Rozdział 3. Mały
pokaz
Ж OSCAR Ж
Luca spiorunował mnie nieco bardziej trzeźwym spojrzeniem.
-Chciał prosto z mostu – odpowiedziałem poważnie i upiłem
łyk kawy.
Theo mrugał szybko oczami, otworzył usta chcąc coś
powiedzieć. Nie patrzył na mnie jak na skończonego debila, co było w sumie nie
na miejscu. Wiedziałem jak to zabrzmiało i spodziewałem się, że Theo wstanie,
grzecznie podziękuje za kawę, wyjdzie i zadzwoni po psychiatrę. A tym czasem to
ja zacząłem się nad tym zastanawiać.
Theo parsknął śmiechem. I to nie jakimś cichym wyrażającym
rozbawienie sytuacją, śmiał się tak głośno, że odnosiłem wrażenie, że przyjdzie
zaraz ktoś z obsługi by zwrócić nam uwagę.
Chłopak ledwo siedział, praktycznie przed upadkiem na
podłogę ochraniało go to, że po kilku minutach oparł czoło o stół i śmiech miał
nieco stłumiony.
Luca patrzył na niego jak na skończonego wariata, po czym
zaczął bawić się łyżeczką w swojej pustej już filiżance po kawie. Chrząknąłem
cicho.
W czasie gdy Theo próbował opanować głupawkę ja rozejrzałem
się po kawiarni. Zawsze ją lubiłem, ładnie wyglądała, nawet w zeszłym roku po
szkole lubiłem tu przychodzić poczytać przy jakimś ciastku czy kawie, z
perspektywy czasu stwierdzam, że chodzenie tutaj samemu nie było dobrym
pomysłem, nie mniej... potwory niespecjalnie zdają się lubić to miejsce także,
nie jest tragicznie.
Dzisiaj było jakoś mało osób. Jakiś chłopak naprzeciwko
naciągnął właśnie kaptur na głowę, wydawało mi się, że go znam ale przez kaptur
i dzielącą nas odległość nie byłem tego w stanie stwierdzić, widziałem jedynie
z lekka denerwujący, złośliwy uśmiech, więc natychmiast darowałem sobie
patrzenie się w jego stronę. Obok niego dosiadła się właśnie jakaś dziewczyna o
płomiennie rudych włosach, zdawała się z nim flirtować, ale chłopak nawet nie
patrzył w jej stronę.
Jakoś po prawej kilka stolików dalej siedziała jakaś para.
Dziewczyna o czerwono-pomarańczowych włosach, patrzyła się zawstydzonym
wzrokiem w podłogę, zaś chłopak o brązowych krótko, ściętych włosach, z
okularami na nosie, patrzył się na nią jak na bóstwo i mówił coś przyciszonym
głosem.
A tak po za nimi nie widziałem nikogo interesującego.
-Oscar… jesteś jednak zabawny – powiedział przyciszonym i
zmęczonym od śmiechu głosem.
Spojrzałem na Theo. Ocierał właśnie oczy i szczerzył zęby
jakbym powiedział mu dobry dowcip. Przyznaję, że wiedziałem, że mi nie uwierzy,
ale nie spodziewałem się śmiechu z jego strony.
-A mówiąc nie prosto z mostu – zacząłem – Twojemu życiu
zagraża niebezpieczeństwo. Jesteś synem boga lub bogini, tak samo jak ja czy
Luca. Powinieneś nauczyć się walczyć.
-Długo nad tym myśleliście? – Zaśmiał się słabo – Wiecie, ja
lubię żarty i w ogóle, ale… no sorry ale nie teraz.
-To nie są żarty – westchną Luca – Właściwie to jesteśmy
poważni.
-No bez jaj! – Theo upił łyk swojej kawy – Oscar, wolę jak
udajesz… jesteś kujonem. Nie żartuj, nie wychodzi ci to. Tobie Luca też.
-Dlatego, że to nie są żarty, Theo. Tamta kobieta…
-To pewnie jego koleżanka – wskazał na Lucę – On ma dziwnych
znajomych.
-Nie mam koleżanek wśród bogów – odpowiedział Luca bawiąc
się łyżeczką.
Theo strzelił minę pod tytułem „Żartujesz sobie ze mnie?”,
po czym rzucił mi jeszcze błagalne spojrzenie. Ja tylko pokręciłem głową i
odparłem:
-Rozumiem, że nam nie wierzysz – poprawiłem okulary – W
zasadzie to nie jest nic dziwnego. Ale musisz przyznać, że jakieś momenty w
twoim życiu niekoniecznie były normalne.
Theo wstał z miejsca i obrzucił nas wściekłym spojrzeniem.
-Jestem normalnym chłopakiem! –Otwartymi dłońmi walnął w
stolik – Mam normalne życie!
Skończcie z tym idiotycznym żartem!
Luca złapał Theo za rękaw. Wzrok niemal wszystkich osób był
skierowany w naszą stronę. Świetnie. Wspaniały sposób na nie zwracanie na siebie uwagi.
Dopiłem spokojnie kawę, podczas gdy Theo patrzył na mnie
spode łba.
-Theo – westchnąłem w końcu – zdaję sobie sprawę, że w
twoich oczach wychodzi to na mało wyszukany żart, jednakże… radziłbym ci
dokładnie przeanalizować ważne momenty w twoim życiu. Zobaczysz, że nie miałeś
aż tak normalnego życia.
Wstałem z miejsca położyłem pieniądze na stoliku po czym
pożegnawszy się tylko skinięciem głowy wyszedłem z kawiarni.
Znowu lało, więc otworzyłem parasol. Jesień to naprawdę
melancholijna pora roku. Kojarzona przede wszystkim z dbaniem o pamięć
zmarłych, stała się również symbolem smutku, przygnębienia. A szare ulice tylko
dodają pesymizmu.
Chyba trzeba być naprawdę wielkim optymistą aby nie mieć
chociaż jednego depresyjnego dnia.
-Yo, Oscar! – Usłyszałem jak drzwi kawiarni zamykają się z
lekkim trzaskiem.
Nie musiałem się odwracać.
Matt… nie mieszkał wcale tak blisko. Nie miałem pojęcia
czemu jest w tym miejscu. A nawet jeśli chciałoby mi się przeanalizować
dzisiejszy dzień i w końcu stwierdzić co mógłby tu robić to niespecjalnie mi
się chciało.
Stanął przede mną i wsadził dłonie w kieszenie. To był ten
facet w kapturze, do którego przykleiła się tamta dziewczyna. Wiedziałem, że
skądś go kojarzę! Ech… trzeba dorobić lepsze szkła do okularów.
-Cześć – odparłem obojętnym tonem – Co chcesz?
-Długo bawisz się w taką niańkę dla herosów? Co? Di Carlo? –
Zaśmiał się.
-Chodzą ze mną do szkoły… ba! Do klasy – spojrzałem na niego
znad okularów.
-Wiesz, że teraz jak zna prawdę, niespecjalnie będzie mógł
się odgonić od potworów? – Matt przetarł oko.
Kiwnąłem powoli głową.
Naturalnie, że zdawałem sobie sprawę z takiej kolei rzeczy,
ale… nie o to chodziło. Herosi nie mają teraz na karku tylko potworów:
-Miał boginię w ogródku.
-Jak słodko – Matt wyszczerzył kły – Zaprosiła go na
herbatkę? Zaproponowała podwieczorek?
-Chciała go zabić.
-Czyli jak zwykle – westchnął Matt z udawanym smutkiem –
Słuchaj Oscar niespecjalnie wydajecie się interesujący kiedy wiecznie was coś
atakuje. Ta rutyna jest cholernie nudna.
Zmrużyłem oczy.
-A co z tobą? – Spytałem
Matt spojrzał na mnie pytająco.
-Pytam czy ciebie nic nie atakuje? Nie jesteś całkiem
człowiekiem. Właściwie to patrząc na ciebie nie jesteś nim w ogóle.
-Jestem – wyszczerzył kły – W nieco mniejszym stopniu. Ale
jestem człowiekiem. Pachnę jak człowiek. Potwory mają mnie w dupie – zaśmiał
się gorzko.
-Czemu brzmisz jakbyś żałował? – Pokręciłem głową. Doskonale
wiedziałem czemu… Chciałem się tylko przekonać czy dobrze rozgryzłem tok jego
myślenia.
-Być może tak jest – wzruszył ramionami i spojrzał w niebo
pozwalając kroplom deszczu spadać swobodnie na jego twarz – Być może mi się
nudzi.
Zazdrości.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Matt… nie mam cierpliwości do… jak to nazwałeś, niańczenia
herosów. Jeśli chcesz możesz ich przekazać SPO – wzruszyłem z obojętnością
ramionami.
Śmiech Matt’a zdawał się rozbrzmiewać po całej ulicy.
Przenosić wraz z kroplami deszczu coraz dalej i dalej. To nie był normalny
śmiech. Nie był wesoły. Ten był pełen drwiny, sarkazmu, znudzenia całym
światem. Brzmiał jakby osoba go posiadająca była obłąkana… na dobrą sprawę tak
właśnie było.
-Oscar ja nie robię nic za darmo – przetarł lewe oko – Tamci
nie są interesujący. Obserwowałem ich. Zwyczajni, nudni herosi, od nudnych
bogów. Potrzebuję czegoś co mnie rozerwie… Kogoś bardziej interesującego i ty
wiesz o kim mówię.
Westchnąłem ciężko. Domyśliłem się o kim mówi. Wszyscy
ważniejsi herosi dostali teraz bzika na tym punkcie… i teraz wychodzi, że nie
tylko herosi.
-Nie mam pojęcia gdzie on
jest – odpowiedziałem.
Matt mrugnął do mnie i powiedział nieco przyciszonym tonem:
-Tak naprawdę każdy z was wie.
Zmarszczyłem czoło. Nie do końca wiedziałem o co dokładniej
chodziło Matt’owi… znaczy domyślałem się ale czy dokładnie mówił o tym?
-Tamta dwójka… - spojrzał w kierunku kawiarni – Ten mały nie
wie kim jest, prawda?
-Teraz już wie, jak już było mówione – poprawiłem okulary.
Matt pokiwał głową po czym warknął mi do ucha.
-Pobawię się w niańkę, Oscar. Zaopiekuję się nim.
-To nie jest taki dobry pomysł – wycedziłem – Szczególnie w
twoim wykonaniu, Matt.
Wyszczerzył w odpowiedzi kły, a ja poprawiłem raz jeszcze
okulary. Matt wydawał się być czymś naprawdę rozbawiony.
-Matt – westchnąłem ciężko – Zajmij się swoim życiem.
-Jasne. Właśnie to robię – zaśmiał się głośno – Mam
nadzieję, że masz przy sobie miecz.
Pokiwałem głową i mechanicznie rozejrzałem się dookoła, ale
nie było nikogo. Matt wzruszył ramionami po czym poprawił kaptur i wyszeptał:
-Poczekam na nich. Wracaj do swoich czterech ścian.
-Nie podoba mi się twoja dobroduszność. Ale masz rację –
zrobiłem kilka kroków w stronę ulicy – Na tym kończy się moje zadanie… jeśli
tak to nazwać.
-Ta… Cześć, Oscarku
– zaśmiał się głośno.
-… Hej – warknąłem i przeszedłem przez ulicę.
Ж Ж Ж
Zatrzymałem się przy jakiejś budce z napojami kupić wodę aby
popić tabletki na ból głowy. Pogodna ciągle była jaka była przez co moje
zdrowie wariowało jak cholera… z resztą nie było z nim jakoś specjalnie dobrze
ostatnio.
Nie wiem czemu przełykając proszki zastanowiłem się co z
innymi herosami. Z Jack’em, Percy’m i pozostałymi… Starałem się nie utrzymywać
z nimi kontaktu, robili wokół siebie niepotrzebne zamieszanie, a ja chyba
potrzebowałem najbardziej teraz spokoju. Być może przyczyniło się to do tego,
że stałem się jeszcze większym odszczepięcem od pozostałych ludzi czy herosów,
ale niespecjalnie miałem ochotę na przebywanie w czyimś towarzystwie. Nawet
zwykła szkoła była czymś przypominającym katorgę.
Ale to teraz nie miało znaczenia… Tylko kiedy odszedłem od
budki, coś z głośnym świstem przecięło powietrze koło mojego ucha, a ja w
ostatnim momencie dobyłem miecz (a dokładniej rzecz ujmując zmieniłem parasolkę
w broń)…
◊TOPAZ◊
Durny Percussus… Ja wjem, że jego charakter jest jaki jest i
po części to rozumiem, ale ja na drugi dzień chciałbym być w stanie używalności
do czegokolwiek, a z niezliczoną ilością siniaków, malinek, zadrapań, ugryzień,
boli mnie całe ciało.
Gdyby nie nasza… niech będzie kuźwa przeklęta… umowa już
dawno popadłbym chyba w czarną rozpacz. Percussus jest… zbyt nachalny,
agresywny, wkurzający…
Kociaku, znajdź
ładniejsze określenia.
Zignorowałem.
Wkurzający, wydaje mu się, że należę do niego i…
A tak nie jest,
kociaku?
A teraz nawet nie jestem w stanie temu zaprzeczyć. Ja chyba
te kilka miesięcy temu naprawdę byłem większym durniem niż jestem teraz.
Bez przesady kociaku.
Jest mi zimno.
Rozwaliłeś mi koszulę w środku jesieni. Wszystko mnie boli. A ty jeszcze nie
umiesz się zamknąć. Proszę zamknij się. Chciałbym mieć czas na inne problemy,
niż fakt, że nie umiem się teraz ruszyć.
Poczułem rozrywający ból głowy i po chwili Percusus siedział
na ziemi obok mnie. Spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem, a ja tylko musiałem
skłonić głową. Nienawidzę siebie za to, że w zamian za ochronę oddałem resztki
swojego własnego zdania. Jestem jak w bardzo ciasnej klatce z kolcami
skierowanymi w moim kierunku. Jeden ruch i mogę się nadziać. Naturalnie teraz
miałem ogromną ochotę zdzielić demona po tej jego zapchlonej gębie, wygarnąć mu
ostatnie miesiące, a przede wszystkim uciec jak najdalej od niego… tylko, że
tego zrobić nie jestem w stanie.
To jest tak jakby próbować nie myśleć. Przez jedną chwilę
„łał cisza”, ale zaraz, przecież właśnie pomyślałeś o tym, że nie myślisz. Z
Percussusem jest podobnie, przez chwilę jest „łał uwolniłem się”, a w drugiej
chwili zdaję sobie sprawę, że przez cały ten czas trzymał mnie za nadgarstek.
Demon zwijał się teraz ze śmiechu, a ja gapiłem się w
gwiazdy. Nigdy nie mieszkałem na wsi, właściwie to byłem w takim miejscu może
dwa razy… dziwna jest ta cisza. Przyzwyczaiłem się do szumu samochodów, do
świateł latarni ustawionych w niewielkiej odległości od siebie, do ludzi
gadających o wszystkim i o niczym, do grupek pijaków lub nastolatków po imprezach.
Ty była dziwna cisza. Niby nie całkiem cisza. Niby nic. Ale
to miejsce nie zdawało się krzyczeć w ciszy.
-Za dużo myślisz kociaku – Percussus przejechał pazurem po
moim policzku, zostawiając na nim krwawy ślad – Powinien wystarczyć ci fakt, że
jesteś bezpieczny i jesteś z daleka od dziewczyn robiących ci z mózgu sieczkę.
Nie uważasz?
Złożyłem ręce na swojej lodowatej już piersi i wycedziłem
przez zęby:
-Nigdy nie mówiłem, że chcę być znowu odludkiem.
-Pasowało ci tamto życie kociaku – objął mnie ramieniem i
zmusił abym oparł swoją głowę o jego ramię – Prawda? Znowu tylko ty i ja,
kociaku – szeptał mi do ucha – Tylko ty się liczysz, kociaku. A ja cię obronię
za wszelką cenę, kociaku.
-Tak… I rozumiem, że spalisz Exidium.
-Niewykluczone kociaku – zaczął bawić się moimi włosami –
Tkną cię… a zginął. Gonią cię, a zabiję przy nadarzającej się okazji. Spróbują
ci coś powiedzieć, a rozerwę ich języki na strzępy.
-Tam jest Jackson – zamknąłem oczy.
-Zginie – Percussus zaśmiał się głośno.
◊ ◊ ◊
Kiedy otworzyłem oczy było już jasno, byłem przykryty jakąś
bluzką, a po Percussusie nie było śladu… po za tym, że wiedziałem, że obecnie
przesiadywał w mojej głowie.
Nałożyłem to czym mnie przykrył po czym rozejrzałem się
dookoła. Byłem w polu… dosłownie, w nocy jakoś niespecjalnie przykładałem do
tego uwagę, teraz zaś byłem na dokładkę poraniony przez trawę… muszę naprawdę
śmiesznie wyglądać.
Percussus się nie odzywał więc pewnie spał, a ja nie miałem
zamiaru zostać tutaj dłużej niż konieczne. Musiałem być ciągle w ruchu… bo być
może ciężko w to uwierzyć, ale wkurwiony Ares, wkurwiona Atena, Exidium oraz
inni herosi, którzy wszyscy mają ochotę mnie zabić nie jest sprzyjającym
czynnikiem do odpoczynków.
Ledwo co byłem w stanie się poruszać, każdy krok sprawiał,
że moje ciało zdawało się stawać w płomieniach, ale po kilkuset krokach nie
potykałem się o własne nogi tak często i udawałem, że w miarę normalnie chodzę.
Percussus ciągle spał.
Zastanawiał mnie fakt czemu w takim miejscu nie ma potworów.
Czyżby fakt, że jest niewiele osób sprawiał, że potwory unikają tego miejsca? A
może trafiłem na miejsce w którym potwory nie lubią przebywać… Ale czy ja mam
takie szczęście? Prawdopodobnie po prostu właśnie z kilkadziesiąt za mną idzie.
A on ciągle spał.
Wieczne chowanie się za nim wcale nie jest czymś co
specjalnie lubię. Właściwie to tego nienawidzę. Chciałbym pokazać mu kiedyś, że
jestem silniejszy niż wyglądam. Umiem się bronić. Ale on tylko to swoje
„kociaku”, tym swoim przesłodzonym, a i tak zimnym jak lód głosem. Może mnie
bronić przed ludźmi… jako demon jest do tego stworzony, ale ja jestem w stanie
walczyć z czymś co prześladuje mnie od małego.
Kociaku… - przerwał tok moich myśli – Zamknij się.
Percussusie… - westchnąłem
– Śpij jak spałeś.
Demon tylko zachichotał, a ja rozejrzałem się. Dookoła mnie
były jakieś domki, jakiś sklep jeden i kompletnie nie zachęcający do wejścia do
niego.
Ludzie gapili się na mnie jak na przybłędę, którym
oczywiście byłem, ale musicie dobrze znać takie spojrzenie aby zrozumieć jak
bardzo mnie ono drażniło.
Percussusie… gapią się
na mnie – wycedziłem – Nie cierpię
tego.
Oh, kociaku… ja nic z
tym przecież nie robię.
Przestań.
Ale to zabawne jak
wszyscy…
Przestań powiedziałem!
Wzrok wszystkich nagle skupił się na ziemi, a ja odetchnąłem
z ulgą. Percussus tak lubi… lubi jak ludzie się na mnie gapią, jak oblepiają
mnie wzrokiem… ja tego nienawidzę… a on to kocha.
A tam od razu kocha,
kociaku – zaśmiał się głośno – Kocham
tylko ciebie… K-o-c-i-a-k-u…
Wiem, Percussus… Zdaję
sobie z tego sprawę i ci współczuję.
Percussus wybuchnął śmiechem, chciałem mu coś jeszcze
powiedzieć, żeby dobitnie go zamknąć, ale wtedy poczułem jak ktoś puka mnie w ramię.
Miałem ochotę bez odwrócenia się zdzielić tę osobę w pysk,
ale coś mi mówiło, że to nie będzie najlepszy pomysł, dlatego natychmiast się
odwróciłem.
Przede mną stała dziewczyna, o wielkim biuście… ale w
zasadzie nie powinienem gapić jej się najpierw na cycki, bo dopiero po chwili
zdałem sobie sprawę jak reszta wygląda przerażająco. Była blada, niemalże
przeźroczysta, jej twarz była lekko zasłaniana przez długie, krucze włosy, ale…
przerażały mnie jej oczy… całe czarne, nawet białka.
Uśmiechnęła się odsłaniając rząd ostrych zębów. Cofnąłem się
lekko, dotykając dłonią swojego amuletu. Miałem zamiar liczyć do trzech, aby
wyjąć miecz i zaatakować potwora ale…
Percussus się śmiał. Nigdy nie śmiał się kiedy byłem w
niebezpieczeństwie, a po chwili, ciągle się śmiejąc wykrzyknął:
Pride! Skończ udawać
dziewczynę! Ni w cholerę ci to nie pasuje, mój mały, mały braciszku.
-Skąd wiedziałeś – w mgnieniu oka zamiast dziewczyny pojawił
się chłopak, wyglądający na mojego rówieśnika – Że to ja, kundlu?
Obok mnie pojawił się Percussus.
-Jesteś chyba zbyt dumny,
żeby przyznać, że ta sztuczka ci drugi raz nie wyjdzie – zaśmiał się i zmrużył
oczy.
-Wiesz co Percussus? Wolę takie sztuczki niż ten
rozpierdziel co zrobiłeś ostatnio –Pride wzruszył ramionami i machnął kilka
razy ogonem… zaraz… ogonem! – Rozwalić dom herosów… - uśmiechnął się złośliwie
– Ja wiedziałem, że z tobą będą kłopoty.
-Pride… ja znam cię od kociaka – Percussus zaśmiał się
głośno – Z tobą z resztą też nie było lekko. Katastrofy lotnicze, co, Pride?
Westchnąłem ciężko. Ogarnąłem oczywiście, że ten cały Pride
jest kolejnym Fonosem… kolejny znajomy Percussusa… Czemu mam złe przeczucia?
-Śmiertelnicy śmiesznie spadają – powiedział rozmarzonym
głosem – Tak czy inaczej po co tutaj przylazłeś z kotem?
-Kotem? – Wycedziłem – Nazywam się Topaz i jestem…
-Kociakiem – przerwał mi Percussus – To jeszcze niedojrzałe
– wybuchnął śmiechem.
-Percussus mam dziewiętnaście lat.
-Matt ma dwadzieścia a zachowuje się jak pięciolatek.
Wzdrygnąłem się lekko.
-Po cholerę mi o nim przypominasz?!
-Wiesz kociaku…
-Jesteście już małżeństwem mam nadzieję – westchnął Pride –
Słuchajcie… to miejsce jest moje. Ludzie są moi. Zwierzęta są moje. Nawet ta
zasrana ziemia jest moja. Nie pisałem się na bękarta matki oraz kundla.
Percussus wybuchnął szalonym i lodowatym śmiechem, aż
zdawało się, że nawet wiatr przestał na chwilę wiać pod wpływem tego dźwięku.
-Przyszliśmy tylko do starego znajomego.
-Tak myślałem – Pride wyszczerzył rząd ostrych zębów –
Kochany… przywitaj się.
I wtedy zza Pride’a wyłonił się ktoś kogo kompletnie się nie
spodziewałem…
-Ogień daje światło. Zabija ciemność. Ale i tak zawsze
będzie ciemno. Ogień nie pomógł. Ogień tylko na chwilę ją powstrzymał. Będzie
ciemno. Nie chcę…
≈THEO≈
Nie rozumiem czemu gadałem z pierwszym lepszym zakapturzonym
facetem, który powitał mnie szerokim uśmiechem i powiedział, że jest piękna
pogoda. Padał deszcz… faktycznie piękna. Pewnie to diler, więc żyję na
krawędzi. Ale Luca nic nie mówił, z resztą co miał mówić… znowu był niespecjalnie
obecny.
Chłopak w kapturze przedstawił się jako Jupiter. Albo jest
maniakiem mitologii, albo ma podwyższone ego, z czego jedno nie wyklucza
drugiego. Nie miałem specjalnie nastroju na gadki z nieznajomymi, ale Luca
mówił, że mam w ogóle nie gadać z nikim to chciałem mu zrobić na złość… A co!
-Gadałeś z Oscarem – Jupiter uśmiechnął się odsłaniając
dziwnie zaostrzone kły… może to wampir? – Ten okularnik strasznie dużo
pierdoli, nie uważasz?
-Trochę bardzo – zaśmiałem się, a Jupiter rzucił mi jakieś
dziwne spojrzenie.
-Wiesz czym jest cyklop?
Zmrużyłem oczy. No kolejny… Ja wiem, że mitologia jest okej,
ale kurde to już było! Przecież już
wiadomo, że nie ma bogów, jest Bóg, nie ma mitologii jest Biblia!
-Wiem – odparłem jednakże – Takie cóś bez takiego czegoś z
takim czymś – wzruszyłem ramionami.
-A konkretniej z jednym okiem – Jupiter obrócił mnie w drugą
stronę – Nie zbyt przystojny co nie?
Nawet niecenzuralne słowa nie były w stanie opisać mojego
zaskoczenia…
Normalnie czułem się jakby ktoś uderzeniem dłoni rozwalił mi
grunt pod nogami, serce waliło mi jak młotem i po prostu jak ostatni kretyn
gapiłem się w górę.
Zaraz przede mną stał… jakiś obrzydliwy, olbrzym, z równie
obrzydliwym jednym okiem po środku brudnego czoła. Śmierdział gorzej niż
stadnina i ogólnie niespecjalnie mnie zachęcał do wyciągnięcie dłoni w jego
kierunku i przedstawienia się.
Luca zmrużył oczy i westchnął ciężko, zaczął bawić się swoją
torbą, przewieszoną przez ramię, zaś ten cały Jupiter poklepał mnie po ramieniu
i wycedził do ucha:
-Tak, to jest cyklop. Myśli wolniej niż większość osób w
twoim wieku, więc możesz nawet spróbować ograć go w szachy… o ile uda ci się go
zmusić do zagrania w coś tak „durnego” – zaśmiał się dosyć melodyjnym tonem i
zdjął kaptur.
Nie przyglądałem mu się jakoś specjalnie długo, wiecie ludzi
widuję na co dzień, a coś takiego… nie mniej mignęło mi przed oczami, że jego
włosy mają nienaturalny kolor.
Świetnie… może powinienem być bardziej religijny i zacząć
się modlić? Czemu by nie? To nie taki głupi pomysł! Jezu, a mogłem być
grzecznym, wierzącym chłopaczkiem, siedzieć teraz z babcią i czekać na mszę…
-Spokojnie – warknął Jupiter w kierunku Luci – Wiesz? Zrobię
wam mały pokaz!
Jupiter gwizdnął, a cyklop zwrócił swoje, ogromne,
obrzydliwe, brązowe oko w jego kierunku.
Jupiter wyciągnął z kieszeni nóż wielkości taska… albo tasak
przypominający nóż… w zasadzie czy to jest jakaś różnica? Właśnie gadałem z
chłopakiem, który gania po mieście z cholernym tasakiem! Czemu nie mam
normalnych znajomych?!
-Heeeeeeej olbrzymie! – Ryknął Jupiter machając tasakiem
jakby nigdy nic – Zatańczymy?
Czemu ja musiałem sobie to wyobrazić? Nieważne…
Tak czy inaczej Jupiter rzucił się w kierunku cyklopa,
tamten zamachnął się czymś w rodzaju ogromnej deski, z ostrymi i zardzewiałymi
gwoździami ale każde uderzenie Jupiter zgrabnie unikał. Właściwie to jego
wyczyny wyglądały jakby nic innego od dziecka nie robił, tylko unikał ataków
zmutowanych, przerośniętych ludków.
Zastanawiałem się czemu ludzie z kawiarni kompletnie nie
reagują, ale moje rozmyślania przerwało dosyć mocne łupnięcie plecami w drzewo…
no to dalej się już nie cofnę.
A Jupiter ciągle bawił się w kotka i myszkę, a ja nie miałem
pojęcia na czym skupić wzrok, gdyby moje nogi nie postanowiły nagle mieć
własnego zdania podejrzewam, że zwiewałbym już teraz najdalej jak to możliwe,
ale…
-Rety, potworze! – Luca krzycząc to z jakiegoś powodu nie
patrzył się na cyklopa a prosto na Jupitera – Rozwalicie ulice! Pomóc w tym?!
-Nie słyszałeś, że do tanga trzeba dwojga, synu Hypnosa?! –
Jupiter zaśmiał się i po raz pierwszy zaatakował bronią.
Przeciął skórę na kostce potwora. Cyklop chyba nawet tego
nie zauważył, ale zamiast krwi z jego rany wysypywało się coś w rodzaju
czarnego pyłu… Ja będę miał koszmary jednak…
W końcu gdy cyklop w wyniku rany potknął się i upadł na
jedno kolano Jupiter podskoczył i jednym solidnym uderzeniem poderżną potworowi
gardło… Chwilę później cyklop zniknął, a Jupiter otrzepywał się z czarnego
pyłu.
-Oklaski? – Ukłonił się jak na zakończenie seansu i schował
tasak – Rozumiem. Tak czy inaczej cyklopami nie musisz się specjalnie
przejmować – uśmiechnął się w jakiś dziwny sposób.
-Żartujesz? – Pokręciłem głową – Ja… Jasna cholera…
kompletnie nic… nic nie ogarniam!
Jupiter wzruszył ramionami i ponownie nałożył kaptur.
-W zasadzie jeśli taki pokaz ci nie starczył… jeśli ciągle
nie wierzysz własnym oczom… To ja nie chcę marnować swojego czasu.
-Wierzę w to co zauważyłem… ale kuźwa no… nie ogarniam!
Jupiter zaśmiał się i pochylił się nade mną po czym wycedził
mi do ucha:
-Na dzisiaj kończę pokaz. Ale popatrzę na twój dom, być może
nawet pierwsze wybite okno będzie moim wyczynem.
-Robisz sobie jaja mam nadzieję?
-Jak wolisz – zaśmiał się i poszedł jakby nigdy nic przed
siebie.
What the fuck?! Tylko to mi teraz przechodziło przez myśl…
What the fuck?!
≈ ≈ ≈
Rzucanie piłeczką w ścianę nie jest pasjonującą rozrywką i w
ogóle, ale moje myśli ganiały po głowie bardziej niż zwykle, a takie rzucanie w
ścianę pozwalało mi się skupić. Raz po raz przestawałem aby sprawdzić sms-y.
Vanessa postanowiła podać mi swój numer telefonu i teraz nie muszę ruszać dupy
aby włączyć komputer i po prostu wystukuję na telefonie.
Ona jest na serio dziwna. Jakby wiedziała, że stało się
dzisiaj coś dziwnego. Opowiedziałem jej, myśląc, że tym razem uzna mnie za
wariata. Ale nie… napisała, że rozumie i tyle. I to wcale nie wyglądało na
rozumiem z cyklu „Hahhahaha… jaki wariat”. Cholernie ją lubię, ale chyba powoli
mnie przeraża. Albo dzisiejsze wydarzenia jakoś mi za bardzo mącą w głowie.
Nie zdążyłem złapać piłki i potoczyła się gdzieś po
podłodze, walnąłem więc głową w poduszkę i westchnąłem ciężko.
Herosi.
Potwory.
Bogowie.
Jupiter.
Oscar.
Luca.
Kuźwa co tutaj się dzieje? Czy zawsze tak było? Nie! Czemu
nagle ktoś mi wmawia, że moje życie było inne od innych?! Było normalne! Jestem
normalnym nastolatkiem! Powinienem mieć normalne problemy! Jakim cudem w ciągu
dwóch dni nagle wszystko się zmieniło?!
Jestem herosem? To jakieś bzdury! Nie mógłbym być czymś co
nie powinno istnieć! To jest takie… bezsensu!
Mama wołała mnie na kolację, ale nie chciało mi się wstawać.
Jutro szkoła… tak to będzie problem mojego dnia! Nie to, że zaatakował mnie… no
dobra nie mnie… jednooki olbrzym! Szkoła to największy potwór i na tym
pozostańmy.
Telefon zaczął brzęczeć, wyświetlił numer który nie był
zapisany w kontaktach.
Powinienem odbierać? Znowu reklamy?
Ale odebrałem.
-Halo, halo? – Zacząłem powoli.
Usłyszałem w słuchawce damski śmiech i coś mocno trzasnęło
czyimś telefonem po czym nastąpił sygnał rozłączenia i w tym samym momencie
rozległ się dzwonek do drzwi…
Ψ PERCY Ψ
-Bum! Nie żyjesz! – Zaśmiał się Leo i dmuchnął w
niewidzialny pistolet zrobiony z dłoni.
Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się lekko do syna
Hefajstosa.
Leo wcale nie radził sobie źle w nowej sytuacji. Lubił
Exidium, ale przede wszystkim lubił Cassandrę. Jednakże nie dało się nie
zauważyć, że zachowanie Leona nabrało tej swoistej sztuczności, znowu chce
przekonać wszystkich, że jest okej, podczas gdy sam boryka się z przeciwnymi
myślami. Cały Leo.
-Co jest? – Wcisnąłem dłonie w kieszenie.
-Właśnie wracam od najseksowniejszej dziewczyny w tym
miejscu – wyszczerzył zęby – Jak było na zwiadzie?
Wzruszyłem ramionami.
-Nie mogę powiedzieć.
-Bogowie no ile można! – Leo pokręcił głową – Powinniśmy
współpracować a nie ukrywać wszystko i…
-To jest ważne dlatego nic ci nie mówię, Valdez – warknąłem.
-Okej, okej – zaśmiał się – Jak myślisz co będzie na obiad?
-Czemu pytasz się o to mnie?
-Miałeś ostatnio dyżur w kuchni – wyjaśnił.
Uderzyłem się dłonią w czoło i spojrzałem na Leo jak na
idiotę.
-To było pięć dni temu.
-Eee… Serio? Bogowie…
Leo ma dziwny zwyczaj gubienia się w czasie, ale co zrobić?
Westchnąłem ciężko.
-A jak idą prace? – Spytałem.
Leo zaśmiał się ciepło i wyjął z kieszeni telefon komórkowy.
Spojrzałem na niego niepewnie… Po cholerę mu komórka? I czemu akurat komórka? I
czemu jest włączona? Leo nie myśli chyba bardziej ode mnie.
-Wyłącz to! – Wycedziłem.
-Ależ nie – pokręcił głową – Majstruję właśnie jak ulepszyć
komórki by nie musieć ich wyłączyć – wyszczerzył zęby – Czaisz?
Zmrużyłem oczy.
-No wiesz… Robię takie czary by nas potwory nie były w
stanie wyśledzić.
Pokiwałem głową. Pomysł mi się podobał, nie każdy ma drachmy
przy sobie, albo nie ma dobrego miejsca na iryfon… jednakże ciągle nie podobał
mi się pomysł, że mimo wszystko jest to telefon.
-No wiesz… z bogami się nie skontaktujemy – Leo zaśmiał się
– Z resztą obecnie niespecjalnie mam na to ochotę, ale będzie nam łatwiej
skontaktować się między sobą.
-Ja jednak będę miał na wszelki wypadek przy sobie drachmy.
-Zacofaniec – Leo wystawił mi język i zaczął biec przed
siebie.
Ja westchnąłem tylko ciężko…
Nico pewnie nie był by zadowolony z tego co ukrywam przed
prawie całym Exidium…
***
Tak... zabijecie mnie i w ogóle... Cóż mam tylko na usprawiedliwienie to, że lud wali do mnie drzwiami i oknami ;-;
I jeszcze net mi się skończył i obecnie pasożytuję na służbowym mamy x"D
Dobra tak czy siak jak jeszcze czytacie to dziękuję i do usłyszenia