niedziela, 30 listopada 2014

ROZDZIAŁ 64



Ten rozdział jest ostatnim rozdziałem tej części Percico, dziękuję wszystkim którzy do tego wytrzymali. 

 

Rozdział 64. Koniec 

(SUNAJ)


Walczyłem ramię w ramię z Anvikem… Znaczy on rzucał czary, ja strzelałem z łuku… Póki nie zobaczyłem ukradkiem czegoś co wytrąciło mnie z opanowania. Na wzgórzu, z którego dowodził Bezimienny, stał Jack… i Lea, oraz sam Bezimienny, z tym, że dowódca SPO zasłonił swoim ciałem Jack’a, Lea się teleportowała, a Bezimienny opadł na ziemię. Anvik również to spostrzegł i zaczął biec w kierunku tego wzgórza, ja nie miałem większego wyboru.
Kiedy tam dotarliśmy Jack klęczał obok Bezimiennego, który śmiał się cicho i z każdą sekundą bladł coraz bardziej… głowa zaczęła mnie boleć bardziej, niż pod czas walki z SPO.
-Mógłbym wyobrazić sobie inaczej ten koniec – powiedział przyciszonym głosem dowódca SPO.
-Zamknij się – warknął Jack – Kurwa! Sun biegnij po jakieś Apollątko!
Wiedziałem, że to i tak nic nie da.
Nagle nadbiegła jakaś rudowłosa dziewczyna… Skakanka? Tak, chyba tak ją nazywali. Padła na kolana obok Jack’a.
-Naprawdę wolałbym aby moimi… ostatnimi słowami było co innego – Bezimienny spojrzał na Jack’a wyjątkowo smutnym… wręcz przepraszającym wzrokiem – Ale… - przerwał mu nagły atak kaszlu po którym z ust wypłyną mu strumień krwi – O-odwołaj atak – spojrzał teraz na Skakankę – Zawiąż s-sojusz… lub odejdźcie.
Po tych słowach odetchnął po raz ostatni. Anvik pochylił się nad nim i zamknął mu oczy, zaś Skakanka, załkała cicho, ale po chwili wstała na równe nogi otarła łzy po czym krzyknęła na całe gardło:
-SPO! Odwołuję atak, w imieniu zmarłego dowódcy!
Parę dzieciaków Aresa z SPO i z CHB jeszcze się buntowało. Ale najogólniej walka ustała. Oczywiście nie poszliśmy się uściskać z wrogami. Zamiast tego dzieci Apolla i Afrodyty zajęli się rannymi, zaś ja i dzieci Hekate zmarłymi. Dużo ich było… Niektórych nawet zdążyłem polubić, a najbardziej dobijały mnie ich miny, które zastygły na ich twarzach, wszyscy byli przerażeni, lub mieli grymas ogromnego bólu.
Jak w ogóle można lubić śmierć? Ona jest straszna… Ona… Ona…
-Wszystko gra? – Przerwał mi Anvik, uśmiechnął się do mnie ciepło na tyle na ile potrafił – Ej… Nie płacz. Już jest prawie po wszystkim.
Szczerze, nawet nie zauważyłem kiedy zacząłem płakać.
-Nie, nie jest dobrze – nie chciałem kłamać akurat jemu – I nie chcę, żeby wojna się skończyła.
Anvik zamyślił się, powiedział coś, że zaraz wróci i zaciągnął mnie pod domek Nyks, nikt tam się nie kręcił, więc…
-Posłuchaj. Ja muszę umrzeć – Anvik westchnął ciężko – Dla mnie życie jest już… męczące. Kolejna wojna… wiesz ile ja już wojen widziałem? Zarówno tych śmiertelników jak i herosów? Po za tym naprawdę już dłużej nie mogę.
-Ale…
-Wiem, że to samolubne. A przynajmniej tak może ci się wydawać. Ale tak będzie lepiej, uwierz mi…
-Nie, nie będzie! – Ryknąłem, miałem mu ochotę powiedzieć co o tym wszystkim myślę –Zrozum, że to wcale nie jest tak, że wszyscy życzą ci śmierci! Ja ci jej nie życzę! Ja chcę, żebyś był! Rozumiesz?! Jeśli ciebie zabraknie, ja sobie nie poradzę! Teraz pewnie ja brzmię jak egoista, ale mam to gdzieś! Zastanów się! Proszę, ja sobie bez ciebie nie poradzę – mój głos załamał się, spuściłem głowę – po prostu sobie nie poradzę…
Anvik milczał przez dłuższy czas. A ja pomimo całej przyjaźni jaką go darzę, miałem ochotę go uderzyć… Co on sobie myśli? On doskonale wie, że ja bez niego jestem absolutnie bezbronny…
-Poradzisz sobie – Anvik poklepał mnie po ramieniu – Musisz sobie poradzić, ja nie mogę zmienić zdania.
-Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! – Warknąłem. Czułem się tak jakby ktoś wbił mi sztylet od tyłu.
-Jesteśmy – Anvik ukrył twarz w dłoniach – Ale… Czasami przeraża mnie nasza bliskość… Ja… Sun, po prostu... Ty… - Anvik spojrzał mi prosto w oczy – Jesteś jednym z najsilniejszych herosów jakich znam. Poradzisz sobie. A ja… jak mnie już nie będzie… ale ty dasz radę, rozumiesz? Musisz dać, radę.
Oczy zaczęły mnie szczypać… Cholera, dlaczego ja jestem aż taką dziewczyną?!
-Nie… Masz żyć… Ja…
-Sun – akurat nigdy nie poprawiałem go gdy mówił moje imię – Nie mogę. Ale ty będziesz żył, rozumiesz? Zostaniesz w obozie, wyszkolą cię tutaj i…
Złapałem go z całej siły za ramię… Mam dosyć tego jego gadania!
-Słuchaj! Widzę jak mnie odtrącasz! Nie myśl, że tego nie czuję! Ale cokolwiek ci zrobiłem, że tak na mnie reagujesz, zabraniam ci umierać! Nie teraz! W ogóle! Ja nie dam sobie rady bez ciebie!
Anvik pokręcił głową, wyrwał ramię z mojego uścisku.
-Sun, nie zmienisz mojego zdania… mogę ci co najwyżej obiecać, że ty akurat dasz sobie radę. Nie jesteś słaby, w przeciwieństwie do mnie.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
-Jestem! – Ryknąłem – Proszę cię…
-Nie – warknął – Sun ja cię lubię. Naprawdę zdążyłem ciebie polubić, ale kilka miesięcy naszej znajomości, nie zmieni tego czego ja pragnę od pięciu lat, jak nie dłużej. Przepraszam…
I odszedł w stronę pawilonu. A ja zostałem sam, wściekły i zdradzony…

(NICO)


Na szczęście walka z SPO nie przyniosła tak wielu szkód jak podejrzewaliśmy. Było wielu rannych, kilkoro osób zginęło, ale po za tym nie odnieśliśmy wielu szkód… Zawiązaliśmy tymczasowy sojusz z SPO, na czas pokonania Pasitheai. Później SPO obiecało odejść, jak najdalej od obu obozów.
No i na dodatek pojawiła się reszta drużyny z misji! Oczywiście Leo był wściekły, że ominęła go „zabawa”, zaś Jason miał manię na pytanie czy „nic ci nie jest”, ale tak to miło było ich widzieć, całych i zdrowych. Okazało się, że znaleźli tę drugą grupę, ale nic więcej nie mówili, więc podejrzewałem, że za sympatycznie to, to się nie skończyło.
Kiedy omówiliśmy co dokładniej należało by zrobić aby pokonać Pasitheaię, naszą grupę zaczepił Jack i „poprosił” abyśmy oddalili się na chwilę od pozostałych herosów.
-Dobra, o chodzi? – Spytał Jason.
Jack odetchnął głęboko, zapalił papierosa i dopiero po chwili zaczął:
-Chodzi o to jebane pokonanie Pasitheai – wydawało mi się, że syn Hermesa rzucił nienawistne spojrzenie Anvikowi – Powiedzmy, że jakiś sukinkot postanowił zwalić to na mnie.
-Mów normalnie, bo mam skojarzenia! – Leo wybuchnął śmiechem.
Jack spojrzał na niego chłodno.
-Spierdalaj. Mówię o jebanym bawieniu się w rycerzyka. Do zabicia Pasitheai potrzeba jebanej ofiary… Cóż czegoś więcej niż zwykłego pierdolonego mięsa i… no kurwa mać! Po prostu pewien sukinsyn postanowił, że to ja mam ponieść ofiarę!
Chwila ciszy… nie miałem prawdę mówiąc pojęcia jaką niby ofiarę ma ponieść ktoś taki jak Jack, jemu jest i tak wszystko jedno.
-Ta… - westchnął Anvik – Jack chciał powiedzieć, że jego „ofiara” polega na tym, że kiedy umrze, bez sądnie i bez powrotnie trafi do Tartaru. Taki miły akcent na koniec dnia.
A to kretyn…
Znaczy o ile to był jego wybór! Wolałbym być wieki torturowany, niż spędzić chociaż półgodziny w Tartarze, a ten idiota będzie tam wieczność! O żesz… Nawet najgorszemu wrogowi bym tego nie życzył.
Zerknąłem na Percy’ego, wydawał się być tego samego zdania co ja.
-No tak kurwa – Jack wzruszył ramionami – więc rozumiecie, w kij bardzo nie chciałbym zginąć.
-Ale to ty masz pokonać Pasitheę – Anvik zmrużył oczy – Nie mam pojęcia, czy to cię również nie zabije.
-O! Pięknie! Kurwa, zajebiście, ja pierdolę! Widzicie tego debila?! – Jack zrobił się lekko czerwony, a jego oczy połyskiwały wojowniczo.
Nie odpowiedzieliśmy. Leo nawet się nie uśmiechał… powinniśmy już wyruszyć do bazy SPO… Wejść do świątyni i za pomocą amuletu i broszki powstrzymać Pasitheę… tymczasem, możemy przy okazji skazać na wieczne tułaczki po Tartarze jednego z naszych, najbardziej wrednego typka na obozie, ale mimo to jednego z naszych.
-Nie można tego jakoś odwołać? – Spytał Steven.
Anvik zaprzeczył, zaś Jack warknął:
-Kurwa nie skaczcie teraz nade mną jak nad dzieciakiem! Mieliśmy już wyruszać nie? To co my tu jeszcze do kurwy robimy?!
-Jack… - zacząłem.
-Kurwa, przygotujcie się… nie mam jebanego nastroju!
I odbiegł od nas, oczywiście nikt nie próbował go zatrzymać, lecz mimo to… Nie, nie życzyłbym mu nigdy czegoś takiego. Nigdy…
-On ma rację – Anvik złożył ręce na piersi – Jeśli szybko uda nam się przenieść do wejścia SPO i pokonać Pasitheę tym lepiej. Przygotujmy się. Sun czy…
-Nie odzywaj się do mnie! – Wycedził przez zęby syn Tanatosa i zniknął w cieniu.
-A jemu co? – Spytał Percy.
Wzruszyłem ramionami, a Anvik tylko pokręcił głową i odszedł do domku Hekate. Tym właśnie sposobem zaczęliśmy przygotowanie do pokonania Pasitheai, bogini halucynacji.

Wróciłem do trzynastki, nie miałem wiele do przygotowania, jedynie powinienem uzupełnić zapas nektaru, lub ambrozji… ale chciałem się pożegnać z Lauren, na wszelki wypadek. Moja siostra jak zwykle siedziała przy oknie i słuchała w słuchawkach jakiejś muzyki. Popukałem ją w ramię, aby na chwile oderwała się od swojego zajęcia.
-Cześć, masz chwilę? – Spytałem.
-Mh… Chyba tak – Lauren zerknęła na zegarek – za pięć minut miałam iść do koleżanki, a co?
Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Nic wielkiego – zapewniłem – Po prostu chciałem ci powiedzieć, że to… ogromny zaszczyt mieć taką siostrę.
-Bez przesady – Lauren przewróciła oczami – Jestem tylko i  córką Hadesa! Wiadomo, że to zaszczyt, ale nie dla drugiego dziecka Hadesa. A po za tym mówisz jakbyś zaraz miał umrzeć.
Chciałem odpowiedzieć „nigdy nic nie wiadomo”, ale powstrzymałem się.
-To już jest koniec końca – odparłem – Za godzinę pewnie wyruszę do SPO, być może pokonamy Pasitheę i… nie wiem jak to się skończy, chcę po prostu, żebyś pamiętała, zawsze będziesz moją siostrą.
-Kiedy nasz ojciec mnie uznał – Lauren spojrzała ukradkiem w okno – myślałam, że będziemy się kłócić… albo nie będziesz chciał ze mną gadać. Wiesz, cieszę się, że jednak się myliłam. Ja wiem, brzmię jak niewiadomo kto, ale… nigdy tak naprawdę nie miałam, żadnej cholernej rodziny.
-Więc… cieszę się, że to ja mogę nią być – spojrzałem prosto w jej oczy – Żegnaj siostro.
-A ty nie daj się zabić – Lauren uśmiechnęła się lekko – Nie poradzę sobie sama z obowiązkami grupowego, nienawidzę sprzątać!
-No to masz problem, bo ja też – zaśmiałem się w duchu i po chwili wyszedłem z domku.
-Nico?! – Okazało się, że za mną wybiegł Död
Zatrzymałem się. Chociaż nie ukrywam niechętnie.
-Mh?
-Jak zacząłeś chodzić z Percy’m?
Minęło kilka dobrych chwil jak dotarło do mnie o co się zapytał.
-Em… Normalnie? Znaczy… dlaczego pytasz?
Död przewrócił oczami.
-Mh… Bo jestem ciekawy. Percy podobno miał dziewczynę.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
-Właśnie… „miał”. Död, nie pytaj mnie o prywatne sprawy i w ogóle to… zbieraj się już.
-Ale ja muszę wiedzieć! – Sun patrzył na mnie błagalnie.
-Czemu? – Westchnąłem ciężko. Najchętniej przeniósłbym się teraz do trójki bądź trzynastki.
Sun oblał się rumieńcem.
-No bo… Niewiemcomiałbymzrobićgdybymsięzakochał – powiedział to cholernie nie wyraźnie.
-Powtórzysz?
Sun wziął głęboki oddech i odparł powoli:
-Bo nie wiem co miałbym zrobić gdybym się zakochał.
Kolejny raz podczas tej rozmowy zapadła niezręczna cisza. Znaczy pytanie jak pytanie… ale… pfff… nie jestem kimś kogo pyta się o porady sercowe! Nie jestem synem Afrodyty, z całym szacunkiem…
-A zakochałeś się? – Wyrwało mi się.
-Nie! – Sun cofnął się lekko – Nie! Pytałem tylko, na wszelki wypadek!
-W takim razie…
-Zapomnij o tym pytaniu, okej?! – Sun odwrócił się na pięcie i odbiegł przed siebie. Nie miałem zamiaru go gonić.
Dziwny dzieciak, jak mam być szczery. Drażni mnie, no ale dobrze… sam byłem lekko nieznośny jako dziecko.

Poszedłem do kliniki po trochę ambrozji i przypadkiem podsłuchałem kawałek rozmowy między Stevenem a Jack’em:
-… więc nie, nie mógłbym tego zrobić.
-Kurwa twoja mać! Masz to zrobić!
-Nie… Wyjdź, jestem zajęty.
-Zrozum kurwa, że to jest ważne!
-Nie. Wyjdź.
-Nie wyjdę, póki tego nie zrobisz!
-Ale ja ci na to nie pozwolę. Wyjdź.
-Kurwa, przypierdolę ci! Masz to kurwa zrobić!
-Nie i… - Steven mnie spostrzegł – Cześć Nico.
Jack był na skraju wytrzymałości, bo drżał cały i był gotowy podnieść dłoń na syna Apolla, na szczęście mój widok go nieco ocucił i skończyło się tylko na popchnięciu Stevena na ścianę, po czym wyjściu z kliniki, trzaskając drzwiami.
-O co poszło? – Spytałem.
Steven wzruszył ramionami.
-Chodziło o ciało Bezimiennego. Jack chciał je zobaczyć, zabrać tę broszkę, ale pozwolić mu nie mogłem. Rozumiesz, Anvik mówił, że jak Jack powtórnie będzie w posiadaniu broszki, może nie skończyć się to odpowiednio. Ja zabiorę tę biżuterię.
Nie odpowiedziałem. Wziąłem trochę ambrozji i nektaru, po czym nawet nie żegnając się z Stevenem, wyszedłem.
Nogi same zaprowadziły mnie do domku trzeciego. Nie zapukałem nawet do drzwi, tylko wszedłem. Percy leżał na łóżku i gapił się w sufit. Ostatnio często był nieobecny… cóż… taki urok.
-Hej – przywitał się jednakże – Yyy… Co tam?
-Normalnie – burknąłem – Powinniśmy już się zbierać, co ty na to?
-Ee… Jasne – Percy wzruszył ramionami.
Zmarszczyłem czoło i usiadłem na krawędzi jego łóżka.
-Co jest? – Spytałem.
-Myślałem o nas – westchnął. Moje serce zaczęło nagle się buntować i przyśpieszać bez potrzeby – Bo… zaczęliśmy chodzić ze sobą na tej wojnie. A co będzie jak się zwyczajnie skończy?
-Czy ty chcesz powiedzieć, że… po wojnie ze sobą zerwiemy? – Spytałem i poczułem, że blednę bardziej niż normalnie.
Percy pokręcił przecząco głową, usiadł obok i złapał mnie za dłonie, spojrzał mi prosto w oczy i zaczął powoli:
-Nie… - zrobił chwilę pauzy – Bardzo cię kocham, Nico – znowu urwał. Wydawał się być naprawdę przybity – A ty, czy…?
Chwila ciszy.
-A ja co?
-Czy ty mnie kochasz? – Percy poczerwieniał lekko.
Było do dziwne pytanie. Bardzo dziwnie brzmiało z jego ust… Jakby miał jakieś wątpliwości.
-Zawsze – odparłem i przytuliłem się do niego.
Pery westchnął ciężko, a jego dłonie zacisnęły się na mojej kurtce jakby bał się mnie wypuścić. Naprawdę zacząłem się niepokoić.
-Percy… co się dzieje?
Dłuższą chwilę trwało, aż Percy postanowił odpowiedzieć:
-Kiedy zniknąłeś… zastąpił ciebie inny heros… za pomocą tej cholernej Mgły się pod ciebie podszywał. On… sprawił, że się pokłóciliśmy, ja… uderzyłem ciebie… znaczy jego… ale myślałem, że to jesteś ty. A później… zerwałem z tobą… a raczej on pod twoją postacią zerwał ze mną – Percy mówił to drżącym głosem i ciągle był wtulony we mnie – Nie chcę, żeby to był jakiś znak.
Serce mi znieruchomiało, to…
Bogowie…
Opuściłem głowę na jego ramię. On tak bardzo pachnie morzem, taki charakterystyczny dla niego zapach.
Kocham go…
-Percy… to nie był żaden znak. To było jak sen… zły sen – udało mi się go zmusić aby spojrzał mi prosto w oczy – Nigdy bym z tobą nie zerwał. Kocham cię, zapamiętaj to sobie, Jackson.
Pocałowaliśmy się wtedy. Pocałowaliśmy się jak nigdy wcześniej, cały świat dosłownie wirował mi przed oczami, więc je zamknąłem. Nie obchodzi mnie nic innego, a poważnie chciałem teraz wyjść na chwilę na zewnątrz i krzyknąć na całe gardło: „Kocham go i mam wasze zdanie o tym gdzieś!”.

Kiedy przerwaliśmy Percy oparł swoje czoło o moje. Ciągle uśmiechał się niepewnie i trzymał mnie za kurtkę mocno, jakby bał się, że mu ucieknę lub rozpłynę się w powietrzu.
-Pokonamy Pasitheę… - powiedział niemal szeptem – I wyjedziemy na chwilę z obozu. Może gdzieś za granicę, albo do mojego domu. A na wakacje wrócimy tutaj, albo do obozu Jupiter. A może zamieszkamy jakoś wśród śmiertelników… wynajmiemy coś i…
-Nie rozpędzaj się tak – pocałowałem delikatnie – Ja ciągle nie jestem pełnoletni, głupku.
-Chrzanię to, prawdę mówiąc – oddał pocałunek nieco bardziej namiętnie.

(JACK)



Ja pierdolę te jebane podróżowanie cieniem! Niedobrze mi się od tego dziadostwa robi! Pff… Przynajmniej Skakanka powiedziała nam dokładnie gdzie mamy się udać i di Angelo nie miał jebanych problemów z trafieniem pod wejście SPO. 

Weszliśmy tam… było pusto. Nie to, że byliśmy zaskoczeni. Znaczy oczywiście zajebiście dziękowałem, za to, że pozbyli się z korytarzy tych mechanicznych pająków, bo wziąłbym i kopnął w kalendarz. Już i tak kurwa ledwo co do mnie docierało, że przez moje jebane szczęście nie żyje John.
 Zabiję tę jebaną sukę, Lea’ę tylko ją spotkam. Wyrwę jej flaki i nimi ją uduszę, kurwa mać! Ja pierdolę takie znajomości! Owszem John chciał mnie zabić, owszem nie miałem zbyt wielu możliwości ucieczki, ale jak tylko on się zorientował, że w moim kierunku zmierza śmiertelna strzała, ocucił się i mnie, kurwa zasłonił własnym ciałem… Jebany bohater!
-Mh… Za nim dojdziemy do świątyni trochę minie – Anvik zdawał być jebanie podekscytowany. Smarkacz – Jack albo Nico… nie pytałem wcześniej, ale czy… jak zostaliście porwani to… działo się coś szczególnego. To może być ważne.
Nie miałem zamiaru odpowiadać. Kurwa, naprawdę jakoś nie miałem zamiaru się chwalić, że jakaś pierdolona bogini próbowała rozwalić mnie psychicznie.
-Cóż… - di Angelo opuścił wzrok – Pasithea ma ciekawy sposób „łamania” herosów. Nie wiem jak jemu – wskazał na mnie z obrzydzeniem głową – ale mi… pokazała najgorsze wspomnienia. Tartar, śmierć… śmierć Bianki. I tak dalej…
-Em… Nico czemu mi o tym nie wspominałeś? – Jackson wytrzeszczył oczy.
-Nie było o czym – warknął di Angelo.
-A ty Jack…?
-Spierdalaj, gówniarzu – warknąłem – moja jebana sprawa.
Wyglądało na to, że di Angelo miał ten sam kurewski problem jak i ja. Prawdę powiedziawszy ni w kij nie jestem zaskoczony. Jakoś czuję satysfakcję, że to ja wykończę tę jebaną boginię halucynacji.

Jeśli chodzi o naszą drobną i wkurwiającą grupkę, to prowadził Jackson z di Angelo. Zaraz za nimi szedł Grace i Valdez, później Scott i Anvik. Ja za nimi, a z daleka, z daleka szedł Larson. Gówniarz uważa się za jakoś wyjątkowo dzisiaj pokrzywdzoną osobę. Bo… o zgrozo widział śmierć jakiegoś tam mało ważnego syna jakiejś tam bogini nocy… doprawdy jebanie mnie to wzrusza!
-Ech… To tu… - westchnął Jackson – jesteście gotowi?
-Zasadniczo to nie – odparł Valdez – ale raz się żyje, co nie? Działamy i wracamy w pełni chwały do obozu!
Nikt nie odpowiedział, Jackson pchnął drzwi i weszliśmy do świątyni.
-Dzień dobry – na ołtarzu siedziała Lea, pstryknęła palcami i drzwi zamknęły się za nami – Wiedziałam, że przyjdziecie.
-Ty śmiesz się jeszcze odzywać?! Zabiję cię! - Warknąłem… w tym samym momencie co Larson. Jebany smarkacz.
-Ojej… Biedne dzieciaki. Zabiłam wam kogoś ważnego? Ojej… naprawdę, nie miałam takiego zamiaru.
-Lea – warknął Grace – zejdź nam z oczu. Chcemy uniknąć nieprzyjemności.
-Oni chcą uniknąć nieprzyjemności – Lea wybuchnęła śmiechem – Dobrze, więc zacznijmy od obicia!
Zeskoczyła z ołtarza i wyciągnęła miecz.

 Po chwili rozpoczęliśmy walkę, z nią… z mgielnymi wojownikami i z empuzami.

Kurwa, słowo daję, próbowałem walczyć z nią, niestety jedna z empuz postanowiła wziąć sobie mnie za przeciwnika więc nie było wyjścia… to z nią musiałem kurwa walczyć. Nie jest to wymagający przeciwnik, no ale proszę… co ja do kurwy mogę zrobić kijem bejsbolowym?! Nie jestem jebanym satyrem! Więc starałem się jak mogłem… ale serio, miałem kurwa ochotę otworzyć butelkę szampana gdy zmieniła się w pył.

Podbiegłem do Lea’i, która jak na razie tylko przywoływała więcej potworów. Stanąłem z nią w twarzą w twarz… dziewczyna tylko uśmiechnęła się jebanie uroczo, na szczęście na mnie ten jej pierdolony urok nie działa i zaatakowałem ją.

Olewałem przy okazji szydzenie tej suki, że urwałem się z jebanego meczu. Byłem mega wkurwiony, za to co zrobiła temu Montezowi, za Johna… Za to, że gdyby nie ta jebana suka najprawdopodobniej nigdy nie musiałbym się tak poświęcać… Wyrwałem jej dosłownie ten jej miecz. Upadł z głośnym hukiem na podłogę.
-N-nie… proszę… - Lea cofnęła się pod ścianę… teraz jej się zebrało na odgrywanie dobrego charakteru – Ja… nie… proszę…
Nie mam jej kurwa zamiaru słuchać… wyjąłem szybko sztylet i wbiłem jej prosto w serce. Dziewczyna zachłystnęła się, zbladła, próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale jedyne co jej się udało to stracenie możliwości jebanego oddychania i padnięcie bezwładnie na ziemię. Kopnąłem ją jeszcze…
-Masz kurwa jebana suko!
Wszystkie potwory i Mgielni Wojownicy rozpłynęli się. Z kolei moi towarzysze gapili się na mnie z niedowierzaniem.
-O co wam chodzi?! – Ryknąłem.
-Przerażasz mnie czasami – westchnął Valdez.
No i prawidłowo.
Musiałem dać im kurwa czas aby złapali oddech, po czym nasze spojrzenia padły na Anvika… Ściskał w dłoni zarówno broszkę jak i amulet. Obie te biżuterie świeciły teraz na krwiście-czerwony kolor.
-Musimy je zniszczyć… na ołtarzu – odparł i już miał podejść do kamiennej płyty służącej właśnie za ten jebany ołtarz gdy otoczyła każdego z nas fioletowa mgła.
W samym środku świątyni pojawiła się Pasithea we własnej jebanie boskiej postaci. To była kobieta, wyglądająca na około dwudziestkę. Miała długie czarne włosy, które unosiły się do góry, przez co sprawiała wrażenie jakby kurwa była zanurzona w wodzie. Ubrana była w długą sukienkę, ale miała napierśnik i inne takie tam jebane ochronniki. Na jej twarzy malowała się wściekłość, też bym był pewnie kurwa wściekły gdyby ktoś zabił mi jakąś zajebiście przydatną prawą rękę.
Mh… Zaraz! Już mi to zrobili!
-Herosi! – Warknęła pogardliwie – Wszystko niszczący, wszech obecni herosi! Zginiecie tutaj! Moja świątynia będzie waszym grobowcem!
Jej głos potoczył się jebanym echem, kurwa serio aż mi włosy dęba stanęły.
Nawet kurwa nie zareagowałem gdy jakaś macka pozbawiła mnie równowagi i padłem jak kłoda na podłogę. Podniosłem się w ostatnim momencie by uskoczyć przed kolejnym jebanym pociskiem. Inni radzili sobie kurwa dużo gorzej. Di Angelo odpędzał te moce za pomocą miecza, Jackson był przyparty do ściany, Grace i Larson ciągle nie mogli się podnieść… Scott zaś chronił się za pomocą tarczy słonecznej… zajebiście.

No i Anvika gdzieś wcięło…
A nie! Kurwa stoi przy ołtarzu… czyli co? Teraz moja kolej… mam zniszczyć te jebane ozdoby i co? Wszystko? Tylko umrę prawdopodobnie przy tym… jakoś mi jebanie nie śpieszno do tego.
Już to kurwa widzę… swój nagrobek… Jackson „Jack” Justynian Walker, ur. 12 sierpnia 1999 r. zm. 27 grudnia 2014 r. „Poświęcił się zajebiście bohaterską śmiercią” Pięknie kurwa widzę swoją przyszłość, słowo daję.
Udało mi się jakoś przemknąć obok Pasitheai. Anvik zdążył już położyć amulet i broszkę na ołtarzu.
-Zniszcz to! – Warknął.
-Jak, kurwa?!
-O bogowie, jaki ty jesteś tępy – Anvik przewrócił oczami – rozwal je po prostu.
-Czym?
-Tym chociażby. Masz, mi się już nie przyda – i wcisnął mi w dłoń swój miecz.
Miecz był o dziwo w sam raz dla mnie. Kurwa, był całkiem fajny… błyszczał się lekko purpurową barwą, a na głowicy miał wyryty napis „Ratken”.
Pasithea już się zorientowała, krzyknęła coś i unieruchomiła mi macką jedną rękę, ale drugą już mierzłem mieczem w obie biżuterie… wtedy przed oczami widziałem wiele… strasznych rzeczy. Jebanie strasznych rzeczy. Ponownie widziałem śmierć Johna, widziałem śmierć siostry (chociaż nigdy tego nie widziałem)… Jakieś jebane wymysły, które po prostu kurewsko odbierały mi siły.
Jesteś skończony – syczała mi w głowie Pasithea – Twój umysł jest mój! Mój!
Uderzyłem mieczem w biżuterie.
Nastąpił wybuch. Słyszałem krzyk Pasitheai, a mnie odrzuciło na ścianę. Wizje ustały… bo kurwa pociemniało mi przed oczami… a kurewsko wszystko mnie bolało.

(LEO)


Wróciliśmy do obozu z pewnym niepokojem… to wszystko poszło za łatwo. Naprawdę za łatwo. Pasithea zniknęła, amulet i broszka zostały zniszczone, Jack był solidnie ranny, ale żył. I to… koniec? Po prostu koniec? Pasithea krzyknęła coś jeszcze o „zemście”, ale… nie! To jakieś kurde żarty…

Obóz powitał nas brawami. Okazało się, że podczas naszej walki oni odpierali atak potworów, który ustał jakąś godzinę temu. Zaprowadziliśmy Jack’a do kliniki, gdzie zajął się nim Steven, a reszta z nas (znaczy bez Död’a bo ten poszedł na chwilę do trzynastki), poszła na środek obozu gdzie zebrał się spory tłumek abyśmy opowiedzieli co się stało. Oczywiście ja opowiedziałem wszystko! Byłem właśnie w trakcie mówienia o tym jak uderzyłem Pasitheę w nos, gdy nagle oślepiło nas z lekka fioletowe światło. Szczerze? Myślałem, że to znowu Pasithea… Bo kobieta która nam się objawiła była bardzo podobna do niej… z kilkoma niuansami. Dosłownie kilkoma.
Wiele osób klękło, ja z resztą też… w końcu heh… bogini Hekate postanowiła nas zaszczycić swą obecnością, trzeba to uczcić.
-Wstańcie – odparła chłodno.
-Mamo… - Anvik nawet nie musiał wstawać, gdyż nie postanowił klękać – Cóż za… zaszczyt.
Hekate skinęła głową.
-Synu – powiedziała bezbarwnym tonem – a za nim zajmę się twoją sprawą. Cieszcie się – zwróciła się do nas – wasi bogowie są już… zdrowi. Chejron oraz Dionizos wrócą tutaj jutro.
Kilka osób zaczęło nieśmiało wiwatować, w tym ja.
-A teraz… - Hekate zwróciła się w stronę Anvika – Podejdź do mnie.
Anvik bez wahania podszedł do bogini, przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu… może nawet dumy, ciężko powiedzieć… ta bogini jest lekko przerażająca.
-Synu jestem z ciebie…zadowolona.
-Nie zrobiłem nic więcej niż… kilkaset lat temu, mamo – Anvik zacisnął dłonie w pięści.
-Wiem – Hekate pokiwała głową – dlatego chciałam cię nagrodzić. Zdejmuję z ciebie klątwę.
Anvik zamilknął… jak wszyscy pozostali. Z kolei ja czułem się jak ktoś nieproszony… czy Hekate nie mogła by… po prostu poprosić o rozmowę na osobności… to trochę mnie krępuje.
-Nie chcę tego, mamo – odparł Anvik – Wiesz czego chcę.
-Anvik, na pewno? – Hekate zmarszczyła czoło.
Wtedy nadbiegł Död, ale przystanął obok mnie… najwyraźniej był zbyt wielkim szoku by zareagować. Z kolei Anvik skinął głową, a Hekate położyła mu dłoń na czole.
-Dobrze więc. Dobranoc moje dziecko – to powiedziawszy Hekate zniknęła.
Zaś Anvik spojrzał ze łzami w oczach na zachodzące słońe, po czym opadł na ziemię.
-NIE! – Ryknął Död.
Syn Tanatosa podbiegł do ciała syna Hekate… nawet nie zdążyłem go powstrzymać. Wszyscy milczeli, jednyne co było teaz słychać na obozie to szloch Död’a.
-Nie… proszę. Obudź się! – Död oparł swoją głowę na piersi Anvika – Proszę cię, obudź się! N-nie zostawiaj mnie! Proszę…! Anvik!
Naprawdę żal było patrzeć. W końcu jakiś trzeźwo myślący dzieciak Ateny  postanowił odciągnął Död’a od ciała Anvika, ale Död się sprzeciwiał… jakby nie docierało do niego, że Anvik już nie żyje… że… że już się po prostu nie obudzi.

Po dłuższej chwili udało się odciągnąć Död’a od ciała Anvika. Pomogłem zaprowadzić go do trzynastki, ale on ciągle się wyrywał i ciągle wołał jego imię. Naprawdę jestem facetem z poczuciem humoru, ale to dosłownie krajało mi serce.
Zostałem jeszcze chwilę z Död’em by mieć pewność, że nie zrobi czegoś głupiego, ale chłopak jedynie siedział w kącie i płakał… Lauren starała się go pocieszyć, jego smok próbował wskoczyć mu na kolana, ale bezskutecznie. Död nic nie mówił… płakał tylko. To było na tyle dołujące, że gdy Lauren obiecała, że zostanie z nim na razie, postanowiłem wyjść z domku… Zabrali już ciało Anvika. Nie znałem go dobrze, ale to po prostu się czuje, że obóz stracił właśnie… jednego z lepszych herosów.




(PERCY)



Jeśli chodzi o następny dzień i gdy pomyślę o tym wszystkim na trzeźwo… faktycznie wydaje mi się to dziwne… Długo byliśmy w trakcie wojny i nagła swoboda która zaczęła nas otaczać stała się po prostu dziwna.
Z samego rana wrócił Chejron z Panem D., dlatego na śniadaniu zrezygnowano z czarnych flag.
Mieliśmy ten dzień wolny, od jutra normalne zajęcia… ale… cieszyłem się, że będzie po staremu. Może spędzę więcej czasu z Nico.

A po za tym, żal mi było Död’a. Załamał się chłopak, nie chciał wyjść na śniadanie, siedział w swoim pokoju i nikogo nie wpuszczał. Nico przede wszystkim miał z nim urwanie głowy, bo chłopak powinien zacząć budować sobie swój własny domek, a tymczasem nawet nie chciał opuścić trzynastki. Cóż… Próbowałem pomóc ale również bezskutecznie.

Godziny mijały potwornie się dłużąc. To było tak inne od naszej wcześniejszej codzienności, że wiele osób po prostu błąkało się bez celu po obozie… W tym ja i Nico… Co prawda, rozmawialiśmy, ale na dobrą sprawę nie mieliśmy pojęcia gdzie się podziać.

Tak minął nam prawie cały dzień. Może powinniśmy go spędzić bardziej aktywnie. Jeśli rozumiecie co mam na myśli, ale… mimo wszystko.

Kiedy nastało ognisko, a z nim spalenie całunów poległych, oraz odejście Łowczyń i SPO. Wtedy właśnie Lauren ogłosiła coś co zaskoczyło chyba większość nas:
-Sun… zniknął. Nie ma jego rzeczy, jego smoka, jego broni…!
Chejron wyznaczył pośpiesznie kilkoro obozowiczów aby rozeszli się i poszukali syna Tanatosa, a tym czasem odbyło się spalenie całunów, po którym okazało się, że ślad po Död’ie zaginął. Nawet sam Nico stwierdził, że:
-Moje zmysły mówią, że Död’a nie ma… Po prostu wyparował. Może nie żyje, może znalazł się tam gdzie nawet bogowie się nie zapuszczają. Ale bardziej prawdopodobne jest to pierwsze… przykro mi.

**PERCY**

Miesiąc później, kiedy wszystko nam się jakoś uspokoiło… Jack postanowił odejść z Octavianem do obozu Jupiter… Nico ciągle utrzymywał wersję, że Död nie żyje. Nie mieliśmy podstaw by mu nie wierzyć, a więc… Minął miesiąc od pokonania Pasitheai. Nie do wszystkich to jeszcze docierało to, że to jest już koniec. Do mnie też to jeszcze nie całkiem dochodziło, ale póki jestem z Nico, jest dobrze.

A to wszystko dlatego, że tego wieczora, kilka lat temu, spotkałem go gdy przywoływał ducha Bianki, jestem ciekaw jakby to się skończyło gdybym wtedy po ognisku nie natknąłbym się na niego.
Powiedziałem wtedy, że gdy go spotkałem zmienił cały mój dzień… nie. Zmienił całe moje życie.

***
No to... O rany! Koniec, taaa... Miało być więcej ale postanowiłam połączyć dwa rozdziały w jeden i... no... cóż. Przepraszam, że tak nagle się to kończy, że być może liczyliście na co najmniej dwa kolejne rozdziały ;w;
Jedyne co mogę Wam obiecać, że będzie II część. Nieco inna... Ale będzie o Percico, aczkolwiek nie wiem ile osób będzie chciało to czytać. Ale będzie dla tych co nie są już znudzeni i... 
Postaram się dzisiaj dodać jeszcze epilog i prolog II części, a tymczasem... trzymajcie się! I przepraszam wszystkich za zbyt szybkie zakończenie, ale nie umiem pisać ostatnich rozdziałów ;-; 

48 komentarzy:

  1. ;A;
    I już, koniec? ;A;
    Sorry, ten komentarz będzie w kij kreatywny..
    Serio już koniec? ;A;
    Ale.. ;A;
    Dobra, Karolina, uspokój się, będzie II część..

    To ja wrócę do prawidłowej części komentarza..

    "-Ta… - westchnął Anvik – Jack chciał powiedzieć, że jego „ofiara” polega na tym, że kiedy umrze, bez sądnie i bez powrotnie trafi do Tartaru. Taki miły akcent na koniec dnia. "

    W kij miły akcent.. XD

    No dobra, nic bardziej ... hmm.. lepszego (?) nie wymyślę..
    To ja sobie grzecznie usiądę w szafie ( Gwiazda wie o co chodzi XD ) i poczekam na II część.
    KTÓRĄ NAPISZESZ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. xDDD Coraz więcej osób wyznaje religię "kijową" (nie chodzi o Kijów) XD

      Ja wiem, taki miły, miły akcent xDDD

      Tak, napiszę, nwm kiedy dodam pierwszy rozdział ale prolog postaram się dodać dzisiaj (tak jak epilog I części) ^^

      Dzięki za komentarz c:

      Usuń
  2. Hue hue hue.. Anvik skurwielu... ,-, (Takie podsómowanie) Hue hue hue.. A ciebie gdzie Sun "wyparowało"? Zapisał komuś w testamencie smoka? XD I tak może jestem chora ale ten rozdział moim zdaniem był taki.. Awwww... ^ ^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podsumowanie lvl: Gwiazda xDDD

      No, zobaczysz, zobaczysz... Powiem tak... albo i nie będę mówić XD

      Cieszę się, że rozdział hest "Awwww" xDDD

      Usuń
    2. jest* kocham klawiaturę xD

      Usuń
    3. No co? -gwiazda- jest tylko jedna. I karny barszczyk dla ciebie za zabicie Anvika. *patrzy z wyrzutem i rzuca w ciebie czosnkiem*

      Usuń
    4. Bah, wiadomo, że tylko jedna xD

      ;-------------; musiałam kogoś zabić ;w; A barszczyk zawsze spoko cx

      Usuń
    5. To go teraz wskrzeszaj. Fajne żeczy się dzieją z żelkami po wrzuceniu ich do galaretki..

      Usuń
    6. Pfff... Kogoś może kiedyś wskrzeszę xDD
      A co się dzieje? I rozumiem, że doświadczenie przemawia xD

      Usuń
    7. Zaczynają pencznieć i inntensywnie pachnieć. A konsystencji są jak.. (dobra nie bende dawać przykładu bo uznasz że jestem bardziej chora niż uwarzasz)
      A tak wg to czemu Anvik miał te łzy w oczach?

      Usuń
    8. Mh... Powiem o tym braciakowi jak wyjdzie z kliniki, to może spróbuje xD (on na wszystkim eksperymentuje... pił zmieszaną coca-colę, z fantą, spritem i pepsi... soooł... i wiele wiele innych dziwactw ;w; )

      A Anvik miał łzy w oczach bo, no wiesz... ostatnie spojrzenie w słońce, w ogóle był szczęśliwy z tego, że za chwilę umrze... więc bardziej to były łzy szczęścia... nie wnikaj, Anvik jest... był, toćkę dziwny xD

      Usuń
    9. XD Ile twój brat ma lat? XD Co se zrobił? XD
      Wow. Takie głembokie. Wow. ,-,
      I te pytania Suna. "Ciekawe" że akurat zadał takie pytanie osobie zwanej powszechnie Nicko. I Wow. Taki Anvik przerażony Sunem. Wow. I Sun takie histeria. Wow. Tacy zakochani. Wow. I to chyba (na razie) tyle w tym temacie. XD Wow. Gwiazda tak ambitnie. XD Wow.

      Usuń
    10. Mój braciak ma lat 11 xD On eksperymentuje ze wszystkim ;w; Próbował włożyć mokrą płytę CD do komputera, chciał pobić ilość zaczepek na fb, z czego to jest jakiś tam milion (ofc. ze mną te zaczepki bo ja przecież, nie mam nic innego do roboty), chciał zobaczyć co będzie jak mój kot napije się trochę soku z cytryny, próbował połączyć dwie lampy w jedną i kopnął go prąd, wysadził korki bo spadła mu żarówka na podłogę (a dokładniej chciał sprawdzić jak to się skończy gdy ona spadnie... dodam, że akurat pisałam wypracowanie na PC-ecie). Itd. Itp.

      A Sun no wiesz... On tam tak na serio Nica lubi, ale nie przyznawał się do tego xDD

      Gwiazda zawsze ambitnie xD

      Usuń
    11. A ja myślałam że jak włożyłam nożyczki do kontaktu to jest dziwne.. Pozdrów brata. :3
      Sun się do niczego nie przyznaje.. XD
      PS. I co? Kot wypił ten sok?

      Usuń
  3. Przez to, ze to ostatni rozdział, załamałam się psychicznie. Proszę o odwiedziny w psychiatryku ;_;
    A tak na poważnie: to zakończenie świetne, ja lubię, jak tak nie do końca wiadomo o co chodzi, ale mogłaś zrobić jeszcze jakąś scenę +18... xD
    Czy dla Jacka to wszystko jest "jebane"? xDDD
    No i Anvik nareszcie umarł... Wybacz, ale nie lubiłam go za bardzo xD
    No i Sun zniknął (albo umarł)... Jego też za bardzo nie lubiłam... xD
    Ale liczyłam na to, że dobijesz do 100 rozdziałów xDDD
    Wow, Jack urodzony 12 sierpnia... Ciekawi mnie, kiedy inni mieli urodziny xD
    I nie że się czepiam, bo się nie czepiam, ale Steve... ;c Cieszę sie, że nic mu się nie stało, ale niechaj będzie szczęśliwy... ;)
    No i to miała być płomienna mowa zbudowana z kwiecistych zdań, ale wyszło jak zawsze xD
    No i nie mogę się doczekać epilogu i całej drugiej części... Postanawiam, że będę czytać ;D
    A teraz pytanie nie na temat: piszesz może one-shoty? (tak, wiem, z tym pytaniem to wyskoczyłam jak ten Filip z konopii, czy jak to sie tam mówi xD)
    Aha, właśnie, miałam jeszcze napisać, że Jack i Octavian na pewno założyli w Nowym Rzymie szczęśliwą rodzinę xD Mają dzieci i pluszaki... xD
    No i właśnie, Leo ma skojarzenia... xDDD Co on taki zboczony? Fan yaoi? xD
    Zdecydowanie za dużo "xD", w końcu to ostatni rozdział, więc powinnam płakać... xD
    No i tyle mam do powiedzenia, wiem że komentarz krótki i niekreatywny i w ogóle mało ambitny, ale cóż... xD
    Pozdrawiam, weny życzę jak najwięcej i czekam na drugą część z niecierpliwością :D
    P.S. U mnie rozdział czwarty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tyż powinnam do psychiatryka soooł... pójdziemy razem XDD

      Będą scenki +18 xD Ale w II części o ile będziesz ją czytać xDD

      Tak Jack uważa, że wszystko jest "jebane", z Nico na czele XDDD

      Haha... Jak optymistycznie... no cóż, widać niektórych da się uszczęśliwić czyjąś śmiercią xD Spoko xDDD

      Eeee... Ja i 100 rozdziałów? Jestem za leniwa xDDD

      Z urodzinami będzie powiedziane, przynajmniej u niektórych xDD Ale będzie, a u Jack'a była konieczność taka scenkowa by mu dać kiedy się urodził i btw... nawet sobie nie wyobrażasz jak się namęczyłam by obliczyć w którym roku on się urodził xD

      A Steve będzie w II części i wtedy postaram się mu kogoś wymyślić (znaczy już wiem z kim będzie, ale ciiiii) xD

      Postaram się dodać dzisiaj epilog i prolog, ale nwm czy dam radę xD Może koło 18 xD

      Tak piszę one-shoty i wklejam na moją stronkę na fb xDDD A skąd takie pytanie? XD

      A wiesz, że co do Octaviana i Jack'a znowu mnie PRAWIE rozgryzłaś xDDD

      I znowu mnie rozgryzłaś, Leo jest yaoistą, nudzi mu się XDD

      Pfff... Ja też mam "xD" za dużo, ale ciii xDDD

      Jaki krótki? Jaki krótki? XD

      Dzięki za wenę, również pozdrawiam i lecę czytać to u Ciebie XD

      Usuń
    2. Heh, rozniesiemy psychiatryk... xD
      Drugą część będę czytać na sto, już się przecież zadeklarowałam xD
      Jak im już te daty wymyślisz, to będzie przy każdym rozdziale śpiewanie "Happy Birthday" ;D
      Pytanie stąd, że bardzo ciekawie piszesz i tak się zastanawiałam... xD Daj linka do strony, bo chętnie bym poczytała xD
      Ja wszystkich rozgryzę (bez skojarzeń) xD

      Usuń
    3. Yup... rozniesiemy psychiatryk... tak, rozniesiemy nawet okolicę wokół psychiatryka xDDD

      Haha... Właściwie to oni mają już wymyślone daty tylko jakoś nie miałam okazji im dodać xDD

      Heh... do dam linka, tylko jak zyskam neta (mojego, nie pożyczonego) i coś tam dodać, bo z mojej strony jeszcze nie dodawałam xDDD Ale będę dodawać xD Tylko muszę mieć neta ;w;

      Yup xD Ty jesteś Wyrocznią Delf xDD

      Usuń
    4. Najpierw psychiatryk, potem okolica... A na końcu zapanujemy nad światem xD
      Daty, daty... to mi przypomina, że powinnam się na konkurs z historii uczyć, bo 10 grudnia mam następny etap xD
      Bardzo chętnie poczytam ;D
      Jak wspomniałaś o tej wyroczni, to mi się przypomniało, jak kiedyś koleżance przyszłość przepowiadałam... powiedziałam jej, że ją taka nauczycielka zgwałci xDDD (nawet się do tego przymierzała ;D)

      Usuń
    5. Tak, musimy zawładnąć światem *-* Będą ludzie drżeć na nasz widok i same wspomnienie *^*

      Hahaha... nie ma za co nawiasem mówiąc xDD

      Ja miałam tak na rozpoczęciu tego roku szkolnego jak miał gadać burmistrz, szukał tekstu a ja takie: "Musimy wychować was na herosów współczesnego świata, mówię ci [imię kolegi] coś czuję, że tak zacznie"... tak powiedział xDDD




      Usuń
    6. Ja mam już plan na przyszłość określony: zostanę prezydentką, zrobię totalitarne państwo, co roku będą Głodowe igrzyska, wiarą obowiązującą w całym państwie będzie yaoi, a świętymi księgami wasze blogi xDDD
      Ludzie będą się bać, oj będą... na drugie imię wybiorę sobie imię Józefina na cześć Stalina, co o tym sądzisz? xDDD
      Właśnie, dziękuję za przypomnienie, bo wcześniej nie podziękowałam (mój poziom kultury mnie przeraża) xD
      Widzisz, mogłabyś pisać teksty przemówień dyrektorskich ;D U nas to nikt tego raczej nie słucha, bo komu się chce co roku wysłuchiwać tego samego? ("Mamy nadzieję, ze wypoczęliście przez wakacje i teraz jesteście gotowi na nowy rok szkolny, bla bla bla...") xDDD

      Usuń
    7. To jest w sumie pomysł xDDD Ja jestem za, szczególnie za tą wiarą *-* Ojjj tak, będzie się działo xDD

      Proszę,proszę xDD


      Hahaha... Yup, będę przynudzać innych przemówieniami xDD
      U mnie jest tak, że tylko burmistrz ma inne przemówienia, a dyrektorka i wicedyrektora to samo.... ble ;-; xd

      Usuń
    8. Wiara w yaoi... xD To ja sobie próbuję wyobrazić czytania i kazania w świątyniach xD
      U mnie to nawet nie pamiętam, czy na rozpoczęciu roku był burmistrz... xD Chyba było tak, że przyjechał zamiast niego zastępca xDDD

      Usuń
    9. *O* to by było świetne, jeśli o mnie chodzi xDDD

      Hah... Masz lenia za burmistrza .-. ładnie to tak wykorzystywać zastępce? XDDD

      Usuń
  4. Nie mogę się doczekać już następnych rozdziałów.Szkoda że to już się skończyło no ale...Było świetne.Jestem ciekawa co będzie w drugiej części,nie mogę się doczekać.Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę si, że I część ci się podobała ^^
      Dzięki za wenę i również pozdrawiam :3

      Usuń
  5. Kurwa mać! Komentarz mi usunęło. Teraz będzie krótszy.

    Nie. To nie może być koniec. Nie nie nie. Taki Smuteg. Prawie się pod koniec popłakałam.

    Zabiję Cię za Anvika i Suna. Albo nie. Nie zabiję bo jeszcze kontynuacji nie będzie. Będę Cię w Tartarze pośmiertnie torturować. ;** Będziemy tam z Gwiazdą królowymi. ;DDD

    No i Jack. Wyjechał do Rzymian? Nono coś się szykuje z Octavianem?
    Ale i tak wolałabym żeby to on umarł z Anvika.

    No i przez Cb będę miała krótszy rozdział. No nie moge pisać w takim nastroju.

    Ale rozdział jak najbardziej mi się spodobał. No bo jak coś tak genialnego może się nie podobać?

    No i jak już wspominałam kom krótszy niz miał byc. ;d
    Za co przepraszam, a araczej powinien przeprosić Cię blogger.

    Ok to może ja już skończę tą bezsensowną wypowiedź. ;DDD

    Dodawaj szybko epilog i prolog. ;D Czekam. Może w epilogu wyjaśni się sprawa Suna. BO TO TAK SIĘ SKOŃCZYĆ NIE MOŻE!!!

    Weny życzę i niech Cię Tartar pochłonie (po napisaniu kontynuacji oczywiście). ;DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boginiami żono. Boginiami.
      Podpisuje się pod tym komentem. XD

      Usuń
    2. No tak. Boginiami Tartaru i tortur. ;DDD

      Usuń
    3. Spadaj. To ja jestem boginią śmierci w torturach. XD Znajdź inną profeske. XD

      Usuń
    4. Ja jestem boginia Tortur, a ty morderstw, Przecież to ustaliysmy. ;***

      Usuń
    5. Ustalilyśmy że ty bendziesz torturować szkotów a ja ich dobijać. I to że ty jesteś Psychatrą a ja mordercą o skłonnościach sadystyczno-masochicznych. I to że zabierasz mi suszarki. I to że nie masz używać na mnie palalizatora. I kilka innych żeczy. I nie kłamcz. ,-,

      Usuń
    6. och wszystko jedno. ;D A ja i tak chcę być boginią tortur. Jak chcesz to mogę się zgodzić byc boginią tortur psychicznych. ;DDD

      Usuń
    7. Hah... Blogger i jego usuwanie komentarzy... zabiję go kiedyś za to ;w;

      *gulp* Ja... ten tego właśnie sobie narobiłam tortury w Tartarze? O cholera! ;-; Dajcie mi trochę słabszą karę po znajomości, okie?

      Wisz... Jack i Octavian, takie true love (weźmy na sarkazm) xD
      I wiesz co by było gdybym zabiła Jack'a? Zabiło by mnie za wiele osób... ze szkoły, z bloggera ;-; wisz... wolę stawiać na najbezpieczniejszą kartę... chociaż wcale nie powiedziane, że go kiedyś nie zabiję xD

      ;----; Ejjj... Zaraz dodam epilog i prolog... nie chcem krótkiego rozdziału, strzelę ci Dedyka w 1 rozdziale II części, ale nie pisz krótkiego rozdziału ;-----;

      Ale cieszę się, że rozdział się podobał, bo ja szczerze stwierdziłam, że to jeden z moich gorszych ;-----;

      Dzięki za wenę ^^ A dziękować za Tartar... mh... nope xDD Ale muszę się chyba przyzwyczaić do ciemności... bogowie! Nie ma to jak później wpaść do Tartaru przez rozdział ;-;

      Usuń
    8. i btw. dodałam Prolog i Epilog, a raczej na odwrót XDD

      Usuń
    9. Nie będzie słabszej kary. No chyba, że będę bardzo zadowolona z kontynuacji. ;DDD

      Też nie pragnę jego śmierci, ale bardziej lubię... lubiłam Anvika. ;D

      No nie jest aż taki krótki. ;DDD Taki średni. ;D I tak długi jak na mój humor i brak weny. ;***

      Gorszych? Żartujesz sobie. ;DDD Pff jest cudowny. ;***

      No wpadniesz, wpadniesz. ;DDD To Ci moge zagwarantować. ;***

      P.S. Rozdział juz jest. Następny będzie ciekawszy. ;***

      Usuń
    10. *gulp* motywowanie lvl. Victoria ;-;

      No.... ale kogoś zabić musiałam ;-; ja miałam jego śmierć napisaną jak tylko pojawił się Sun ;--------;

      No to się cieszę, że chociaż tyle :>

      To ja się boję ;-; Tartar to zuo ;------;

      Już skomentowałam XDD

      Usuń
    11. Umiem motywować co nie? ;D

      Taki Smuteg. Będę nosiła po niemu żałobę.

      ej moje królestwo nie jest zue. ;)))

      Usuń
    12. Umiesz, umiesz xDD

      Pfff... Bez przesady ;w;

      Hm... To czemu później ledwo można się z takiej wizyty tam pozbierać? ;w;

      Usuń
    13. Proste. Nikt nie wraca bo jest tam tak zajebiście że nikt wracać nie chce. ,-,

      Usuń
  6. Ma jebanego nico rzucić dla anabeth bo tak naprawdw to bo afroduta mieszała muvw uczuciach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noooo... A po polsku? ;___;

      Usuń
    2. Hahahaha.... Nie.

      Usuń
    3. Nie ogarłam.. Ale morale wojska wskoczyły z -6000 do -10. Ja mam dysortografie ale mnie w innternetach można rozczytać.. :)

      Usuń
    4. Myślę, że to jest: "Ma jebanego Nico rzucić dla Annabeth, bo tak naprawdę to Afrodyta mieszała mu w uczuciach" xDDD

      Usuń
    5. Jesteś boginią.. xD Ale wisz.. Z tempymi śmiertelnikami nie dyskutujmy.. XD

      Usuń
  7. KONIEC.

    DLACZEGO?

    NIE CHCE KOŃCA.

    AKJNFJKASDNHAKJFNJHAKDNAJ, KOOCHAM

    Zapraszam do siebie :) zaczytannej-opowiadan-ksiega.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie jeszcze II część, sooł xDDD Ale dzięki za komentarz i na pewno zajrzę ^^"

      Usuń