPO będzie miało większy kłopot.
Chłopak zaczął wyjmować miecz z klatki piersiowej, aż
odruchowo odwróciłem głowę. Po kilku minutach orkan leżał pod moimi nogami, zaś
Anvik klęczał obok ciała Nica.
-Zostaw go! – Ryknąłem – To, że nie mogę cię zabić, nie
znaczy, że…
-Ale to nie jest Nico
– powiedzieli w tym samym momencie Anvik oraz Yuno.
-Dasz mi dokończyć? – Warknął syn Hekate. Miałem inne
wyjście? – To nie jest twój chłopak.
To jest po prostu inny heros, który przy pomocy praktycznie mistrzowskiej
umiejętności Mgły zdołał oszukać nas wszystkich… No może nie do końca, mnie i
Yuno, ale mieliśmy również trudności z odkryciem prawdy.
-Nie wierzę wam – syknąłem.
Anvik przewrócił oczami. Pstryknął palcami nad ciałem Nica,
a ja przeżyłem dzisiaj kolejny szok, gdyż w tym miejscu gdzie leżał „syn
Hadesa”, leżał inny chłopak… Przystojny, a i owszem, ale nie był to Nico.
-A teraz? – Spytał ze zniecierpliwieniem Anvik.
-A jeśli to teraz użyłeś
Mgły? – Mój głos nie brzmiał już tak pewnie.
-Nie użył – Yuno przyklękła obok greckiego brata – Gdyby tak
było widział byś przecież jakąś mgłę lub cokolwiek świadczącego o użyciu tej
Mgły.
Niby miała rację… bo przy użyciu Mgły słychać taki
charakterystyczny trzask, no ale…
-Jesteście dzieciakami Hekate – wycedziłem – jak nikt
potraficie używać Mgły…
-Jeśli nam teraz nie ufasz, to wybacz, ale nie mam zamiaru
więcej pomagać – Anvik wstał na równe nogi – Chcesz dowodów? Wybacz, ale nie
potrafię ci ich dać. Jeśli cię zdradziłem to ty dowiesz się o tym jako
pierwszy, a ja jako ostatni. Więc…
-Powiedzmy, że ci wierzę – warknąłem – I co teraz? Gdzie
jest Nico?
-Tam gdzie Jack. Najprawdopodobniej – odpowiedział
monotonnym głosem.
-A gdzie jest Jack? – Warknęła Vi.
-Nie wiem – chłopak wzruszył ramionami.
-Więc chodźmy i się przekonajmy – Yuno wyprostowała się
lekko.
(LEO)
Powiem tak… Ze wszystkich znanych mi miejsc i w ogóle…
najbardziej znienawidziłem sal rady. Oczywiście kiedy patrzyło się na ciebie
około pięćdziesięciu ładnych dziewczyn i co najmniej dziesięciu goryli,
robiących za strażników.
Dziewczyna która nas tu przyniosła, nazywa się Cassandra. I
tylko tyle dowiedziałem się o tej piękności, zanim nie przyłożyła mi w szczękę.
Fakt, ma charakterek i mocny prawy sierpowy. Teraz siedziała z nogami na stole,
obok jakiejś innej, dużo sztywniejszej laski… Prawdopodobnie ta laska właśnie,
była kimś na kształt dowódcy. O ile mają zasady podobne jak w SPO. Szczerze?
Bardziej zwracałem uwagę na te dziewczyny, niż na to co mówią, do czasu, aż z
bladych ust Cassandry nie padło zdanie:
-To szpiedzy, zabijmy ich!
Głos miała obojętny. Jakby bardziej czekała na koniec tego
posiedzenia, niż na jego rozwiązanie. Natomiast to zdanie właśnie poruszyło większość zgromadzonych, zaczęły się gadki o za
i przeciw, kłótnie… słowem? Czułem się jak w centrum politycznego
zamętu.
Cassandra najwyraźniej korzystała z faktu, że nikt na nią
się nie gapi, bo usiadła prosto, po czym oparła głowę o stół i na chwilę ucięła
sobie drzemkę… też bym pewnie tak zrobił gdybym nie był oskarżany o
szpiegostwo.
-Ej! Nie jesteśmy żadnymi szpiegami – Jason był zmuszony
podnieść głos – Jesteśmy tylko…
-Syn Jupitera, syn Hefajstosa i syn Apolla, podróżują w
jednej drużynie… - Cassandra na chwilę przerwała by uciszyć jeszcze kilkoro
osób – Od kiedy rzymianie i grecy podróżują razem?
W jej głosie było tyle pogardy gdy wymawiała słowa
„rzymianie” i „grecy”, że dosłownie przez chwilę miałem wrażenie, że gadam z
Octavianem (gdy mowa o grekach) lub z Jack’iem (gdy mowa o rzymianach). Problem
polegał na tym, że obecnie wolałbym gadać właśnie z tą dwójką niż z biuściastą
laską, która gapiła się na mnie z mordem w oczach.
-Cóż… - Tym razem zaczął Steven – wojna między nami się
zakończyła, teraz szukaliśmy was, aby…
-Mówiłam, że szpiedzy – Cassandra przewróciła oczami –
Znaczy dobra, dokończ – dodała kiedy wzrok siedzącej obok niej przewodniczącej
spojrzał prosto na nią.
Steven nie dokończył, ale zrobił to za niego Jason:
-Walczymy z Sol Petit Oceanum. A dokładniej z ich dowódcą,
który postradał zmysły. Chcieliśmy tylko prosić o pomoc. Ale oczywiście
rozumiemy, że macie pewne podejrzenia…
-Bah! – Cassandra, znowu położyła nogi na stole – Mówiłam,
łatwiej ich byłoby zabić!
-Zamilcz – warknęła ta laska obok.
Cassandra umilkła, chociaż zrobiła to z niechęcią.
Później wszystko jakoś się potoczyło samo. Nie chciałem nic
mówić, by czegoś nie palnąć, a dzięki dosyć ładnej mowie Stevena, oraz dobrej
argumentacji Jasona, udało nam się uniknąć nieprzyjemności związanych ze stratą
głowy. Mieliśmy tylko wyjść z tego obszaru, wrócić do obozu i zapomnieć… trochę
zbyt łagodnie na potraktowali, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze przed chwilą
brali nas za szpiegów SPO.
Jednakże wyszliśmy na sztywnych nogach, ale ledwo wyszliśmy
z budynku zaczepiła nas Cassandra. Uśmiechała się do nas, chociaż był to
uśmiech wyjątkowo wymuszony.
-Gratuluję – pochwaliła nas… również sztucznie – Czyli
jednak udało się komuś oszukać Caput
Conciliu. Cóż… brawo!
-O co chodzi? – Rzucił Jason.
Cassandra wydęła lekko usta, przypominała mi teraz kogoś,
ale raczej wolałbym się mylić. Naprawdę bym wolał. Chociaż nie ukrywam,
dziewczyna ma w sobie to coś, przez które zaczyna mi się lekko kręcić w głowie.
-Nie jesteście z SPO, fajnie! Ale jesteście z jednego z obozów…
Jaki interes mają wytresowani herosi, w Excidium?
-„Wytresowani”? – Jason zmarszczył czoło – Mówisz tak
jakbyśmy byli psami.
-A nie jesteście? – Rzuciła sarkastycznie – Małe psiaczki,
czekające aż bogowie rzucą im kość, po czym gnają po nią, choćby miały złamać
sobie kark. Słuchajcie, nie kupuję waszej bajeczki… Robicie sobie we mnie
wroga! Nie chcecie tego…
-Masz wygórowane ego – Steven westchnął ciężko – oczywiście
pasuje ci to. Wyjątkowo piękna dziewczyna, musi posiadać w sobie chociaż
odrobinę zepsucia…
-Żeś komplement strzelił – warknąłem.
Ale ku mojemu zdumieniu Cassandra nie była urażona. Nawet
nie skrzywiła się, zamiast tego uśmiechnęła się złośliwie.
-Dzięki. Słuchajcie, traktują mnie tutaj jako dziewczynkę na
posyłki, nie ukrywam bycie… córką Hermesa, ma swoje obowiązki, ale nalatałam
się już tyle po świecie, że wiem, kiedy tacy… jak wy coś kombinują – zmrużyła oczy – Nie pozwolę wam od tak, odejść!
-Eee… więc co proponujesz? – Parsknąłem cicho.
-Drobna sprawa… Masz – podała mi w dłoń jakąś kopertę –
zaniesiesz to do obozu i dasz pierwszemu dzieciakowi Hekate, na jakie trafisz.
Zdążyłeś załapać, czy może jest to zbyt skomplikowane i mam powtórzyć? –
Wycedziła przez zęby.
Pokręciłem głową. Ciągle nie mogłem powstrzymać wrażenia
ogólnego gorąca, pomimo tego, że
obecnie było mniej niż minus dziesięć stopni.
-Dlaczego mamy to zrobić? – Spytał jedynie trzeźwo myślący
Jason.
-A to nic interesującego, blondi – Cassandra przewróciła
oczami – Życzę udanej powrotnej drogi… i połamania nóg, najlepiej dosłownie!
(SUNAJ)
-Wiesz co? – Zaczął Fuego – Kogo jak kogo, ale ciebie nie
spodziewałem się zobaczyć tak szybko.
Zaśmiałem się histerycznie… Właściwie ja też nie
spodziewałem się tak szybkiego
wylądowania na obozie.
-Przypadek. Oddzieliłem się od pozostałych i w ogóle –
podrapałem się po karku – Co robisz o tej godzinie z daleka od domków?
-Mam wartę – wyjaśnił ponuro syn Nyks – Po za tym mieliśmy
zaraz po waszym odejściu ataki. Sama Pasithea wkroczyła do obozu… jeden z
dzieci Aresa, dołączył do niej… A dałbym sobie wcześniej głowę uciąć, że ci od
Aresa mają więcej honoru. Po za tym bogini dała nam w kość… Zabiła grupową
domku Hekate, nie powiem, żeby była wielka żałoba, ale…
Nie było mi przykro na wieść o śmierci tej dziewczyny.
Niepokoiła mnie jedna sprawa…
-A była tutaj Lea? – Zapytałem.
Fuego zaprzeczył:
-Nie. I o to jest największy szum. Zazwyczaj to ona
załatwiała wszystko za Pasitheę, a teraz… ciężko powiedzieć co mamy o tym
myśleć. A co z waszą misją?
Wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem. Ale obawiam się, że nie tylko Pasithea
postanowiła objawić się w obozie.
-Co masz na myśli?
Westchnąłem ciężko.
-SPO… Widziałem Bezimiennego, nieopodal obozu.
Fuego zbladł. Niebo na chwilę pokryło się nocnymi chmurami,
ale po chwili powróciło do normy.
-Dlaczego nie zawiadomiłeś pozostałych z misji?
-Próbowałem – westchnąłem – Ale… Iryfon nie działa. A
Bezimienny mnie dostrzegł i gdyby nie fakt, że się przestraszyłem i
teleportowałem się tutaj…
Fuego zacisnął z całej siły pięści i uderzył i w najbliższe
drzewo.
-Został tylko dzień… dzień aby Pasithea wypuściła szalonych
bogów z Olimpu i tydzień do jej przybycia do CHB. Tego „prawdziwego” przybycia.
Całkiem straciłem rachubę czasu! Bogowie! Mam często tak gdy
nie skupiam się na dniach tygodnia, nagle czas przyśpiesza i… Bogowie!
-Ej, damy radę! – Zaśmiałem się cicho.
-Nie rozumiesz… - Fuego westchnął ciężko – Mamy już ofiary
tej wojny, jeszcze jedna i… herosi nie wytrzymają! SPO zaatakuje, a Pasithea
wykończy niedobitków. Sun…
-Nazywam się Död – warknąłem.
Fuego wzruszył ramionami.
-Nieważne. Wracaj do obozu. Już.
-Ale…
-Bez dyskusji. Coś mi się nie podoba. Powietrze jest
ciężkie, jakby coś się szykowało.
Byłem wykończony. Moje moce dosłownie wyżerają moje siły,
więc nawet jakbym chciał to nie miałem sił się sprzeciwić. Nilsa zostawiłem
przy plaży gdzie wylądowałem, powinienem tam wrócić i pójść odpocząć i…
-Sun! – Ryknął Fuego.
Było za późno… Coś świsnęło i zobaczyłem jak jakaś strzała
wbija się w pierś Fuego, a później kolejna trafiła w moje ramię. Wszystko
dookoła zrobiło się fioletowe, straciłem czucie w całym ciele i bezwładnie
upadłem na ziemię. Ale nie straciłem przytomności, jedynie wszystko miało
nienaturalną barwę. I bardzo bolała mnie głowa… to było jedyne co czułem,
nieprzyjemne pulsowanie w czaszce… takie coś czułem kiedy Nils umierał i kiedy
Nico był w pobliżu… Ale Nica nie było
nawet na obozie.
Mogłem poruszać tylko gałkami ocznymi i ze strachem
zauważyłem wyłaniającą się z cienia Lea’ę. Z drwiącym uśmiechem podchodzącą do
klęczącego na ziemi Fuego, który z trudem pozbył się strzały wbitej w pierś w
okolicy serca.
-Głupi, głupi syn bogini nocy – warknęła dziewczyna.
Fuego zakrztusił się, próbował wstać, wyjąć miecz, ale
wyglądało na to, że nie mógł.
Lea wybuchnęła śmiechem.
-Ojej! Obawiam się, że już nie wiele zrobisz. Syn Tanatosa
już nie żyje, a ty umrzesz za chwilę, ta trucizna już jest w całym twoim ciele,
zatruje ci serce – dziewczyna uklękła przed Fuego aby spojrzeć mu w oczy –
Głupi zdrajca!
-Nie… jestem zdrajcą – wychrypiał.
-Nie? – Lea wybuchnęła fanatycznym śmiechem – A to nie ty
miałeś zabić herosów z obozu? Nie ciebie Pasithea wysłała na zwiad? Nie ty
miałeś zabić grupowego dziewiątki? To nie ty miałeś podać Chejronowi fałszywe
informacje?
-Nie jestem… zdrajcą – powtórzył szeptem – w przeciwieństwie
do ciebie.
Lea ponownie zaśmiała się.
-Nie. Ja pomagam Pasitheai, sprzątam to co nieużyteczne. Ty
jesteś nieużyteczny!
-Ale ja zostanę zapamiętany… inaczej. Inaczej niż ty. Nie
będę zdrajcą.
-Śnisz! Wszyscy się dowiedzą o tym! Jak myślisz ile osób
będzie ciebie pamiętało jako dobrego pieska obozowego?! Nikt! Bo pomagasz
Pasitheai, ciągle jej byś pomagał gdyby nie to, że…
-Kocham go – wycedził z trudem – nie mógłbym go zabić.
-Żałosne – Lea pokręciła głową – żałosne uczucie… Miłość! A
więc masz za swoje, umrzesz w imię miłości! Umrzesz sobie przez głupie
zadurzenie się w durnym Leonie Valdezie, który nawet za tobą nie przepada!
Fuego spuścił głowę. Jego oddech stawał się coraz płytszy, a
ja nie mogłem nic z tym zrobić! Ta cholerna nie moc! Na dodatek głowa groziła
mi wybuchem… Zaraz umrze…
On zaraz umrze.
-Więc żegnaj Fuego Montez, synu Nyks, zdrajco. Twoja
tajemnica jest bezpieczna, spokojnie… na razie.
Dziewczyna zniknęła w fioletowej mgle, a Fuego zakrztusił
się, po czym opadł bezwładnie na ziemię.
Jeszcze chwilę moja głowa dawał mi o sobie znać, ale po chwili
uspokoiła się.
Chciałem krzyczeć. Ale wiedziałem, że to nic nie da… Fuego
już nie żył. A ja stałem się tak jakby jedynym świadkiem jego tajemnicy, bo Lea
zginie… przysięgam na Styks!
(PERCY)
Znaleźliśmy Nica i Jack’a naprawdę po dłuższym czasie… chyba
minęły z cztery dni… Byli w jakimś opuszczonym budynku.
Aczkolwiek Walker był
nieprzytomny, a Nico majaczył w gorączce… Niestety nawet nie mogłem sprawdzić
co dokładnie się z nim dzieje ponieważ zaatakowali nas Mgielni Wojownicy.
Piątka co najmniej. Vi śmiała się podczas walki, ja usilnie próbowałem nie dać
się zabić, jednakże nie mogłem się powstrzymać przed mimowolnym spojrzeniem na
Nica… A jeszcze tak nie dawno, nie miałem złudzeń, że on nie żyje!
No tak… zaraz i ja nie będę żyć, jak się nie skupię.
Dzięki Vi, oraz kilku szkieletom przywołanych przez Lauren,
a także dzięki magii Anvika i Yuno, pokonaliśmy ich zaskakująco łatwo. I zaraz
po walce podbiegłem do Nica. Ledwo mógł utrzymać ze mną kontakt wzrokowy, ale
jego oczy zalśniły a usta ułożyły się w nieme „Jackson”. To mi wystarczyło…
Przytuliłem go do siebie.
Nie potrafię nawet powiedzieć jak bardzo szczęśliwy się
czułem. Stęskniłem się za nim, za jego zapachem, za jego ciałem… Po prostu
chciałem płakać i śmiać się jednocześnie, ale na razie wystarczyło mi to, że po
prostu przytulałem go do siebie.
-Nie chcę nic mówić… Ale twój Nico nie jest jedyną
poszkodowaną osobą – warknęła Vi i przyklękła obok nieprzytomnego Jack’a – No i
w co ty się głupie, jebane Emo znowu wpakowałeś? Ech… Dnia beze mnie nie
przeżyje…
Powiedziała coś jeszcze, ale przestałem słuchać. Po chwili
podeszła do mnie i Nica, jeszcze Lauren i pogłaskała syna Hadesa po głowie.
Nawet jeśli niebiesko włosa nie chciała tego przyznać, było widać, że martwiła
się o brata.
-Percy… - wyszeptał w końcu Nico – Myślałem, że…
Pocałowałem go. Nie chciałem aby dokańczał.
Z transu obudził mnie kaszel Jack’a oraz dziki śmiech Vi,
kiedy chłopak próbował się podnieść ale nie do końca miał sił do tego.
-Zajebiście śmieszne – wydukał.
Zwróciłem uwagę, że oczy Jack’a są załzawione… ale otarł je
szybko, więc nawet nie byłem pewien czy po prostu mi się nie przewidziało! Z
resztą… Jack i płacz? Tak, koniec świata się zbliża.
Anvik pomógł Walkerowi wstać, chociaż zrobił to z wielką nie
chęcią i odskoczył od syna Hermesa, jak tylko ten utrzymywał się na nogach i
kiedy Vi przestała walić go po plecach.
Yuno stała z tyłu i znowu była pogrążona w swoich myślach…
gdybym nie był zaaferowany obecnie Nico, spytałbym się o czym myśli, ale… Nico…
Bogowie!
Chciałem powiedzieć synowi Hadesa jak bardzo stęskniłem się
za nim, ale zanim zdążyłem choćby otworzyć usta przerwał mi Jack:
-Nie ma co szukać w SPO. Oni są przy obozie, wszyscy. Troszkę wam kurwa zajęło szukanie mnie… nas.
-Skąd o tym wiesz? – Spytał Anvik.
-Heh… Widziałem kurwa. Jak chcesz mieć teraz wątpliwości, to
wrócisz sobie do zrównanego z ziemią obozu, jak tam kurwa wolisz. Mnie ten obóz
jebie, jak mam być szczery.
Anvik przewrócił oczami. W między czasie pomogłem Nico
wstać, wyglądał na osłabionego, ale nie był raczej ranny.
-Ciebie Jack, coś na pewno „jebie”, ale nie powiedziałbym,
że to obóz – warknął przyciszonym głosem Anvik, po czym dodał szybko – Po za
tym… SPO nie jest takie głupie by zostawiać bazę bez opieki.
-Może i kogoś kurwa tam zostawili, kij ich wie? – Jack był
cały czerwony na twarzy, chociaż nie miałem pojęcia z jakiego powodu – Ale
Bezimienny w CHB jest, więc tak jakby do niego masz jebany interes.
Syn Hekate westchnął ciężko.
-Wiedziałem, że to się tak skończy – odparł po chwili – Nico…
czujesz się na tyle dobrze by przenieść nas do…
-Dam radę – warknął – Ja bym nie dał?
Popatrzyłem na niego z rozbawieniem, chociaż miałem
nadzieję, że nie przecenił swoich mocy.
-No! – Vi klasnęła w dłonie – No to mamy załatwioną podróż
przez cienie, kolejną kurewsko debilną rzecz mogę odhaczyć w rzeczach
„Zrobionych”.
-Jeszcze się nie teleportowaliśmy – przypomniała Yuno.
-Stul pysk – Vi pokazała córce Trywii środkowy palec.
-Coś ty do mnie powiedziała? Manier cię nie uczyli? –
Warknęła Yuno.
-Musiałam przespać te lekcje – Vi wyszczerzyła zęby.
-Przestańcie – jęknął Anvik.
Dziewczyny uspokoiły się na razie, zerknąłem raz jeszcze na
Nica.
-Nico, myślę, że to ja mogę nas przenieść – Lauren podeszła
bliżej syna Hadesa – Nie wątpię, że dasz radę, ale obecnie jesteś trochę
osłabiony i mógłbyś przenieść nas do… Japonii chociażby.
Po dopiero dłuższej namowie Nico zrezygnował. Złapaliśmy się
wszyscy za dłonie (oczywiście Jack’a trzeba było zmuszać) i po chwili lekkiej
obawy ze strony Lauren, otoczyły nas cienie… nigdy nie byłem zwolennikiem
takiej podróży… ale przynajmniej była skuteczna.
Wylądowaliśmy na trawie w obozie. Lauren zachwiała się, ale
Nico w porę jej pomógł.
-No siostro masz kolejne doświadczenie za sobą – zaśmiał się
pod nosem.
-Hm… Jednak wolę przywoływać umarłych, tak dla wprawy –
westchnęła z rozbawieniem.
-Anvik! – Ni stąd ni zowąd nadbiegł Sun… Död i nim się
zorientowałem przytulił syna Hekate.
Anvik prawdę powiedziawszy wyglądał jakby z jednej strony
cieszył się na widok syna Tanatosa, a z drugiej strony nie miał bladego pojęcia
jak zareagować, na nagłe czułości z jego strony, dlatego delikatnie odsunął się
od niego. Död ogólnie wyglądał na przygaszonego. Oczy miał czarne, niczym
Tartar (tak doświadczenie się odzywa) i był bardziej blady niż poprzednio.
-Coś jest nie tak? – Spytał Anvik.
-To… - urwał na chwilę – Fuego nie żyje… przeze mnie.
Sun spuścił głowę. A my… zamilkliśmy, do mnie dopiero po
chwili dotarło co dokładnie powiedział syn Tanatosa.
-Ale… Ale jak? – Wydusiłem.
-Lea była w obozie. Ni mogłem nic zrobić, unieruchomiła mnie
jakąś trucizną i… - Sun zaczął się niespokojnie rozglądać.
-Ej, to nie była twoja wina – odparłem.
-Była… gdybym był silniejszy…
-Ciii… - Anvik pokręcił głową – Później o tym pogadamy,
dobra? Najpierw musimy powitać gości – wskazał na linię gdzie zaczynał się
obóz.
Zebrała się tam armia… naprawdę wielu, wielu herosów i
bez wątpienia byli z SPO.
(JACK)
Kurwa! Wiedziałem, że herosi mają jebanego pecha, ale żeby
aż tak? Ledwo wróciliśmy, a już powitało nas SPO z Bezimiennym na czele.
Oczywiście naiwni obozowicze uważali, że akurat im uda się przekonać, że to nie jest najlepszy moment na jebane
spory… Pff… Życzę powodzenia, szczególnie, że kiedy obecnie stałem razem z
Jacksonem, di Angelo i kilkorgiem innych obozowiczów przed Johnem, wyraźnie
widziałem coś czego najwyraźniej ci idioci nie widzieli… Nie miał złotych oczu,
miał je fioletowe, a broszka zapięta przy niebieskim płaszczu, wyglądała jakby
czyjeś oko patrzyło się na nas z pogardą… Oczywiście nie miałem zamiaru na
razie tego mówić, niech potraktują to jako pierdolony test na spostrzegawczość.
-Słuchaj, jesteśmy już
w trakcie walki! – Jackson kręcił raz po raz głową – Powinniśmy połączyć
siły a nie…
-Tak, jasne – John poprawił hełm na swojej głowie – Przykro
mi więc, że wasz idealistyczny plan spełznie na niczym! Nie mam w zwyczaju
walczyć z bezbronnymi! Przygotujcie się do bitwy, przeciwko zwycięzcom!
Jackson oczywiście nie miał zamiaru się ruszyć, póki nie
uświadomiłem tego idioty, że ma dwa wyjścia… jeden zginąć tutaj od razu, drugi
zginąć za chwilę w jebanej chwale. Oczywiście innymi słowami i Jackson (znaczy
Clarisse, bo ten idiota musiał to przemyśleć) postanowiła przygotować
pozostałych obozowiczów do walki.
-Jack! – Warknął John – Masz jedną szansę. Odejdź od nich!
-I co?! – Wycedziłem – Mam dołączyć do was? Kretyn…
-Nie. Nie jesteś już w SPO, ale masz jedyną szansę aby wyjść
z tego żywo. Odejdź!
-Śnisz John! – Spojrzałem mu w oczy – Kurewsko bardzo nie
czuję przywiązania do tego obozu, ale chętnie powalczę z takimi jebanymi
kretynami jak ty! Miłego kurwa dnia.
-Więc zginiesz – John pokręcił głową.
**JACK**
Oczywiście obozowiczów nie było wielu. To było kurwa do
przewidzenia. Na dodatek, tylko Piper i Roxanna postanowiły walczyć z domku
Afrodyty, pozostałe „piękności” postanowiły schronić się w klinice i opatrywać
razem z kilkorgiem dzieci Apolla ewentualnych rannych. Roxanna oczywiście
musiała rozmiziać się ze swoim chłopakiem, Toby’m który wyszedł kilka dni temu
z kliniki i zaczął chodzić z Roxanną… gdyby sytuacja nie była tak jebanie
poważna, chyba bym przywalił jej albo jemu. Nienawidzę miziających się bez
przerwy ludzi!
Mh… pomijając ten aspekt… Nienawidzę zbroi. Są ciężkie i
niewygodne. I tak mam szczęście bo mam jebaną lekką zbroję, bardziej pasującą
do zwiadowcy, ale i tak Vi uparła się, żeby dołożyć kilka bardziej grubych
elementów… na moje jebane szczęście i tak miałem najlżejszą. Kurwa ten obóz
nawet nie umie solidnie się zorganizować! Podzieliliśmy się na grupy jakby to
była bitwa o ten jebany sztandar! Znaczy dobra… ale organizacji nie było w tym
ni w jebany kurwa grosz.
Byłem, razem z pozostałym moim rodzeństwem oraz z domkami
Aresa, Apolla, a także z Łowczyniami, w grupie drugiej. Pierwszy i ostatni front. Łowczynie i dzieciaki Apolla miały atakować z tyłu (łucznicy… pff… na kij
komu jebani łucznicy?), zaś ci od Hermesa oraz Aresa mieli być z przodu…
Dowodziła Clarisse, także ten… to po prostu zajebiście.
-Słuchajcie – warknęła – Jackson musiał się uprzeć na „jak
najmniej ofiar”. Nie! Będzie tyle ofiar po stronie ich – wskazała szybko na SPO
– ile tylko zdołacie ubić, jasne?!
-Yyy… Zmiana rozkazów podczas… - zaczął Toby, ale Clarisse
przesłała mu tak zajebiście mordercze spojrzenie, że debil zamilknął
natychmiast.
Ja byłem za tym planem. Może przy okazji ofiarą po stronie
SPO będzie John! Ta… Powiedzmy szczerze, jeśli kiedykolwiek coś do niego
czułem, to dawno mi przeszło. Teraz dziadowi oderwę ten pierdolony łeb!
SPO jeszcze nie zaatakowało, ale wkroczyło do obozu, w końcu
wszyscy byli herosami, bariera oczywiście nie mogła ich powstrzymać… a szkoda
bo popatrzyłbym jak się z nią męczą!
Oni nie podzielili się na jakieś pierdolone grupy, więc
biorąc pod uwagę ich ilość, uzbrojenie i tak dalej, nasze szanse na zostanie po
prostu przez nich zdeptani wynoszą więcej niż połowę. Kurwa, jak ja dawno nie
miałem okazji być plackiem! Dobra, poważnie, to zabiję ich… i nawet kij mnie to
obchodzi, że obecnie moją bronią jest kij bejsbolowy i jakiś niedobrze wyważony
dla mnie kurewsko denerwujący mieczyk. Vi oczywiście nie chciała mi pożyczyć
żadnej swojej broni, bo po co?
-Dobra, słuchaj jebane Emo – Vi przesunęła się bliżej –
Jesteś jak dzieciak, spuszczę cię z oczy to już umierasz…
-Odpierdol się.
-A ty stul pysk i słuchaj – Vi patrzyła na mnie teraz
obydwoma oczami, co wcale nie poprawiało sytuacji – Jeśli ty zginiesz w jakiś wyjątkowo durny sposób, to słowo daję tak ci
przyjebię, że zaraz odzyskasz życie! Rozumiesz, co mówię?!
-Ta… Po twojemu to po prostu „nie daj się kurwa zabić”, tak?
Nie odpowiedziała. Uznałem to za odpowiedź twierdzącą,
stara, wkurwiająca i dobra Vi… cóż, po takim czymś… po kij umierać?!
Usłyszałem jak Bezimienny krzyczy coś w stylu „Pasithea nam
to wynagrodzi! Do ataku!”, co świadczyło o tym, że kurewsko jesteśmy coraz
bliżej zgniecenia. Clarisse również zarządziła atak, kątem oka widziałem jak
grupa dowodzona przez Jacksona szykuje się do zaatakowania z flanki SPO.
Ta… rokowania są
niepomyślne, co powiesz na odwrót?
Moje ciało absolutnie się z tym zgadzało. Ale już nie zgadzał się na to mój honor, o ile
jakiś jebany honor mam! Powiedzmy też, że ADHD, adrenalina i inne takie jebane
badziewia postawiły na swoim.
No i grupa druga została po prostu zalana przez całe SPO.
Walczyłem z bliźniakami od Aresa, Gilotyną i Brzytwą. To tępi jak but kretyni,
ale walczyli potężnymi mieczami, które wcale nie wyglądały na jakieś jebane
zabawki. Więc oczywiście… co ja mogłem kijem bejsbolowym albo tym niewyważonym
mieczem?! Ja pierdolę, ja to mam szczęście.
-Patrz bracie – wychrypiał jeden z bliźniaków Aresa, kiedy
coraz rzadziej odbijałem ciosy – I uwierzysz, że ten tu kiedyś nami dowodził?
Jego bliźniak zaśmiał się oschle.
-Tak? – Warknąłem – Dowodziłem znacznie lepiej, przynajmniej moi podwładni atakowali, a nie gadali jak
stare kurwy!
Udało mi się skorzystać z okazji i wytrąciłem miecz (chyba)
Gilotynie.
Ograniczcie ofiary do
minimum! Może Bezimienny jeszcze się opanuje! - Powiedział Jackson przed bitwą.
Ta…
Wbiłem miecz w leżącego dzieciaka Aresa, a nim jego brat
zdążył zareagować uderzyłem go rękojeścią w tył głowy i padł bezwładnie obok
swojego brata… Mianuję się kiedyś potworem!
Ta… tylko pozwolicie, że zrobię to dopiero kiedy umrę i trafię do Tartaru.
Później było tylko lepiej, naprawdę nie umiałem się
powstrzymać przed kontuzjowaniem czy zabiciem jakiegoś głupiego herosa z SPO.
John to wszystko obserwował z daleka… Ot miał zawsze taką
jebaną taktykę, nigdy nie rzucał się w wir walki, stał na uboczu, obserwował i
rozkazywał… I tak się kurwa cieszę, że nie wymyślił, żeby zabrać ze sobą wszystkie bronie, bo obecnie bylibyśmy
cali spopieleni…
-Lea! – Ryknął nagle Toby, który stał obok mnie i celował
właśnie z łuku do jednego z pozostałych wrogich dzieci Aresa.
Sparowałem szybko cios i zerknąłem w stronę gdzie przez
chwilę gapił się Toby… Fakt! Lea stała i przyglądała się z rozbawieniem całej
zaistniałej sytuacji. Powaliłem szybko swojego przeciwnika i warknąłem do
Toby’ego:
-Jak nie chcesz oberwać, to wyceluj w nią!
-Ale mieliśmy…
-Powiedziałem, jak nie chcesz oberwać, jebany kretynie!
Toby przełknął ślinę i wycelował w Lea’ę. Niestety nie
miałem okazji zobaczyć czy w rezultacie zabił tę sukę, wiecie… bycie otoczonym
przez taką gromadę nieprzyjaciół nie sprzyja rozglądaniu się.
-SPO! – Ryknął John – Wstrzymać atak! Wstrzymać atak!
Wojsko jak jeden mąż zastygło w bezruchu… prawdę
powiedziawszy nawet ci z CHB, zaprzestali walki i staliśmy tak wśród trupów i
rannych, jak byśmy zamienili się w posągi.
-Dziękuję, dziękuję – Lea uśmiechnęła się szaleńczo –
oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że toczycie teraz niesamowicie istotną
walkę, jednakże… pani Pasithea
zrobiła się wyjątkowo niecierpliwa i po prostu… jej wojska będą tutaj jutro.
Razem z szalonymi bogami. Po prostu aby posprzątać niedobitków! SPO… ułatwiacie
mi… Pasitheai sprawę.
John pokręcił zrezygnowanie głową. Przez chwilę zdawał się
mieć jakieś wątpliwości, ale była to jebana sekunda. Lea zniknęła, a my
ponownie wróciliśmy do walki… ale kurwa, szło nam gorzej. Jebane morale.
-Hej Jack! – Vi stykała się ze mną plecami – co powiesz na
mały zakład?
-Kurwa, teraz?!
-Pff… Nie, jutro! Oczywiście, że teraz ty jebane Emo!
Odbiłem atak, jakiegoś przerośniętego nastolatka.
-O co? – Spytałem.
-Jeszcze nie wiem. Jutro coś wymyślimy! – Vi wybuchnęła
śmiechem – Ale założę się, że pokonam więcej wrogów!
-Śnisz, dziewucho!
Vi ponownie wybuchnęła śmiechem, co uznałem za rozpoczęcie
jebanego zakładu, który oczywiście miałem zamiar kurwa wygrać!
-Cztery – warknęła po kilku minutach Vi – Plus jeden zabity
przez Ebolę, a drugi przez Absurd.
-Jak, koty mogły…?!
-Mówi ci coś słowo „dobić”?!
Przewróciłem oczami.
-Ja mam pięciu – warknąłem.
-A ja mam w domu czołg! Zaraz! Ja przecież mam w domu czołg!!!
Vi znowu wybuchnęła śmiechem i powróciliśmy do zakładu.
Cóż… pomijając to, że zostałem ranny w ramię (nic kurwa
wielkiego), to dobrze mi szło… Tylko jakimś cudem oddzieliłem się od całej tej
kotłowni walki i prowadziłem wojenkę z jakąś nieznaną mi laską, którą szybko
sprowadziłem do jebanego parteru.
-Jack! – Oczywiście kurwa, musiałem przy okazji zbliżyć się
do John'a – Mam dosyć!
-Więc śmiało! – Ryknąłem – Co tam?! Może czas pokazać ci co
potrafi pół rzymian?! Ha! Zabiję cię z przyjemnością, jebany kretynie!
-Wzajemnie – odparł chłodno.
Wyciągnął miecz i po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Bo…
kurwa jego mać, tak na dobrą sprawę… teraz jak tak spojrzałem na swoje szanse
to… Ja pierdolę!
Cofnąłem się lekko. John wybuchnął śmiechem.
-Zmusiłeś mnie do tego – warknął jakby to było jebane
usprawiedliwienie. Przesunął się lekko na bok.
I kiedy to zrobił zauważyłem Lea’ę… z łukiem wycelowanym
prosto we mnie… Niestety kurwa dobrze znałem ten łuk oraz strzały… kurewsko
śmiertelne strzały.
Ale oczywiście kiedy zdałem sobie z tego sprawę, jedna z
tych strzał leciała już w moją stronę, nie miałem nawet jak odskoczyć i tak bym
oberwał… Swoją drogą zabawne... zdałem sobie sprawę, że właśnie w tym miejscu "ocknąłem się" gdy przybyłem do obozu.
***
No dobra... Więc co tu powiedzieć? Kończymy powoli naszą "przygodę". Tak jak się domyślacie na tym nie koniec z zabijaniem xD Cóż... po prostu wiedzcie, że lubię zabijać i o nic nie pytajcie xD
A więc... no nie wiem. Planuję jeszcze 1, 2 lub 3 rozdziały oraz epilog i to będzie wszystko ;w; Tak więc trzymajcie się ^^
Nie wiem co mam napisać..
OdpowiedzUsuńZwyczajnie nie wiem co mam kurwa napisać..
Nie mam pojęcia.. XD
Tylko kilka rozdziałów i koniec? :c
I co wtedy?
Co ja będę robić?
Nieeeeee...
Ja tutaj codziennie kurwa wchodzę tylko po to żeby zobaczyć czy coś wrzuciłaś..
Nie..
Dobra ja skończę ten komentarz.. XD
Dziękuję za uwagę i życzę weny XD
Ambitnie widzę xDDD
UsuńNo niestety... po prostu nie ma sensu już dłużej przeciągać... trzeba wziąć się w garść i skończyć historię ;_;
Będę jeszcze pisać Kontynuację Krwi Olimpu, ale nwm ile osób w ogóle będzie chciało to czytać xD Zobaczy się c':
Dzięki za wenę ^^
Żadnego mi tu kończenia!
OdpowiedzUsuńNie!
Nie zgadzam sie !!!
Tto jest pikne.
Znaczy, moja mama przeczytała kawalek i stwierdzila ze chyba dostane zakaz czytania blogów no ale okkk :D
I Nico żyje <3<3<3
No kiedy ja muszę ;-; Wena i w ogóle... nooo ;-;
UsuńxDDDD Tak bardzo... Coś mamy lubią zaglądać jak się czyta blogi ni wim czemu ;w;
Tak bardzo xD dzięki za komentarz ^^
Wow. ;D No sama nie wiem co napisać. XDDD
OdpowiedzUsuńTyle akcji. Tak ciekawie. ;***
Nieźle rozwiązałaś tą sprawę z Nico.
Jedyne co mnie smuci to śmierć Fuego. ;( Ale wiedziałam, że się zabujał w Leo. ;)))
Narracja Jacka mnie rozwala. Tak będzie bez niego smutno. No chyba, że dodasz go także w KBoO. XD Bo oczywiście masz ją napisać. ;***
Ech, weny mi brakuje. Wydałam całą na pół prologu nowego opka. ;D Tak przy okazji stworzyłam już nowego bloga. ;))) http://newstoriesofdemigods.blogspot.com/
Nie jest jeszcze dopracowany, ale pracuję nad nim. Jutro mam nadzieję dokończyć prolog i go wstawić. ;*** Na razie są tylko bohaterowie i ogólny opis. ;)))
Serio, smutno mi będzie bez tego opowiadania. Normalnie przy ostatnim rozdziale się chyba popłaczę. ;***
Pozdrawiam i weny życzę. ;D Mam nadzieję, że jednak uda Ci się przedłużyć akcję i dodasz jakieś 5 rozdziałów. ;)))
Sorki za tak krótki komentarz.
Cieszem się, że toćkę akcji xD
UsuńCo do sprawy z Nico to raczej było takie toćkę przewidywalne, ale rozumiesz, musiało się coś dziać xD
Mh... Fuego, Fuego... co mam powiedzieć? Ech.. Już jedna osoba mnie chce zabić za to, że go uśmierciłam, ale... musiałam... wiesz. Czasami trzeba ;-;
Tak bardzo xD Nie wiem, trochę dużo by było wtedy Jack'a xD Już i tak Vi ma być w KBoO (bo mnie ta prawdziwa Vi zabije ;-; ). Ale zobaczę, bo prawdę powiedziawszy się toćkę "uzależniłam" od pisania o tej postaci xD
Zerknę na Twojego nowego bloga, ale niestety nie będę mogła dzisiaj, bo zaraz mi prąd mają wyłączyć ;------------;
A wenę mogę toćkę pożyczyć bo nagle mnie naszła ;-;
Ojjj bez przesady ;-; Będzie jeszcze przecież KBoO. I w ogóle ;-;
Dziękuję za wenę i również pozdrawiam ^^ zobaczę, czy coś wymyślę w między czasie, zobaczę ^^
I nie ma sprawy ^^
Nie toćkę, tylko bardzo. ;DDD Ale to dobrze. ;DDD
UsuńNo rozumiem. Czasami trzeba kogoś uśmiercić. ;D A nawet bardzo często. ;***
Będzie Vi? No ciekawe jak ją wprowadzisz. ;))) Fajnie, że będzie. ;D Jacka nigdy za wiele. ;DDD
A ja się uzależniłam od czytania o tej postaci. ;DDD
Hehe spoko. ;d Trochę weny mi się przyda. ;****
A właśnie. Kiedy zaczniesz pisać KBoO?
Heh xDD To się cieszę ^^
UsuńOjj tak *-* ojjj tak xD
Właśnie mam już pewien pomysł, ale jeszcze zobaczymy jak to tam wyjdzie cx
Mh.... A z Jack'em zobaczę jeszcze (klawiaturo czemu chciałaś usilnie napisać "zboczę"? ;-------; [nie zwracaj uwagi])
Okie to pożyczam ^^
A KBoO będzie po Percico, ale właśnie niżej komentująca osoba podsunęła mi pewien pomysł xD Ale się zobaczy ^^"
*Z góry zaznaczam, że komentarz będzie krótki, bo brak weny*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny... Bitwa świetna... Nico żyje... Tylko co tam się właściwie stało z nim i z Jackiem, że się zachowywał jak obłąkany...? (próba wyobrażenia sobie Nica w domu wariatów xD) Vi jest genialna, no i oczywiście jej teksty... xD No i nie ma to jak zakład w środku walki ;D No i... No ten teges, chodzi mi o Jacka... On MUSI żyć... To jedna z najfajniejszych postaci xD No i co by bez niego zrobił Octavian?
I jeszcze jedna ważna wiadomość: NIE. Nie pozwalam skończyć opowiadania. Wymyśl jakiegoś nowego wroga. Albo opisz ich życie w świecie śmiertelników. Cokolwiek. Ale Percico, bo to się najfajniej czyta xD (nie czytałam jeszcze KO, więc o Solangelo wiem tyle, że istnieje xD) W każdym razie jak skończysz opowiadanie, to... będzie smuteg ;c będę płakać (pewnie większość osób czytających Twojego bloga również)
No to teraz standardowo: dużo weny, no i oczywiście czekam na nexta xD
To cieszę się, że wyszedł mi jako tako rozdział i bitwa ^^
UsuńZ Nico i Jack'em to jeszcze się okaże, ale nie jest to nic wyjątkowo kreatywnego xD
Hah... Widzę, że Vi zaczyna gromadzić sobie fanów xD
Z Jack'em zobaczysz xD A Octavian? Cóż... pewnie zrobiłby to co obiecał.... wszedłby do Podziemia i zamordował Jack'a raz jeszcze Dx
Właśnie podsunęłaś mi jeden pomysł ale to się zobaczy... Bo obiecałam już KBoO, ale.... jeśli po epilogu najdzie mnie dalszy pomysł na pisanie Kontynuacji Percico, to postaram się to zrobić... Jednakże wtedy bym stworzyła nowego bloga z kontynuacją KBoO xD Zobaczę, stworzę ankietę po ostatnim rozdziale [epilogu]. Aczkolwiek mam w planach uśmiercić kilka postaci (tych głównych też), soooł, zobaczymy cx
Napisałam odpowiedź, ale komputer się zawiesił zanim zdążyłam ją dodać i się wszystko skasowało, więc muszę pisać jeszcze raz ;^;
UsuńCzekam na wyjaśnienie sprawy Jacka i Nica xD (moją pierwszą niekreatywną myślą, było to, że się nawzajem pogwałcili... zapomnij, nic nie napisałam na ten temat xD)
Vi będzie miała niedługo oficjalny fanclub ;D
No i prawidłowo xD Jack nie ma prawa umierać, tak samo jak: Nico, Percy, Steve i Vi xD
Yay, moje komentarze dają natchnienie *.* No i będzie epilog... Ja uwielbiam prologi i epilogi, więc zaciesz level hard xD No i jak masz pomysł, to po prostu MUSISZ go wykorzystać xD Ja jestem jak najbardziej za kontynuacją Percico! Jakby trzeba było, to zrobię nawet petycję xD No i tak zgadując, kto umrze... Leo, Jason, Anvik, Sun i jeszcze ktoś? Taka sobie krótka lista osób podejrzanych przeze mnie o śmierć w najbliższych rozdziałach ;D
Ojj... złośliwość rzeczy martwych ;-;
UsuńBędzie wyjaśnienie, ale spokojnie xDD Bez gwałcenia się obyło xDDDDD
Powiem jej, że zbiera się powoli jej fanclub xD ucieszy się XDDD
Haha xDD Jack ma zakaz na umieranie XDDDD
Yup dają absolutnie, nawet mam już prawie napisany pierwszy rozdział drugiej częsci, soooł xDDD
Ja tyż lubię epilogi i prologi więc rozumiem xDDD
Haha... Petycja zawsze spoko *^*
Co do osób które podejrzewasz o śmierć, na pewno jeden z nich którego wymieniłaś zginie c:
Rzeczy martwe są wredne... Dzisiaj mnie prąd kopnął jak przez przypadek dotknęła wejścia do USB >.< Przynajmniej wiem, że dzieckiem Zeusa ani Jupitera nie jestem xD
UsuńNo to jak masz już zaczęłaś pisać drugą część, to znaczy że będziesz musiała to dodać, bo jak nie to... no dobra, nie umiem pisać gróźb xD
Zaciesz, bo ktoś z nich umrze... xD No co? Ja ich tak średnio lubię, a poza tym będzie ciekawiej (nie, ja jestem pacyfistką, nie mam żadnych sadystycznych skłonności xD)
P.S. U mnie rozdział trzeci jak coś ;D
Wtronce się. Z seri "Gwiazdo pokarz jaką jesteś debilką" ja nożyczki włożyłam ostatnio do kontaktu. Tak mnie walło że korki poszły.. XD
UsuńMnie co prawda w życiu prąd nie kopną... ale moje kota tak XDDD
UsuńDodam, dodam prawie na sto xDDD
Hah... Wisz... Ja lubię zabijać więc... xDDDD
Lecę czytać rozdział *^*
I Gwiazda taka mundra xD
Brawo Gwiazdo, to się nazywa odwaga, trzeba było jeszcze szklankę wody tam wylać xD Mnie zawsze prąd kopie jak w pracy tacie pomagam... atłas strasznie się elektryzuje, potem jeszcze muszę łazić z takimi nastroszonymi włosami xDD
UsuńNo to masz już moje słowo, że będę czytać ;D
Ja też lubię zabijać postacie xD To jest bardzo relaksująca czynność xD
No kurwa jego jebana mać! Ja pierdole! Ja jednak żyje! I kurwa pierdolona jej mać jak kurwy nie zabije Sun to cały Dyskryt 3 poderwe i chuj pójdziemy do jej kurwy mać i zapierdolimy tak suke e bendom ją w Japoni z jezdni za pomocą jebanej coca coli i szczoteczki do zembów!
OdpowiedzUsuń(Bzzz.. Bzzz.. Naurony się łonczą..)
Hue hue hue. Już mi prawie lepiej. Hue hue..
xDDDDDDDDDDD Okie... Mówisz o Lea'i? Czy mówisz o mnie? Czy mówisz o rozdziale? XDDD
UsuńNo kurwa podsumowuje.. XD Jak dyskryt 9 wejdzie fo akcji to kamień na kamieniu nie zostanie!
Usuń* Dystrykt 3
Usuń